• Iza Filipiak i niewidzialność lesbijek

    Na Kobiety Kobietom świetny felieton Izy Filipiak o uwewnętrznionym opresorze u Witkowskiego. Szkoda, że Iza tak rzadko już pisze swoje "Listy znad Zatoki", bo o ile jej twórczość książkowa nie jest czymś, co mi koniecznie odpowiada, o tyle jej felietony lubię i cenię bez wyjątku - za erudycję, za radykalizm, za nieoglądanie się na to, czy się komuś jej wizja rzeczywistości spodoba czy nie i za świetny styl. W kontekście ciągle żywej dyskusji o EuroPride warto przy okazji przypomnieć inny jej tekst - Młodość, męskość, pełnosprawność - w którym wyjaśnia, dlaczego rok temu, zupełnie inaczej niż we wszystkich wcześniejszych latach - nie wzięła udziału w warszawskiej Paradzie Równości. To ważny głos - bo jednocześnie osoby z zewnątrz, która na nasze parady spogląda z perspektywy swoich amerykańskich doświadczeń, jak i z wewnątrz - bo w końcu, jakby nie patrzeć, Iza jest jak dotąd jedyną znaną polską lesbijką, która zrobiła coming out. Zresztą tekst jest wart zauważenia z wielu powodów - m.in. jako przyczynek do dyskusji o niewidzialności lesbijek.

    Przy okazji wpisu o lesbijce-łączniczce (o niewidzialności lesbijek, a jakże!) u Abiekta przypomniał mi się fragment naszego z Gosią wywiadu z Izą. Zapytana o to, co myśli o tym, co się dzieje w Polsce (to był październik 2007), odpowiada: "W kontekście Polski myślę o tym, jak jesteśmy wymazywani – a może nawet bardziej i częściej wymazywane – z historii i z kultury. Otóż weźmy powstanie warszawskie – bo to ono ma zostać, chcąc nie chcąc, źródłem siły i miejscem żałoby dla nowego, nacjonalistycznego porządku... Kilka lat temu wśród zdjęć uczestniczek tegoż powstania dostrzegłam fotografię prześlicznej chłopczycy. Pod nim napisane było, że z końcem powstania udało jej się z przyjaciółką przedostać na Pragę. Czy były kochankami, czy towarzyszkami broni? Wiem tylko tyle, żeby gdyby były kochankami, to ich historia nie znalazłaby miejsca w polskiej pamięci narodowej. Siła homofobii jest tak wielka, że twórcy tych miejsc pamięci potraktowaliby jej ujawnienie jako obrazę ich patriotyzmu, a rodziny tych kobiet też zapewne poczułyby się obrażone".

    Dla wytchnienia od poważnych niewidocznościowo-powstańczych rozważań - publiczny coming out lesbijki w kraju, w którym znane wyoutowane lesbijki liczy się w setkach, jak nie w tysiącach, czyli Melissa Etheridge w 1993 na wiecu w Triangle Ball, podczas którego lesbijki i geje świętowali wyborcze zwycięstwo Billa Clintona:



    Z innej bajki (choć też coś z kwestią niewidzialności lesbijek mającej wspólnego) - skecz zainspirowany naszym występem w programie "Strefa wolnych myśli" gotowy - jest i śmieszno, i gorzko. Więcej nie zdradzę (żeby nie psuć przyjemności tym, którzy już pojutrze wybierają się do Ust Mariana), no może tylko drobiażdżek - za czarny charakter robię ja i jako że po raz pierwszy w życiu wcielam się w postać zdecydowanie nagatywną, sama nie wiem, jak wyjdzie. Ale ucząc się tekstu, stwierdziłam, że czuję ją w sobie - ciekawe, czy i widzowie wyczują. Sama nie wiem, czy wolałabym, aby tak było, czy aby tak nie było.
  • Czytaj także

    7 komentarzy:

    1. Przyznam sie ze pierwszy raz przeczytalem ten tekst i to dopiero dzisiaj i niestety musze sie pokajac. Nie dlatego ze na zdjeciach znalezli sie sami mezczyzni ale przede wszystkim ze patrze na parade ze swojej perspektywy. Nie jestem z tego dumny, ale rzeczywiscie poniekad w naszym srodowisku pokutuje podwojne wykluczenie. Bogaci geje wykluczaja mniej zamożnych, ci z miasta tych ze wsi, ladni brzydkich, meżczyźni kobiety (niestety rzadziej w druga strone), aktywisci nieaktywistow, nieaktywisci aktywistow i pewnie moglbym wypisywac tu bez konca. Byc moze czasami brak nam wyczucia na niektore problemy ale dobrze ze to przeczytalem. Mysle ze pozostaje nam obiecac, że wiecej wykluczac nie bedziemy albo przynajmniej bedziemy sie starac. Nie zaporzeczam ze potrzeba nam kobiecego punktu widzenia i mam nadzieje ze tym razem uda nam sie stworzyc impreze dla wszystkich nie tylko ze wzgledu na podzial na plec. Byc moze uda nam sie rowniez uzyskac opinie Izy na temat powstajacej wlasnie strony. Mysle ze nie wszystko co stoi musimy uwazac za finalne. Dlatego zapraszam we wrzesniu Ize i inny kobiecy punkt widzenia do wyrazenia swojej opinii.

      OdpowiedzUsuń
    2. Bardzo sie cieszę, że Pani zaczęła prowadzić bloga!

      pozdrawiam,
      Paulina

      OdpowiedzUsuń
    3. Bardzo mi miło :) Choć przyzwyczaiłam się, że zazwyczaj ludzie do mnie mówią na "ty" (oprócz tych bardzo młodych, którzy wybierają formę "ciociu"). Naprawdę już ze mnie taka "pani"?
      Pozdrawiam,
      Ewa

      OdpowiedzUsuń
    4. Nie jestem Jackiem Dehnelem w spódnicy, ale wedle mnie to stosowny sposób, by zwrócić się do osoby, którą się "zna" bez wzajemności, bo z mediów. Cóż, ja mam 31 lat. ;)

      Paulina

      OdpowiedzUsuń
    5. No to w takim razie możemy być na "pani" - starsze panie dwie ;P

      A mój komentarz wynikł z tego, że do niedawna ludzie zaniżali mój wiek (z czym było mi bardzo miło) i zorientowałam się, że to już raczej minęło, gdy w zaprzyjaźnionym klubie dwie dziewczyny spojrzały na stronę "Repliki" z moim wstępniakiem, potem na mnie, potem jeszcze raz na "Replikę" i wykrzyknęły "To pani?!". Na co moja Gosia wydała z siebie szatański chichot i nie omieszkała zauważyć, że już nie wyglądam tak młodo jak kiedyś. Nie, żeby mi się mój wiek nie podobał, ale czasami trudno się przyzwyczaić, że już mnie nie pytają o dowód w sklepie :)

      OdpowiedzUsuń
    6. XD

      Ooooops! mnie właśnie w ostatnią sobotę nie zapytali... początek końca? ToT Wszelako myślę, że to kwestia kontrastów między pokoleniami, i trudności w szacowaniu wieku kogokolwiek. Może wyraziłam się źle: kontrast niezupełnie, raczej gestalt. Od lat zadziwiają mnie osoby w pewien sposób publicznie ujawniające swój wiek, na przykład majowi maturzyści, czy uczniowie 1 września... głównie uczennice, wyglądające na o dekadę starsze od swoich kolegów.
      Mniejsza o to, cóż za offtopic...

      Bardziej na temat będzie podziękować za odnośnik do felietonu Filipiak. Szczerze mówiąc, już tam nie zaglądałam (myślałam, że współpraca z KK była zamknięta). Druga radość to swego rodzaju legitymizacja mojej opinii, o beletrystyce tej autorki. Felietony (także te dawne, dla czasopism głównego nurtu, czy jak je tam należy nazywać) - jak najbardziej, proza - jak ma zachwycać, skoro nie zachwyca, by przywołać klasyka. To trochę tak, jak z przykładem, zresztą bardzo ciekawym, kabaretowej widowni: obawa, że śmiech może być wzięty za wyraz homofobii. Może nie wypada się przyznawać, że poddałam się, nim "Absolutną" doczytałam do połowy, ja, mól książkowy, któremu na nagrobku wygrawerują "Nie podoba mi się, ale dokończę"? :D Chociaż po Logde'u chyba można się do wszystkiego przyznawać...
      Wypadek z klubu: troche to niegrzeczne, prawda? Nie, nie ja, dwugłowe cielę...

      OdpowiedzUsuń
    7. Na moim grobie będzie wyryte "Matka potworów", zresztą ten sam tytuł będzie nosiła moje biografia, o ile ktoś ją kiedyś napisze. Więcej niestety w tym temacie publicznie napisać nie mogę, bo znowu ktoś się obrazi :)

      Z tą "homofobią" to ciekawa myśl. Nasunął mi się jeszcze jeden przykład - nawoływanie do wpłacania 1 procenta podatku na organizacje LGBT, w którym zresztą sama kiedyś brałam udział, no bo w końcu jak nie bezpośrednio zainteresowani, to kto ma na te organizacje wpłacać? No ale jak tu wpłacać, skoro nie zachwyca? Na jakąś jedną konkretną inicjatywę - jak choćby lobbowanie na rzecz ustawy o związkach partnerskich - tak, na całość - jednak nie. I tak od jakichś trzech lat mój jeden procent dostają rysie i inne kotowate.

      OdpowiedzUsuń