• Pikiety, Harry Potter i trochę marudzenia

    Na Gaylife pojawiła się relacja ze spaceru po HomoWarszawie "Spacer po HomoWarszawie - sukces czy kompromitacja?". Tytuł niczym z "Proroka Codziennego" (na wypadek, gdyby ktoś nie czytał - to z "Harry'ego Pottera"), coś jak "Harry Potter - kłamca czy bohater?". Z relacji wynika, że głównie włóczyliśmy się po pikietach i darkroomach. Najlepsze jest jednak zakończenie:

    Po co tak bardzo przewodnicy podkreślali kible i parki? Owszem były, ale organizatorzy powinni wykazać moim zdaniem więcej umiaru w obecności heteryckich dziennikarzy. Potem ukazał się tekst w Wyborczej (...) i niestety wielu heteryków ten kiblowy kontekst razi. Czy Abiekt i spółka nie powinny bardziej dbać o dobry PR naszej mniejszości? 

    Potem przywołany jest jeszcze inny przykład "złego PR-u", z 2003 roku, kiedy to Robert Biedroń rzekomo powiedział w Polsacie, komentując homofobiczny paszkwil Grzegorza Górnego o "leczeniu" z homoseksualizmu, którego tytułu nie pomnę, że przeciętny gej ma w ciągu życia 500 partnerów. Kłopot w tym, że Biedroń mówił wówczas ironicznie, czego prawie nikt już teraz nie pamięta, i tak narodziła się legenda. A na zakończenie z artykułu zamieszczonego na Gaylife dowiadujemy się, że pewnie tych partnerów w życiu przeciętnego geja jest znacznie więcej, ale i tak autor tekstu woli, by geje kojarzyli się heterykom z elitarną Utopią, a nie ze śmierdzącym kiblem.

    Podczytuję sobie powoli "HomoWarszawę" i muszę przyznać, że fragmenty o pikietach są jednymi z moich ulubionych. Śmierdzące kible były egalitarne, w przeciwieństwie do elitarnej Utopii, dostępnej tylko dla wybranych. Śmierdzące kible to kawał gejowskiej historii (nie tylko Warszawy), Utopia to jedynie kolejny snobistyczny klub, w którym, jeżeli ma się szczęście, można posiedzieć niedaleko stolika Kayah czy innego Marcinkiewicza z Isabelle. A apelowanie o "powściągliwość" w przedstawianiu "mniej chlubnych" kart naszej historii jest równie śmieszne jak niechęć wobec obecności drag queens na paradach. Jesteśmy różni, a nasza historia to nie tylko Konopnicka i Iwaszkiewicz, ale też pikiety na Dworcu Centralnym i Grzybek na placu Trzech Krzyży. A osoby nieheteroseksualne to nie tylko grzeczne parki z akcji "Niech nas zobaczą", ale też ci, którzy mają w życiu 500 partnerów lub więcej. A wykluczając ich w imię dobrego PR-u, jedynie zakłamujemy rzeczywistość. Równe prawa nie należą się nam dlatego, że jesteśmy grzeczni, sympatyczni i monogamiczni, należą nam się po prostu - jako części społeczeństwa.

    Swoją drogą, Barbie Girls też mają swoją pikietę. A właściwie "Pikietę", skecz napisany specjalnie na tegoroczny benefit przedmanifowy. Jakość koszmarna (film z komórki), ale wklejam, bo słychać na szczęście wszystko.



    Serwis Lesploty rozwija skrzydełka - w ostatnich dniach redaktorki produkowały nawet po dwie notki dziennie. Czyta się nadal miło (naprawdę zachęcam), niedawno było między innymi o lesbijskich wątkach w nowych odcinkach seriali "Gwiezdne wrota" i "Heroes". "Wysyp" lesbijek w serialach nie powinien zresztą dziwić w świetle ostatnich wyników badań przeprowadzonych przez amerykańską organizację Gay & Lesbian Alliance Against Defamation, z których wynika, że w minionym sezonie znacznie zwiększyła się liczba homoseksualnych bohaterów w stacjach ogólnokrajowych w USA - obecnie osoby LGBTQetcetera stanowią 3 procent serialowej populacji.

    Buszując ostatnio po sieci, znalazłam kolejny lesbijski serwis, o którego istnieniu nie miałam pojęcia - Les-miasto. Tego zdecydowanie nie polecam (ze względu na ubogą treść i, cóż, dość makabryczny layout), ale znalazłam na nim jedną intrygującą rzecz. Otóż pod formularzem kontaktowym jest okienko, które można (choć nie trzeba) "zaptaszyć", gdy chcemy wysłać wiadomość do redakcji. A przy okienku widnieją takie oto słowa: "jestem les". Ot, ciekawostka - po co redakcji serwisu informacja o orientacji osoby chcącej się z nią skontaktować?

    Na zakończenie znowu trochę marudzenia o prawach autorskich. Nieraz - z racji obowiązków zawodowych, ale również, hm, prywatnych - zdarzało mi się wysyłać prośby do osób, które je naruszyły, aby tego zaprzestały. Ponieważ dzięki internetowi praktycznie każdy może się zajmować działalnością parawydawniczą, naturalne jest, że coraz więcej osób narusza czyjeś prawa, często zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy. Dlatego też zazwyczaj nie traktuje się takich rzeczy szczególnie poważnie i nie ciąga się kogoś od razu po sądach tylko dlatego, że skopiował tekst czy zdjęcie. Kończy się na przeprosinach i obietnicy poprawy. Ostatnio jednak stoczyłam niemal batalię z jednym z "naszych" portali w sprawie publikacji moich tekstów w niezmienionej formie. Prosiłam czterokrotnie (i, jak się okazało, wszystkie prośby dotarły do adresatki), w końcu, zamiast prosić, powołałam się na odpowiednie artykuły ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych i zażądałam zaprzestania narusznia moich praw. I nagle zadziałało. Co mnie tak wzburzyło, że aż muszę o tym napisać? Ano to, że dotychczas jedynym przypadkiem, kiedy uprzejma prośba nie zadziałała, było naruszenie moich praw przez jeden z ultraprawicowych portali, który zasłania się tym, że publikuje "prawdę dla dobra ludzkości". Tutaj mamy jednak zupełnie inną sytuację. Wszyscy pracujemy za darmo, dla teoretycznie tej samej sprawy, więc taka współpraca powinna się opierać na wzajemnym szacunku. Jasne, że nie istnieje coś takiego jak jedność poglądów w "środowisku", że nie musimy się wszyscy wspierać, kupować "branżowych" książek tylko dlatego, że są "branżowe", wypełniać kolejnych ankiet tylko dlatego, że znowu ktoś pisze pracę o lesbijkach, ale tu nie chodzi o wsparcie, a o kulturę działania, której wielu działaczom i działaczkom niestety brakuje. Wkurzające to, szczerze mówiąc. I zniechęca do popierania akcji robionych przez takie osoby. Lepiej robić kabaret.
  • Czytaj także

    8 komentarzy:

    1. A ja bym z chęcią pochodziła po pikietach, bo ten kawałek historii po lekturze Lubiewa wydaje mi się fascynujący :D Nie wiem zresztą o co taki szum... Tak jakby nie było wśród osób heteroseksualnych ludzi, którzy mają po "500" partnerów (ta liczba mnie rozbraja - jak to możliwe?) w życiu i tak dalej... To dopiero zakłamanie :P

      OdpowiedzUsuń
    2. obejrzałem cały skecz i przyznam, że chętnie bym Was na żywo zobaczył :)))

      OdpowiedzUsuń
    3. Xys - dziękuję:) I zapraszam, wprawdzie w Warszawie wystąpimy pewnie dopiero w grudniu (choć kto wie, UFA ma prąd, intensywnie się remontuje, może jakaś inauguracja), ale za to po raz pierwszy szykujemy program "świąteczny", więc będzie się działo :)

      OdpowiedzUsuń
    4. Chyba zacznę jeździć do mojej dziewoi, nie tylko przez Warszawę, ale także z dłuższym przystankiem w stolicy :) Strasznie dużo się tam dzieje :)

      OdpowiedzUsuń
    5. Arc:
      Czyli nie tylko ja mam wrażenie, że w Krakowie nic, albo niewiele? :/

      O pikietach:
      Wiem, że ów człowiek (pisarz, aktor... ale jeśli sam tak woli, "ten pedał, ten Żyd, ten antychryst") wiele osób denerwuje, ale w temacie polecam książkę Nasierowskiego "Nie moje życie". :)

      paulina

      OdpowiedzUsuń
    6. Xys - warto, koniecznie! A jak już obejrzysz, to zapraszamy do fanklubu. :-) Bartek (ten z Sopotu ;-) )

      OdpowiedzUsuń
    7. Bartuś, ja się w Tobie zakocham

      OdpowiedzUsuń
    8. Bartek Ty mnie wszędzie znajdziesz prawda? :)))))

      o fanklubie nie wiedziałem :)))))) ale zainteresuję się również też :)))

      OdpowiedzUsuń