• Popoznańska frustracja

    I po Poznaniu. Przepraszam za przerwę na blogu, ostatnie dni były trochę zbyt intensywne. Na początek prezent od uroczych mieszkanek (obecnie) Sierosławia, które gościły nas i psa przed i po występie:


    foto: Erka

    To Święta Trójca z kościoła w Wambierzycach. Piękna, prawda?

    A występ? Cóż, to kolejny, obok ogólnego zabiegania, powód przerwy na blogu, czekałam, aż mi złość minie. Ale nie minęła, tak że ją tu wypiszę, trudno. Najpierw jednak plus - i to ogromny - czyli publiczność. Strasznie lubię występować poza Warszawą, bo o ile w stolicy gramy dość często i zazwyczaj przynajmniej połowa widowni jest już któryś raz z rzędu, więc wiem mniej więcej, jakich reakcji się spodziewać, o tyle w innych miastach, gdzie jesteśmy tylko raz do roku, zawsze są niespodzianki. Bo nagle bawi coś, co nie bawiło nigdzie indziej. Bo śmiechy są czasami w zupełnie innych momentach. W Poznaniu były i niespodziewane brawa w trakcie skeczy, i śmiechy, i chóralne wołanie o bis, którego nie mogłyśmy dać, bo... No właśnie, i teraz będzie o złości, bo niestety ktoś zadbał, by nam palemka przypadkiem nie odbiła i byśmy "znały swoje miejsce".

    Ale od początku. Wiem, że organizacja Dni Równości nie jest prosta. Że brakuje ludzi, środków i czasu, że wszyscy chodzą niewyspani i poirytowani, ale są pewne granice. Jeżeli się nie chce czegoś robić, to się po prostu tego nie robi. To taka uwaga ogólnodziałaczowska, bo, przykro mi, ale jak ktoś coś robi na zasadzie "muszę to zrobić, bo nikt tego za mnie tego nie zrobi", to nie jest to najlepsza motywacja do działania. Bo jak się chce, to nawet po trzech nieprzespanych nocach odrobinę przyzwoitości człowiek z siebie wykrzesze. A jak się nie chce, to wyskakują takie kwiatki jak ten, o którym za chwilę. Zresztą nie wiem, czy to niechciejstwo, czy taki charakter, czy okoliczności zewnętrzne, nie wnikam. Wiem, że zostałyśmy potraktowane bardzo niefajnie. Żeby nie było - piję do jednej konkretnej osoby, nie do wszystkich organizatorów. Pech chciał, że właśnie ta osoba była odpowiedzialna za nasz występ.

    Punkt pierwszy - garderoba. I bynajmniej nie o to chodzi, że, gdybyśmy wszystkie jednocześnie do niej weszły (a niestety przebieramy się nie tylko przed występem, ale i w trakcie, więc czasami to się zdarza), to mogłybyśmy sobie postać ramię w ramię i tyle - a walizki zostałyby na zewnątrz. Zdarza się, że miejsca jest mało, wtedy zazwyczaj organizujemy sobie inne. Tu padło na przestrzeń przy szatni. Co na to rzeczona organizatorka? Że, po pierwsze, "takiej garderoby, jaką ona nam przygotowała, to myśmy w życiu nie miały", a, po drugie, że przecież nie możemy przebierać się przy szatni, bo publiczność zobaczy bałagan i co oni i one sobie pomyślą. Miło, gdy ktoś stara się być pomocny. Oczywiście zignorowałyśmy uwagę i przebierałyśmy się przy szatni, w związku z czym co bardziej ciekawskie osoby (lub po prostu te, które miały pecha siedzieć przy wyjściu z szatni na salę, gdzie był występ) mogły sobie dokładnie pooglądać, co nosimy pod spodniami. Majtki zazwyczaj.

    Punkt drugi - nagłośnienie. Nie mam na myśli problemów technicznych, które wyjątkowo obrodziły, bo to się też czasami zdarza i zwykle nie jest to niczyja wina, trzeba po prostu jakoś wygrać na scenie również wysiadający mikroport. Nie chodzi nawet o to, że laptop, z którego miała być puszczana muzyka, miał zepsuty napęd DVD, tak że musiałyśmy podłączyć swój i w ten sposób pozbawiłyśmy się jednego z rekwizytów. Znowuż idzie o uroczą reakcję organizatorki, która stwierdziła, że przecież pytała nas o wymagania techniczne. No przykro mi, ale nie sądziłam, że, oprócz słów "sprzęt do puszczania muzyki", powinnam dodać "ze sprawnym napędem CD lub DVD".

    Punkt trzeci - początek występu. I tu się rozwiązuje zagadka, dlaczego nie było bisów. Bo o 22 należało skończyć - niewyrozumiali sąsiedzi. A zaczęłyśmy spóźnione, bo wciąż wchodzili ludzie (zresztą część niestety nie weszła, bo liczba miejsc była ograniczona) i nie było sygnału do startu. A nie było, bo szanowna organizatorka doszła do wniosku (którym się niestety z nami nie raczyła podzielić), że powinnyśmy zacząć same z siebie i nie potrzebujemy od niej sygnału, że już można. Tak że w końcu zaczęłyśmy z dwudziestominutowym opóźnieniem (choć byłyśmy gotowe na czas), po tym, jak przypadkiem usłyszałyśmy przemiłe: "Dlaczego one jeszcze nie zaczęły?!".

    Jednym słowem - wielki foch. Bo miłych tekstów i tekścików było oczywiście więcej, a z wszystkich wynikało, że ona nam robi wielką łaskę, w ogóle się nami zajmując. Żeby było śmieszniej, my byłyśmy miłe - bo przecież każdy ma prawo do zmęczenia i zdenerwowania. Szkoda tylko, że nie przyszło jej do głowy, że powinno to działać w obie strony. Bo dla nas też była to sytuacja stresująca. A takie podejście nie pomaga w skupieniu się na grze. I na dobrej zabawie - bo ponoć o tę zabawę chodzi. Cóż, ja tym razem bawiłam się niestety średnio i jest mi bardzo przykro z tego powodu - bo publiczność była wspaniała. A ja pamiętam głównie organizatorkę, która wspaniała nie była.

    Po co to wywalam? Oczywiście żeby Przeploty miały kolejnego newsa o palemce. Tu śliczna ilustracja do niego (ze skeczu "Dziewczyny z okładki"):


     fot. Paweł Szott

    A tak serio - bo, obok bycia powodem mojej frustracji, to niestety kolejny przykład, jak działać nie należy. Działać, bo przecież wszystkie robiłyśmy to charytatywnie (chyba że o czymś nie wiem). Kontrprzykład - we Wrocławiu nasz kochany pieseczek podczas próby radośnie przebiegł po kablach i zrzucił mikser. Moja reakcja: "Ile nas to będzie kosztować?". Reakcja organizatorki: "Skąd teraz załatwić drugi mikser?" (no to się nazywa profesjonalizm!). Na szczęście nie było takiej potrzeby, bo sprzęt nie ucierpiał, ale kontrast jest niezły. Oczywiście ludzie są różni, ale zawsze mi się wydawało, że pewne standardy jednak obowiązują. Zdarzyło mi się dobrych parę lat temu organizować dużą imprezę, na której zresztą również występowałyśmy, więc sytuacji stresogennych było proporcjonalnie więcej. I wiem, jak bardzo człowiek jest wówczas podminowany. Ale też już wtedy jakoś wiedziałam, choć nie miałam żadnego doświadczenia w organizowaniu czegokolwiek, że fochy mogę sobie strzelać przy osobach z wewnątrz, a zaproszeni goście mają się czuć chciani i szanowani. A jeżeli odwalą chałę i zamiast grać, będą gwieździć, niech ich oceni publiczność, a nie organizatorzy, bo to już jest jakaś paranoja - zapraszać kogoś i jednocześnie robić wszystko, by ten ktoś czuł się nieproszonym gościem.
  • Czytaj także

    12 komentarzy:

    1. Już myślałam, że ta fotografia to jakaś prowokacja - a tu proszę - toż to najprawdziwsza rzeźba kościelna (o ile dobrze zrozumiałam ;P).

      Wasze zdjęcie mi się baaaaaaaardzo podoba - widziałam je już na Facebooku, bo Xys je skomentował i mi się wyświetliło :) Sama miałam ochotę "walnąć komenta", ale żeby tak w obcym albumie - wstydziłam się :)

      Co do organizacji - smutne, smutne i jeszcze raz smutne. Pokrywa się to z moimi doświadczeniami z organizatorami tego typu imprez i to jeszcze bardziej mnie zasmuca. Bo chcę zacząć wierzyć w to, że ci co zajmują się organizowaniem takich imprez i działaniem w naszej w końcu sprawie, robią to może i nie profesjonalnie - ale z jakimkolwiek merytorycznym przygotowaniem. Albo chociaż z zachowaniem pewnych norm kulturalnych.
      Dlatego uważam za słuszne nagłośnianie takich spraw - może wreszcie niektórzy się opamiętają.

      OdpowiedzUsuń
    2. Mam jeszcze jedną fotkę z tego kościoła (przepiękny jest, swoją drogą), ale dawkuję napięcie i póki co nie wrzucam.

      A organizacja - cóż, tu zawaliła jedna konkretna osoba, inne, z którymi się zetknęłyśmy, były w porządku. I w ogóle ta historia to raczej wyjątek niż reguła w naszych doświadczeniach. Może więc nie jest tak źle - mam nadzieję, bo przecież wciąż wierzę, że to w "regionach" siła :)

      OdpowiedzUsuń
    3. Skoro tak lubisz dawkować napięcie to może nakręcisz pierwszy polski, queerowy horror? :)
      Oczywiście czekam z niecierpliwością na następną fotę.

      OdpowiedzUsuń
    4. Przykry incydent, a właściwie cała seria. Wyobrażam sobie rozterkę: pisać o tym czy nie pisać. Uważam, że trzeba. Za dużo tej bylejakości i fochów w naszym środowisku.

      Mam nadzieję, że "sprawczyni" weźmie uwagi do siebie, przemyśli temat i poprawi się na przyszłość!
      W przeciwnym razie Męski Fan Klub Barbie Girls rozważy bojkot Dni Równości w Poznaniu w 2010 roku ;).

      Niesamowicie zaskoczyło mnie wsparcie Tomasza Polaka vel Więcławskiego. O tym, ze szedł z nami w pochodzie dowiedzieliśmy się jednak dopiero w drodze powrotnej

      OdpowiedzUsuń
    5. rzeczywiście można mieć niesmak po takim potraktowaniu, ale optymistyczne jest to, że publiczność mieliście inną i ciekawą :)
      problemy techniczne zawsze się pojawiają, można je jedynie zminimalizować ale też organizacja musi tego chcieć.
      Ale o tym porozmawiamy przy kawie :)))
      ściskam

      OdpowiedzUsuń
    6. O sprawach nie miłych też trzeba, ale...
      Wielki szacun dla Was dziewczyny, że tej frustracji "gołym okiem" nie było widać, czyli profesjonalnie było, szczególnie jak trzeba improwizować :)
      Faktycznie zaskoczyła mnie "garderoba" , cudzysłów jak najbardziej adekwatny, bo co jak co, ale artyście garderoba chociażby za kotarą się należy.

      OdpowiedzUsuń
    7. jesli za 200 lat jakis archeolog ze specjalnoscia "kabaret poczatku XXI w." albo "ruch queer w RP" wejdzie na tego bloga to zobaczy ze to co dla pani bylo wazne w Poznaniu 16.11.2009 to byla jakas lajza nie organizator.

      Prosze teraz na ten sam temat napisa cos albo zabawnego albo wiekopomnego,oki?

      Bardziej bawi spontan,mniej profeska.Wiecej Woodstock, mniej Wodeckiego,please..

      A kulawej poznanskiej lasce stypendium we Wszawie zlatwic.
      Nie ma znaczenia czy hodowla bydla czy protokol dyplomatyczny, wazne by na ludzi wyszla.

      m@B

      OdpowiedzUsuń
    8. Ja też chcę z Wami na kawę iść ;D Co powiecie o drugiej w nocy w piątek?:D Może akurat mi się pociąg rozkraczy w Warszawie :)

      OdpowiedzUsuń
    9. To ja się dołączam do tej kawy o drugiej nad ranem w piątek. Telepatycznie oczywiście :]

      Co do organizacji w Poznaniu - faktycznie kaszana. Szkoda; publiczność fajna, a niesmak pozostanie.

      I nie ma to jak homoerotyzm w sztuce sakralnej :D
      Czy to moja "deprawacja" postępuje i nie godzi się takich podtekstów doszukiwać?
      Nie, to jednak dzieło jakiegoś queerowego rzeźbiarza barokowego :)

      OdpowiedzUsuń
    10. @Junior - stanowczo proszę o niebojkotowanie fajnych imprez z powodu takiego drobiazgu jak moja urażona duma :)

      @Xys - problemy techniczne się zdarzają, złośliwość przedmiotów martwych i bynajmniej na nikogo się z tego powodu nie gniewam. Poszło mi tylko o sposób ich rozwiązania.

      @Neo - a majtki "gwiazduń" nie były zabawne? ;P

      @Arc - a nie możesz tak zagwarantować tego rozkraczenia? Bo ja tak nie lubię w ciemno :) No chyba że pozostajemy przy kawie telepatycznej, teraz już krakowsko-lubelsko-warszawskiej :)

      @Lajt - jeszcze lepsze garderoby nam się zdarzały, np. w Toruniu raz za osłonę miałyśmy dwie pary podwójnych drzwi ustawione z tyłu sceny, a drugi raz taki rozwijany ekran, też oddzielający tył sceny od części, gdzie występowałyśmy. Także jak się chce, to się zawsze da coś zorganizować :)

      W sumie to jak się wypisałam, trochę złość mi przeszła, ale żal, że nie mogłyśmy dać bisu, został - bo jak jest taki fajny klimat, to by się chciało grać, i grać, i grać :)

      OdpowiedzUsuń
    11. @Metaxu - ależ skąd, wcale nie wrzuciłam tej foty ze względu na homoerotyczne podteksty ;P

      OdpowiedzUsuń
    12. ja też chcę na kawę o 2 w nocy :D

      OdpowiedzUsuń