• Kuriozalna nagroda i skąpi antyfeminiści

    Pięć lat minęło... Kiedyś wam napiszę, dlaczego akurat od 13 marca 2005 roku, tak mniej więcej od trzeciej nad ranem liczy się nasze bycie razem. Albo Gosia, bo to w końcu bardziej jej historia niż moja, ja tylko stałam półprzytomna na scenie i co jakiś czas powtarzałam słowo "seksistowskie". Nie mam pojęcia, skąd akurat to słowo mi przchodziło do głowy, w końcu tylko prowadziłam nieseksistowskie karaoke na pomanifowej imprezie w CDQ-u, ale jakiś powód na pewno miałam. No dobrze, pięć lat minęło, uczciłyśmy je godnie, a nasi cudowni goście sprezentowali nam nową zabawkę - nie, nie taką, o jakiej myślicie. Otóż dorobiłyśmy się kolejnej gry na Playstation, w którą, obok Singstara (takie lepsze karaoke), gram bardziej niż chętnie. To Guitar Hero. I to na dodatek w wersji, która pozwala bawić się całym zespołom, tak że możemy dawać sąsiadom prawdziwe koncerty. Póki nie wezwą policji, rzecz jasna. W każdym razie zabawa jest przednia i pozostaje mi mieć nadzieję, że nie zaniedbam przez nią bloga.

    W dzisiejszej prasówce dla odmiany groteskowe wieści, jak uznanie przez organizatorów Festiwalu Satyry i Humoru "Humorfest" rysunku, na którym Andrzej Krauze porównuje związki jednopłciowe z relacjami zoofilskimi, Rysunkiem Roku. Uzasadnienie tego wyboru jest równie kuriozalne jak sama nagroda - otóż Krauzego nagrodzono za budzenie emocji, a przez to pobudzanie do myślenia. Na tej zasadzie można by nagrodzić praktycznie wszystkie obraźliwe dla osób homoseksualnych czy innych grup dyskryminowanych akcje - w końcu wszystkie budzą emocje. Ot, chociażby całkiem niedawno Hanna Wujkowska, którą być może pamiętacie z czasów, kiedy robiła za doradczynię ds. kobiet i rodziny w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza, podczas panelu dyskusyjnego "Czy Maryja była feministką" na Uniwersytecie Warszawskim stwierdziła, że kobiety nie mogą piastować ważnych funkcji w Kościele, bo "tuż przed miesiączką dochodzi do swoistego obrzęku mózgu. Kobiety są tak przepełnione płynami fizjologicznymi, że ciężko im zachować zdrowy rozsądek. A co dopiero zarządzać czymś tak ogromnym, jak Kościół katolicki". Nie wiem, jak w was, ale we mnie ta wypowiedź wzbudziła emocje. Choć nie pobudziła do myślenia, co pewnie oznacza, że zaczyna się u mnie comiesięczny obrzęk mózgu.

    Skoro już przy kobietach jesteśmy, to gdzieś tam w tle związkowej dyskusji na Homikach toczy się dyskusja o feminizmie i jego postulatach. Ostatnio zauroczył mnie taki oto głos:

    Wszystkich czytelników Homików pragnę ostrzec przed tym SROMem, o którym wspomina jeden z przedmówców - jak sama nazwa wskazuje, sprawa jest po prostu śmierdząca.
    One chcą m.in.:
    1. aborcji na żądanie
    2. połowy władzy
    3. wynagradzania za pracę domową !!!
    Postulaty 1. i 2. znajdują niestety szerokie poparcie na Homikach. Mam nadzieję, że trzeci z wymienionych przeze mnie postulatów nawet niedowiarków przekona, że SROM to zwykły ekstremizm, populizm = zwykli zadymiarze. Tzn. zadymiarki.


    SROM to Separatystyczne Rewolucyjne Oddziały Maciczne, o których wspominałam tu (swoją drogą nie mam pojęcia, dlaczego autor zacytowanej wypowiedzi twierdzi, że sama nazwa wskazuje, że sprawa jest śmierdząca), a które w ostatnich tygodniach zdołały wzbudzić ogólnopolską już chyba dyskusję (a nawet załapać się na doniesienie do prokuratury) dzięki temu plakatowi:
    O ile jestem w stanie zrozumieć, że może on wzbudzać różne reakcje, tak jak i kwestia praw reprodukcyjnych w ogóle, o tyle kompletnie nie łapię, co jest takiego kontrowersyjnego w postulacie wynagradzania pracy domowej. Bo argument spod znaku "nie ma na to pieniędzy" jakoś do mnie nie przemawia. Skoro godzimy się na model państwa opiekuńczego (tzn. ja akurat średnio się godzę, ale zacytowany dyskutant, sądząc z innych jego wypowiedzi, jednak tak), to zagwarantowanie prawa do emerytury czy indywidualnego ubezpieczenia zdrowotnego blisko 6 milionom kobiet, które przy obecnym stanie prawnym mają status "niepracujących", powinno być czymś zupełnie oczywistym. Teraz być może napiszę coś bardzo niesprawiedliwego, ale czasami mam wrażenie, że u źródła wielu antyfeministycznych czy homofobicznych wypowiedzi leży po prostu skąpstwo ich autorów. No bo co to jest, żeby z MOICH podatków finansować jakieś tam głupie baby, co to nic nie robią, tylko siedzą w domu i oglądają kolejne telenowele, czy ochronę marszów tych cholernych zboczeńców. No bo przecież te baby nic nie robią, tylko siedzą w domu, a życiowym celem wszelkich zboczeńców jest wywoływanie kolejnych zadym. Oczywiście gdzieś tam w tle takiego myślenia może być też niewiedza, czy też brak szacunku dla osób, które są inne niż ja, ale mimo wszystko myślę, że to aspekt finansowy, nieważne, jak bardzo mityczny, bo przecież trudno mówić o tym, że te pieniądze są nadal nasze, skoro mamy nikły wpływ na to, jak są wydawane, jest dla wielu osób najboleśniejszy. Co zresztą wyjaśnia, dlaczego przy okazji różnych badań opinii publicznej nie zadaje się pytań w rodzaju "Czy chcesz, żeby twoje pieniądze poszły na...", a jedynie "Czy jesteś za...".

    Dawno już nie polecałam filmów (co przez chwilę było tutaj regułą), głównie dlatego, że Gosia wsiąkła w "Grey's Anatomy", tak że tematyczne produkcje poszły chwilowo w odstawkę. Dziś zatem coś kompletnie nietematycznego. Niedawno obejrzałyśmy (tzn. ja sobie przypomniałam pierwszą część, a w końcu zobaczyłam drugą, a dla Gosi obie były nowością) dyptyk Richarda Linklatera "Przed wschodem słońca" (1995) i "Przed zachodem słońca" (2004). Miałam jakiś straszny sentyment do części pierwszej, może dlatego, że kiedy po raz pierwszy ją oglądałam, byłam mniej więcej w wieku bohaterów, granych przez Julie Delpy i Ethana Hawke (którzy zresztą - oboje - byli wówczas bardzo w moim typie), i ich wątpliwości, dywagacje, plany, marzenia były w pewnym stopniu moimi, teraz zastąpił go sentyment do części drugiej, bo znowuż bohaterowie są mniej więcej w moim wieku i może przez to potrafię z nimi współodczuwać. Jeżeli ktoś jakimś cudem tego nie widział, a lubi kino chodzono-mówione, to gorąco polecam. Pierwsza część jest z grubsza o tym, co się może wydarzyć, gdy nieznajomi z pociągu postanowią wysiąść razem w Wiedniu i zaczętą w pociągu rozmowę kontynuować przez jedną noc, która im pozostała do chwili, kiedy on wsiądzie do samolotu do Ameryki, a ona do pociągu do Paryża. Druga - o ich spotkaniu po dziewięciu latach i o tym, jak ta jedna noc w Wiedniu zmieniła ich życie. Jeżeli zmieniła, bo to wszystko, co wydarza się między nimi te dziewięć lat później, może być równie dobrze ucieczką od rzeczywistości czy starą dobrą zabawą w "co by było, gdyby".

    Zamiast trailerka, tym razem fragment filmu. Julie śpiewa, cóż, bez rewelacji (choć po tym filmie wydała płytę), ale za to bardzo fajnie łapie chwyty barowe. A poza tym jest słodka.

  • Czytaj także

    3 komentarze:

    1. Z tego textu wniosek ze i na oktoberfest ( alias Humorfest) powinnyscie zagrac. I nagrode zgarnac.

      Chocby po to by nie bylo miejsc w ktorych TYLKO cienizne sie promuje.

      Na tej samej fali pewnie i nalezaloby wyslac zaproszenie dla p.Krauzego na wasz wystep. Dyche (+ osoba towarzyszaca= dwie dychy) pewnie barbiowie by przebolaly.

      A co do p.Wujkowskiej to pokazuje ona jak daleko zaszla polska rewolucja obyczajowa - nikt nawet nie komentuje jej wypowiedzi. Zakladajac ze one w powszechnym odczuciu kuriozalne.Ze nie potrzebne dodani ani slowa by widziec gdzie umyslowa aberracja.

      To jest jeszcze miki: najfajniejsze jest w wypowiedzi p.Wujkowskiej to ze posluguje sie ona argumentami pararacjonalnymi dla uzasadnienia tez z majacych swe zrodlo w religii.
      To znaczy ze argumenty religijne (boo tak powiedzial pan bozia, albo tak kaze tradycja) staly sie niewystarczajace.
      Nikogo by nie obeszlo co powiedzial pan bozia, stad trzeba szukac bardziej racjonalnych argumentow.
      (Bardziej racjonalnych nie znaczy ze prawdziwych.)
      To tez znak wielkiej przemiany polskiego dyskursu: to ze p.Wujkowska wywala swa bozie na smietnik.

      m@B

      neospasmin.blox.pl

      OdpowiedzUsuń
    2. ojej no taka ładna ta piosenka :)

      OdpowiedzUsuń
    3. Winszuję :) Wypada tylko życzyć wielu kolejnych rocznic :)
      Tylko jak Gosia wsiąkła w "GA", to nie za bardzo macie czas poświętować ;)

      Wujkowska po prostu beznadziejna. Jak słyszę takie bzdury to poziom adrenaliny zdecydowanie mi skacze. Ciekawe czy ma coś ciekawego do powiedzenia o nadmiarze spermy u księży...

      "Before Sunrise" baaardzo lubiłam swego czasu (mimo nieadekwatnego wieku). Długo zwlekałam z obejrzeniem drugiej części (bałam się pójdą w jakiś beznadziejny banał), ale muszę przyznać, że im się naprawdę udała.

      Tę płytę Julie kiedyś przesłuchałam, ale jakoś mnie nie porwała. Wolę ją w takim wydaniu: Nouvelle Vague feat. Julie Delpy - LaLaLa

      I jeszcze mi się przypomniało, że miała kręcić "Les passages" z Mary-Louise Parker. Ale coś cicho o nim ostatnio. A taki potencjał! :D

      OdpowiedzUsuń