• Po tragedii

    Wczoraj obudziła mnie cisza. To niesamowite, jak nagle, w ciągu kilku tragicznych minut zmieniła się Warszawa. Jak zmienili się jej mieszkańcy. Gdy przeczytałam, co się wydarzyło, nie mogłam w to uwierzyć. Nadal tak naprawdę nie mogę. 96 osób. W tym przynajmniej trzy, które były dla mnie w jakiś tam sposób ważne, każda na swój sposób. Anna Walentynowicz, "nasza Ania", jak zwykła o niej mówić moja mama. Bohaterka mojego dzieciństwa, znajoma rodziców. Choć skłamałabym, gdybym powiedziała, że w późniejszym czasie zgadzałam się z jej poglądami, to jednak zawsze podziwiałam ją za konsekwencję i niezłomność. Izabela Jaruga-Nowacka, pierwsza polityczka, dzięki której przekonałam się, że ci ludzie z pierwszych stron gazet są zupełnie zwyczajni i właściwie tacy jak my. Pamiętam, jak siedziała na kolanach mojego przyjaciela na imprezie towarzyszącej gdańskiemu festiwalowi "Homofobia - spojrzenie z bliska". I jak strasznie bałam się z nią porozmawiać, bo wtedy jeszcze wydawało mi się, że osoby publiczne to jakiś inny, niedostępny gatunek ludzi. Ostatni raz widziałam się z nią na manifowej platformie zaledwie miesiąc temu. I w końcu Maria Kaczyńska, zawsze taka zwyczajna, nieefektowna, ale też ciepła i mądra, której najbliżej byłam na Kongresie Kobiet, a właściwie pod koniec jego pierwszego dnia, kiedy to omyłkowo zostałyśmy wzięte za towarzyszące jej osoby przez pracowników restauracji Magdy Gessler.

    Wczorajsza tragedia jest podwójnie smutna - dlatego, że zginęli ludzie, i dlatego, że znajdzie się wielu, którzy znajdą w ich śmierci sposobność, by na niej zyskać. Mniejsza, gdy jedynie wylewają swoją nienawiść i frustrację na forach internetowych, gorzej, gdy to, co się stało, posłuży za usprawiedliwienie, że czegoś się nie zrobiło, coś zaniedbało, albo do siania nienawiści, szukania winnych, mnożenia teorii spiskowych. Tyle się pisze o tym, że wczoraj wszyscy byliśmy Polakami, że ta tragedia nas zjednoczyła. Chciałabym, abyśmy w to uwierzyli. Choć na moment.
  • Czytaj także

    4 komentarze:

    1. Dla mnie to również bardzo wstrząsające przeżycie. Gdy się o tym dowiedziałam, byłam w bibliotece. Myślałam, że to jakiś kretyński żart, albo, że jak się obudzę dzisiaj, to okaże się, że to mi się wydawało. Ale to niestety absurdalna, ale prawda.

      Nie znałam tych osób osobiście, jednak z niektórymi czuję się bardzo związana. W tej katastrofie zginęły dwie postacie związane z Uniwersytetem Jagiellońskim: kustosz Biblioteki Jagiellońskiej - Ewa Bąkowska i dr Andrzej Kremer związany z Katedrą Prawa Rzymskiego. Zginęły też inne osoby, z którymi w jakiś sposób sympatyzowałam. Zresztą śmierć tych, którzy nie byli mi bliscy pod względem ideologicznym, jest dla mnie równie wstrząsająca, bo co jak co, ale wszyscy jesteśmy ludźmi.

      Mnie to doświadczenie zmienia. Mam nadzieję, że skutki tej przemiany będą pozytywne i że nie będą trwały tylko kilka dni. Życzę też innym chwili refleksji, zadumy. Żeby wyciągnęli z tego wnioski i spojrzeli na drugiego człowieka z większym szacunkiem - w końcu i tak wszystkim nam pisany jest taki sam koniec.

      OdpowiedzUsuń
    2. bardzo smutne jest to, ze rowniez na portalach lgbt jest mnostwo osob, ktore wyrazaja swoje zadowolenie ze smierci np prezydenta Kaczynskiego- to takie zalosne, ze nawet w obliczu tragicznej smierci ludzie nie potrafia zachowac sie przyzwoicie, nie potrafia okazac szacunku nawet jesli za zycie nie zgadzali sie ze zmarlymi swiatopogladowo; kim sa Ci ludzie, ktorzy domagajac sie tolerancji daja popis skrajnego chamstwa w dniu tragicznej smierci 96 osob???

      OdpowiedzUsuń
    3. @Anonimowy

      Na wielu (wszystkich?) portalach mamy teraz popis chamstwa, LGBTQ nie są pod tym względem ani lepsi, ani gorsi. Co oczywiście wcale nie jest wesołą konstatacją.

      W tym kontekście zdecydowanie popieram działania Gazeta.pl, gdzie większości tekstów komentować nie można, a wątki kondolencyjne są moderowane.

      OdpowiedzUsuń
    4. Ta wiadomość zastała mnie podczas jazdy samochodem. Poczułam, że serce podchodzi mi do gardła, zaczęłam się trząść. Kolejne nazwiska wypluwane przez głośnik radia i łzy same cisnęły się do oczu.

      Niezależnie od poglądów politycznych, światopoglądu, zawodu czy stanowiska byli to przede wszystkim ludzie - tak samo urodzili się kiedyś mali, nadzy i bezbronni, i tak samo tam zginęli przerażeni, w chwili śmierci wszyscy równi. Pozostawili rodziny, bliskich, przyjaciół, sympatyków. Co chwilę słyszę/czytam słowa znajomych - "znałem iksa, znałam ygreka". Nie z pierwszych stron gazet, ale osobiście. To nie byli przypadkowi pasażerowie samolotu wycieczkowego, ale ludzie znani, zasłużeni, posiadający szerokie kontakty.

      Rani mnie, gdy czytam na forach o histerii, udawanej żałobie, medialnym cyrku. Rani, bo we mnie coś się skuliło w środku i boli, nie chce przestać. Cieszę się, że ogłoszono tak długą żałobę narodową, chociaż właściwie to naród sam ją sobie nałożył z potrzeby serca i uczucia autentycznego patriotyzmu. Jednak być może potrzebne jest to zarządzenie, by ludzie małego ducha i pozbawieni empatii nie przeszkadzali w żałobie tym, którzy ją przeżywają.

      I tak, płakałam. Płakałam po Jarudze-Nowackiej (i pewnie jeszcze znów zapłaczę). Płakałam po ludziach, których ceniłam, szanowałam. Ale i łzy w oczach kręciły mi się też z powodu śmierci osób, które były moimi politycznymi wrogami, bo prawdziwy demokrata nie czuje satysfakcji i przyjemności z takiej dymisji, z takiego zejścia oponenta ze sceny politycznej. Nie tego im życzyłam, a już na pewno nie ich rodzinom.
      Po ludzku łączę się z nimi w bólu, ot choćby dlatego, że wychowano mnie w duchu lewicowym i nauczono stawiać się w sytuacji drugiego człowieka. A ci ludzie nie stracili prezydenta, posła, generała, lecz rodzica, małżonka, dziecko...

      OdpowiedzUsuń