• Nowa stara Jeanette Winterson

    Jedną z rzeczy, które lubię w Jeanette Winterson (zastanawiam się, czy jest w niej coś, czego nie lubię), jest to, że przynajmniej raz na dwa lata wydaje kolejną książkę. Zasada ta została złamana jedynie w dwóch przypadkach - między "Wolność na jedną noc" i "The King of Capri" (dla dzieci) oraz "Kamiennymi Bogami" i ostatnią jej książką "The Battle of the Sun" (tym razem dla młodzieży) minęły aż trzy lata. Być może dlatego w oczekiwaniu na tę ostatnią zostaliśmy w końcu obdarzeni polskim tłumaczeniem "Dyskretnych symetrii", oryginalnie wydanych w 1997 roku. A może po prostu Rebis postanowił uzupełnić nieliczne już na szczęście braki w polskiej bibliografii spod znaku Winterson - ta druga opcja byłaby oczywiście lepsza.

    Jeżeli wierzyć opisowi z tylnej strony okładki i zapowiedziom wydawniczym (a w przypadku Winterson lepiej im specjalnie nie wierzyć), "Dyskretne symetrie" opowiadają o miłosnym trójkącie. Krytycy dla odmiany ukuli na użytek tej książki inne określenie - "pierwsza powieść kwantowa". I rzeczywiście, fizyki, a raczej filozofii fizyki, jest tu sporo, a to, na ile teorie Winterson są rzeczywiście zgodne z tą piękną nauką, nie ma specjalnego znaczenia. Bo jak zwykle największą rolę odgrywa język, metafora, porównanie, a czy ich kanwę będzie stanowić teoria kosmosu, religia czy biologia, to i tak finalnie chodzi o emocje, czyli coś, co z jednej strony nie poddaje się opisowi, a z drugiej można je wyrazić na nieskończoną ilość sposobów. Podobnie jak książki Winterson można czytać na wielu poziomach, a polegną mam wrażenie jedynie ci, którzy koniecznie muszą wszystko zrozumieć i zinterpretować.

    Jeżeli jednak to nie o trójkącie, to o czym? O tym, co zwykle - o miłości, niespełnieniu i opowiadaniu historii. Książka jest cieniutka - zaledwie nieco ponad dwieście stron - i w tej objętości, odejmując niebanalną część na filozoficzne dygresje, zmieściły się historie rodzin trójki głównych bohaterów do kilku pokoleń wstecz. Oraz portret Nowego Jorku namalowany oczyma imigrantów - Żydów, Włochów, Niemców. Jest i Polak z szóstką psów husky, które niewiadomym sposobem przemycił do Stanów, a na którego saniach, podczas zimy stulecia, urodzi się Stella, jedna z głównych bohaterek.

    Niespełnienie przypada w udziale głównie mężczyznom - ojcu Alice (kochanki Stelli i jej męża), który przez całe życie zastanawia się, co by było, gdyby, jak jego koledzy z dzieciństwa, zamiast robić karierę, został po prostu sternikiem barki. Ojcu Stelli, który poświęcił lata na zgłębianie natury świata poprzez eksperymenty na własnym ciele. I w końcu Jove'emu, włoskiemu mężowi Stelli i kochankowi Alice, który pragnął być bohaterem, zaczął jako rozwodnik bez grosza ocalony od swojej rodziny przez drugą żonę, a skończył jako... Nie, tego nie napiszę, nie zepsuję wam przyjemności czytania ostatnich dwudziestu stron. W każdym razie, gdybym miała zwyczaj obgryzania paznokci, na tym etapie dotarłabym do łokci.

    Najfantastyczniejsze momenty? Opis dewastacji mieszkania, którego dokonuje Stella, gdy dowiaduje się o zdradzie Jove'a - początkowo myślimy, że to się dzieje w jej wyobraźni, potem się okazuje, że literalnie przecięła na pół łóżko, koce, kołdrę, walizkę męża, sprawdziła działanie prawa grawitacji na wyposażeniu jego gabinetu itd. Postać babci Alice udającej 60-latkę, by móc pracować jako sprzątaczka w knajpce ze zdrową żywnością (ma wtedy 90 lat). Historia diamentu w biodrze Stelli, a szczególnie jej zakończenie. Dialogi Alice, Stelli i Jove'a, podczas których Alice ogranicza się do ponawiania propozycji zaparzenia kawy. Narodziny Alice i Stelli. Zakończenie.

    Nie jestem w stanie wskazać mojej ulubionej książki tej pisarki, tak więc i "Dyskretne symetrie" nią nie zostaną. Mam za to wrażenie, że gdybym dostała kilka stron czegoś jej autorstwa, czego jeszcze nie czytałam, bez wahania stwierdziłabym, że to właśnie jej. I to jest chyba najpiękniejsza rzecz w pisarstwie Winterson - niezależnie od tego, czy przenosi nas w przyszłość, czy w przeszłość, czy opowiada historię dziecka, czy dorosłego, czy jest pesymistyczną futurystką, pisze "pierwszą powieść kwantową", czy "pierwszą powieść internetową" ("Wolność na jedną noc"), zawsze pozostaje tą samą Jeanette, która ponad 25 lat temu w wynajmowanym wspólnie z przyjaciółką obskurnym mieszkaniu napisała "Nie tylko pomarańcze", by uciec od bylejakości istnienia.
  • Czytaj także

    6 komentarzy:

    1. Znam osoby, które uważają, że czytanie Winterson w przekładzie jest zbrodnią :) Ja sama ku wielkiemu swemu rozżaleniu czytam te polskie przekłady, bo mój angielski jest nieco niewystarczający. Ale to może motywacja do tego, żeby wreszcie się go porządnie nauczyć!

      OdpowiedzUsuń
    2. Fanatycy! Czytanie nie może być zbrodnią. A dobry tłumacz jest czasami równie godny podziwu co autor, którego tłumaczy. Tak że nie odbierajmy zasług (i chleba) tłumaczom:)

      OdpowiedzUsuń
    3. Okładka jak "młodsza siostra" "Carol" Highsmith, sprzed półtora dekady! XD Od czasu zapowiedzi polskiej publikacji "Symetrii" się zastanawiałam, co mi to przypomina...

      OdpowiedzUsuń
    4. Ale nie odbierajmy też chleba nauczycielom angielskiego i wydawcom materiałów do nauki ;)

      OdpowiedzUsuń
    5. A przyjemności czytania tym, którzy jednakowoż języków obcych z różnych powodów nie opanowali:)

      OdpowiedzUsuń
    6. Nie znałam, już znam. Ciekawy, dziękuję.

      OdpowiedzUsuń