• Ależ ona nie jest wyoutowana!

    Na After Ellen od kilku dni można zgłaszać swojej faworytki w kolejnym rankingu - The Les/Bi-List: Your Favorite Out Female Celebrities. W komentarzach do tekstu o nim wywiązała się dyskusja m.in. na temat Jodie Foster, a konkretnie tego, czy jej coming out w 2007 roku był prawdziwym coming outem i czy w związku z tym można ją nominować. Dla przypomnienia, 4 lata temu, odbierając nagrodę im. Sherry Lansing w Los Angeles, Jodie powiedziała: "Dziękuję mojej pięknej Cydney, która trzyma ze mną na dobre i na złe". Następnego dnia dziesiątki artykułów krzyczały nagłówkami "Jodie Foster jest lesbijką!". Sama bohaterka nie wystosowała żadnego dementi, więc sprawę uznano za przesądzoną. Dlaczego zatem nadal część osób nadal nie uznaje, że Jodie jest wyoutowana? Bo nigdy nie powiedziała publicznie "jestem lesbijką/jestem biseksualna".

    W propozycjach do rankingu nie zabrakło też Kate Moennig (lekko już przykurzona Shane z "The L Word"). Ta dla odmiany nigdy nie wyszła z szafy w żadnej formie, ale za to związana jest z całkowicie wyoutowaną Holly Mirandą, więc można jej przypisać coś w rodzaju coming outu z drugiej ręki. Podobnie ma się rzecz z Tracy Chapman, o której nieheterosekualności opowiedziała dopiero jej ekspartnerka, zdobywczyni nagrody Pulitzera pisarka Alice Walker w wywiadzie dla "The Guardian" w 2006 roku.

    Kilka lat temu, kiedy jeszcze prowadziłam "Replikę", próbowaliśmy namówić na comingoutowy wywiad jedną z dość znanych publicystek i teoretyczek queer. Ta konsekwentnie odmawiała, nawet gdy tłumaczyliśmy, że nie musi się określać, etykietować, chodzi o jakieś stwierdzenie gdzieś w toku rozmowy pokazujące wprost, że jest nieheteroseksualna. Swoją odmowę tłumaczyła tym, że ona nie uznaje czegoś takiego jak  coming out. Część redakcji uważała, że to po prostu brak odwagi, część - że skoro tego typu deklaracje nie są zgodne z jej przekonaniami, to nie powinno się jej na nie namawiać.

    Po co mi te przykłady? Bo jak zwykle wychodzi na to, że nic nie jest tak proste i oczywiste, jak się na pierwszy rzut oka wydaje. Coming out to, najprościej mówiąc, ujawnienie swojej orientacji psychoseksualnej. Wydaje się więc, że zgodnie z tą definicją, o odkryciu się można mówić jedynie w przypadku Jodie Foster. W końcu chyba tylko skończona formalistka mogłaby stwierdzić, że brak "magicznej regułki" unieważnia całą akcję. Co z całą resztą, która nie pokusiła się (z różnych powodów) o żadną regułkę? Tu mi się, może trochę na wyrost, nasuwa przykład Krzyśka Śmiszka, który niby nie mówił (przynajmniej do czasu, aż powiedziała to za niego Radziszewska), ale i tak wszyscy wiedzieli, że jest partnerem Roberta Biedronia. Jasne, że ujawnienie się (dokonane w mniej lub bardziej finezyjny sposób) jest deklaracją, której podważyć nie można, ale czy związanie się z kimś, kto żyje jawnie i o kim wiadomo, że nie będzie ukrywać, z kim jest związany/a, nie jest tak naprawdę równoznaczne z "prawdziwym" coming outem? I przypadek ostatni - osoby, która po prostu takich rzeczy nie uznaje. Dla mnie absolutnie akceptowalny. Wprawdzie teoretycy queer uznają jednak coś takiego, jak polityczny coming out, ale z drugiej strony tak samo polityczne jak wszelkie deklaracje jest uczestniczenie w paradach i, ogólniej, w ruchu na rzecz LGBTQetcetera, a tego tej osobie odmówić nie mogę, więc jak dla mnie - jest wyoutowana, nawet jeżeli tego typu gestów nie uznaje.

    Przy całym poczuciu ważności coming outów, mam wrażenie, że jest z nimi podobny problem jak z innymi formami samookreślenia - niektórzy podchodzą do nich zbyt schematycznie, nie zostawiając miejsca na żadne niuanse. Jak żyje jawnie, ale się nie deklaruje, to nie żyje jawnie, jak jest przeciwna wszelkim deklaracjom, to z pewnością się boi, innego wyjścia po prostu nie ma. Tylko jak tu potem przekonywać innych, że jesteśmy różne i w związku z tym różnie do wielu kwestii podchodzimy, skoro same nadal nie uznajemy zachowań, które w jakikolwiek sposób odbiegają od utartych wzorców?
  • Czytaj także

    3 komentarze:

    1. Ciekawy tekst, dzięki :)

      Nigdy nie wypowiedziałam "magicznej formułki" a wiedzą wszyscy - począwszy od mojej babci, poprzez kolegę z PiS-u, a skończywszy na pani z warzywniaka. Po prostu w pewien sposób określam się przez osobę z którą jestem w związku i to o niej chcę mówić a nie o swojej orientacji psychoseksualnej. A, że jestem w fazie ciężkiego i beznadziejnego zakochania, więc niemówienie nie wchodzi w grę bo bym po prostu pękła :).

      Gdybym jednak z jakiś powodów wpadła do kategorii "niewyoutowna" to zawsze mogę dobrze wypaść poprzez związek z osobą działającą i otwartą, a gdyby nawet to nie pomogło to mogę podeprzeć się tym, że tak naprawdę nie mam jednej tożsamości, tylko całe mnóstwo i czerpię sobie z każdej tyle ile mi się w danym momencie podoba :).

      Na poważnie chodzi mi jednak o to,żeby każdy był w zgodzie ze sobą.
      A widzę, że bardzo wiele osób, żyje w podwójnych standardach. To nie jest moim zdaniem niechęć do określania się, ale życie w rozdwojeniu. Jest świat, który o mnie wie i jest świat, który nie wie. Jednym mówię a drugim nie. I tych pierwszych proszę, żeby nie mówili drugim. I rozpuszczam jakieś zasłony dymne. Zastanawiam się czy można się w tym nie pogubić? I bardzo bym chciała, żeby nikt nie musiał żyć w ten sposób.

      OdpowiedzUsuń
    2. Ja też nie mówiłam owej formułki, a i tak wszyscy wiedzą bądź się domyślają. :)
      Jak już to były pytania "Wolisz kobiety?" na co odpowiadałam po prostu, że "Tak, chcę sobie ułożyć życie z Kobietą". Jedynie moja Matka początkowo miała histeryczną reakcję, ale... To było dawno i nieprawda. ;)

      OdpowiedzUsuń
    3. Ja oddałabym wszystkie nagrody naszej Shane :P:P

      OdpowiedzUsuń