• Nie moje małpy?

    "Skoro przed pójściem na Paradę nie powstrzymują nas homofoby, to tym bardziej nie dajmy się organizatorom" - napisał timofieusz w jednym z komentarzy na blogu Wojtka. I choć w pierwszym odruchu się z nim zgodziłam, to dość szybko mi wyszło, że tak naprawdę dużo bardziej niż homofobia nazwijmy to zewnętrzna ruszają mnie różne niefajne zagrywki "wewnętrzne". I chyba nie tylko mnie, sądząc chociażby z tego, które teksty z tego i zaprzyjaźnionych blogów budzą największe emocje, czyli dorobiły się największej liczby odsłon, odsyłaczy czy najbardziej zaangażowanych komentarzy. Odpowiedź? Te, które poświęcone są działaniom osób LGBTQetcetera z różnych powodów budzącym kontrowersje - jak plakat POMADY, hasło "Nie lękajcie się" promujące ubiegłoroczne EuroPride, wewnątrzśrodowiskowa nietolerancja wobec osób niewpisujących się w "normy" (nie tylko lesbijek typu butch, ale też np. wierzących osób nieheteroseksualnych), działania Grupy Inicjatywnej ds. Związków Partnerskich czy, ostatnio, wypowiedzi osób przygotowujących tegoroczną Paradę Równości. Rzecz jasna zdaję sobie sprawę, że czytelniczki i czytelników owych blogów trudno uznać za grupę w jakikolwiek sposób reprezentatywną. Nie zmienia to jednak faktu, że ileś tam osób również uważa te kwestie za ważne i warte dyskusji. A to wystarczający powód, by się nimi zajmować.

    Nie mam wątpliwości, że głównym problemem i przyczyną tego, co się dzieje wewnątrz, jest homofobia (czy, szerzej: brak akceptacji dla osób nienormatywnych). Ta jak najbardziej "zewnętrzna", w której wzrastamy i którą nasiąkamy niemal każdego dnia. Ale też jestem przekonana, że, niekoniecznie świadomie, większość osób oczekuje, że ci z nas, którzy robią coś "dla nas" w przestrzeni publicznej, nie będą działali przeciw nam. Jasne, że właściwie każde działanie może być tak odczytane - marsze są złe, bo to "obnoszenie się ze swoją seksualnością", Biedroń jest zły, bo "wspiera stereotypy" itp. I czasami bardzo trudno ocenić, ile w takiej krytyce czyjejś działalności jest uwewnętrznionej homofobii, ile uzasadnionego lęku, że ktoś lub coś może negatywnie wpłynąć na nasze życie, a ile obiektywnie słusznych zarzutów. Bo jak to tak naprawdę sprawdzić? W końcu niemal każde działanie czy intencje można zinterpretować na wiele sposobów. I nie pomogą czyjeś zapewnienia, że on/ona robi to dla sprawy, że tak trzeba, że to najlepsza droga, bo i tak ileś tam osób stwierdzi, że to autolans, parcie na szkło, działanie wyłącznie we własnym interesie. Jedyne kryterium oceny, jakie mi przychodzi do głowy, to kierowanie się opinią większości. Nie tej rzeczywistej, bo ona zazwyczaj milczy, ale tej, która się w jakiejś sprawie wypowiada - w tekstach lub komentarzach na blogach, forach, portalach.

    Nie jestem idealistką. To znaczy jestem o tyle, że wierzę, że działanie nawet jednej osoby ma sens i wartość, a nie jestem o tyle, że nie wierzę, że każdy ma dobre intencje. Nawet jeżeli jest aktywistą/aktywistką, działa pro bono, poświęca temu mnóstwo czasu i energii. Z drugiej strony absolutnie nie oczekuję, by aktywistki czy aktywiści byli kryształowo uczciwi i nie kierowali się w tym, co robią, również osobistymi pobudkami. Wręcz przeciwnie, jeżeli ktoś jest skuteczny, to naprawdę mnie nie obchodzi, jak osiąga swoje cele (no chyba że robi to, łamiąc prawo, krzywdząc drugiego człowieka itp.). Wiem też doskonale, że nigdy nie będzie tak, że coś mi się będzie w stu procentach podobać, nawet jeżeli sama przyłożę do tego rękę (bo zawsze łatwiej zachwycać się własnymi pomysłami). Ale nawet przy tych wszystkich zastrzeżeniach najbardziej mnie rusza nie homofobia jednego czy drugiego posła idioty (bo niczego lepszego się po nim nie spodziewam), ale to, jak, nieważne, z jakich pobudek, nie liczymy się ze sobą wzajemnie. I, tak jak napisałam na początku, mam wrażenie, że nie tylko ja tak mam. W końcu to "środowisko, które nie istnieje" ma być dla iluś tam osób enklawą tolerancji, miejscem bezpiecznym, w którym mają szansę poczuć się "u siebie", które ma je chronić i im pomagać. I jeżeli to z jego strony dostają sygnał, że ich sprawy i odczucia się nie liczą, to nic dziwnego, że nie chcą mieć tymi czy innymi działaniami nic wspólnego. Jasne, że nie da się pogodzić wszystkich potrzeb i interesów. Ale czasami warto spróbować.

    Mimo wszystko jednak (nawiązując do ostatnich wydarzeń) uważam, że lepiej jest próbować coś zmienić, a nie rezygnować z działania. Dlatego też, podobnie jak w ubiegłych latach, i w tym będę na Paradzie w grupie osób skupionych wokół żądania wprowadzania ustawy o związkach partnerskich. Wszystkich, którym bliska jest ta idea, ponownie zapraszam 11 czerwca, na godzinę 12 pod Sejm (Parada rusza godzinę później). Na przybyłych czekają gadżety, które pomogą w promowaniu idei związków partnerskich, nie tylko podczas Parady. Szczegóły tu. A dzień wcześniej malujemy transparenty.
  • Czytaj także

    5 komentarzy:

    1. "wewnątrzśrodowiskowa nietolerancja wobec osób niewpisujących się w "normy" (nie tylko lesbijek typu butch, ale też np. wierzących osób nieheteroseksualnych)"

      Lesbijki typu butch nie wpisują się w normę? Podobno femki stanowią zaledwie 20% kobiet kochających kobiety. Jeśli tak, to butch stanowią 80%, więc o jakiej normie mówimy? To butch stanowią normę, one są normą, one są "prawdziwymi" lesbijkami. To klasa sama w sobie, choć wewnętrznie zróżnicowana. Zaś hetero-podobne, co ja mówię, hetero-identyczne femki nie są żadną normą, ale istotami nieodróżnialnymi od hetero-femek. Rozpływają się w heteroseksualnej magmie (z czym im oczywiście bardzo wygodnie) i nie mają nawet zamiaru się wyodrębnić. Twierdzą, żę buczki psują im wizerunek, bo się "afiszują", utrwalają stereotypy, a to femki psują wizerunek tym 80%. Grupa niewyodrębniona nie stanowi żadnej nomy. Les-norma musi być wyraźna i dostrzegalna, a nie rozmydlona w hetero-świecie. I tylko butch-norma spełnia ten warunek :DDDD

      Poza tym, jak zwykle bardzo dobrze się czytało. Pozdrawiam.

      PS. A dlaczego, jak się sejwuje, to wyskakuje tytuł "To nie moja akcja" zamiast "Nie moje małpy"?
      l.

      OdpowiedzUsuń
    2. Marsze nie są złe, tylko ich estetyka (; Estetyka zbliżona bardziej do Love Pride niż do stricte marszu. To właśnie tak wielu ludziom, w tym mi się nie podoba. Dlatego się dystansujemy.

      Co do fem/butch (meine bosche nienawidzę tych etykietek). Jeżeli mowa o naszej wewnętrznej homofobii to butch chyba wpisują się w normę, wszak przecież taki jest stereotyp lesbijek, nieprawdaż (;?

      OdpowiedzUsuń
    3. @l.
      To zależy, jak zdefiniujesz normę. Tu akurat miałam na myśli najbardziej (chyba) powszechne pojmowanie "męskości" i "kobiecości", w którym butche się nie mieszczą i na które powołuje się większość apologetek i apologetów "prawdziwej" kobiecości. Ale rzecz jasna Twój tok myślenia jest równie uprawniony i o ileż bardziej twórczy:)

      Dla mnie ta cała dyskusja jest bezprzedmiotowa m.in. dlatego, że tak naprawdę ani nie wiemy, jaki typ kobiet dominuje w świecie "hetero", ani - jaki w świecie "niehetero". Butche są bardziej widoczne, ale czy jest ich więcej? Nie mam pojęcia, bo większość kobiet niehetero siedzi głęboko w szafie, więc jakakolwiek analiza jest niemożliwa. Zresztą - jakie to tak naprawdę ma znaczenie?

      Ad PS - bo pierwotny tytuł posta robi za jego URL - tak to jest, gdy się opublikuje wersję roboczą zamiast ostatecznej, a potem nanosi się poprawki:)

      @Jenny
      Szczerze, to mi bardziej przeszkadza nie tyle estetyka, co jej brak. Z przyjemnością poszłabym na prawdziwie kampową paradę, z setkami tysięcy maszerujących, tak różnorodnych, jak to tylko możliwe. Niestety w naszych realiach lepiej sprawdzają się marsze również dlatego, że nie ma chyba nic bardziej żałosnego niż kilka/kilkanaście platform, jadących na tyle blisko siebie (bo idących jest za mało, by były między nimi sensowne odległości), że ani nie da się usłyszeć, co tam z nich grają i krzyczą, ani nie da się w ich pobliżu wytrzymać. Jakoś mam wrażenie, że gdyby to wyglądało bardziej profesjonalnie, nie byłoby takich problemów z frekwencją.

      Co do femme/butch - też nie cierpię etykietek. Ale stereotypy niekoniecznie wynikają z powszechności zjawiska.

      OdpowiedzUsuń
    4. zawsze możesz zmienić slug (to co jest po dacie w linku) - już nie będzie to nie moja akcja ;)

      martwimy się tym co u nas, bo karmieni ideałem Polski zjednoczonej wierzymy, że środowisko zjednoczone też będzie. ale nie będzie i to właśnie MY powinniśmy umieć różnorodność wykorzystać. ale nie umiemy.

      a co do statystyk butch/femme - chyba sobie żartujecie, prawda? jakie statystki? like what?! po pierwsze istnieje więcej kategorii: lipstic lesbian, tomboy, cholera-wie-co-bo-nawet-nie-mamy-na-to-języka, Twoja stara i inne (http://news.deviantart.com/article/108086/). po drugie jak się podaje statystyki to się podaje źródło - przynajmniej orientacyjnie (typu: jakiś portal dla lesbijek, gazeta dla księży, czy badanie opinii publicznej w stanach) - to daje szanse na zweryfikowanie danych.

      i tak to. o.

      OdpowiedzUsuń
    5. "Lesbijki typu butch nie wpisują się w normę? Podobno femki stanowią zaledwie 20% kobiet kochających kobiety. Jeśli tak, to butch stanowią 80%, więc o jakiej normie mówimy? To butch stanowią normę, one są normą, one są "prawdziwymi" lesbijkami. To klasa sama w sobie, choć wewnętrznie zróżnicowana. Zaś hetero-podobne, co ja mówię, hetero-identyczne femki nie są żadną normą, ale istotami nieodróżnialnymi od hetero-femek. Rozpływają się w heteroseksualnej magmie (z czym im oczywiście bardzo wygodnie) i nie mają nawet zamiaru się wyodrębnić. Twierdzą, żę buczki psują im wizerunek, bo się "afiszują", utrwalają stereotypy, a to femki psują wizerunek tym 80%. "

      O rany.

      OdpowiedzUsuń