• Flashmob, badania i postulaty

    Pierwsze okołoparadowe wydarzenia za nami. Bodaj największym echem odbiła się akcja najbardziej spontaniczna, a zarazem najkrótsza, czyli niedzielny flashmob w warszawskim metrze. Kilkadziesiąt osób zebrało się na stacji Centrum, by punkt o godzinie 16 zacząć się przytulać i całować w proteście przeciw wyproszeniu kilka miesięcy temu ze stacji metra dwóch mężczyzn, którzy, otwarcie okazując, co ich łączy, "zgorszyli" innych pasażerów.



    Flashmob zbiegł się niestety w czasie z naszym spotkaniem "Przeżyjmy to raz jeszcze", więc nie miałyśmy możliwości w nim uczestniczyć. Samo spotkanie, choć nie tak liczne jak w ubiegłym roku, było bodaj nawet ciekawsze. W pierwszej części Alicja Długołęcka opowiadała, jak to się stało, że ponad dwadzieścia lat temu postanowiła się poświęcić badaniu gatunku lesbijka polska i jakie miała w związku z tym perypetie. Najbardziej zapadły mi w pamięć dwie historie - o tym, jak jedna z uczestniczek badań jakościowych postanowiła jej udowodnić, że potrafi w 5 minut pokazać, jakiej orientacji psychoseksualnej jest Alicja i zaczęła z nią flirtować, co przyprawiło naszą badaczkę o nielichą konsternację. Oraz o tym, jak jedna z badanych, zamiast spotkać się z nią na mieście, zabrała ją do na wpół wybudowanego domu na odludziu, przerażając ją śmiertelnie nie tylko tym pomysłem, ale też samą sobą, bo do końca nie było wiadomo, czy jest biologiczną kobietą, czy mężczyzną, który zwabił ją w ustronne miejsce, jedynie podając się za lesbijkę. Tak, badania jakościowe w czasach przedinternetowych z pewnością były emocjonujące.

    Druga część dyskusji wynikła dość niespodziewanie i skupiła się wokół niewidoczności kobiet nieheteroseksualnych. Wnioski nie były chyba zaskakujące - wyszło nam, że to kwestia lekceważącego traktowania kobiet w ogóle, czy, szerzej, konfliktu płci. Nie będę się nad tym wyzwierzać, bo zrobiłam to już tu. Ale coś mam wrażenie, że ten temat będzie żywy długo po tym, jak już będziemy mieć równe prawa. Podobnie jak odwieczne dyskusja o gustach, czyli o tym, czy "męska" lesbijka ma prawo uważać się za kobietę.

    W sobotę poznaliśmy w końcu cele Parady Równości. Trochę śmiać mi się chce, bo pierwsze cztery:
    - uchwalenie ustawy regulującej kwestie związków nie będących małżeństwami,
    - wprowadzenie do szkół rzetelnej, neutralnej światopoglądowo edukacji dotyczącej życia w zróżnicowanym społeczeństwie oraz ludzkiej seksualności,
    - aktywna walka rządu z przejawami dyskryminacji wobec osób LGBT i innych mniejszości,
    - zmiana kodeksu karnego poprzez poszerzenie przepisu o mowie nienawiści o kwestie tożsamości płciowej i orientacji seksualnej
    to po prostu rozwinięcie postulatów, które towarzyszyły temu wydarzeniu od 2007 roku (na marginesie: cieszymy się, że mogłyśmy pomóc, bo tak się złożyło, że cztery lata temu dość aktywnie uczestniczyłyśmy w ich wymyślaniu; co nie znaczy, że to źle, że zostały powtórzone, wszak wszystko to nadal czeka na załatwienie). Do tego doszło wprowadzenie uregulowań prawnych ułatwiających proces medycznego i prawnego potwierdzenia płci osobom transseksualnym oraz nowelizacja ustawy o ochronie praw zwierząt. Choć ostatni cel może wydawać się słabo związany z dążeniami osób LGBTQetcetera, to mnie akurat jest bliski, więc nie narzekam. Szkoda za to, że, skoro zasięg haseł jest szerszy, nie załapały się żadne feministyczne postulaty. Niestety, o ile Manifa już od dawna nie ma problemu z otwartym wspieraniem osób nieheteroseksualnych, o tyle parady nie potrafią się odwdzięczyć tym samym. Kłania się niewidoczność kobiet?
  • Czytaj także

    1 komentarz:

    1. To się Jej Perfekcyjność musiała poczuć wykluczona, jak zobaczyła te cele:)

      OdpowiedzUsuń