• Hipermarket miłości

    Piotr Szarota, autor "Anatomii randki", deklaruje we wstępie do owej książeczki, że nie ma nic przyjemniejszego niż pisanie o rzeczach niepoważnych. Szczególnie że tak błaha tematyka, jaką zdaje się być randkowanie, to świetny pretekst do przedstawienia najważniejszych przemian i trendów XX wieku - demokratyzacji, laicyzacji, rewolucji seksualnej, feminizmu, globalizacji, konsumeryzmu czy w końcu emancypacji osób nieheteroseksualnych. I choć, z racji tego, że "Anatomia randki" nie jest publikacją naukową, a raczej historyczno-rozrywkową, pozostawia spory niedosyt (szczególnie rozdziały poświęcone Japonii, Indiom i Nigerii), to z co najmniej kilku powodów warto do niej sięgnąć. Bo dobrze się czyta, bo daje sporą dawkę obyczajowych obserwacji, bo poświęcona jest czemuś, co dotyczy większości ludzi. Ciekawie jest więc się dowiedzieć, skąd się wzięły takie a nie inne zwyczaje czy jak i dlaczego "robią to inni".

    Dla mnie najciekawsze były rozdziały poświęcone amerykańskiemu datingowi i francuskiemu randez-vouz (oba narodziły się w latach 40. ubiegłego wieku). Pierwszy model relacji jest fascynujący z racji swojej sztywności i konwencjonalności oraz paradoksalnego (bo pozornie sfera uczuciowa jest czymś trudno kodyfikowalnym) rozpowszechnienia w kulturach Zachodu. Jakkolwiek dziwnie by to nie wyglądało, randkowanie było uznawane za niemal obowiązek nie tylko przez amerykańskich nastolatków i nastolatki, ale też ich rodziców i szkołę (powstawały nawet filmy edukacyjne i poradniki mające pomóc młodzieży w umawianiu się z rówieśnikami, a do randkowania zachęcano już jedenastolatki). Podział ról na randce (traktowanej zazwyczaj jako wstęp do wspólnego życia) był wyraźnie określony - mężczyzna miał być "męski", czyli pewny siebie, dominujący, zdecydowany, opiekuńczy, kobieta - "kobieca", w którym to określeniu zawierało się nie tyle to, co jej wolno, ile rzeczy, których nie wolno robić, by nie zostać uznaną za agresywną (co w odniesieniu do mężczyzn było komplementem, a w przypadku kobiet - towarzyskim pocałunkiem śmierci). Kobiecie nie wolno było więc przejawiać inicjatywy, składać zamówienia w restauracji czy wydawać poleceń taksówkarzowi i robić czegokolwiek, co sprawiłoby, że mężczyzna w jej towarzystwie poczuł się niezręcznie. Oczekiwano za to, że to ona będzie prowadzić rozmowę, ale w taki sposób, by mężczyzna zawsze czuł się od niej mądrzejszy. Jej głównym obowiązkiem było dbanie o swój wygląd i eksponowanie atrybutów, które podobają się mężczyźnie oraz przyjęcie odpowiedzialności za seks: nie wolno było być zbyt oziębłą, ale z drugiej strony trzeba było uważać, by nie przylgnęła do ciebie etykietka "puszczalskiej". Żeby było jeszcze ciekawiej, nie znano pojęcia "gwałtu na randce" i uważano, że jeżeli doszło do stosunku, to kobieta musiała go sprowokować, w związku z czym to ona była odpowiedzialna za ewentualną ciążę. Brzmi znajomo? Niestety chyba tak.

    Zupełnie odmienny jest model francuski. Randka to po prostu sposób na miłe spędzenie czasu, bez określania, czy ktoś ma być partnerem/partnerką na dłużej, czy na jeden raz. Flirt jest na porządku dziennym, a umawianie się z kimś, kto nas nie pociąga, nie wchodzi w grę. Nie ma reguł postępowania (słynne amerykańskie dzwonienie dopiero po trzech dniach czy seks na trzeciej randce), liczy się luz, spontaniczność i oczywiście sztuka uwodzenia. Nie ma miejsca na na wystudiowane gierki, wzajemne testowanie, skomplikowane strategie. Druga strona medalu jest taka, że osoby mniej błyskotliwe czy śmiałe mają po prostu trudniej - skodyfikowany model amerykański zapewniał, przynajmniej teoretycznie, równość szans. Tyle że ta równość oznaczała tak naprawdę reprodukowanie tych samych wzorców - wpierw narzeczeńskich, później małżeńskich, bez oglądania się na takie drobiazgi jak indywidualizm czy różnice między ludźmi, bynajmniej niesprowadzające się do różnicy płci.

    Kolejny arcyciekawy rozdział dotyczy internetu. O ile w jego początkach randkowanie przez sieć uznawane było za ostatnią deskę ratunku dla tych, którzy nie potrafili sobie poradzić w rzeczywistym świecie, o tyle dość szybko stało się towarzyską rozrywką umilającą życie milionom ludzi na całym świecie. Ta część "Anatomii randki" jest moim zdaniem dla osób nieheteroseksualnych znacznie ciekawsza niż rozdziały konkretnie poświęcone specyfice kontaktów między nimi, przede wszystkim dlatego, że, przynajmniej w Polsce, internet odgrywa ogromną rolę w emancypacji osób LGBTQetcetera, a więc też, siłą rzeczy, ma znacznie większy wpływ na kształtowanie wzorców postępowania niż w przypadku osób heteroseksualnych, za którymi stoją dziesiątki lat jawnego spotykania się w realu. Szarota zwraca uwagę na specyfikę sieci, która z jednej strony pozwala na niemal nieskrępowany wybór (nie musimy się już ograniczać do swojej dzielnicy, miasta, kraju) i szybsze pogłębianie relacji (związane z pozorną anonimowością, a więc i większym poczuciem bezpieczeństwa), z drugiej sprawia, że poszukiwanie partnera/partnerki bardziej przypomina robienie zakupów (oto określamy niemal wszystko - od wzrostu, wagi, wymiaru biustu i koloru oczu po charakter i zainteresowania - i dopiero z tej puli wybieramy osobę, z którą chcemy nawiązać kontakt) czy pracę w przemyśle reklamowym, bo to, czy i ile propozycji otrzymamy, zależy tak naprawdę od tego, jak potrafimy się zaprezentować. Pomysłowi Amerykanie nie oparli się oczywiście pokusie skodyfikowania zasad internetowego randkowania i stworzenia setek poradników dla tych, którzy chcą zwiększyć swoje szanse w sieci.

    Pod koniec tego rozdziału Szarota zastanawia się, czy randkowanie w internecie jest nadal jedynie środkiem do osiągnięcia celu, jakim jest relacja w realnym świecie, czy też celem samym w sobie. Ja natomiast ciekawa jestem, na ile internet nie tyle wpłynął, co ustalił wzorce relacji osób nieheteroseksualnych i czy to całe skupienie na zewnętrzności, które opisuję w tekstach wizerunkowych, nie ma przypadkiem czegoś wspólnego z tym, że częściej niż osoby heteroseksualne korzystamy z owego hipermarketu miłości, jak autor "Anatomii randki" określa sieć, oraz z tym, że, nie mając za sobą specjalnej tradycji, chętniej szukamy jej w popkulturze i łatwiej przyswajamy lansowane przezeń wzorce. Rzecz jasna w epoce konsumeryzmu nie jest to wyłącznie nasza domena, ale fakt faktem, że wybór między Judith Butler a popkulturą nie jest żadnym wyborem. To, czego, jak mi się wydaje, najbardziej nam brakuje, to różne odcienie szarości, których mamy szansę się dorobić dopiero za jakiś czas. Pytanie tylko, ile jesteśmy w stanie wyprodukować na przekór pudełkom, w które sami/same się radośnie wtłaczamy i jak nośne mogę być takie kontrkulturowe usiłowania. Oraz czy - paradoksalnie - nie będzie oznaczać to powrotu do kulturowego konserwatyzmu i okopania się na pozycji obrońców i obrończyń moralności. Nie da się ukryć, że nasz czas walki o prawo do zawierania małżeństw zbiegł się w czasie z osłabieniem i coraz większą kompromitacją tej instytucji. W sumie więc pójście o krok dalej i przemierzenie wstecz tej samej drogi, którą przeszły osoby nieheteroseksualne, nie wydaje się aż tak niemożliwe.

    A wracając do samej "Anatomii randki" - warto poczytać, choćby po to, by zdać sobie sprawę, że większość modeli relacji międzyludzkich i związanych z nimi ról i specyfiki zachowań przypisanych płciom ani nie jest tak odwieczna, ani tak naturalna, jak by się to mogło wydawać. I, choć niewątpliwie podążanie za nimi ułatwia porządkowanie rzeczywistości, to niekoniecznie ma coś wspólnego ze spontanicznością czy dokonywaniem indywidualnych wyborów.
  • Czytaj także

    17 komentarzy:

    1. za każdym razem kiedy słyszę lub czytam słowo naturalny robi mi sie niedobrze, to chyba wina lokalnego episkopatu

      małżeństwa homików mogą stać się taką "pułapką moralną" ale tylko jeśli pozwolimy się wtłaczać w moralne hetero-schematy :)

      OdpowiedzUsuń
    2. O, a ja bardzo lubię to słowo, a jeszcze bardziej mnogość znaczeń mu przypisywanych. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że nie ma nic mniej naturalnego niż to, co udało się z tym pojęciem zrobić.

      Co do wtłaczania - mam wrażenie, że tu nie ma żadnego "pozwalania". Radośnie i bezrefleksyjnie w te schematy wskakujemy, podobnie jak nasi heterobracia i siostry:)

      OdpowiedzUsuń
    3. A czemu rozdziały o Japonii, Indiach i Nigerii "pozostawiąją niedosyt"?

      OdpowiedzUsuń
    4. pewnie Ewa lubi akurat te regiony

      OdpowiedzUsuń
    5. Lubię jak lubię, bez jakiejś szczególnej fascynacji. Niedosyt, bo te rozdziały są wyjątkowo krótkie i powierzchowne - przydałoby się więcej, szczególnie w części poświęconej Nigerii. No ale, jak napisałam, to publikacja rozrywkowa, nie naukowa.

      OdpowiedzUsuń
    6. "Podział ról na randce był wyraźnie określony - mężczyzna miał być "męski", czyli pewny siebie, dominujący, zdecydowany, opiekuńczy, kobieta - "kobieca", w którym to określeniu zawierało się nie tyle to, co jej wolno, ile rzeczy, których nie wolno robic"- czyzby? mezczyzna musial sie wykazywac, opiekowac sie kobieta- a wszystko to po to zeby kobiecie sie spodobal i ja pociagal; za to nie bylo wolno biedaczkowi byc niemeskim, nie opiekunczym, nie mogl byc niezdecydowany; kobieta za to mogla obserwowac te meskie starania i w zaleznosci od tego czy ja krecily czy nie mogla umowic sie lub nie na kolejna randke; mogla tez do woli podkreslac atrybuty swojej kobiecosci co jest niezmiernie przyjemne i z satysfakcja obserwowac jak dziala to na wykazujacego sie samczyka:)))

      OdpowiedzUsuń
    7. @Anonim
      Piszesz o książce Szaroty czy o własnych odczuciach i wyobrażeniach na temat lat 40. i 50. w Stanach?

      OdpowiedzUsuń
    8. pisze o Twojej interpretacji- jakoby kobieta na tych randkach poddawana byla opresji a w mojej optyce o wiele wiekszej presji poddawany byl( i zreszta jest nadal) facet, ktory musi sie wykazywac przed kobieta swoja meskosci- coz za podporzadkowana rola mu przypadla i jaki stres gdyby zostal uznany za niemeskiego a ona ...ona tylko z usmiechem na ustach ocenia jego starania

      OdpowiedzUsuń
    9. To nie jest moja interpretacja, a powtórzenie tez Szaroty. Stąd pytanie, czy znasz książkę, czy też piszesz o swoich odczuciach na temat tego, jak wyglądało randkowanie w Stanach w tamtym okresie.
      Co do opresji - oczywiście, że poddawane jej były obie płcie i z tekstu jasno to wynika ("mężczyzna miał być", "kobiecie nie wolno było" itd.). Tak na marginesie, to jakoś nie widzę nic fajnego w tym, że na randce można było zostać zgwałconą i dodatkowo zawsze odpowiedzialność za doprowadzenia do stosunku zawsze spadała na dziewczynę, ale może to kwestia optyki.

      OdpowiedzUsuń
    10. no to polemizuje z teza Szaroty, ze kobieta na tych randkach definiowana byla przez to czego jej nie wolno bylo robic, bo na tej zasadzie mozna stworzyc liste rzeczy, ktorych mezczyznie nie wolno bylo robic jesli role kobiety potraktujemy jako punkt odniesienia- on nie mogl byc np. niemeski etc
      a ta presja tez nie do konca byla narzucona z zewnatrz- kobiety wspolczenie na randce tez oceniaja faceta pod katem jego meskosci, zaradnosci, opiekunczosci- i jesli facet nie wyrabia sie w tej meskiej roli- no to sorry, drugiej randki nie bedzie:)

      OdpowiedzUsuń
    11. Irytuje mnie "polemizowanie" z rzeczami, których się nie widziało/nie czytało. To taki mój apel do anonimowego powyżej - człowieku, najpierw poczytaj, później pisz, bo póki co polemizujesz z recenzją, a dokładnie z tym, co na jej podstawie o tej książce myślisz.
      Sama anatomia ciekawa, choć to racja, że lepiej było zrezygnować z opisywania Wschodu na rzecz jeszcze kilku zachodnich smaczków. Książka by na tym nie straciła.

      OdpowiedzUsuń
    12. oczywiscie, ze nie polemizuje z ksiazka tylko ze zdaniem zawartym w recenzji, ktore podobno jest teza autora a nie interpretacja

      OdpowiedzUsuń
    13. A tezy mają to do siebie, że zazwyczaj przytacza się argumenty na ich udowodnienie (czytam, to wiem;P). Część jest w recenzji, ale większość, w tym sporo cytatów z poradników i listów młodzieży, w książce. No chyba że jesteś amerykanistą i nie potrzebujesz głębszego wglądu w kulturę, o której się wypowiadasz, wystarcza ci wyrwane z kontekstu zdanie.

      OdpowiedzUsuń
    14. "kobiety wspolczenie na randce tez oceniaja faceta pod katem jego meskosci, zaradnosci, opiekunczosci- i jesli facet nie wyrabia sie w tej meskiej roli- no to sorry, drugiej randki nie bedzie"

      Stereotypy, stereotypy, stereotypy. Szczęśliwie mało już powszechne i odchodzące w niepamięć. Co zresztą pokazują badania, których wyniki przytacza Szarota w rozdziale "Kobiety mają głos", a dotyczące tego, kto może wychodzić z inicjatywą (flirt, telefon, umawianie się), płacić za kolację/kino itd. Teraz w cenie jest bycie sobą, choć oczywiście niemal każdy/każda stara się na tych pierwszych spotkaniach pokazać z jak najlepszej strony.

      BTW, możesz się podpisywać, ten sposób pisania jest nie do podrobienia, naprawdę.

      OdpowiedzUsuń
    15. oj, chyba masz malo znajomych heteryczek- to, ze kobiety chca placic za siebie to jedno a to, ze facet nie przejawi checi placenia za nie- to drugie, w 99% jest skreslony

      a to, ze kobiety hetero lubia meskich facetow, przejawiajacych inicjatywe, zaradnych zyciowo- to nie stereotyp tylko kobieca natura:)))

      OdpowiedzUsuń
    16. Taa, a badania CBOS, IQS i OBOP są robione na tych nielicznych, które znam. Ludzie są różni, to nic strasznego i nie ma co temu zaprzeczać.

      OdpowiedzUsuń
    17. Brzmi ciekawie. Straszne są te schematy, w które tak rygorystycznie trzeba było się wbijać i martwić się każdy, słowem i gestem, czy aby na pewno "tak wypada". Stresujące bardziej niż przyjemne. zakochana-w-dziewczynie.blog.onet.pl

      OdpowiedzUsuń