• Brak dzieci w ustawach to błąd


    Gdy dotarła do mnie informacja, że „Newsweek” przygotowuje materiał o parach jednopłciowych wychowujących dzieci, nie sądziłam, że któraś z rodzin, z którymi rozmawiają, pokaże twarze. Choć takich tekstów było w ostatnich latach kilka, to dotąd, poza kilkoma wyjątkami bohaterowie i bohaterki pozostawali anonimowi. Pomyliłam się. Znalazły się dwie odważne kobiety, które w ostatnich dniach rozpętały debatę na temat rodzicielstwa osób nieheteronormatywnych. Opowiedziały mi, co wpłynęło na ten coming out, czego się najbardziej obawiały i co sądzą o pomijaniu kwestii dzieci w dotychczasowych projektach ustaw o związkach partnerskich.

    Co pomyślałyście, gdy dostałyście propozycję z „Newsweeka”? Długo się zastanawiałyście? Co przeważyło, że zdecydowałyście się nie tylko opowiedzieć o swojej rodzinie, ale też pokazać twarze?

    Justyna: O propozycji „Newsweeka” dowiedziałam się dzień po ogłoszeniu wyniku głosowania Komisji Ustawodawczej w sprawie ustawy o związkach partnerskich. 15 głosów przeciw, tylko 3 na tak. Mimo usilnej pracy wielu z nas. Tak mnie to niepowodzenie zdenerwowało, że zapragnęłam z całego serca coś zmienić. Następnego dnia dobra znajoma powiedziała mi o pomyśle redakcji „Newsweeka”. Zgodziłam się natychmiast, odebrawszy to jako znak od losu. Postanowiłam, że nie cofnę się przed niczym, bo naszemu krajowi potrzeba naprawdę wielkiej rewolucji! Tak więc to posłowie swoim głosowaniem przekonali mnie do wyjścia z szafy, za co bardzo im dziękuję.

    Iwona: Ta decyzja dla mnie nie była tak oczywista. Dotąd w każdej sytuacji, w której ktoś mógłby się dowiedzieć, że jesteśmy razem, zapalała mi się lampka z napisem „uważaj”. Gdy przeczytałam tę propozycję, zapaliła mi się lampka „stop”, ale gdy zobaczyłam Justynę i jej entuzjazm, to przymknęłam oko na „stop” i powiedziałam „ok, ale na konkretnych warunkach: 100 procent anonimowości”. Zupełnie inaczej widziałam okładkę i fotografię w środku gazety: zero twarzy, zero danych.

    Wywiad przebiegł bardzo sympatycznie. Jako że był robiony przez telefon, to czułam się jeszcze bezpieczniej. Gdy przyjechał do nas wspaniały fotograf – Filip Ćwik  – i rozmawialiśmy dość długo, zanim zabraliśmy się do sesji, moje światła „stop” i „uważaj” powoli gasły. Podczas tej rozmowy zrozumiałam, jak bardzo ważna jest ta okładka i jak powinnyśmy do niej podejść. Justyna powiedziała, że chce pokazać swoją twarz i twarz Małego, ja powiedziałam „nie”. Czym się kierowałam? Na pewno nie myślałam o tym, że będzie to odebrane tak, że się wstydzę rodziny. Myślałam raczej wyrażeniu samej siebie, bo ja żyłam w ukryciu. Zdawałam sobie sprawę, że może mieć to różny wydźwięk i że ludzie i tak nas rozpoznają, ale nie przeszkadzało mi to. Reszta potoczyła się bardzo, bardzo szybko. Zdjęcia są zresztą cudowne – mamy je wszystkie w domowej kolekcji, do gazety poszły tylko dwa z kilkudziesięciu. Chcemy je sobie wywołać w dużym formacie i gdy będziemy miały już dom, powiesimy je nad kominkiem.

    Ale w „Pytaniu na śniadanie” już pokazałaś twarz. Coś się zmieniło?

    Iwona: Zmieniło się wszystko. Przede wszystkim chciałam pokazać, że nie wstydzę się swojej rodziny, bo tak było odczytane moje niepokazywanie twarzy. A jak się ktoś czegoś wstydzi, to znaczy, że źle robi, więc pokazałam, bo wierzę, że robimy dobrze, i tyle.

    Czego najbardziej się obawiałyście?

    Justyna: Właściwie niczego się nie obawiałam, bo moi znajomi zawsze wiedzieli, że nie jestem heteroseksualna. Nie określałam się, oni się mogli domyślać, że może bi, może les, akceptowali mnie. Najbliżsi wiedzieli, że jestem w związku z Iwonką i wychowujemy razem synka, więc artykuł i okładka nie były dla nich zaskoczeniem. U Iwonki sytuacja ma się zupełnie inaczej, bo u niej nie było oficjalnego coming outu, tylko najbliżsi przyjaciele wiedzieli, w pracy jedna osoba. To na jej prośbę i przez wzgląd na lojalność wobec niej ja także nie mówiłam o sobie w pracy, dopóki szef nie zapytał mnie wprost. Odpowiedziałam szczerze i z uśmiechem, potraktował mnie z szacunkiem i nie zmieniło to relacji między nami. Jedyne, czego się obawiałam, to reakcja współpracowników, bo nie miałam możliwości powiedzieć im o sobie, zanim zapadła decyzja o artykule w „Newsweeku”. Oni pewnie i tak się domyślali, że nie żyję z mężczyzną, tylko z kobietą, a ja bardzo żałowałam, że nie mogę powiedzieć osobiście takiej istotnej rzeczy o sobie, że muszę ukrywać coś tak dla mnie ważnego: że mam rodzinę, którą kocham ponad wszystko. Mam nadzieję, że zrozumieją, dlaczego milczałam na ten temat.

    Iwona: Myślę, że przede wszystkim obawiałam się, że wielu ludzi dowie się z gazety, a nie ode mnie, że wiele osób w ogóle się dowie. Jestem tchórzem, i to strasznym. Gdy zaczęłyśmy być razem, mojej najlepszej przyjaciółce nie byłam w stanie powiedzieć o nas i jak w końcu to zrobiłam, to… przez telefon. Myślę, że zdecydowanie cierpiałam też na autohomofobię, bo przez lata tkwiłam w przekonaniu, że nie zasługuję na miłość i mój plan był bardzo prosty – żyć w samotności. Odkąd jesteśmy razem, najbardziej się boję, że stracę Justynkę lub Małego. Nie obawiam się potępienia, krytyki, odtrącenia, bo tego wszystkiego już zaznałam. Jednak nie chcę się skupiać na tym, co bolesne, bo zdecydowana większość reakcji na naszą opowieść jest pozytywna. Poza tym im więcej ludzi wie, że potrzebujemy odpowiednich regulacji prawnych, by spokojnie żyć, tym lepiej. Wiem też jedno – nie byłoby niczego bez wsparcia cudownych przyjaciół, którzy zawsze byli z nami, a także rodziny, która przełamała mnóstwo swoich barier i podchodzi do nas ze zrozumieniem – odwiedzamy się, rozmawiamy. To dla nas bardzo ważne.

    Zrobiłyście milowy krok w walce o prawa osób nieheteronormatywnych w Polsce. Teraz na was skupiają się i wszystkie pozytywne, i negatywne opinie na temat par jednopłciowych wychowujących dzieci. Jak sobie z tym radzicie?

    Justyna: Negatywnych komentarzy czy opinii nie słucham, nie czytam, nie szukam. Prawicowcy wyją, bo wiedzą, że ich czas minął. Próbują jeszcze ostatkiem sił przekonać społeczeństwo do swoich bezpodstawnych tez, popartych jedynie jednostronną interpretacją książki religijnej, której nie wolno nawet podrzeć muzykowi. Nauka idzie do przodu, Kościół zawsze ciągnie do tyłu. Wiemy to od lat: tak jak w swej pysze nie słuchali Kopernika, mówiącego o oczywistych prawach natury, tak teraz nie słuchają ludzi mówiących o oczywistych prawach człowieka. Dlatego nie będę nawet zaglądać na smętne wynurzenia Terlikowskiego na Frondzie. Przecież i tak wiem, że to my mamy rację! Ludzie nie są ślepi, widzą, że prawie cały cywilizowany świat ma odpowiednie ustawy dotyczące osób homoseksualnych i par jednopłciowych, Europa nie pozostaje w tyle, jedynie polski rząd udaje, że nas nie słyszy, i tkwi w jakimś marazmie. Czyżby rządzący nie pracowali w służbie narodu? Płacimy wszyscy na ich utrzymanie, mogliby więc się ruszyć i zrobić to, czego się od nich wymaga.

    Co się zaś tyczy pozytywnych komentarzy i opinii, brak mi słów, by wyrazić moją wdzięczność! Kochani, gdyby nie wy, nie starczyłoby nam sił do tej walki. Każdy wasz głos jest bezcenny! Każdy komentarz pod naszymi zdjęciami, każde ciepłe słowo, które napisaliście do mnie w mailu, wiadomości na FB czy pod artykułami w prasie, każdy telefon i sms jest najcudowniejszym prezentem, najwyższą nagrodą za nasz wysiłek włożony w sprawę. Kiedy czytam wiadomości od was, cieszę się i płaczę ze wzruszenia, bo wiem, że słusznie postąpiłam i że nasze działanie nie idzie na marne. Wasze wsparcie mobilizuje nas i sprawia, że wierzymy w wygraną w tej walce o wolność. Dziękujemy wam z całego serca i duszy. Pamiętajcie, idee są nieśmiertelne!

    Iwona: Milowy krok – czy ja wiem? Wiedziałam, że będziemy działać, odkąd do Justynki domu przyszły plakaty akcji „Miłość Nie Wyklucza”. Burzyłam się, gdy chciała powiesić jeden na domu, w którym mieszkała razem z Małym. Zdecydowanie byłam przeciwna publicznemu ujawnianiu się, bo byłam przekonana, że ludzie odpowiedzą agresją. Po okładce negatywny wydźwięk był zresztą ogromny – zwłaszcza komentarze pod samym artykułem, ale też na innych portalach. Chyba trzeba poruszyć  ten najgłośniejszy – wypowiedź pana Terlikowskiego z Frondy. Przeczytałam ją tuż po zamieszczeniu, czyli przed cenzurą (a tuż po rzekomym ataku hakerskim). Słowa tego człowieka o nas nie zabolały mnie zupełnie. Pisał jednak też o Holokauście – i to mnie zabolało. Mamy przyjaciół Żydów i pisanie o tym, że ta zbrodnia przeciw ludzkości nie dotykała wyłącznie niewinnych, jest tylko świadectwem poziomu redaktora Frondy. Negatywne opinie istnieją od zawsze – ja się przyzwyczaiłam, a jeżeli wychodzą one od ludzi, na których mi nie zależy, są mi obojętne. Mój wujek nauczył mnie prostej zasady: „denerwować się, to mścić się na własnym zdrowiu za głupotę innych”. Więc staram się denerwować tylko i wyłącznie własną głupotą

    Czy uważacie, że należy głośno podnosić postulat umożliwienia parom jednopłciowym adopcji dziecka partnera/partnerki? Nie czekając, aż będzie lepszy  klimat społeczny? Jak się czujecie z tym, że w żadnym z projektów ustaw, które są w Sejmie, nie ma słowa o dzieciach? 

    Justyna: Oczywiście, że należy głośno o tym mówić. To istotny postulat, a już jest spóźniony. Bo prawo nie nadąża za rzeczywistością. Przecież my bez zgody polityków i tak zakładamy rodziny, i tak wychowujemy dzieci. Trzeba to uregulować dla ich dobra. Podobno jest niż demograficzny i państwo martwi się o każde dziecko. A tęczowych rodzin jest kilkaset tysięcy. Naszych dzieci jest dziesiątki tysięcy. Nie wszyscy mogą się ujawnić, boją się reakcji innych ludzi. A i prawo nas nie chroni. Jeśli biologiczny rodzic umrze, dziecko nie zostanie z drugim rodzicem, który je wychowuje i kocha. Z rodzicem, z którym zżyte jest dziecko, którego kocha najbardziej na świecie. Zostanie odebrane obcymi rękoma i oddane do sierocińca, by tam zaznać smutku i cierpienia, mimo że jego ukochany drugi rodzic żyje i także cierpi z tęsknoty za dzieckiem.

    Nasze dzieci nie mogą czuć się w pełni bezpieczne, nasze rodziny się nie czują bezpiecznie, dlatego wolą żyć po cichutku i w ukryciu lub wcale nie decydują się na dziecko. A przecież prawo nie zabrania samotnej matce czy ojcu adopcji. Nie zabrania in vitro czy sztucznego zapłodnienia. Do tego domy dziecka są przepełnione. Ile dzieci chciałoby żyć w ciepłym domu, wśród kochających osób. No a rodzina nie zawsze składa się z dwóch osób o różnej płci. Rodziną może być matka i babcia, dwie siostry, ojciec i dziadek czy wujek. Rodziny są różne. Dobra rodzina cechuje się miłością i dbałością o dzieci, nie tym, co mają dorośli między nogami.

    Szkoda, że w projektach ustaw nie ma słowa o dzieciach. Czuję, że w Polsce powtórzy się sytuacja z Francji, która potrzebowała 15 lat, aby zrozumieć swój błąd. Brak w ich ustawie odpowiednich regulacji prawnych dotyczących dzieci par homo zaszkodził dzieciom, które musiały w sądach walczyć o to, żeby być ze swoją drugą mamą/drugim tatą, a nie z babcią, dziadkiem czy, co gorsza, w domu dziecka. A co z mniejszymi dziećmi, którym nie dano prawa głosu w sądach? Zostały skrzywdzone najokrutniejszą torturą, jaką można dziecku zgotować. Francja rozpoczęła prace nad poprawieniem ustawy i zwiększeniem praw par jednopłciowych. Należy wziąć przykład z kraju, który się potknął i wpadł w dołek, zamiast samemu w identyczny dół wpadać.

    Iwona: Poza tym „klimatu społecznego” tak naprawdę nie da się do końca zbadać. Bo jak? Bazować na ankietach? Na wypowiedziach przechodniów? Na rozmowach z politykami? Zawsze będzie część na nie, a część na tak, a jedyna rzecz, którą możemy zrobić, to normalnie, otwarcie żyć. Większość Polaków myśli, że nie miała styczności z osobami homoseksualnymi, bo mało kto mówi o tym otwarcie. Tak naprawdę uważam, że nie ma osoby w Polsce, która nie zetknęła się z osobą homoseksualną, tylko może być tego zwyczajnie nieświadoma.

    Co byście powiedziały innym parom jednopłciowym wychowującym dzieci? 

    Justyna: Innym parom możemy doradzić tylko jedno: wyjdźcie z szafy. Nie wstydźcie się. Jeśli pokażecie, że się wstydzicie, inni odbiorą to jako słuszne i stwierdzą, że skoro się wstydzicie, to jest się czego wstydzić. Pokażcie się, żeby ludzie przestali myśleć, że jest nas tak mało. Przecież się mylą. Niech zobaczą, że żyjemy wśród nich i że nasze rodziny mają się dobrze. Im więcej z nas zacznie uświadamiać społeczeństwo, tym lepszą przyszłość wspólnie przygotujemy naszym dzieciom.

    Iwona: Na pewno chciałybyśmy powiedzieć tęczowym rodzinom i całemu tęczowemu społeczeństwu, że nikt z nas nie jest sam, że nikt z nas nie powinien się bać. Zacytuję wielkiego artystę: „ludzi dobrej woli jest więcej i mocno wierzę w to, że ten świat nie zginie nigdy dzięki nim”. Coming out wyzwala człowieka ze strachu – to niesamowite uczucie, o którym bałam się nawet śnić. Teraz czuję się wolna. I cieszę się, że jeszcze mamy coś do zrobienia na tym świecie. Padło na nas, więc idziemy razem tą drogą i będziemy się wspierać w każdym działaniu, a największe, co możemy zrobić, to normalnie żyć. Trudniej jest dzień przeżyć, niż napisać księgę, więc chcemy się skupić na naszej codzienności i uczynić ją lepszą, bo na to mamy wpływ. Na polityków czy prawo wpływ ma społeczeństwo i tu koło się zamyka. Tutaj zacytuję moją ukochaną: „społeczeństwo jest bardziej dojrzałe niż politycy czy prawo”. Żyjmy więc otwarcie, żyjmy normalnie i nie mówmy, że nic nie da się zrobić.

    Na zdjęciu: Justyna, Jaś i Iwona na inauguracji kampanii "W związku z miłością". Fot. Grzegorz Banaszak
  • Czytaj także

    12 komentarzy:

    1. Cytat z artykułu na homikach:
      "I jeszcze jedno. Bezpieczeństwo dziecka jest najważniejsze. Dlatego dziwi nas fakt, że między innymi np. taka akcja “Miłość nie wyklucza” pomija tak ważną kwestię jak adopcja przez pary jednopłciowe. Tym bardziej, że zaczynała się od zdjęć dzieci z napisem “One nie będą miały równych praw”… Walczymy o przyszłe pokolenia, tak? To jakim cudem bez pełnych praw adopcyjnych, jakie mają małżeństwa heteroseksualne?!?"
      http://homiki.pl/index.php/2011/08/tczowe-rodziny-nasza-jest-prawie-zwyczajna/

      Pozdrawiam :)

      OdpowiedzUsuń
    2. Dlatego też, co już kilka razy pisałam, rodziny z dziećmi również muszą włączyć się w walkę o ustawy. Jak Iwona i Justyna. Bez Was, bez Waszej widoczności te postulaty nie mają żadnych szans.

      OdpowiedzUsuń
    3. Ze smutkiem stwierdzam, że chyba jednak nie błąd. Doświadczenia ustawodawcze z różnymi sprawami społecznymi pokazują, że zmiany zwykle jednak są stopniowe. O ile ustawa w obecnym kształcie ma jeszcze jako taką szansę, o tyle z dziećmi raczej by nie miała. Oczywiście ogromnie mnie to smuci, ale trudno mi się przekonać do koncepcji rewolucyjnej.

      OdpowiedzUsuń
    4. To był post od Eile tylko zapomniałam się zalogować :)

      OdpowiedzUsuń
    5. Ale z was bojowe Babki ;-)

      OdpowiedzUsuń
    6. Gratulacje:-)Niech wreszcie śmieszni prawicowi politycy-z premierem na czele wezmą się odważnie do pracy-Ewka z Poznania

      OdpowiedzUsuń
    7. Ślicznie wyglądacie :D Marinna

      OdpowiedzUsuń
    8. Moje znajome w Edinburgu sa :w ciazy: natrafiaja na pytania, ale jak to bedziecie mialy dziecko, przeciez Wy..
      a to wychowacie syna na geja tak?
      pytania te zadaja Szkoci wiec swiat trzeba przedeukowac i przygotowac na to, ze teczowe rodziny sa i beda coraz wieksze.
      Wracajac do bohaterek reportazu. Gdy spotkaly sie z Katarzyna Szustow w programie Lepiej pozno niz wcale w TOK FM, opowiedzialy, ze znaja w samej Warszawie ok 10 teczowych rodzin. Kochani ujawniajmy sie. Bedziemy lepiej zyc a dzieci z podworka nie beda tak straszne jak to sie mysli. Trzymamy kciuki za odwage i postawe.
      Brawo!

      OdpowiedzUsuń
    9. Dzielne z Was dziewczyny, oby wiecej takicj jak Wy w Polsce.Pozdrawiam i życzę dobrego życia:).

      OdpowiedzUsuń
    10. Super! Wspieram i gratuluję odwagi :) w końcu coś się zaczyna dziać w tym kierunku i mam nadzieję, że ustawa o związkach partnerskich nie będzie już tylko marzeniem.

      OdpowiedzUsuń
    11. Dziękujemy! :)
      m.

      OdpowiedzUsuń