• MOŻE BATMAN POWINIEN BYĆ KOBIETĄ?

    "To fantastyczne, że moja rola jest przełomowa. Ale jak świetnie bym się z tym nie czuła, wolałabym, aby została przyjęta jak każda inna" - stwierdziła niedawno Jodie Whittaker w wywiadzie dla magazynu "Total Film". Aktorka, którą szeroka publiczność poznała przede wszystkim jako jeden z najjaśniejszych punktów brytyjskiego serialu "Broadchurch" - a miała się w nim z kim mierzyć! - odniosła się w ten sposób do obsadzenia jej w roli Doktora, głównego bohatera serialu "Doktor Who", którego dotychczasowe dwanaście wcieleń odtwarzali wyłącznie mężczyźni. Jak łatwo się domyślić, ta decyzja wzbudziła tyleż zachwytów co niechęci. Emocje te niestety rzadko miały coś wspólnego z umiejętnościami aktorskimi Whittaker. Zwykle chodziło po prostu o to, że jest kobietą.

    Napiszę to jeszcze raz. Mimo że liczba kobiet i mężczyzn na świecie jest niemal równa, a w krajach Zachodu kobiet jest nawet trochę więcej, oraz mimo że i kobiety, i mężczyźni równo chodzą do kina, mimo że w przyszłym roku minie 40 lat od premiery "Obcego - ósmego pasażera Nostromo", blisko 30 od "Terminatora 2: Dzień sądu", a prawie 20 od pierwszego "Tomb Raidera", to nadal fakt obsadzenia aktorki w roli "zarezerwowanej" zwykle dla mężczyzn, i to nie wszystkich, a zwykle białych (i obowiązkowo heteroseksualnych), budzi nie wiedzieć jakie emocje.

    Byle kto nie zastąpi mężczyzny

    Gdyby kończyło się tylko na tym, że ktoś demonstracyjnie zrezygnuje z oglądania jakiegoś serialu czy kolejnego filmu z cyklu, bo nagle jest "zmuszony" patrzeć na kobietę, to jeszcze nie byłoby tak najgorzej. Sęk w tym, że najczęściej nie dość, że uważa, że taka produkcja w ogóle nie powinna powstać, to jeszcze będzie oglądać, aby się utwierdzić w przekonaniu, że "baby" się kompletnie do takich ról nie nadają. Gorzej, podejdzie do tego całkiem "obiektywnie", czyli oceni nie przez pryzmat płci, a tego, jak sobie dana aktorka poradziła z zadaniem. A następnie, jeśli pójdzie jej źle, radośnie uogólni jej występ na wszystkie kobiety w "niekobiecych" rolach, a jeśli dobrze, to stwierdzi, że trafiło się ślepej kurze ziarno. To nie przypadek, że wśród aktorek, które ewentualnie, ostatecznie, jeśli już musi być tak strasznie politycznie poprawnie, mogłyby być Doktorem, wymieniano przede wszystkim szalenie utytułowane jak Tilda Swinton czy Maggie Smith (tę ostatnią mniej chętnie, bo przecież jest "za stara"). Wszak tylko ktoś tak dobry mógłby być następcą mężczyzny...

    Bohater, którego nikt nie pamięta, nadal lepszy od bohaterki

    Najlepszym Batmanem był... Większość zapytanych zapewne odpowiedziałaby, że Michael Keaton. Znacznie mniej (i ja się akurat do tej mniejszości zaliczam), że Christian Bale. Być może ktoś zająknąłby się o Benie Afflecku, bo najnowszy, albo przyszpanował Lewisem Wilsonem czy Adamem Westem. Nikt lub niemal nikt nie wymieniłby Vala Kilmera czy George'a Clooneya. "Batman i Robin" z Chrisem O'Donnellem wciśniętym w pancerzobody? Lepiej zapomnieć o tych czasach. A jednak po kilku niewypałach kolejni reżyserzy mniej lub bardziej udanie sięgali po Mrocznego Rycerza i nikomu nawet nie przyszło do głowy stwierdzenie, że te filmy są niedobre z powodu płci głównego bohatera. Zły scenariusz, zły reżyser, może pewne wyczerpanie, może należało zatrudnić kogoś innego lub dać postaciom lepsze historie, w każdym razie na pewno, ale to na pewno nie to było złe, że Batman (Spiderman, Superman czy każdy inny bohater, który co jakiś czas po prostu musi wrócić, tyle że z inną twarzą) znowu był mężczyzną.

    W drugą stronę to oczywiście nie działa. Mimo że "Mad Max" z Charlize Theron czy "Wonder Woman" z Gal Gadot okazały się, wbrew obawom (a może nadziejom?) producentów kasowymi hitami, nie ma co liczyć na to, że nagle w filmach akcji będzie choćby tyle samo kobiet co mężczyzn (albo chociaż po dwie w co bardziej głównych rolach...), a po Ant-Manie i Czarnej Panterze przyjdzie w końcu czas na Czarną Wdowę. Kobiety w głównych rolach w nieobyczajowych, niepsychologicznych czy niekomediowych komercyjnych produkcjach nadal są wyborem podwyższonego ryzyka. Na tyle wysokiego, że nie tylko filmy z kobietami w głównych rolach nadal są sporym wydarzeniem i mówi się o nich więcej właśnie ze względu na płeć bohaterek - już jest głośno o chociażby "Ocean's Eight", mimo premierę ma dopiero w czerwcu - ale nawet gadżetów z bohaterkami produkuje się mniej. Pamiętam, jak przez dłuższy czas usiłowałam upolować coś z Ma-Mą z tego dobrego "Dredda" (z 2012 roku). Mimo że ten film jest fantastyczny również w kwestiach równouprawnienia i śpiewająco zdaje test Bechdel (aby zdać ten test, film musi spełnić jedynie trzy warunki: Muszą pojawić się co najmniej dwie postaci kobiece, które prowadzą ze sobą rozmowę dotyczącą czegoś innego niż mężczyźni), to koszulek, figurek i innych cudeniek doczekał się właściwie tylko tytułowy sędzia.

    Szczęśliwie to wszystko (może oprócz problemu z gadżetami związanymi z postaciami kobiet...) mniej dotyczy produkcji serialowych czy po prostu nienastawionych na kasowy sukces - choć i tu do pełnego równouprawnienia jeszcze daleko i jeśli chodzi o udział aktorek, i, jeszcze bardziej, reżyserek czy scenarzystek. No ale przynajmniej twórcy nie boją się niezwykle "śmiałych" jak na XXI wiek decyzji o obsadzeniu kobiety w roli podróżującego w budce telefonicznej kosmity.
  • Czytaj także

    2 komentarze:

    1. Wcielen Doctora mialo byc trzynascie. Rezyser sie zmienil, zostawili sobie furteczke. Jesli okaze sie, ze to nie to czego oczekiwao kobieta bedzie pierwszym I zarazem ostatnim Doctorem. Oby Jodie dala rade.

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. Skoro ma być 13, to życzę sobie co najmniej trzech sezonów z trzynastą. A potem może być spin-off z River Song. :D

        Usuń