• To nigdy nie jest tylko serial



    "Orange Is the New Black", "The Fosters" i "Orphan Black"* to trzy seriale, które zaczęłam oglądać w ostatnich tygodniach. Co je łączy? Nieheteronormatywne bohaterki i bohaterowie. Co dzieli? Praktyczne wszystko. Pierwszy to tragikomiczna obyczajówka oparta na wspomnieniach pewnej kobiety, która wprost z wygodnego mieszkanka i życia w Nowym Jorku trafiła do więzienia. Drugi - naprawdę dobry i mądry serial rodzinny o dwóch paniach, które prowadzą rodzinę zastępczą, i perypetiach ich dzieci. Trzeci - będąca na bakier z logiką, ale za to fantastycznie zagrana produkcja science-fiction. Wszystkie trzy można określić jako skierowane do szerokiej publiczności. W promocji żadnego nie podkreśla się, że mają swojego geja, lesbijkę, osobę biseksualną czy transpłciową (a właściwie to mają ich znacznie więcej), bo te postacie nie robią w nich za politpoprawne dodatki do fabuły. Po prostu są, tak jak nie brakuje ich w innych produkcjach, jak chociażby w "Grze o tron", "Czystej krwi" czy "Lost Girl". I choć musi jeszcze minąć sporo lat, zanim ucichną pytania w stylu "Czy teraz w każdym filmie musi być gej?" czy stwierdzenia typu "Nigdy nie pozwolę oglądać swojemu dziecku filmu, gdzie są lesbijki", to chyba spokojnie można stwierdzić, że czasy, kiedy za jedyny nieheteronormatywny wątek w nieniszowej produkcji robiła opowiedziana subtekstem (znakomicie zresztą) relacja Xeny i Gabrieli, a romanse dwóch pań czy panów z tego czy innego filmu kwitły głównie w twórczości fanowskiej, mamy już za sobą. I jest to naprawdę dobra wiadomość. Choć do ideału rzecz jasna jeszcze sporo brakuje. Bo nadal w większości filmów albo postaci nieheteronormatywnych nie ma, albo są tak jednowymiarowe i stereotypowe, że widać, że zostały dodane po prostu na siłę. I chyba lepiej by wyszło, gdyby ich w ogóle nie było.

    I właśnie wokół tego, czego nie ma, a co wiele osób chciałoby widzieć, rozegrał się niedawno mały dramat w jednym z fandomów, które obserwuję. Oto twórcy pewnego serialu podczas panelu odbywającego się w ramach konwentu Comic-Con w San Diego stwierdzili, że osoby, które dostrzegają chemię między głównymi bohaterkami, widzą coś, czego oni nie planowali. Niby nic, kłopot w tym, że był to bodaj jedyny panel, podczas którego pytanie o potencjalną nieheteronormatywność postaci wzbudziło w najlepszym razie zakłopotanie, a w najgorszym - panikę - i spotkało się z tak stanowczą i pozbawioną humoru odpowiedzią na "nie". Na dodatek inne pary spoza kanonu (ale tylko te damsko-męskie) nie wzbudziły na tymże panelu takich emocji. A jak dodać do tego jeszcze, że przez dwa sezony twórcy odpowiadali na pytania o ów potencjalny romans wymijająco - oglądajcie, nie chcemy wam zepsuć przyjemności (czyli stosowali klasyczny już zabieg kuszenia fanów LGBTQ, znany też choćby z "Rizzoli & Isles"), a samemu fandomowi co chwila dostawało się od innych widzów, wolących porządne kanoniczne pary, od nabuzowanych hormonami histeryczek wszędzie widzących homofobię  - to można sobie łatwo wyobrazić, jak bardzo parę (setek? tysięcy?) osób się wkurzyło.

    I rzeczywiście - wkurzyło się. Bardzo. Przez kilka kolejnych dni twórcy serialu (i część grających w nim aktorek) byli zasypywani wiadomościami na Twitterze i Facebooku, czasem niezbyt uprzejmymi, powstało też co najmniej kilka setek tekstów, których autorki (i może nieliczni autorzy) tłumaczyły, jak istotne jest dla nich niekoniecznie to, by ich bohaterki były ze sobą (choć byłaby to wspaniała rzecz), ale to, by ten fandom był traktowany na równi z innymi, a nie jako coś, co może sobie istnieć, ale lepiej o tym głośno nie mówić. Jak można się domyśleć, owa zmasowana krytyka nie spotkała się jedynie z sympatią i zrozumieniem. Przeciwnie - jej autorki musiały się zmierzyć z oskarżeniami o agresję i wymuszanie, a krytyczne głosy płynęły nie tylko z zewnątrz, ale i z samego fandomu. Skupiono się oczywiście na nielicznych nienawistnych wypowiedziach, zupełnie pomijając rzeczową krytykę. Czyli, co by tu nie mówić, standard - w końcu zawsze tak się dzieje, gdy osoby niehetero protestują przeciw nierównemu traktowaniu czy homofobicznym wypowiedziom. Przedstawia się je jako agresorki (ach to słynne lobby i jego plany zniszczenia wszystkiego, co znamy i kochamy), a nie jako grupę dyskryminowaną.

    Co ciekawe, mimo potężnego backlashu historia ta ma dość szczęśliwe zakończenie. Nie, bohaterki nie będą razem (choć kto wie, może w ósmym sezonie, o ile serial kiedykolwiek wyjdzie poza zakontraktowany trzeci). Ale twórcy serialu i grający w nim aktorzy w dość krótkim czasie przeszli od standardowego: "Nie mamy nic przeciw osobom LGBT, a nawet zamierzamy mieć taką w serialu" (łaskawcy), przez "Wspieramy wszystkie pary, więc nie oskarżajcie nas o homofobię", po rzeczową dyskusję o tym, dlaczego nie chodzi o wrzuconą na odczepne postać niehetero, a o szacunek do widzów i o postaci, które są istotne dla fabuły. Zaczęli bawić się subtekstem i przyznawać, że autorki fanowskich opowiadań mogą liczyć na sceny, które napędzą ich wyobraźnię. Pisać, że podziwiają pasję wszystkich swoich fanów, również tych, którzy wolą pary spoza kanonu. Słowem od paniki (Ale jak ktoś może coś takiego dostrzegać? Przecież my tego tak nie piszemy!) przeszli do całkiem poważnych prób traktowania tego fandomu dokładnie tak jak wszystkich innych - jako czegoś zwyczajnego.

    Ci, którym nieszczególnie się spodobał ów najazd na twórców serialu, często posługiwali się argumentami spod znaku "przecież to tylko serial, nie traktujcie go tak poważnie". Sęk w tym, że dla osób, które czują się dyskryminowane (piszę "czują", a nie "są" bynajmniej nie dlatego, że uważam, że nie są, ale dlatego, że można należeć do opresjonowanej grupy, ale się z nią nie identyfikować), serial czy film nigdy nie jest po prostu serialem czy filmem. Jest odzwierciedleniem rzeczywistości, w której żyją. W której siebie widzą lub nie. I równie istotne jest dla nich to, co w nim jest, jak i to, czego nie ma. Spójrzmy chociażby na "Grę o tron", która na pozór może się poszczycić całkiem sporą różnorodnością i niezłym przedstawieniem np. sytuacji kobiet w czasach, w których toczy się jej fabuła. Niestety ów serial ma inny problem - żaden niebiały bohater nie jest w nim jest sportretowany inaczej niż "dzikus" czy niewolnik czekający na białych wyzwolicieli. Co ma dokładnie tyle samo wspólnego z rzeczywistością (tu również, potencjalnie, realiami średniowiecza, bo spotkałam się też z tłumaczeniem takiego podejścia historią) co nienawidząca mężczyzn feministka-lesbijka z wczesnej twórczości Łepkowskiej czy złowrogi gej-dystrybutor pornografii z nieco późniejszego "dzieła" tej pani. Czyli tak: bywają geje-dystrybutorzy pornografii, nienawidzące mężczyzn lesbijki, a niewolnictwo i biali wyzwoliciele z pewnością istnieli. Kłopot w tym, że gdy w jednym filmie dostaje się całe spektrum białych heteroseksualnych bohaterów, a tylko jeden typ osób należących do innej grupy, to dość łatwo stwierdzić, że ktoś tu jest stereotypizowany, a ktoś nie.

    Czyli co - uważam, że każda produkcja powinna zadbać o jak największą różnorodność bohaterów? Że, hi hi, ha ha, parytety, pięć procent tego, dziesięć tamtego, zgodnie z kształtem społeczeństwa, a może i niezgodnie, by wynagrodzić niektórym lata milczenia w ich temacie? I tak, i nie. Wróćmy jeszcze na chwilę do stwierdzenia, że istnieje ileś tam osób (pewnie całkiem sporo), dla których serial nigdy nie jest po prostu serialem. Pamiętacie, co się działo, gdy te chyba już naście lat temu w "Klanie" pojawiła się Majka (tak, to ta wspomniana parę linijek wyżej nienawidząca mężczyzn feministka-lesbijka)? Mnóstwo, ale to mnóstwo kobiet rzuciło się, by to obejrzeć. Również te, które uważały, że "Klan" to wybitnie głupia produkcja. Postać Majki była boleśnie stereotypowa i gdyby ktoś taki pojawił się w którymkolwiek ze współczesnych seriali, dla bardzo wielu osób byłby to powód, by przestać go oglądać. Ale wtedy? Kiedy postaci nieheteronormatywnych na dużych i małych ekranach było jak na lekarstwo? Wtedy to było coś. Na tyle duże coś, że niektórym nawet udało się znaleźć w tej bohaterce jakieś plusy (prym wiodła bodaj uroda). Dlaczego? Z tego samego powodu, dla którego coraz większa reprezentacja osób LGBTQ w serialach jest dobrą wiadomością i z tego samego, dla którego nadal się o nią walczy. Bo widoczność ma znaczenie. I dla grup opresjonowanych, które mają szansę identyfikować się z bohaterami i zobaczyć dla siebie inne możliwości niż niewolnica czy słodki przyjaciel gej, i dla wszystkich innych, którzy mogą zobaczyć to samo, a za to przestać myśleć stereotypami.

    Już o tym jakiś czas temu pisałam, ale powtórzę: widoczność ma takie samo znaczenie jak równe prawa. I nie ma tak naprawdę równych praw bez widoczności. Bo co z tego, że młody gej będzie kiedyś tam kiedyś wziąć ślub ze swoim partnerem, gdy przez cały okres dorastania będzie bombardowany sygnałami, że jednak jest inny, że należy mu się mniej miejsca, że o takich jak on to tylko w HBO, że może sobie być, ale powinien jednak znać swoje miejsce. Co z tego, że miłe dwie panie będą mogły spokojnie wychowywać dzieci jednej z nich, gdy te dzieci nie będą widzieć takich rodzin jak ich w telewizji familijnej. Co z tego, że równe prawa nie zależą już szczęśliwie od koloru skóry, kiedy wymazuje się te części historii, kiedy to bynajmniej nie biali byli bohaterami czy przyczyniali się do rozwoju cywilizacji.

    Jasne, że walka o widoczność w mediach i równe traktowanie wszystkich fanów seriali nie wydaje się szczególnie istotna w świetle tego, co się dzieje w Polsce, nie mówiąc już o Rosji i innych, jeszcze mniej sympatycznych krajach. Tyle że bez tego nie powstałaby żadna z wymienionych na początku tego tekstu produkcji, Xena i Gabriela pozostałyby wyłącznie przyjaciółkami, a pisząca ten tekst nie miałaby okazji poczuć się trochę mniejszym dziwadłem te ponad dwadzieścia lat temu, kiedy to jedna ze stacji (bodaj PTK2) puściła serial "Ellen", a MTV bez problemów włączało postacie nieheteronormatywne do swoich reality shows.

    * O "Orange Is the New Black" i "The Fosters" postaram się (o ile uda mi się w końcu przewalczyć pisarską blokadę) niedługo napisać coś więcej. Bo są tego warte. "Orphan Black" już mniej, ale i tak nań zerknijcie. Dla Tatiany Maslany.
  • Czytaj także

    24 komentarze:

    1. Ale... Gra o Tron nie dzieje się w średniowieczu...

      OdpowiedzUsuń
    2. The Fosters to typowy serial o amerykańskich nastolatkach i ich problemach, jedyna różnica, to dwie mamy, po za tym wszystko już było.

      "Orange.." za to nieco słodko-gorzki jest naprawdę warty uwagi.

      OdpowiedzUsuń
    3. Dzieje się w świecie Martina, wiem. Ale jest osadzona w średniowiecznych realiach.

      OdpowiedzUsuń
    4. Oj nie. "The Fosters" nie jest w żaden sposób typowy. Już same dwie mamy na kanale familijnym wystarczyłyby, by stwierdzić, że jest w nim dużo więcej, a to tylko początek. To nie jest być może specjalnie porywający serial dla dorosłego widza, ale za to jest to bardzo mądra produkcja dla młodzieży, świetnie radząca sobie z kwestiami rasowymi, tożsamościowymi, przemocą seksualną, obecnością więcej niż dwójki rodziców w życiu dzieci itd. Słowem modelowa produkcja, w której bardzo wiele grup może odnaleźć kawałek siebie.

      OdpowiedzUsuń
    5. O, ale który to serial i panel? Inquiring minds.

      Orange is the new black zaskoczyło mnie tym, jak dobre było. Przebój przynajmniej mojego lata, z nowych rzeczy :)

      OdpowiedzUsuń
    6. A czemu Orphan Black jest "na bakier z logiką"? Znajoma biolożka niedawno się rozpisywała, że jest zachwycona, jakie OB jest sensowne naukowo :)

      OdpowiedzUsuń
    7. girlupnorth: naukowo się nie wtrącam, bo się nie znam, ale zachowania bohaterek są co najmniej mało sensowne. Ot czemu chociażby Sara nie zaufała Artowi? Niezbyt wszak przejmowała się pierwszą zasadą klonów ;)

      OdpowiedzUsuń
    8. Ewo! Czy uwierzysz, że od n dni męczę się nad podobną notką? Ba, nawet seriale są te same! Przypadek? Nie sądzę (;

      Jeśli chodzi o w/w seriale...
      The Fosters to typowy (prócz oczywiście głównych heroin) serial familijny. Obejrzałam jak na razie 4 odc, może teraz jest ciekawiej (z tego co czytam doszły problemy (w wersji light) z akceptacją przez "społeczeństwo" dwóch mam?), nawet pokusiłam się o recenzję: http://www.serialowa.pl/53914/the-fosters-1x01-familijna-nuda/

      Orphan Black. Tatiana i tyle w tym temacie.

      OITNB jest genialne, ale pozwól, że napisze o tym na swoim blogasku (;

      Co do fandomu. To trudny temat. Samo bycie w fandomie oznacza większe zaangazowanie niz u zwyklego widza. W fandom LGBT zaanagazowanie wzrasta co najmniej 5x. Czesto ociera sie o histerie. Patrz lesbijski fandom Glee, z ktorym zreszta Murphy poszedl na wojne. Tam naprawde pojawia sie agresja ( z obu stron niestety).


      "Już o tym jakiś czas temu pisałam, ale powtórzę: widoczność ma takie samo znaczenie jak równe prawa." jasne, ze tak! Niestety przecietny heteryk tego nie zrozumie. Trzeba wykazac sie naprawde niezwykle empatia, zeby zrozumiec "jak to jest" i "kim jest bohater POZYTYWNY niehetero w mainstreamowym serialu". Z drugiej strony zaden tworca nie ma obowiazku tworzyc postaci niehetero.

      P.S. Gra o tron to fantasy, a nie sredniowiecze, wiec mozna zdarzyc sie wszystko (;



      OdpowiedzUsuń
    9. @leseparatistczyta
      To akurat przydarzyło się fanom "Once Upon a Time", ale ta historia pasuje niestety nie tylko do tego serialu. Kilka miesięcy wcześniej podobnie zostały potraktowane osoby parujące Deana i Castiela z "Supernatural" - a to tylko nowsze sprawy. Generelnie twórcy niektórych seriali mają problem z co większymi fandomami niekanonicznych par.

      @girlupnorth
      O logice w "Orphan Black" mogłabym długo i namiętnie. Gosia wspomniała o Arcie, ja z pewnością dodałabym np. wielkie zdziwienie Cosimy, że Delphine ją szpiegowała (przecież od początku wiedziała, że tak jest!), przedziwne zachowanie pani S. (skoro wiedziała, kim jest Sarah, to jak mogła spuścić ją z oczu? Niezależnie od tego, czy sytuuje się po stronie jej przyjaciół czy wrogów, nie ma to najmniejszego sensu) oraz końcówkę pierwszej serii - tu nie będę spoilerować, ale ogólnie: to rozwiązanie nie ma najmniejszego sensu. Bo skoro ów eksperyment był co najmniej półlegalny, to prawo nie stoi po stronie jego twórców, więc nie ma się czego bać. Itd. Ale tak czy siak ogląda się to ciekawie.

      @Jenny Schecter
      Z pewnością nie przypadek.:)
      Fostersów pobronię w osobnej notce, zajawka tego, jak, parę komentarzy wyżej. Fandomy LGBTQ (również polskie) i to, jak są odbierane, to fascynujący temat, może kiedyś pokuszę się, by więcej o tym napisać.
      Co do "Gry o tron" - tak, to fantasy i wszystko może się wydarzyć. No może w tym przypadku nie wszystko, bo na szczęśliwe zakończenie historii któregokolwiek z bohaterów raczej nie ma co liczyć. Nie zmienia to faktu, że Martin, bazując na realiach średniowiecza, stworzył świat, w którym tylko jedna rasa potraktowana jest w miarę uczciwie i różnorodnie. I z tego punktu widzenia ostatnia scena z trzeciego sezonu (Denerys jako matka wyzwolicielka) jest zwyczajnie okropna (oczywiście to niejedyna scena, z którą mam problem). Rzecz jasna to świat Martina i robi z nim to, co chce, ale też nie dziwię się, że to, co robi, jest dla niektórych grup problematyczne.

      OdpowiedzUsuń
    10. Orphan Black nie jest"na bakier z logiką". Należy pamiętać, że to dynamiczny thriller z elementami sci-fi, więc powinno się go oglądać z odpowiednim, dopuszczającym pewne uproszczenia, z którymi na ogół spokojna można sobie poradzić w ramach zawieszenia niewiary.

      I abstrahując od Tatiany (która oczywiście jest wapniała, utalentowana, niesamowita etc.) to, oh, come on - Felix <3. Na początku kręciłem nosem na jego ewidentną campową stereotypowość, ale ta postać szybko zdobywa serce widzów.

      OdpowiedzUsuń
    11. Jest, jest.:)
      Nie twierdzę, że to jest zły serial. Ale nie jest też ani specjalnie mądry, ani oryginalny. Nie że tego jakoś specjalnie od tego typu produkcji wymagam, ale jak go sobie porównam z "Utopią", która, choć również posługuje się starym dobrym motywem szalonych naukowców, robi to naprawdę świeżo zaskakująco, to po prostu nie mogę się nie poczepiać.
      Fe jest boski. Ale wiesz, przy Tatianie to każdy w tym serialu wypada blado.

      OdpowiedzUsuń
    12. Nie jest, nie jest :)

      To znaczy - jest, ale nie na tyle, by to roztrząsać i by przeszkadzało i drażniło (...za bardzo). Zresztą, to prawda, że dla Tatiany na wiele rzeczy jest się w stanie przymknąć oko.

      A z serialowych relacji homoerotycznych bardzo sympatycznym przypadkiem jest Warehouse 13. Od drugiego sezonu dochodzi tam do niedookreślonej (ale mocno zasugerowanej) relacji pomiędzy jedną z głównych bohaterek, a bardzo fajną postacią postacią drugoplanową. Aktorki odgrywające obie te postaci trochę na przekór scenarzystom (którzy później przyłączyli się do zabawy) nadawały tej relacji sporo podtekstów. Fandom był wniebowzięty. A i sam serial bardzo, bardzo polecam, jeśli się lubi camp i otwartą autoironiczność, bo relacje pomiędzy postaciami, świetna gra aktorska i zakręcony klimat rekompensują pewne kiksy fabularne.

      OdpowiedzUsuń
    13. Zjadło mi długi komentarz :(

      Po pierwsze - ja inaczej odebrałam logikę zachowania postaci w Orphan Black, czasami postaci postępują nierozsądnie, ale wydawało mi się to bardziej wiarygodne właśnie jako błędy popełniane przez kogoś wrzuconego w złą sytuację. To nie są profesjonaliści. Dlatego Sarah jak udaje Beth, to jest w tym słaba, policjanci od razu widzą, że Alison to ktoś inny, ale Vick nie. A Cosima ma lapse of judgment ;) Na pewno są nieścisłości, ale nie wydawało mi się, że takie wielkie na tle reszty telewizji :)

      A to z prawem i nielegalnym eksperymentem wydaje mi się zupełnie wiarygodne, bo mówimy o korpokracji zamieszczonej w dystopii. A nawet w naszym świecie Monsanto kupuje jakie prawa tylko chce i korporacje są ludźmi i mają wolność słowa. A Halliburtonowi wolno było podpisywać umowy, w których pracownicy zrzekają się swoich praw. Tu w ogóle nie musiałam zawieszać niewiary.

      Co prawda właśnie zdelegalizowano patentowanie genów... ale oznacza to, że wcześniej było dopuszczane, prawda.

      Rasizm i seksizm Gry o tron... to temat już tak przewałkowany, że tylko kolejne odcinki mogą go potwierdzać, najwyraźniej.

      Szczerze mówiąc - nie wiem jak inni, ale chyba wolę dzisiaj brak osób LGBT od queerbaiting w style Rizzoli & Isles. Jak nie ma nikogo jak ja, to trudno, ale jak rzuca mi się okruszki pod stół, żebym oglądała, to wydaje mi się to jeszcze gorsze. Xena to była nowa jakość, w 2013 krygowanie i kokietowanie wydaje mi się gorsze niż nic. Więc ani SPN-a, ani R&I już od dawna nie oglądam. OuaT (ach Disneyu, skąd takie zachowanie w panelu!) zresztą tez nie, ale to z uwagi na wątek Belli i postać, którą zabili.

      OdpowiedzUsuń
    14. @Misiael
      A rzeczywiście, "Warehouse 13" co jakiś czas mi przemyka na tablicy na Tumblrze. Muszę sprawdzić. Z tego, co piszesz, to jest to modelowe podejście do fandomu - nie panika, nie wielkie zaskoczenie, że ktoś coś takiego widzi, ale przyłączenie się do zabawy. W końcu większość fanów i fanek doskonale zdaje sobie sprawę, że to nigdy nie będzie kanon i bynajmniej nie trzeba im tego mówić. Za to akceptacja jest zawsze mile widziana.

      @leseparatistczyta
      Queerbaiting i rzucanie okruszków zdecydowanie nie (czyli odpadają i Supernatural, i "Rizzoli & Isles"), zabawa z fanami jak najbardziej tak. Wątek Belle jest koszmarny, fakt (zresztą nie tylko ten, OUAT niestety z czasem robi się coraz bardziej problematyczny - szkoda, wielka szkoda, bo świetnie się zapowiadał). Tak że wprawdzie nadal oglądam, ale już tylko dla Parrilli, a resztę nadrabiam fanfikami.

      OdpowiedzUsuń
    15. Jenny Schecter: Jasne, że jest to świat fantasy i świat Martina, ale skoro wiele, wiele rzeczy czerpie ze średniowiecza. Tak więc nic nie stało na przeszkodzie aby "kolorowych" również przedstawić nieco inaczej. Ale to już Ewa napisała, że świadczy to li i jedynie o pisarzu.
      A poza tym sam fakt, że jest to fantasy nie wytłumaczyłoby chyba użycia np kałasznikowa, prawda?

      OdpowiedzUsuń
    16. Co do GoT dodam tylko, że sporo wynika z tego, że sam Martin pisze książki, które w tej serii oczywiście są seksistowskie i... Hmm, powiedzmy, że rasistowskie, choć akurat tutaj z wyglądu postaci wynikają pewne nieścisłości. W wypadku GoT miałam jednak skojarzenia z Sapkowskim, bo rasizm był swego czasu skierowany głównie w nie-ludzi i owi nie-ludzie zostali wytrzebieni niemal do nogi. To, co się ostało, siedzi za Murem, razem z "barbarzyńcami". Pewne wątki są do bólu stereotypowe. Dodatkowo, obecne w serialu wątki homoerotyzmu zostały tak naprawdę dodane, w książkach można co najwyżej wnioskować, że ta czy inna plotka może być prawdziwa, ale na próżno by się szukało postaci otwarcie opisanej przez narratora jako homoseksualnej. Co do Daenerys, wiadomo, jak to wygląda w serialu, w książce można się pokusić o nadinterpretację dotyczącą tego, czy jej ród to w ogóle ludzie. Ale jeżeli się sceny o wyzwoleniu niewolników odczytuje jako koszmarnie rasistowskie, to zdecydowanie odradzam dalsze oglądanie serialu, bo podejrzewam, że będą się książek trzymać pod tym kątem. I jak wszystko w GoT i wyzwolenie będzie miało co najmniej kiepskie konsekwencje. A już współczesna interpretacja tych wątków, jakie z tego wynikną, to... No, nie polecam, bo wyjdzie z tego niezły hejt.

      OdpowiedzUsuń
    17. @Ewa
      "Warehouse 13" co jakiś czas mi przemyka na tablicy na Tumblrze. Muszę sprawdzić.

      Oj, musisz.

      OdpowiedzUsuń
    18. "Spójrzmy chociażby na "Grę o tron", która na pozór może się poszczycić całkiem sporą różnorodnością i niezłym przedstawieniem np. sytuacji kobiet w czasach, w których toczy się jej fabuła. Niestety ów serial ma inny problem - żaden niebiały bohater nie jest w nim jest sportretowany inaczej niż "dzikus" czy niewolnik czekający na białych wyzwolicieli."

      Xaro Xhoan Daxos?

      OdpowiedzUsuń
    19. Ok, jeden trzecioplanowy niebiały bohater, który pojawia się na chwilę w bodaj trzecim i piątym tomie. Niestety nie zmienia to wydźwięku całości.

      OdpowiedzUsuń
    20. Pisałaś o serialu, w serialu generalnie zajmuje sporą część drugiej serii.

      Jeśli chodzi o powieść, to nawet nie jestem pewien czy jest tam niebiały, więc tu pełna zgoda. ;)

      OdpowiedzUsuń
    21. @Pandora Kaze: "w książkach można co najwyżej wnioskować, że ta czy inna plotka może być prawdziwa, ale na próżno by się szukało postaci otwarcie opisanej przez narratora jako homoseksualnej."

      To prawda, nie jest powiedziane do końca wprost, kto jest gejem, ale to raczej z braku określeń, nie z braku wiedzy narratorów, moim zdaniem - ale tu oczywiście działa podwójna funkcja, z jednej strony - ma to narracyjny do pewnego stopnia sens, ale z drugiej - czytelnik, który bardzo chce udawać, że gejów nie ma - może. Poza Sansą wszyscy zdają się wiedzieć o Lorasie, a większość o Lorasie i Renly'im - ale czytelnicy nie chcący się doczytać, przeoczą (ale to inna sprawa, na zajęcia czytaliśmy kiedyś sztukę teatralną z jednym drugoplanowym gejem - bohaterka rozmawia z nim o tym, że wyrzucono go z mieszkania po tym, jak przyłapano go z mężczyzną - część osób czytających sztukę dało radę tego NIE ZROZUMIEĆ).

      Poza tym dwie postaci kobiece uprawiają seks z kobietami (choć lesbijkami bynajmniej nie są - nie piszę kto, bo spoilery, ale seks odbywa się na kartkach książki). Problemem nie jest brak czy nieotwartość opisu, problemem jest moim zdaniem kto, jak i dlaczego. Seks lesbijski dla heteroczytelnika, seks gejowski tylko zasugerowany, żeby jak komuś zależy - mógł udawać, że nie ma.

      Oglądam jednym okiem i słabo pamiętam, ale wydaje mi się, że Xaro można podciągnąć pod stereotyp "magical Negro" (nie chodzi o magię, tylko o funkcję w narracji).

      Obejrzałam The Fosters: początek trochę nudny, ale potem się nawet wciągnęłam. Najzabawniejsze dla mnie w kontekście bycia jakby nową wersją "Siódmego Nieba" (stąd cameo 'Pastora' na koniec serii tym dla mnie zabawniejsze!).

      OdpowiedzUsuń
    22. @Misiael
      Obejrzałam pierwsze dwa sezony Warehouse 13, zaczynam trzeci. I tak, zdecydowanie jest to serial godny polecenia - z bardzo wielu powodów, również tych, o których piszesz. A co do H.G. i Myki - aż trudno mi uwierzyć, że ktokolwiek z widzów mógłby ich nie parować (choć wiem, że są tacy, którzy tego zupełnie nie widzą). I bardzo mi się podoba, jak ich relacja jest pokazana. A poza tym mogę tylko powtórzyć za Joanne Kelly: no w końcu to Jaime Murray, więc kto by nie chciał!

      OdpowiedzUsuń
    23. @Ewa

      "Obejrzałam pierwsze dwa sezony Warehouse 13, zaczynam trzeci."

      Finał trzeciego sezonu mnie zniszczył emocjonalnie i psychicznie. Płakałem jak bóbr i wyłem ze złości na scenarzystów, no bo jak można robić takie rzeczy oddanym widzom i fanom. Na dodatek oglądałem równo z premierowaniem, więc nie mogłem sobie komfortowo obejrzeć pierwszego odcinka kolejnego sezonu i zobaczyć, jak scenarzyści uporają się z tym, co zrobili wcześniej. Takie praktyki powinny być zakazane konwencją genewską.

      Co do relacji Heleny i Myki - i tak wszyscy, łącznie ze scenarzystami uważają to za kanon, nawet jeśli ich romantyczna relacja oficjalnie kanoniczna nie jest. Oczywiście wszystko pozostaje w sferze domysłów, spekulacji i niedomówień, ale my przecież doskonale wiemy, komu bije dzwon, prawda?

      OdpowiedzUsuń
    24. Widoczność jest nie tylko w serialach, w programach telewizyjnych na szczęście również, ostatnio widziałam lesbijską parę w "Wielkich projektach", programie o budowaniu domu. "Nasze bohaterki są ze sobą już od ćwierćwiecza" itp, itd, naprawdę było to urocze :)

      OdpowiedzUsuń