• Głupi, pazerni czy hipokryci?

    „Czy w Polsce mamy dyktaturę mniejszości seksualnych?” – zapytał parę dni temu „prowokacyjnie” Kuba Strzyczkowski w programie "Za a nawet przeciw" w radiowej Trójce. „Czy przeszkadzają mi homoseksualiści w życiu publicznym?” – pytał kilka miesięcy wcześniej. „Czy homoseksualizm sprzyja pedofilii?” – zastanawiano się dwa tygodnie temu w Polsacie. Każdemu z tych programów towarzyszyła sonda, za każdym razem widzowie i słuchacze zagłosowali na tak. W każdym też, w ramach dziennikarskiego „obiektywizmu”, posadzono osobę niehetero lub działającą na rzecz osób niehetero, aby tłumaczyła, że nie jest wielbłądem. Po drugiej stronie miała albo wielce uczone autorytety, w rodzaju księdza Oko, albo po prostu osoby dzwoniące do studia i wylewające pomyje na osoby LGBTQetcetera. Byli też rzecz jasna prowadzący, którzy ograniczyli się do udzielania głosu kolejnym osobom i, rzadko po rzadko, ale radość tym większa, komentarzy w rodzaju „No ale teraz to już pan trochę przesadził”.

    Po co robić tego typu programy? Gdy jest się Frondą czy „Gościem Niedzielnym”, to jest to misja: zohydzić nielubianą grupę, dać podobnie myślącym osobom kolejne powody, by jej nienawidzić, karmić cudze lęki i wzmacniać nimi swoją władzę. Gdy jest się medium głównego nurtu, ponoć bardziej obiektywnym, a z pewnością docierającym do szerszej i bardziej różnorodnej publiczności, to jest to kasa. „Kontrowersje” się klikają, czytają, oglądają. A reklamodawcy nie dotują treści, oni dotują wyniki. I być może nie byłoby to aż tak straszne, gdyby nie to, że twórcy programów, które nawet nie leżały obok etyki, misji czy odpowiedzialności dziennikarskiej, nie mają odwagi lub samoświadomości, by przyznać, że chodzi po prostu o pieniądze. Inna, chyba mniej prawdopodobna, opcja jest taka, że są zwyczajnie głupi i wydaje im się, że robią media na poziomie, zajmują się realnymi problemami i inicjują poważne debaty, podczas gdy w rzeczywistości zmienili antenę w forum Gazeta.pl czy innego Onetu.

    Po dyktatorskim programie Kuby Strzyczkowskiego Gosia, tradycyjnie już zresztą, wysłała do Ewy Lipowicz, wydawczyni „Za a nawet przeciw”, maila, w którym grzecznie (tak, tak) napisała, co było w tej audycji nie tak. Tradycyjnie też dostała odpowiedź, zapewne tę samą, która poszła do wszystkich osób mających głupią nadzieję, że ich głos do twórców audycji dotrze i może następnym razem nieco mądrzej będą dobierać tematy:
    Cenimy sobie uwagi naszych słuchaczy – również za Pani dziękujemy. Temat wczorajszej (04.12) audycji „Za a nawet przeciw” pojawił się już po raz kolejny, a od zawsze budzi gorące emocje i, co zauważamy z przykrością, pobudza do formułowania zbyt radykalnych opinii, niewyszukanych również w formie. To część ryzyka, jakie ponosimy zajmując się sprawami trudnymi i udostępniając naszą antenę wszystkim słuchaczom, bez wyjątku. Na tym polega otwartość debaty publicznej i demokracja. Od lat na naszej drodze pojawiają się tematy kontrowersyjne, a wraz z nimi takie problemy, nie jest to jednak, naszym zdaniem, powód, dla którego można by wprowadzić selekcję, czy idąc dalej tym tropem – cenzurę i nie dopuszczać do głosu tych, z których opiniami się nie zgadzamy. Tak długo bowiem jak obok tych głosów pojawiają się również te mądre, wyważone i koncyliacyjne taka forma dyskusji ma sens. Niewiele rozgłośni poza Polskim Radiem stać na taką odwagę, pewnie dlatego nadal mamy wiernych słuchaczy ceniących możliwość rozmawiania z nami o wszystkim.
    Jesteśmy zaskoczeni Pani oceną, tym bardziej, że na antenie wiele było głosów ze strony najogólniej mówiąc środowisk LGBT - nagranych przez nas, jak i głosy słuchaczy, wiele było uwag mądrych i zrównoważonych. Gość audycji, Pani Lalka Podobińska audycji słuchała - o czym rozmawialiśmy przed łączeniami - i - choć oczywiście nie była zachwycona niektórymi wypowiedziami , to jednak do samej audycji zastrzeżeń nie miała. Pytanie postawiliśmy celowo w ten sposób - bo, z czego nie wszyscy sobie zdają sprawę - są środowiska - wcale nie nieliczne, które myślą w ten sposób. Wydaje nam się słuszne uświadomić wszystkim, że takie - niebezpieczne w naszej ocenie - poglądy funkcjonują, w naszych audycjach zaś staramy się je zrównoważyć innymi. Jak dotąd nie zdarzyło się, żeby ktoś ze strony LGBT odmówił udziału w naszej audycji, co bierzemy za znak, że jednak rzetelnie je przygotowujemy.
    Poanalizujmy tę odpowiedź – tak przez chwilę. Otóż dla redakcji Trójki zadanie wprawdzie nie z d…, a z homofobicznych mediów wziętego pytania, czy w Polsce mamy dyktaturę mniejszości seksualnych, jest zajmowaniem się sprawami trudnymi, a robienie na ten temat sondy i zostawianie bez komentarza głosów w rodzaju: "Czuję się dyskryminowany we własnym kraju przez mniejszość seksualną. To dyktatura. Czy muszę akceptować to, że ktoś chodzi po ulicy roznegliżowany?!", "Śmieszy mnie to, że musimy zakładać cenzurę w Polsce. Zboczenie jest zboczeniem. Po imieniu trzeba rzeczy nazywać.", "Porównam to jeszcze do takiego zjawiska: zamyka się kogoś w ustępie, w kiblu, każe mu się żywić gównem, mówiąc, że gówno to naturalne pożywienie” to uświadamianie, że takie poglądy funkcjonują. Miarą rzetelności audycji jest zaś fakt, że goście nadal do niej przychodzą. Cóż, do Jerry’ego Springera i Ewy Drzyzgi też przychodzą, i Springer, i Drzyzga poruszają podobnie trudne tematy, a na dodatek starają się je okrasić sensownym (jak na ich standardy) komentarzem – a to psychologa, a to widzów. Nikomu jednak nie przyszłoby do głowy określać ich mianem rzetelnych czy odważnych dziennikarzy, a ich programów elementami debaty publicznej. To rozrywka. Może niewyszukana, czasami dość dziwna, ale jednak rozrywka, w której prawdziwi ludzie dzielą się nie zawsze prawdziwymi opowieściami na swój temat.

    Czym się różni Strzyczkowski od Springera, a jego wydawczyni Ewa Lipowicz od wydawców programu Drzyzgi? Tym, że im się wydaje, że zajmują się poważnym dziennikarstwem, i tym, że dorabiają do tego, co robią, ideologię. Oraz, i teraz będzie gorzej, tym, że ich działalność, ze względu na markę Trójki, ma znacznie większy potencjał opiniotwórczy i siłę oddziaływania. I jest większa szansa, że skoro tam się mówi o dyktaturze mniejszości, to całkiem spora rzesza słuchaczy wyłączy myślenie (oraz wyrzuci słownik) i w ową dyktaturę uwierzy. Jest jeszcze jedna różnica – otóż i Springerowi, i Drzyzdze dość łatwo przychodzi osiągnięcie celów ich programów – przyciągnięcie przed telewizory jak największej liczby spragnionych sensacji widzów. Strzyczkowski i Lipowicz o takiej skuteczności mogą jedynie pomarzyć – bo chyba tylko oni wierzą, że udało im się nie tylko zaprezentować pewne poglądy, ale też pokazać, że uważają je za niebezpieczne, czy zrównoważyć je z innymi. A taki był, jak piszą, cel tej audycji.

    W odpowiedzi redakcji Trójki, obok wielkich słów jak „otwartość debaty publicznej” i „demokracja”, pojawiają się też zamykacze ust: „cenzura”, „selekcja”, „niedopuszczanie do głosu tych, z którymi się nie zgadzamy”. Nie ma niestety innych, które aż się proszą, by o nich pamiętać: „odpowiedzialności”, „etyki”, „rzetelności” „tłumaczenia rzeczywistości”. Zabrakło ich, obawiam się, nieprzypadkowo, bo gdyby pan Strzyczkowski i pani Lipowicz chcieli bronić swojej audycji, odwołując się do tych wartości, niewiele mogliby napisać. Wszak problem z ich programem nie leży w postawie słuchaczy, a prowadzącego i innych osób stojących za programem. To oni, stawiając takie a nie inne pytanie, sprowokowali dyskusję na takim a nie innym poziomie. To prowadzący, niemal nie kontrując i nie komentując wypowiedzi dzwoniących, nie zadbał o ich zrównoważenie i – szerzej – wytłumaczenie słuchaczom i słuchaczkom, co jest nie tak w stwierdzeniu, że mamy w Polsce dyktaturę mniejszości. To on był zbyt leniwy, zbyt nieprzygotowany lub zbyt uprzedzony, by postarać się nadać tym wypowiedziom szersze tło, poszukać ich przyczyny, rozwiać ewentualne lęki i obawy. Przerzucanie odpowiedzialności na osoby dzwoniące do "Za a nawet przeciw" za wydźwięk programu, a na jakieś, przez jego twórców bliżej nieokreślone, grupy za jego tematykę, jest bodaj najżałośniejszą częścią ich wyjaśnień.

    Na koniec sonda (w prawej szpalcie, uprasza się o klikanie): czy Ewa Lipowicz i Kuba Strzyczkowski są głupi, pazerni, czy są hipokrytami? Wiem, że to trudne, ba, wręcz odważne stwierdzenie, ale jako że takie poglądy funkcjonują, być może nawet dość powszechnie, wydaje mi się słuszne zapytać o to czytelniczki i czytelników.

    AKTUALIZACJA: Zbieranie głosów w ankiecie zakończone. Wyniki zaskakujące.

  • Czytaj także

    6 komentarzy:

    1. "Czym się różni Strzyczkowski od Springera, a jego wydawczyni Ewa Lipowicz od wydawców programu Drzyzgi?"

      A nie tym, że Trójka to rozgłośnia publiczna? Przypominam, że podobno abonament na media publiczne ma być obowiązkowo doliczany do rachunków za prąd także w gospodarstwach domowych tych mediów nieodbierających, u osób jedynie czytających doniesienia o takich i innych wyskokach w ramach Misji Publicznej.

      OdpowiedzUsuń
    2. Póki i tzw. media publiczne, i media komercyjne utrzymują się głównie z reklam, nie ma między nimi różnicy i nie ma co jej oczekiwać. Oglądalność, oglądalność, oglądalność, kasa, kasa, kasa.

      Odkąd pokusiłam się parę lat temu o lekturę sprawozdania z realizacji owej misji przez media publiczne, w którym "Gwiazdy tańczą na lodzie" zostały wymienione jako właśnie misyjne, bo, uwaga, zachęcają do jazdy na łyżwach, już nawet nie sięgam po argument misyjności.

      OdpowiedzUsuń
    3. Jestem chciwa jak cholera, a jakos dla kasy ani w fekaliach sie nie taplam, ani nimi nie rzucam. A niektorzy dziennikarze nie mieliby chyba zadnych oporow przed wylawianiem z szamba pieciozlotowki ustami.

      OdpowiedzUsuń
    4. Kuba Strzyczkowski uwielbia taką formę prowadzenia programu. Nie znoszę go jak psa, to jest dziennikarstwo prostytucyjne, idące po totalnie najmniejszej linii oporu. Rzucić kość głodzonym zwierzętom w ciasnej klatce i patrzeć, jak się z tą kością ładnie bawią. Mam tu zresztą kilka kolejnych pytań dla Kuby Strzyczkowskiego, mamy tylko 3 sekundy na antenie, więc proszę o odpowiedź "tak lub nie"?
      1. czy przestał pan już zdradzać żonę?
      2. czy przestał pan już ściągać dziecięcą pornografię z internetu?
      3. czy rozpoczął pan wreszcie odwyk?
      i tak dalej, i tak dalej.

      Swoją drogą, to też ciekawe zjawisko - co skłania ludzi, żeby dzwonić do radia i dzielić się ze światem swoimi głębokimi przemyśleniami na wszystkie tematy? Najchętniej na tematy, o których nie ma się zielonego pojęcia. Panie Kubo, tu Kowalski z Bzidziny, chcę powiedzieć, że polska polityka termojądrowa jest po prostu fatalna, co nie?

      OdpowiedzUsuń
    5. Kuba Strzyczkowski mógłby też zrobić audycję na temat "Czy Holocaust był słuszną karą dla Żydów?". Dlaczego w ten sposób nie podniesie poziomu debaty publicznej? A może "Czy Kuba Strzyczkowski gwałci małe dzieci siusiakiem w ucho oraz konie pod ogon?". Podebatujmy, co Wy na to?

      OdpowiedzUsuń
    6. Ewo, w kwestii mediów publicznych i oglądalności, chciałam tylko wyjaśnić, że niczego się nie spodziewam, bynajmniej; łyżwy czy kartony, mawiałabym "nie mój cyrk, nie moje małpy", ale w rządowych zapowiedziach obciążania abonamentem osób używających nie rzeczonych mediów, a elektryczności pojawia się właśnie taki argument (Kultura a Sztuka, znaczy się), vide np. wywiady z szefem MKiDN.

      OdpowiedzUsuń