Takie ni to zdanie twierdzące, ni to pytanie pojawiło się gdzieś w jakimś komentarzu. Rzuciło mi się w oczy, ponieważ jest to zaklinanie rzeczywistości, wiara w cuda i oczywiście marzenie nas wszystkich. Ale czy osoba kochająca powinna wierzyć, że z tą, którą kocha, będzie do końca życia?
Otóż moim zdaniem nie. Taka wiara bowiem już na samym starcie skazuje nas i nasz związek na porażkę. Odpowiedź, dlaczego, jest prosta. Ponieważ nie tyle wierzymy, ile najczęściej, wchodząc w kimś w relację miłosną, zakładamy, że tak już będzie do końca świata i o jeden dzień dłużej. Przecież tym razem to ta najprawdziwsza z prawdziwych miłości.
Rozpoczynamy nowy związek. Hormony buzują. Nie jemy, nie śpimy, nasze myśli biegną w jednym kierunku. I pomimo tych niedogodności w funkcjonowaniu mamy wrażenie, że nic nie stanie nam na przeszkodzie, a to, co do tej pory sprawiało nam trudności, zniknęło jak sen złoty. I, jak w piosence, znowu mamy dwanaście lat i możemy wszystko.
Wydaje się, że w takim stanie najgorszym złem jest zakładanie, że takie uczucie może się kiedyś skończyć. Przecież jest pięknie. Żyjemy z przekonaniem, że nic nigdy nie zmieni naszej miłości. A jednak. Prawie każdy nasz związek zaczynał się takim szaleństwem i większość z nich się skończyła. Nie zauważamy, kiedy i z jakich powodów związek zaczyna się sypać, kiedy oddalamy się od siebie. Nie przeżywamy każdego dnia, każdego pocałunku, każdego seksu tak, jak na to zasługuje. Ufamy bowiem, że będziemy mieć to zawsze. Nie dbamy o siebie, drugą osobę i związek. Popadamy w stagnację. Zachowujemy się jak stare dobre małżeństwo, które puszcza bąki w swojej obecności i nie przeprasza.
Świadomość, że nic nie trwa wiecznie, pomaga omijać te rafy. Odkrywać na nowo wzajemną fascynację, zakochiwać się na wiosnę w osobie, z którą jesteśmy. Cieszyć się swoim towarzystwem. A każdy pocałunek, razem spędzona noc (lub dzień) jest czymś, co może nigdy już potem nie nastąpić. Dlatego przeżywamy go tak intensywnie.
Uzmysłowienie sobie tego powoduje, że dbamy o siebie wzajemnie, robimy fantastyczne, szalone rzeczy, a w kinie nadal trzymamy się za ręce. Chodzimy na randki. Wiemy bowiem, że każdego dnia musimy dbać o tę miłość i starać się o drugą osobę, bo nic nie jest nam dane na zawsze.
Dlatego, składając deklarację miłosną, lepiej powiedzieć: "Kochanie, nie mogę ci obiecać, że będziemy ze sobą do końca świata i o jeden dzień dłużej, ale obiecuję, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby tak było".
Idealistka.
OdpowiedzUsuńraczej Realistka ;)
OdpowiedzUsuńMy mimo, że wierzymy iż będziemy ze sobą już zawsze nadal odkrywamy siebie nawzajem, zakochujemy się w sobie na nowo - w różnych porach roku, i mimo swego rodzaju przyzwyczajeń nie wymagamy od siebie przeprosin przy jak to napisałaś "bąku", bo przecież nie od wczoraj ze sobą jesteśmy. ;)
OdpowiedzUsuńNie wszystko jest wg jednej zasady. Nie wierzysz - będziesz o Nią dbać, wierzysz - nie będziesz dbać o nic.
Pozdrawiam.
Nie mam porównania...Zakochałam się raz w życiu, dwadzieścia siedem lat temu, i nadal to trwa, choć inaczej, z pewnością, bo od dwudziestu lat jestem sama...Może ze trzy razy, przez ten cały czas, serce zabiło szybciej ale to mało. To musi być jak grom, jak wtedy. Wiem, wiem, pierdolnięta jestem...
OdpowiedzUsuńle petite parisienne:
OdpowiedzUsuńNie jesteś. Szukasz po prostu tej prawdziwej miłości, zakochania... skoro zabiło tylko kilka razy szybciej i przestało to widać nie była to Ta osoba.
Miłość jest jak grom. Każda inna ale to zawsze spada jak grom z jasnego nieba. :)
Ja to chyba nie umiem zdefiniować miłości - chyba do słownika zajrzę.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam u J. C. Oates
"Czytelniku...: Czy jest ktoś, komu oddałbyś swoje życie?
Nie (zwyczajnie) nerkę, tylko serce do przeszczepu? Żeby uratować życie ukochanej osoby.
Zaznacz tutaj:
□ Oddałbym bez wahania życie za ukochaną osobę
□ Oddałbym z wahaniem życie za ukochaną osobę
□ Oddałbym życie za ukochaną osobę, która ma moje DNA
□ Oddałbym życie za - może - jedną lub dwie bardzo ważne ukochane osoby, które mają moje DNA
□ Oddałbym życie za tylko jedną, bardzo ważną, ukochaną osobę, która ma moje DNA
□ Wybaczcie, ukochane osoby: moje życie jest dla mnie zbyt cenne."
No i mam dylemat, bo jedynymi osobami za które oddam serce są moje dzieci - czyli, że co...nie kocham kobiety, z która jestem od dawna, wystarczająco mocno, a może w ogóle jej nie kocham?
Czy o wartości i określaniu uczuć w ogóle da sie rozmawiać?
Chciałabym być kotem.
To bardziej skomplikowane. Tym bardziej, że ja mam DDA i ciężko mi wytrzymać w stałym związku, nawet jak kocham to szukam dziury w całym.
OdpowiedzUsuń@Kocurku
OdpowiedzUsuńJa nie szukam, ja wciąż kocham.
No nie, ja zarobiona jestem, czasu nie mam, ale zajrzałam tu i nie mogę się nie odezwać, bo mi się zwoje gotują!
OdpowiedzUsuń@mery: "bo ja mam DDA i....". Co to ma być? Znalazłaś sobie wytrych na nieudane związki? A weź go wywal w cholerę i zacznij sobie radzić bez niego.
@la petite: a może to Twoje "wciąż", to też taka klapka, którą warto by uchylić?
Ale mi się oberwie, trudno.
frog@dog
OdpowiedzUsuńZaraz, oberwie...Klapka, chyba;) Napisałam jak jest, ja nie szukam. Jeśli się wydarzy i, tak jak wtedy, trafi mnie grom, to się bronić nie będę. Przyjmuję, przynajmniej w tej sprawie, rzeczywistość, taką jaka jest albo jaka będzie. Nie żyję przeszłością, pamiętam ale nie rozpamiętuję. Żyję. I, nie narzekam:)
@la petite: ja Ci zatem z całego serca życzę, żeby się wydarzyło. Hej, miłosne gromy, spadnijcie na Małą Paryżankę!! Do roboty Gromowładny:)
OdpowiedzUsuńfrog@dog
OdpowiedzUsuńNoooooo, to teraz Ci się może oberwać;)
Nie wyobrażałam sobie, bym mogła wejść w związek bez przekonania, że to jest na zawsze – a realistycznie rzecz biorąc, do końca życia (brutalniej: do końca życia pierwszej z nas). Weszłam zatem z takim właśnie przekonaniem – pierwszy i jedyny związek w życiu paniusi w średnim wieku, jaką się tymczasem stałam.
OdpowiedzUsuńNie rozumiem zaś ostatnio przeważającego u Autorek bloga tonu moralizatorstwa i dydaktyzmu. Po co to? :/
@sylwia: to możemy sobie nawzajem pogratulować:) A moralizatorstwo i dydaktyzm? Eee, bez przesady..
OdpowiedzUsuń@F. Zatem gratuluję.:) Dopowiem, że żyję w Polsce, i nie mam złudzeń, jestem jednak przekonana, że przy pewnej dojrzałości można żyć jak w bajce na takiej przestrzeni, na jaką się ma wpływ (np. mój wpływ na prawo czy na walkę z homofobią, transfobią i innymi formami wykluczenia i piętnowania jest bardzo ograniczony).
OdpowiedzUsuńO Przyjaźni, o Uzależnieniach, etc. – śledzę blog od jego powstania (biernie, aż do teraz), i wyraźnie mi się zarysowuje taka zmiana tonu. Może tylko mnie.
@sylwia: ja też żyję w Polsce i podpisuję się pod całym Twoim zdaniem.
OdpowiedzUsuńJa od pewnego czasu śledzę blog czynnie, więc może też trochę wpłynęłam na tę zmianę tonu przynajmniej w wypowiedziach. Pozdrawiam.
@S
OdpowiedzUsuńNie tylko Tobie. Chociaż to miłe, że autorka piszę w liczbie pierwszej, to rzadkie wśród internetowego pouczalstwa. Ja doceniam ludzi zdolnych dzielić się publicznie swoimi intymnymi sprawami, przeszłymi i obecnymi, nawet tak uroczymi jak bąki. Tylko początek i koniec mi zgrzyta. Bo mi się z kolei wydaje, że nie ma jednej recepty dla wszystkich, żadnego "powinna" ani "lepiej". Jeszcze by tego brakowało, żeby jakiś Komitet Centralny decydował w co można wierzyć i o czym marzyć, a o czym już lepiej nie.
sylwia: Jaka zmiana tonu? O własnych odczuciach piszemy od zawsze. O tym co nas spotyka i dotyka. Nikomu niczego nie narzucamy. A skoro autorki się podpisują tzn., że jest to ich zdanie i nie muszą tego podkreślać na każdym kroku. A jak widzisz dyskusja mile widziana.
OdpowiedzUsuńTak, o odczuciach, ale w innym tonie… co nie zmienia faktu, że czytam, i będę czytać z zainteresowaniem (może to w myśl posta zbyt daleko posunięta deklaracja?). Nie czuję „narzucania”, raczej pewnego rodzaju instytucjonalizację, mentorstwo. Nie wiem, jaki jest przekrój wieku Odbiorców i Odbiorczyń, i być może moja uwaga umotywowana jest wiekiem – zbliżonym do Waszego.
OdpowiedzUsuńSylwia: Następnym razem umieszczę na początku notkę, że jest to li i zdanie moje zdanie;)
OdpowiedzUsuńOj doprawdy. Ja tu się wymądrzam od blisko trzech lat i uważam, że to skandal, że dopiero teraz ktoś to zauważył. I to nie pod moim postem!
OdpowiedzUsuńA tak serio - tak, oczywiście, że blog się zmienia. Pojawiła się dwójka nowych autorów, a z nimi nowe tematy. Plus "stare" autorki też mają czasami ochotę napisać o czymś innym. Choć Rude od zawsze osobiście pisze (nawet jedna awantura o to była, ale to stare czasy).
Przekrój wieku? Standardowy internetowy. Przoduje grupa 24-35, więcej kobiet niż mężczyzn.
Uczucie jest buforem -
OdpowiedzUsuńmiędzy narcystycznym odrętwieniem a obojętnością.
Czyli:
precz z monogamią, i precz z wiecznością! Precz z zaborczością, i precz z przysięgami!
Po prostu: jeśli boli cię obojętność, to doceniasz to, że ta osoba (lub te osoby) okazują ci zainteresowanie.
A jeśli wiesz, co to jest kac po chwilach narcystycznej manii, to spokojnie przeczekasz, jeśli ta osoba (lub te osoby) nie mają dla ciebie chwilowo czasu, i nie okazują ci aż tyle zainteresowania, ale wiesz, że postarają się szybko wrócić. No i - nie dobije(ą) cię.
A przysięgi zakochanych w swoich oczach, w tych chwilach jakże górnolotnego uniesienia, to naprawdę, zawsze można sobie wybaczyć i przeprosić, że takie obietnice się składało. W ramach obopólnego zrozumienia ;-)
Sorry, ale u mnie jak zawsze zero romantyzmu, a za to ile różowego pudru, nie wstydzę się! :-)
@ frog@dog
OdpowiedzUsuńNie w tym rzecz. Jestem w udanym związku już ponad 4 lata, ale czasem nie potrafię tego ogarnąć, ciężko to opisać w kilku słowach. Po prostu nie umiem czerpać radości z tego, co mam. Zawsze się boję, że jutro mogę to stracić, przez to czasem sama staram się coś zepsuć zanim rzekomo zepsuje się to samo. To taka reakcja obronna. Nawet jak nie włącza mi się "psuja" to szukam braków, żeby mieć pretekst w razie, gdybym się wycofała.
Bardzo podoba mi się ten wpis, podąża "moim" torem odczuwania :DDD...a ostatnie jego zdanie słyszę i sama powtarzam dość często:)
OdpowiedzUsuń@mery: Rozumiem to, sama taka byłam. Też mogę o sobie powiedzieć, że jestem DDA, ale odrzucam to, gdzie pieprz rośnie. Jestem we wspaniałym związku od... 27 lat. Początkowe 2-3 lata, to były moje wielokrotne ucieczki, poczucie, że jestem do kitu, że to się zaraz rozwali, że na cholerę mi się wiązać, skoro i tak nie potrafię kochać, szukam dziury w całym i ciurkiem węszę nieszczęście. Biedna była ta moja dziewczyna. Ale była uparta i miała nieprzebrane pokłady cierpliwości i miłości. Nauczyła mnie być szczęśliwą.
OdpowiedzUsuńNowi autorzy ??? hej że ! Ja się przyzwyczaiłam do Ewy i Gosi... :(
OdpowiedzUsuńAle my nadal jesteśmy:) A oprócz nas są jeszcze All i dubiduu.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że trochę mylisz pojęcia. Stabilizacja = pewność, że będziemy ze sobą zawsze. To zawiera w sobie chęć starania się o to bycie zawsze razem. To daje przekonanie: nie "i tak ze mną będzie, więc po co się starać", ale "będzie ze mną zawsze, więc będę się starać, by to >>zawsze<< było cudowne". Ot, tyle.
OdpowiedzUsuń@anonimowy: nic nie zrozumiałam!?
OdpowiedzUsuńNie wiem nie wiem nie wiem. Dla mnie zakładanie, że się będzie z kimś do końca życia, to jakieś myślenie życzeniowe i w ogóle kuszenie losu. Gdyż zawsze jak ja sobie coś zakładam, to dzieje się dokładnie na odwrót. A poza tym na tyle się znamy, na ile nas sprawdzono.
OdpowiedzUsuńPoza tym ludzie się zmieniają. Czasami po prostu rozjeżdżają się i nie ma w tym niczyjej winy. Przez pierwsze 4 lata jest miło, romantycznie i w ogóle z wysokiego C, ale po 10 latach bywa już zupełnie inaczej. W każdym razie ja jestem teraz zupełnie inna niż 10 lat temu ;)
Oczywiście życzę wszystkim, aby dożyli setki z tym samym człowiekiem, z którym stracili dziewictwo w liceum (a w najgorszym wypadku z tą wielką miłością ze studiów ;P), ale osobiście bym się nie nastawiała ;)
To po pierwsze.
A po drugie - być może jestem cyniczna, ale chyba też nie uważam, by MIŁOŚĆ oraz ZWIĄZEK stanowiły jakąś absolutną, nadrzędną wartość w życiu, której niezmienność i stałość należy zakładać. Albo przynajmniej do nich dążyć. IMHO to mitologia (i to patriarchalna, moja kobieta NALEŻY DO MNIE ;P). Chociaż oczywiście każdemu jego porno i whatever works. Ale potem właśnie z takich założeń i późniejszych głębokich rozczarowań biorą się te wszystkie przykre i brzydkie rozstania ;P
Ja się właśnie z Anonimem zgadzam i w pełni rozumiem jej/jego wypowiedź. :)
OdpowiedzUsuńJa nie rozumiem, ale może dlatego, że dla mnie stabilizacja, pewność i staranie to trzy różne pojęcia, które mogą się ze sobą łączyć, ale mogą też występować zupełnie oddzielnie.
OdpowiedzUsuńGeneralnie bliżej mi do myślenia Kratki. A do brzydkich rozstań dodałabym jeszcze związki, które, a i owszem, są na zawsze, tyle że jedynie dlatego, że są, a nie dlatego, że cokolwiek osoby w nich trwające (poza papierem/mieszkaniem/dziećmi itd.) łączy.
Dla mnie odgórnie założona "nazawszość" nieodmiennie łączy się ze składową w postaci "posiadanie drugiej osoby". Posiadania ludzi strawić nie mogę.
OdpowiedzUsuńTylko że... ja wiem, że mój osąd jest tak strasznie, strasznie kontekstowy, tak mocno usadowiony w mojej biografii i jej specyficznym momencie. Wasze też.
Dlatego zgadzam się z jednym:
każdemu jego porno i whatever works*
---
*dobrze ustalić zatem zawczasu, czy obie osoby widzą to samo porno i te same łotewery
No ale kontekstowość to zawsze składowa część opinii o takich rzeczach. Jak człowiek młody - a zatem BEZkontekstowy ;))) - to idealistyczny, zakochuje się pierwszy czy drugi raz i przez pierwszy rok zasadniczo szuka tylko łóżka. I wyobraża sobie, że tak będzie zawsze, no bo przecież 1. jest tak cudownie, 2. a to cudownie jest takie ŁATWE. I tak już MUSI BYĆ.
OdpowiedzUsuńNo cóż, życząc wszystkim wszystkiego najlepszego i spełnienia marzeń, niestety z przykrością donoszę, że to mitologia. "Nazawszyści" - popatrzcie na pokolenie naszych rodziców. Gdyby to było takie łatwe, to wszystkie te stare małżeństwa spijałyby sobie z dzióbków i chodziły za rękę w złotych liściach po jesiennym parku. I rozwodów by nie było. I tych dramatycznych rozstań u naszych przyjaciółek, które ze stanu bycia jedną jednością nagle zaczynają fochy i darcie kotów. I w ogóle byłoby jak w bajce. Gdyż przeciętny człowiek nie jest jakimś sadysto/masochistą i jak wchodzi w związek, to zawsze robi to z nadzieją, że to coś na dłużej, a nawet na stałe, i że będziemy się starać, i się wspierać, i przyjaźnić, i dbać o siebie, i wewogle. Nie znam nikogo, kto wchodziłby w związek tylko po to, żeby się czas jakiś wzajemnie pokatować, a potem z hukiem rozstać.
I ja nie wiem, czy to życzeniowe i idealistyczne myślenie, że na zawsze i że tak cudownie, dobrze rokuje. Ja chyba wolę osoby, które nic mi nie obiecują i zasadniczo mało rozmawiają o miłości i innych impoderabiliach ;)
A deklaracje to już w ogóle budzą mój poważny niepokój i robię się podejrzliwa.
OdpowiedzUsuńNo ale tak jak mówiłam wyżej - moje podejście to podejście pewnie dziwaczne, bo związek i miłość nie są dla mnie jakimiś świętymi, bezwzględnymi i absolutnymi wartościami. Taką wartość dla mnie ma tylko moje zdrowie psychiczne ;P
No jasne, że kontekst zawsze jest składową.
OdpowiedzUsuńTylko ja po prostu się zastanawiam czy za parę lat powiem to samo (to samo co kratka mniej więcej), czy co innego.
Za parę lat mówić co innego można ;) Byle po jakimś elementarnym przemyśleniu ;P
OdpowiedzUsuń@Ewa i Małgosia
OdpowiedzUsuńWytłumaczę się, być może za późno – zmiany, jakim w ciągu trzech lat czas poddaje nasze twarze nie są widoczne w lustrach, w które patrzymy codziennie. Takie zmiany zauważy raczej ktoś, kto nas przez te trzy lata nie widział. Nie wiem, być może doszło do stworzenia jakiejś „instytucji”, nieważne, czy wbrew woli Autorek, w każdym razie taki wzorowy związek, małżeństwo, rozległa sieć działalności publicznej, itp. zrodziły miejsce nie tylko opiniotwórcze, ale i dydaktyczne, moralizatorskie.
@temat
Wszystko zależy od danej osoby lub danej pary, ale nie dam sobie powiedzieć, że mój przypadek nie zachodzi. W zupełnie tu obojętnych okolicznościach Gretkowska (która zresztą nie jest dla mnie wielkim punktem odniesienia) powiedziała, że według jej partnera monogamiczna wierność jest przyczyną i skutkiem dobrego wyboru, nagrodą za niego. Z innego źródła – tradycja wielkiej literatury światowej uczy nas, że wielka namiętność czy też miłość od pierwszego wejrzenia sprzyja deklaracjom, ale nie owocuje związkiem trwałym, wystawia na różnego rodzaju porażki czy tragedie. Zatem należy się trzymać letniego, mieszczańskiego uczucia, wtedy przynajmniej da się żyć, albo po prostu nie karmić iluzjami. Otóż ja do tej tradycji, heteryckiej zresztą, równać nie chcę.
Sylwia: Jaki wzorowy związek? Jaka "instytucja"? Jak rozległa sieć działalności? I w końcu jakie moralizatorstwo? Jaki dydaktyzm?
OdpowiedzUsuńO borze wszechlistny!
Na tym blogu poruszane są różne tematy. Są to nasze (autorek) opinie. Można się z nimi zgadzać lub nie (dyskusja zawsze mile widziana), ale od razu moralizatorstwo?
Ja, bo o dwa moje teksty Ci chodzi, piszę to co czuję, jak ja to odbieram. Jeśli ktoś chce skorzysta z moich porad, jeśli nie to też nic się nie stanie:)
Aha, właśnie szykuję kolejny osobisty tekst:)
Nie znam się na analizie stylistycznej zawartości (czegokolwiek), tylko łapię nastroje, jakich wcześniej nie łapałam. (W powyższym poście np. pierwsza osoba liczby mnogiej. Gdzieś tam cytat ze Stachury i później jego sparafrazowanie: „Tak więc: jeśli coś prawdziwie się zaczyna - nigdy się nie kończy”. Używanie zwrotów typu „życie straciłoby sens”, „nic nie trwa wiecznie” – to chyba silniejsze retorycznie, niż ot, „opinie”). „Jaki?” – moim zdaniem pewien skutek obecności medialnej (sposobu radzenia sobie z którą szczerze gratuluję), wytworzenie wzorca (na co się nadajecie: Autorki są młode, ale nie na tyle, by nie miały poważnego życia zawodowego – czyli to nie „tylko taka faza” na studiach, pełne determinacji i przebojowe – bo konkurs SAS, są sympatyczne, błyskotliwe i „nie cierpiętnicze”) tudzież odpowiadanie wzorcowi (związek idealny, bo trwały, i „prawidłowo” dopełniony małżeństwem). Rozległa działalność? Sam blog tu i na FB jest bardzo prężny („dziarski”, jak to opisują zlinkowane tu obok Dwie Panie), poza tym wcześniej „Replika”, manifestacje, współpraca przy ustawie, promowanie wydarzeń (choćby bardzo bogatą linkownią). Nie chcę w taki sposób na siłę „łagodzić”, raczej odpowiadam na wyrazy zdziwienia. Wiem, że bez sensu ciągnę, ale zwykle się nie decyduję odzywać, i to nie jest dla mnie typowe czy odruchowe.
OdpowiedzUsuńSylwia: To się nazywa rozwój i dojrzewanie. Nic w tym złego. Wręcz przeciwnie. I doceń to, że Ewa i Gosia "się wypromowały" w SAS, bo zrobiły to nie tylko z myślą o sobie, a chyba nawet przeciwnie. Ja nie widzę w Nich celebrytek. To raczej Ty masz takie podejrzenia i stąd doszukujesz się w Ich wypowiedziach jakiś "nowych" treści i manier. Ja, 20 lat temu też bym do Ciebie gadała w innym tonie...:)
OdpowiedzUsuńf@d: Przepraszam, że ciągnę "dead end", ale nie rozumiem, skąd pomysł kojarzenia mojej wypowiedzi z podejrzeniami o niecne podpięcie się Pań Małgosi i Ewy pod to, co niesie za sobą ostatnie słowo piątego zdania Twojej odpowiedzi - słowo, którego nie używam ogólnie, a w odniesieniu do medialnej obecności Autorek - szczególnie. I cieszyłabym się bardziej, gdyby konkurs SAS mógł być tylko dla czystej frajdy Zwyciężczyń (bo na to zasłużyły jako na niesamowity urlop adekwatny do działalności), a nie dla "promocji idei".
OdpowiedzUsuń