Czy istnieje coś bardziej banalnego niż słowo "miłość" w nazwie kampanii, akcji, piosenki, książki, wiersza? Pewnie tak, ale z pewnością pozostaje ona jednym z najbardziej wytartych motywów wszech czasów. I oto, proszę bardzo, pojawiło się kolejne działanie z miłością nawet nie w tle, a na pierwszym planie. "W związku z miłością" to kampania wizerunkowa na rzecz związków partnerskich przygotowana przez osoby związane z akcją Miłość Nie Wyklucza*. Pomysł jest prosty - pokazać pary, jednopłciowe i różnopłciowe, które chciałyby zawrzeć związek partnerski. Zwyczajne osoby robiące wspólnie zwyczajne rzeczy: jedzące śniadanie, czytające książki, przytulające się do siebie, pracujące. Trywiał, banał, zero oryginalności. Nieprawdaż? Ha, niekoniecznie.
"Z jakiegoś powodu jest to [związki partnerskie - przyp. ET] u nas kwestia drażliwa, kontrowersyjna, często wzbudzająca negatywne emocje. Dyskusje na temat ustawy o związkach partnerskich wzlatują często na n-te poziomy abstrakcji, zupełnie gubiąc z oczu perspektywę ludzi, których takie prawo miałoby dotyczyć" - piszą organizatorzy "W związku z miłością" na stronie akcji na fejsie. Trudno się z nimi nie zgodzić. Mimo że zwolennicy i zwolenniczki wprowadzenia instytucji związków partnerskich lubią odwoływać się do emocji, opowiadać, dlaczego są potrzebne, pokazywać ludzkie problemy i opowieści, to takich historii jest ciągle mało. I nie potrafią się szerzej przebić przez te wszystkie bajdurzenia o cywilizacji śmierci, niszczeniu tradycyjnej (czymkolwiek miałaby być) rodziny, żądzy, propagandzie, kaptowaniu i innych takich. Przez stereotypy, że osoby nieheteroseksualne są takie a takie, a inne na pewno już nie, a tak w ogóle to dzielą się na aktywistów i aktywistki, co to żyją z tego, że niby walczą o równe prawa, i ileś tam "normalnych" osób, które uważają, że jest dobrze tak, jak jest i nie chcą żadnych związków.
Paradoksalnie dużo łatwiej jest zrobić reklamę jakiemukolwiek innemu przekazowi, niż temu normatywnemu, związkowo-miłosnemu. Stara prawda - nuda i zwyczajność się nie sprzedają. Z drugiej strony mają siłę przekonywania. Przykłady? Oczywisty, czyli akcja "Love is in the Air", dzięki której przeżyłyśmy jedną z największych przygód naszego życia. Kolejny - Miłość Nie Wyklucza. Skąd wiem, że bynajmniej nie na przekonywaniu przekonanych się skończyło? A chociażby z takich głosów na stronie MNW:
Ludzie tej samej płci też potrafią być zakochani i romantyczni. Powiem wprost. Kiedyś dawno temu miałem niezbyt dobre mniemania o ludziach niehetero. W moim mieście wiem, że jest kliku i to nieciekawi ludzie. Ale patrząc na stronę "Miłość nie wyklucza" uświadomiem sobie, że są rożne osoby niehetero. Kiedyś miałem jakieś stereotypy, choć zawsze byłem tolerancyjny. Teraz już się ich pozbyłem. Mogę tylko przeprosić, że gdzieś w głębi czasami małem niesmak do ludzi niehetero. Dziś oceniam człowieka jednostkowo.Wsród osób hetero i nie zdarzają się ludzie dobrzy, jak i świnie. Proste, ale doszedłem do tego zupełnie niedawno. Człowiek całe życie się czegoś uczy. Moje sądy nie są już nieubłagane. Więc chyba jestem reformowalny.Takie akcje jak "W związku z miłością" mają jeszcze jeden wymiar. Zachęcają do współudziału. Dołożenia swojej cegiełki - fotki, opowieści. Nasz ruch, mimo że nie taki już młody, ma zaledwie kilka twarzy. I nie jest tak tylko dlatego, że media mają zwyczaj stawiać na tych, co to ludzie już ich znają. Nie ma chyba tygodnia, w którym jakiś dziennikarz/dziennikarka nie poszukiwał(a)by pary, singla czy singielki do programu, wywiadu, nagrania. A że zazwyczaj kończy się na tych samych osobach? Ha, wiadomo, dlaczego tak jest. Dlatego bardzo ważne jest, że wśród tych już opatrzonych osób pojawiają się nowe. Bo jest to nie tylko jakiś sygnał na zewnątrz - że nie jesteśmy monolitem i nie jest nas kilkoro - ale i do wewnątrz - zobaczcie, oto kolejne osoby mówią głośno - tak, jesteśmy, chcemy, żądamy. I to nie są jacyś "oni", to wy.
Wojtek u siebie na blogu pisze, co jest jego zdaniem w inicjatywach osób nieheteronormatywnych ciekawe, twórcze i odkrywcze, i że na pewno nie jest to już stworzone przez niego MNW, bo zamyka się w schematach, kopiuje działania, które już były. Dla mnie dla odmiany największym odkryciem ostatnich lat było to, że wszelkie zakręcone, mocne akcje, choć je uwielbiam, mają dla mnie niewiele z rewolucji, a znacznie więcej z intelektualnej podniety czy niegrzecznej zabawy. A dużo bardziej rewolucyjne (w klasycznym rozumieniu: zmieniające rzeczywistość w stosunkowo krótkim czasie) są działania, które są po prostu zrozumiałe dla sporej liczby ludzi. Bo mają znacznie większy potencjał, by wciągnąć ileś tam osób i by dzięki nim trwać aż do skutku.
*Piszę "osoby związane z MNW" a nie "ja" czy "my", bo moja rola we współtworzeniu "W związku z miłością", mimo że akcja bardzo mi się podoba, jest, cóż, niewielka. Stoją za nią właśnie owe wciągnięte przez MNW osoby, dzięki którym akcja trwa i ma kolejną odsłonę.
fot. Monika Bereżecka, Zorka Project
:) Banalne i niebanalne. Michel Foucault powiedział, że najstraszniejsze nie jest to że homoseksualiści są, tylko że może ich łączyć miłość i mogą w związku z tym być szczęśliwy. To odwoływanie się może być więc subwersywne też. Warte analizy w każdym razie, sama się tym zajmuję. Fajny artykuł.
OdpowiedzUsuńAkcja, akcją a projekty ustaw utknęły i zapadła grobowa, wręcz, cisza...
OdpowiedzUsuńOdnoszę wrażenie, że "W związku z miłością" jest skierowane, przede wszystkim do zainteresowanych a nie "na zewnątrz". W dodatku, wiara w to, że fotograficzne coming-outy na fejsie przełożą się na objawienie nowych twarzy w mediach jest wiarą w cuda, bliższą tym, którzy rozprawiają o cywilizacji śmierci...
Rewolucja obyczajowa w krótkim czasie? Miraże...
Rewolucja jako wynik zrozumienia problemu, przez ludzi, których ten problem w żadnym stopniu nie dotyka? Interesujące...
Normalność sprzedaje się kiepsko, nienormalność lepiej ale pod warunkiem, że jest w otoczce skandalu czy sensacji. Jakby się nie obrócić doopa zawsze z tyłu.
Tak naprawdę, wszystko jest w lepkich łapkach, koniunkturalnych posłów.
O, widzę, że się Tobie tryb "wiem lepiej" włączył:)
OdpowiedzUsuńOdnośnie ustawy - polecam śledzenie strony Sejmu. Projekt jest konsultowany w iluś tam komisjach, poszedł też do zaopiniowania przez wybrane podmioty. To trwa.
Odnośnie akcji - a skąd informacja, że będzie się działa na FB? Na FB ma stronę, którą podlinkowałam. I tyle.
Rewolucja obyczajowa? Nie o takiej piszę. Zmiana to w tym wypadku wprowadzenie ustawy.
@Ewa
OdpowiedzUsuńSkoro wiesz lepiej co mnie się włączyło...
Ja wiem, że to trwa (dyskutowałyśmy o tym w wątku, "Ustawa w miesiąc"), ale dlaczego w ciszy? Ważniejsze są "palikotowe cioty"?
Byłam na tej stronie i nie znalazłam żadnej informacji, że się coś więcej będzie działo to skąd mam wiedzieć, że będzie?. Znalazłam natomiast reklamę "Spring Dresses from £10". Może skorzystam...
Wprowadzenie ustawy, ściśle związanej z obyczajowością, głęboko zmieniającej obowiązujące prawo (o ile do tego, w ogóle, dojdzie), jest formą rewolucji obyczajowej.
Ale i tak, w sumie dobrze, że obyło się bez bajdurzenia na temat dyskryminacji osób homoseksualnych i łamaniu praw człowieka.
Pewnie, że wiem:)
OdpowiedzUsuńNie rozumiem uwagi o ciszy. W sensie - gdzie jest ta cisza?
Nie znalazłaś - ok. Ale z góry założyłaś, że chodzi o fotki na fejsie i tyle. Tak że informuję: nie chodzi. I zapraszam do śledzenia kolejnych odsłon akcji.
@Ewa
OdpowiedzUsuńCisza jest w mediach.
Brak jakiejkolwiek informacji "co dalej?", jest demotywujące. Kolejne odsłony akcji są owiane tajemnicą czy nie ma pomysłu na ciąg dlaszy?
"Daj mi 100 złotych, prosi ktoś, kogo znasz z widzenia. A, po co?. Zobaczysz, bądźmy w kontakcie."
Dasz?
Skoro w mediach, to niestety nie odpowiem na pytanie "dlaczego w ciszy?". Nie mam przełożenia na media i na to, jakie tematy poruszają.
OdpowiedzUsuńTajemnicą? Nie, dlaczego. Kampanie mają to do siebie, że mają swój początek i kolejne odsłony. To jest początek. Lub, jak wolisz, teaser. Cd. to m.in. strona www, spoty, plakaty. Klasyczna akcja wizerunkowa, czyli coś, co MNW robiła przez ostatnie dwa lata. I z czego się skrupulatnie rozlicza - rozliczenie poprzedniej kampanii do pobrania tu: http://www.miloscniewyklucza.pl/promocja.php.
@Ewa
OdpowiedzUsuńCzy nie sądzisz, że taka informacja powinna się znaleźć na FB?
Nie, to nie jest teaser.
Ty nie masz przełożenia, wspominałaś wcześniej, ale czy to oznacza, że NIKT nie ma? Trochę mi się nie chce w to wierzyć...
"Walczyliśmy pięknie jak nigdy a przegraliśmy jak zwykle"?
Naprawdę, nie życzę takiej sytuacji...
Ależ znajdzie się, cierpliwości. Strona na FB ruszyła w piątek, pozwól twórcom prezentować kolejne materiały zgodnie z ich pomysłem.
OdpowiedzUsuńPewnie, że ileś tam osób ma przełożenie na media. Ale ja nie odpowiadam za ich działania, tak że nie podejmuję się ich tłumaczyć.
Ależ pozwalam (tak, jakby potrzebowali mojego pozwolenia):P
OdpowiedzUsuńJa, nie mam pretensji do Ciebie i nie oczekuję tłumaczeń. Wyrażam, jedynie, swoją opinię.
Pary, pary, pary... O zgrozo, zrozumiale dla wszystkich, dobijające mnie, ta dobijająca monogamia, norma, miłość podzielna tylko przez dwa i samą siebie, miłość dla miłości, horror!
OdpowiedzUsuńNie, nie ma w tym nic rewolucyjnego.
No ale przecież nawet w poligamii nie ma nic rewolucyjnego, jeśli byłaby oderwanym postulatem. Zresztą nie chodzi o etykietki.
Sorry, że zajeżdżam coś Kazimierą S., ale powiem, że monogamia mnie po prostu dobija. Promocja monogamii także. Dziś już wszystko mnie dobija. Idę spać.
Widzę tutaj tylko jedną grupę interesu (wciąż ta sama), jakby walka o związki partnerskie mogła być reprezentowana tylko przez jeden model, model indywidualny. Gdzie interes zbiorowy? Czy w ogóle w tym kontekście istnieje jakaś zbiorowość? Zbiorowość reprezentatywna i różnorodna, umieszczona na wspólnym medium (zdjęciu?). Chciałabym zobaczyć większy wycinek ze zbiorowości walczących, nie tylko mono pary, zindywidualizowane i oddzielone od siebie. Czy po to aby przekaz był jasny i czytelny musi być wykluczający?
OdpowiedzUsuń@lipshit
OdpowiedzUsuńA możesz ubrać ten pomysł w konkretną propozycję? Bo wygląda na b. ciekawy element, który swobodnie można dodać do tej odsłony akcji (która, w przeciwieństwie do poprzedniej, ma pokazywać również osoby bezpośrednio niezainteresowane ustawą, singli, singielki, pary różnopłciowe itd.).
Odbieram w ZwiązkuZM jako kolejną akcję, która odwołuje się do retoryki indywidualności nie zbiorowości. Zdaje się mówić; dzięki uzyskaniu nowych/należnych praw to "im" się będzie żyło lepiej (im > czyli monogamicznym, normatywnym parom) nie "nam" (społeczeństwu, Polakom, nam wszystkim, normatywnym czy nie). Nawet ja, trochę bardziej świadoma procesu niż przeciętny zjadacz chleba, będąc częścią grupy interesu tej akcji, patrzę na "nich" nie na "nas". Może warto by było podkreślić, że grupa która skorzysta na ustawie to nie tylko jednostki, ale zbiorowość. Mówić o korzyściach, nie wydzielać grup mniej lub bardziej zainteresowanych.
OdpowiedzUsuńJa i konkrety w zakresie social media? U mnie ciężko z konkretami. Niekonkretnie, ale bezpośrednio wierzę, że nie ma większego/mniejszego, lepszego/mniej istotnego/bardziej istotnego, bezpośredniego/pośredniego zainteresowania ustawą. Jest tylko wspólny interes i szansa na nadanie nowych praw WSZYSTKIM obywatelom. Bez względu na to czy pozostają w związkach czy są może związkofobami. Tylko nie wszyscy o tym wiedzą. I temu powinny służyć tego typu akcje. Docierać do tych, którzy nie wiedzą lub nie rozumieją.
Skomplikowane, ale wykonalne. Choć nie wiem, czy w ramach tej kampanii, bo lajtowy przekaz miłosny i ludzkie historie niekoniecznie współgrają z językiem korzyści. To jest w ogóle kolejny pomysł na opowiadanie o związkach.
OdpowiedzUsuńWiesz, że jak coś, to będziesz robić za konsultantkę, prawda?
I w tym jest problem lajtowych przekazów miłosnych. Jeśli nie odwołujesz się do języka korzyści czyli po prostu do nadrzędnego, zwykłego egoizmu, jedyne czego można oczekiwać to reakcja "rozumiem, że IM to się może przydać, ale do czego może się przydać MI?". I w ten deseń można dalej zastanawiać się nad celowością takiego przekazu. Czyli po co nam kolejna akcja obłaskawiająca i normująca?
OdpowiedzUsuńZe mną można konsultować tylko podłą literaturę i kiepskie filmy. Na niczym innym się nie znam. Jeśli widzisz jakiś pomysł, proszę, jest Twój.
I tak, i nie - vide konkurs SAS. O wszystkim można opowiadać na ileś sposobów, do każdego trafia trochę inny język. Język empatii też. Warunek podstawowy (to oczywiście moje zdanie), by zaangażować więcej osób - prostota przekazu. Z egoizmem jest o tyle trudno, że możliwa reakcja to też "ciemnotę mi wciskasz, ja z tego nie mam nic".
OdpowiedzUsuńPóki co widzę ileś już chyba trochę zapomnianych argumentów (patrz: Bendyk i Żakowski). Jak je skutecznie wykorzystać, to jest jeszcze pytanie.
Konkurs SAS był o tyle ewenementem, że miał element konkurencji i to na polu międzynarodowym. Dla niektórych to była kwestia "posłania naszych w kosmos". Dlatego powoływanie się na SAS w kwestiach o węższym/innym zasięgu (żeby nie powiedzieć lokalnych pod względem perspektywy) nie przemawia do mnie. Tak samo jak nie wierzę w skuteczność języka empatii gdy mówimy o nadaniu praw dla większości.
OdpowiedzUsuńBendyk Żakowski > klasyk. Aż sobie przypomnę.
A dla innych kwestia "skoro się kochają, to niech mają". Każdy przekaz generuje ileś tam reakcji. Ja dla odmiany nie wierzę w uniwersalny język, zrozumiały dla wszystkich.
OdpowiedzUsuńZresztą - tu jest więcej rzeczy do ugrania. Jak wspomniana w tekście partycypacja chociażby tych, którzy nie mają wątpliwości, że związki ich dotyczą. Widoczność. Przełamywanie stereotypów. Mimo kilku niezłych akcji również tu jesteśmy dopiero na początku drogi.
A mnie martwi akurat nie to, iż z racji lansowana indywidualizmu (we dwoje) ta akcja będzie nieskuteczna, tylko właśnie to, że z tego powodu będzie nadspodziewanie skuteczna.
OdpowiedzUsuńUważam, że kultura indywidualizmu jest trucizną współczesnych czasów. Właściwie fakt, że obietnica tych związków jest wprzęgnięta w stylistykę ciepłego gniazdka dla dwojga, rozumie się samo przez. A Lipshit dotyka oczywiście sprawy kluczowej: co to w ogóle ma wspólnego ze zbiorowością, co to indywidualne szczęście dla wybranych w ogóle daje zbiorowości jako takiej, jakiejkolwiek?
Czy indywidualizm tworzy jakąś zbiorowość poza zbiorowością konsumencką? I równie konsumerską tożsamością?
Jeśli banki będą chciały, żeby w miejsce bankrutujących par heteroseksualnych nową falę kredytów hipotecznych zapewniły im pary homoseksualne, to dopną swego. Jeśli z tych samych pobudek będą zatrudniać w ramach różnych outsourcingów "tęczowych doradców" na śmieciowych umowach, żeby im rozdawali tęczowe ulotki, to bardzo chętnie ich zatrudnią.
Gdyby jeszcze tylko ci w tęczowych czapeczkach wiedzieli, że to jednak nie dla nich ten kredyt, nie ta półka...
No ale może trochę za dużo ironii. Tylko dlaczego kampanie, które przecież nie wywodzą się z teczek marketingowych wielkich korporacji (jak na razie przynajmniej), same pchają się w ten schemat, pokazuję przekaz wizualnie tak jednoznaczny, tak indywidualistyczno-konsumerski?
Czy ludzie tworzący te kampanie sami widzą siebie w roli nienasyconych konsumentów, którzy mają wszystko za wyjątkiem tych upragnionych związków partnerskich?
Myślę, że wcale nie! Wciąż jeszcze...
(nie chcę tego sprowadzać wyłącznie do dyskusji na temat motywu graficznego, ale jeszcze w kampanii "Niech nas zobaczą" była przynajmniej pokazana jakaś przestrzeń publiczna gdzie pary przynajmniej kłuły w oczy, byly pokazane na ulicy, a tu mamy po prostu kizi mizi na zbliżeniach na jakichś wystylizowanych sofach. to jest regres a nie krok naprzód).
Tak gwoli ścisłości to pary jednopłciowe od lat mogą brać wspólnie kredyty hipoteczne. I biorą. Tak że to akurat ani żaden problem, ani żaden przykład.
OdpowiedzUsuńA no właśnie:
OdpowiedzUsuńprzecież tak dużo nam wolno: wolno brać te kredyty, wolno żyć, wolno się buntować - ale nie jest łatwo wycelować swój bunt, bo na tym polega opresja, ze nie wiadomo, z której strony!
Ok, czyli wolno, ale przecież kredyty hipoteczne reklamują wyłącznie pary różnopłciowe i wyłącznie... pary. Ale czy to aż takie istotne?
Moim zdaniem to jednak kapitalizm i indywidualizm lezą u podstaw współczesnej homofobii. Mam tu na myśli nie ten fakt, że ktoś pojedynczy albo rzesza ludzi wygraża na ulicy "Zakaz pedałowania", tylko system, którzy wdraża to wszystko w ruch, że komuś się opłaca, żeby jedni wygrażali przeciwko drugim. Jednych doprowadzic do tego, żeby juz nic im nie zostało poza agresją, a tym drugim oferować kompensację w postaci najnowszych smartfonów za całkiem dużą złotówkę.
Ups. tylko że w środku jest anonimowa, milcząca (?) zbiorowość, której na tę kompensację też przecież nie stać. I to jest homofobia, bo ci ludzie w sumie nie mają żadnej orientacji seksualnej, ani jako homo, ani jako hetero tak samo nie są konsumentami luksusu. Także luksusu związku.
Kochane/ni, my się tu między sobą "użeramy" o jakieś niezdefiniowane pryncypia, albo zdefiniowane obrzeża (które gówno kogo, poza nami obchodzą), a tu poseł PO J. Tomczak (zausznik P. Gowina) już rozstrzyga: kto, z kim, dlaczego tak/nie. Ma/miał propozycję bycia zastępcą min. sprawiedliwości (Gowina). Nie wiem, aktualne czy nie? Skoro go telewizor przesłuchuje, to pewnie aktualne. Związki partnerskie wg. T. - NIE.
OdpowiedzUsuńOk, o co mi chodzi?
My tu pitolimy o akcjach naszych: czy skuteczne, czy "w sensie ogółu" demokratyczne, czy z szansą, czy graficznie trafione, a w sensie publicznej przestrzeni wyraziste? A obok nas, z nami (?) (Biedroń, Grodzka), oraz ci mocarni - z których, wydawało się, że możemy na nich liczyć (PO), bo się po raz pierwszy oficjalnie zadeklarowali - wyłazi rozdwojenie jaźni. Pytanie: o co chodziło premierowi Tuskowi, gdy powierzył ministerstwo sprawiedliwości p. Gowinowi? No chyba, nie o rozłam w partii! Bo, jeśli tego nie przewidział, to jest równie naiwny, jak niegdysiejsi przewodnicy Unii Wolności. W to jednak trudno uwierzyć, bo miał się na czym uczyć. Zatem? Szkoda gadania. W takiej sytuacji, to bez znaczenia, jaką inicjatywę podejmiemy. Mamy do wyboru: pogodzić się, że jesteśmy mniejszością, którą politycy mają gdzieś, albo nadal robić swoje z poczuciem, że będziemy trwać, upierdliwi, jak wesz w kołnierzu. Tylko, tu się zgadzam z tymi, którzy twierdzą: ta wesz, to nie może być tylko problem "wykluczonych". Wesz włazi wszędzie, i żadna modlitwa przed jej towarzystwem nie uchroni. Czyli: może jesteśmy za grzeczni, za mili, za bardzo "chrystusowi"? Może warto, zamiast przymilać się, że przecież jesteśmy częścią społeczeństwa, zacząć mocno i wyraźnie mówić:JESTEŚMY OBYWATELAMI. Cholera, jest konstytucja? Jest. A my jesteśmy nią objęci. Róbmy akcje, ale IDŹMY do SĄDÓW. Szukajmy SWOICH adwokatów. Stwórzmy fundusz, który pozwoli nam na solidną reprezentację w sądach. Nie w sprawach pojedynczych, ale w ZBIOROWYM POZWIE o dyskryminację. Na podobnej zasadzie, jak pozew zbiorowy wobec korporacji chemicznej, która zatruwa nasze życie! Nasze państwo zatruwa nam życie! Nam, pod znakiem LGBT. Uważa, że to nie kwestia obywatelska, lecz indywidualna. Nie chce mi się już mówić, jaka to hipokryzja. Mam nadzieję, że ktoś zauważy mój wpis i pociągniemy go konstruktywnie.
frog@dog
OdpowiedzUsuńŻeby sprawa trafiła na wokandę, musi nastąpić naruszenie prawa.
W polskim prawie, NIE MA żadnego przepisu, dyskryminującego osoby homoseksualne.
frog@dog
OdpowiedzUsuńze co? ze kto? jaki pozew, jaki fundusz? przeciez spolecznosc LGBTQ, a zreszta jaka spoelcznosc, jej wlasciwie nie ma, liczy ze to sie w syzstko samo zalaltwi, samo zrobi i z nieba przyjdzie ustawa i brak homofobii. ludzie MNW, ktora stoi za akcja w zwiazku z miloscia, to zwyklu ludzie, nie maja zadnego oparcia w organizacjach itp. o jakiej zbiorowosci my tu mowimy, o jakim kontekscie spolecznym. na dzien dzisiejszy zmian w prawie chca konkretne osoby i one ronbia to w swoim glownie imieniu.