Nasze fejsbukowe deklaracje, że rozważamy emigrację, a nawet w końcu zgodziłyśmy się co do kraju, w którym chciałybyśmy mieszkać, wywołały kilka reakcji. Wsparcie ze strony tych, którzy już wyjechali lub zamierzają zrobić to w najbliższym czasie. Ostrzeżenia, że i za granicą różowo nie jest. Stwierdzenia, że to ucieczka od problemów i że nie jest to postawa, którą należy się chwalić.
Tak naprawdę "rozważamy" nie równa się "emigrujemy", choć gdyby nadarzyła się okazja w postaci konkretnej propozycji pracy, pewnie byśmy się nie wahały. Póki co jest jeszcze ileś rzeczy, mniej lub bardziej przyjemnych, które trzymają nas tu, gdzie jesteśmy. Fakt, że straciłyśmy serce do kraju i (przynajmniej póki co) zapał do prób zmieniania czegokolwiek. Choć nadal uważamy, że przez ostatnie dwadzieścia kilka lat udało się zmienić wiele. I że warto działać. I nadal mamy ileś tam pomysłów spod znaku "co zrobimy, gdy już się u nas jako tako poukłada".
Zabawna jest geneza naszych deklaracji. Ta ostatnia kropla, która przelała czarę. Nie były to nienawistne komentarze, czy to w wykonaniu polityków i innych oficjeli, czy mniej lub bardziej anonimowych użytkowników internetu. Nie było to tak często artykułowane przez osoby w rodzaju Ewy Łętowskiej w ostatnim roku przeświadczenie, że jeśli chodzi o prawa człowieka, Polska zmierza w bardzo złym kierunku. Nie była to coraz większa agresja, z którą spotykają się osoby o te prawa próbujące jeszcze walczyć. Był to... nasz pies. Cudny zwierzak, który potwornie boi się wystrzałów. Na tyle potwornie, że traumą jest dla niego nie tylko każda ostatnia noc w roku, ale też wiele dni przed i po niej, w trakcie których co rusz ktoś odpala fajerwerki. Wczoraj odwiedziła nas znajoma Polka od lat mieszkająca w Holandii. Tam też strzela się w Sylwestra, ale uwaga - tylko w Sylwestra. W inne dni grożą za to ogromne grzywny (u nas też grożą, ale niemal nikt, łącznie z wieloma policjantami i strażnikami miejskimi, którzy często odmawiają interwencji w takich sytuacjach, się tym nie przejmuje). Więcej: sprzedaż fajerwerków prowadzi się tam wyłącznie 31 grudnia. Można? Można. Można we Włoszech, gdzie w wielu miastach w Sylwestra się nie strzela. Można w wielu innych krajach. W Polsce nie można. Nawet spokojnie tłumaczyć, że tej nocy ginie wiele zwierząt (szczególnie dzikich), że wybuchy są uciążliwe i niebezpieczne również dla ludzi, nawet apelować, by tego nie robić. Bo i to spotyka się z nienawiścią, co pięknie widać na profilu akcji "Nie strzelam w Sylwestra".
Polska jest przykrym krajem. Dla słabszych, dla biednych, dla wrażliwszych, dla zwierząt. Chciałabym, by była inna, i odkąd pamiętam, na chciejstwie się u mnie nie kończyło. Pomijając działalność (bardziej lub mniej - w ostatnich miesiącach zdecydowanie mniej - intensywną) na rzecz osób nieheteronormatywnych, bliskie są mi akcje prozwierzęce i rzecz jasna feministyczne. Zawsze też się cieszyłam, że, zupełnym przypadkiem, zawodowo zajmuję się głównie edukacją. Że, czy to pracując w mediach, czy w wydawnictwach, dokładam swoją cegiełkę, by polska szkoła była przyjaźniejsza, by uczyła kreatywności, samodzielności, by uczniowie i nauczyciele lepiej się w niej czuli i lepiej rozumieli wszystkie zmiany, reformy, innowacje. Właśnie tak: rozumieli, a nie bali się ich, bo strach (i chaos), choć się klika i sprzedaje, jest największym wrogiem edukacji. A media - przynajmniej tak to zawsze rozumiałam i starałam się realizować - mają pomagać zrozumieć rzeczywistość, a nie nią straszyć.
Cudownie jest mieć obok siebie kogoś podobnego. Kogoś, kto podziela idealizm, pasje, z kim można robić coś wspólnie. Skutkuje to mieszaniem życia osobistego z aktywizmem, bytu prywatnego z bytem politycznym, a także mieszaniem się iluś tam osób w naszą prywatność, ale, z wyjątkiem ekstremalnych przypadków, nie jest to cena, której nie warto czasami zapłacić. Czasami jednak ta prywatność, to, co osobiste, daje o sobie znać w bardzo dojmujący sposób. Czasami to, co prywatne, jest najważniejsze. To jest lekcja, którą dało mi ostatnie dwadzieścia miesięcy. Że walka walką, działalność działalnością, ale są momenty, kiedy trzeba się zająć po prostu sobą. Kiedy to my jesteśmy najważniejsze.
W czasie, gdy Gosia co chwila lądowała w szpitalu, gdy walczyłyśmy, by nie straciła wzroku, ja opowiadałam w mediach i na konferencjach prasowych w Sejmie o tym, co przeżywamy. Pokazywałam - na naszym przykładzie, prawdziwych osób, prawdziwych dramatów - dlaczego uregulowanie prawne sytuacji par jednopłciowych jest tak potrzebne. To była dobra strategia (mimo że nie przyniosła konkretnych efektów, ale przynajmniej na tyle wybrzmiała w mediach, że pozwoliła choć na chwilę skupić się na rzeczywistych, a nie wydumanych kwestiach), na tyle dobra, że gdyby nie działo się to naprawdę, zapewne należałoby to wymyślić. Ale nie chcę robić tego po raz kolejny. Nie chcę - ani wspólnie z "opinią publiczną", ani tylko we dwie, ponownie przeżywać tego samego. Nie chcę martwić się naszą sytuacją prawną w czasie, gdy mamy dość innych zmartwień i powinnyśmy wszystkie siły poświęcać właśnie im.
Decyzja o emigracji chyba nigdy nie jest łatwa. Ocena, że jest się tchórzem, że się ucieka, podczas gdy tu barykady czekają, to akurat drobiazg przy konieczności zostawienia rodziny, przyjaciół, znajomych miejsc, właściwie jedynego świata, który się zna i rozumie. Formalności, które trzeba załatwić przed wyjazdem, przerażające. Korzyści - tak naprawdę niepewne, szczególnie gdy nie ma się dwudziestu lat i żelaznego zdrowia. Mimo to coraz częściej rozmawiamy o wyjeździe.
Nie lubię.
OdpowiedzUsuńJedyny polski odpowiednik afterellen pójdzie w kosmos.
A za -dziesiąt lat napis na murze: "tęsknię za Tobą, homoseksualisto". ...pedoliberałko... whatlewoLGBTeverze
Niestety nic innego nie da się tu dodać.
Marny to odpowiednik, choć to miłe, naprawdę.
OdpowiedzUsuńTeż nie lubię. Ale nic na siłę, bo to się źle kończy.
Zadziwia mnie argument tchórzostwa skierowany do osób, które zrobiły tyle wspaniałych rzeczy dla środowiska LGBT. Nie wiem, czy generują je osoby jakoś "jeszcze bardziej zaangażowane", które nie zdążyły się wypalić, czy też wręcz przeciwnie. W każdym razie zadziwia mnie to. Jako osoba, która w końcu razem ze swoim chłopakiem wyemigrowała muszę napisać, że jakość takiego codziennego życia w Polsce i na zachodzie (ja akurat jestem w Skandynawii) jest ogromna. To jest przerażające, że z każdym kolejnym rokiem jedynym realnym sposobem na zapewnienie sobie swobody życia staje się emigracja, a jednak... mam wrażenie, że coś w tym jest. Po prawdzie w wieku 22lat łatwiej mi było czekać i wierzyć w lepsze jutro w Polsce, niż teraz kiedy dobijam do 30'.
OdpowiedzUsuńW tym przypadku - zaangażowane, które się jeszcze nie wypaliły. I ja to poniekąd rozumiem, sama kilkanaście lat temu, gdy emigrowali moi przyjaciele, z którymi współzakładałam trójmiejskie KPH, mówiłam im, że w Polsce nie będzie lepiej, jeśli tak zaangażowane (i skuteczne) osoby będą wyjeżdżać. Mówiłam z żalem, bez pretensji czy oskarżeń, że się im znudziło, więc uciekają (bo doskonale rozumiałam ich sytuację), ale jednak mówiłam. I wyjechali. I jakoś polski aktywizm przez to nie upadł. Nie ma ludzi niezastąpionych, przynajmniej na tym polu, bo na bardziej osobistym, przyjacielskim, jednak tak. Choć fakt, że chętnych do działania specjalnie nie przybywa. Albo - co też możliwe - nie ma pomysłu i umiejętności, a może i sił, by ich zaangażować.
OdpowiedzUsuńDrogie moje Koleżanki,
OdpowiedzUsuńna początek muszę powiedzieć, że mi przykro jak słyszę z Waszych ust ten ton "bez-nadziei", z ust kobiet które stanowiły dla mnie wzór siły i wielu innych cnót, a teraz publicznie, ku zadowoleniu gawiedzi, ze zwieszonymi głowami, z duchem bez ducha, przyznają się, że zostały bezdomne na ziemi - matce.
Tak... kiedy czytałam Ewy wpis, przyszedł mi właśnie ten wiersz do głowy.
Żołnierz polski - Władysław Broniewski
Ze spuszczoną głową powoli
idzie żołnierz z niemieckiej niewoli.
Dudnią drogi, ciągną obce wojska,
a nad nimi złota jesień polska.
Usiadł żołnierz pod brzozą u drogi,
opatruje obolałe nogi.
Jego pułk rozbili pod Rawą,
a on bił się, a on bił się krwawo,
szedł z bagnetem na czołgi żelazne,
ale przeszły, zdeptały na miazgę.
Pod Warszawą dał ostatni wystrzał,
potem szedł. Przez ruiny. Przez zgliszcza.
Jego dom podpalili Niemcy
A on nie ma broni, on się nie mści...
Hej! ty, brzozo, hej ty brzozo-płaczko,
smutno szumisz nad jego tułaczką,
opłakujesz i armię rozbitą
i złe losy, i Rzeczpospolitą...
Siedzi żołnierz ze spuszczoną głową,
zasłuchany w tę skargę brzozową,
bez broni, bez orła na czapce,
bezdomny na ziemi - matce.
Osobiście nigdy aż tak nie walczyłam o równość, o prawa, o wolność jak Wy moje drogie, a poddałam się już dawno.
Na koniec.
No właśnie! poddałam się, bo już dawno straciłam zaufanie i wiarę w ten kraj, w ten naród, że pozwoli mi spokojnie żyć u boku kobiety którą kocham. Uciekłam w niebyt, zamykając się na gadające głowy, na słowo w druku i z trybuny. Stworzyłam państwo, a raczej własne getto, w którym próbuję żyć jak tylko szczęśliwie potrafię.
Temat jest polemiczny, jak ktoś chce - to proszę bardzo, ale dawno już zarzuciłam sztukę prowadzenia sporów.
Pozdrawiam.
Janka
Eh, szkoda wielka.
OdpowiedzUsuńSama zastanawiam się poważnie nad emigracją, ale problem mam spory z obraniem właściwego kierunku. Zdradzisz, dokąd się wybieracie (na fb niestety nie mogę się doczytać) ?
Trzymam kciuki :)
Daria
Podpowiedź jest w tekście: Holandia.:)
OdpowiedzUsuńAle jeszcze długa droga przed nami (o ile wyjedziemy, póki co rozważamy).
Odebrałam ten artykuł bardzo emocjonalnie … - szczególnie ostatni akapit. No cóż, mogę tylko powiedzieć, że nie musicie się nikomu tłumaczyć z własnych wyborów i decyzji. Warto czasem pomyśleć „tylko o sobie” – tak po prostu … Życzę Wam, abyście znalazły swoje miejsce na ziemi i jakkolwiek to zabrzmi nade wszystko ciszy i świętego spokoju. Nosy do góry.
OdpowiedzUsuńDanka
Z radością Was pożegnam.
OdpowiedzUsuń@Danka
OdpowiedzUsuńBardzo dziękujemy. Choć wydaje mi się, że tym osobom, które nas wspierały i dopingowały, należy się wyjaśnienie - tak po prostu, z szacunku i sympatii.
Ewa, nie wiem, co powiedzieć. Szczerze mówiąc, my też mamy już dosyć. Pieniądze nie dają w tym obsranym kraju szczęścia. Myślę, że to szambo nie zasługuje na nasze podatki. Sam myślałem o NYC - jeżeli walczyć z bigotami, to na dużą skalę :)
OdpowiedzUsuńTeż myślałam o NYC, ale tylko ja z nas dwóch. Ale jak tam zamieszkacie, to będziemy odwiedzać.:)
OdpowiedzUsuńTak, mnie też nie chce się płacić podatków w Polsce. Nie, gdy wiem, że jeśli coś się wydarzy, to nie mogę liczyć na żadną pomoc. Chciałabym mieć takie poczucie jak Szwedzi, którzy (ponoć) w większości nie chcą obniżki podatków, bo wiedzą, że jak coś, to ich państwo nie zostawi ich na lodzie.
Wiatr w żagle :) Holandia nie musi być ostatnim portem... O 9 lat, co pół roku zmieniam kraj, i nie jet to uciekanie... Niczego nie tracicie, to kolejny krok na przód, zatem.. Gelukkige verjaardag ! :)
OdpowiedzUsuńW Polsce was prześladują za to, że jesteście lesbijkami, w Holandii będą prześladować za to, że nie jesteście holenderkami. Byle tylko raj nie okazał się wspaniały dopóki się go nie zobaczy...
OdpowiedzUsuńNa nasze sześcioro zwierząt tylko jedno bało się wystrzałów. Panicznie. Niedowidząca i niedosłysząca staruszka-pinczerka, znerwicowana na co dzień i podskakująca z jazgotem. Nawet nazajutrz była zestresowana... zwłaszcza że dalej strzelali.
OdpowiedzUsuńCzego byście nie zrobiły, psu komfortu nie zapewnicie, NIE zmieniając miejsca zamieszkania.
Do tego piszesz o walkach o zdrowie, o stresie z tym związanym... To wszystko jest znacznie mniej osłabiające, kiedy macie komfort, kiedy nie musicie się użerać z dyskryminującymi ludźmi i przepisami, kiedy nie działacie społecznie tylko możecie skupić się na meritum - zdrowiu.
Fajne jest to, że kiedy już zapewnicie sobie ten podstawowy komfort - możecie robić więcej. Z innego miejsca lub choćby z innej perspektywy, bez tych codziennych frustracji, które osłabiają motywację i zdrowie.
Tak więc - jakkolwiek nie zadecydujecie, wydaje mi się, że najlepsza dla Was opcja to najlepsza opcja, a te, w których pomijacie siebie, nie mogą być dobre.
Trzymam kciuki za Wasz spokój :)
Udało się Wam coś postanowić? To cholernie trudna decyzja. Same się zastanawiałyśmy nad wyjazdem. Zbierałyśmy informacje od znajomych, z neta itd. Gadałyśmy godzinami o tym, co robić. Też mamy psa, który panicznie boi się grzmotów czy fajerwerków, ostatnio jeszcze przyplątała się padaczka. Akurat o tym, że w Holandii sprzedaje się fajerwerki tylko 31.12. nie wiedziałyśmy... Same stoimy w wielkim rozkroku. A myślałyście np. o własnym biznesie za granicą? Jeśli ten temat Was dalej nurtuje, możemy pogadać...
OdpowiedzUsuńŻadne tchórzostwo, każdy człowiek ma prawo do szczęścia. Jeżeli w kraju, w którym się urodził boi się iść za rękę z ukochaną i nie ma żadnego wsparcia prawnego, to to jest mądra decyzja, żeby wyjechać tam, gdzie można żyć w miarę przyzwoicie. Zarobki też nie zachwycają. Nic mnie tu w Polsce nie trzyma. W tym roku kończę studia i jak tylko znajdę dziewczynę, będę z nią rozmawiać o wyjeździe.
OdpowiedzUsuń