Plan był taki, że w czasie Parady Równości miałyśmy być gdzie indziej. Wylegiwać się na pomoście nad jakimś jeziorem, rzucać psu piłeczkę do wody, odpocząć i odstresować się na tyle, na ile da się to zrobić w dwa dni. Szyki pokrzyżowała nam Agnieszka Kozłowska-Rajewicz, a konkretnie jej "warunkowy patronat" nad największą polską imprezą LGBTQ:
Jestem pierwszym politykiem, który dał patronat tej imprezie, ale za cel postawiłam sobie, że marsz równości będzie marszem nie tylko jednej grupy narażonej na wykluczenie. Chcę uświadomić jego organizatorom, że będzie on zgodny z nazwą, tylko wtedy, gdy pojawią się na nim również przedstawiciele m.in. osób z niepełnosprawnością, osoby starsze, czujące się wykluczone z różnych względów, mniejszości etniczne i narodowe, ludzie chorzy... Jeśli jednak nie uda się tak zorganizować tegorocznego marszu, jeśli kolejny raz będzie on monotematyczny, to nie zdecyduję się na kolejne patronaty.Te słowa bardzo ładnie obrazują problem, jaki mam z panią pełnomocniczką, czemu zresztą co jakiś czas daję tutaj wyraz. Bo z jednej strony ma rację - tak, Parada Równości nigdy nie była marszem wszystkich czy nawet wielu grup narażonych na wykluczenie, choć pewnie za taką chciałaby uchodzić. Jest imprezą skupioną wokół praw osób nieheteronormatywnych, a dokooptowywanie innych grup wykluczonych i ich postulatów nie ma szans zmienić tego jej odbioru. Nie znaczy to, że organizatorzy tego nie chcą. Pewnie chcą, w końcu od paru lat wśród postulatów Parady pojawiają się takie kwestie jak zniesienie barier architektonicznych czy zaprzestanie przerzucania kosztów kryzysu na barki najuboższych. Kłopot w tym, że się nie da. Nie: tak łatwo się nie da, po prostu się nie da. Impreza ma określoną markę. I zaklinaniem rzeczywistości byłoby udawanie, że jest czymś innym. Nie mówiąc już o żądaniu tego. I tu dochodzimy do drugiego dna wypowiedzi pani Rajewicz. A konkretnie do tego, że jej przecież nie chodzi o niezgodność nazwy z charakterem Parady, a o to, że dotyczy ona bardzo konkretnej mniejszości. Wyobrażacie sobie, że stawia podobne ultimatum marszowi osób z niepełnosprawnościami, starszych czy mniejszości etnicznych? Ja nie bardzo. Chodzi więc po prostu o to, by nie wspierać wprost imprezy LGBTQ. A właściwie zrobić to tak, by dać patronat, udając, że się go jednocześnie nie daje. Pokrętne? Cóż, partia rządząca zdążyła nas już do tego przyzwyczaić.
Jest też trzeci aspekt owego ultimatum. I to on sprawił, że koniec końców pojawiłyśmy się z Gosią na Paradzie. Nie jest tak, że osoby nieheteronormatywne są wyłącznie piękne, młode, zdrowe i bogate. Gdyby tak było, ale to już na marginesie, prawdopodobnie nie miałyby zbyt wielkiej potrzeby walki o równe prawa, bo niespecjalnie odczuwałyby ich brak. Kłopot w tym, że nazbyt często jest wręcz przeciwnie, bo przynależność do jednej grupy wykluczonej sprzyja znalezieniu się w kolejnej - otwartej lesbijce trudniej jest znaleźć i utrzymać pracę, w związku z czym łatwiej może trafić do grupy ubogich i bezrobotnych, i, w konsekwencji, chorych, bo nie stać ją na taki standard życia i opiekę lekarską, jaką ma jej pracująca heteroseksualna koleżanka (to rzecz jasna uproszczenie, ale pokazujące, jak łatwo można znaleźć się wśród wielokrotnie wykluczonych). Niestety, pani pełnomocniczka zdaje się hołdować stereotypowemu postrzeganiu osób nieheteronormatywnych jako narażonych wyłącznie na jeden typ dyskryminacji (ze względu na orientację i/lub tożsamość płciową). I nie przychodzi jej do głowy, że w społeczności LGBTQ jest prawdopodobnie większy odsetek osób z różnych względów wykluczonych niż w całej populacji.
I właśnie jako należące do więcej niż jednej grupy wykluczonych wybrałyśmy się w sobotnie popołudnie nie nad jezioro, a na Paradę. Symbolicznie, bo nie miałyśmy złudzeń, że obecność nasza czy wielu innych osób będących w podobnej sytuacji coś zmieni, ale, jak może wiecie, lubię symbole. Czy było warto? Sama nie wiem. Ze wszystkich znaczeń przypisywanych tej imprezie zawsze najbardziej przemawiało do mnie to, że Parada ma na celu po prostu świętowanie, afirmację różnorodności. Problem w tym, że nadal nie bardzo mamy co świętować i że lista spraw niezałatwionych i niemających szans na załatwienie w najbliższym czasie nie robi się krótsza. To oczywiście trochę kwestia punktu widzenia. Dla kogoś powodem do świętowania (i to całkiem słusznym) może być coming out czy fakt, że odważył się pojawić na Paradzie. Że już się nie wstydzi i nie boi. Ktoś inny (a chociażby i my) może mieć za sobą kiepski rok i nawet najbardziej różowe okulary nie pozwolą mu wczuć się w klimat tego wydarzenia. Klimat, który, sądząc z relacji części znajomych, jednak chyba był. Tak że może przeczytajcie to, co dalej, jednak trochę przez palce.
Zacznę, żeby nie było, od plusów. Sporo ludzi (w podawane przez organizatorów osiem tysięcy wprawdzie nie wierzę, bo jeszcze pamiętam Europride w Polsce, ale źle nie było), niezła organizacja - tu brawa należą się przede wszystkim sporej grupie wolontariuszy, którzy krążyli w tłumie, odpowiadali na pytania, rozdawali informatory i ogólnie pilnowali porządku. Wybranie trasy tak, by prowadziła obok tablicy upamiętniającej Izabelę Jarugę-Nowacką i Pałacu Kultury, gdzie właśnie kończył się Kongres Kobiet, którego uczestniczki mogły (i spora część się skusiła) do nas dołączyć. Co jeszcze? Media podają, że była to najspokojniejsza Parada z dotychczasowych. Może i była, choć jakoś mi się wydaje, że te imprezy nigdy do niespokojnych nie należały. Ale może ja mam widzenie spaczone tym, jak wyglądają marsze w innych miastach. A poza tym różnorodność, której, obawiam się, pani Rajewicz nie zauważy, bo się na wydarzenie nie pofatygowała, a w mediach niewiele widać (poza ortografem na transparencie grupki kontrdemonstrantów, co to chcieli "męszczyzn, a nie cioty", a na który rzecz jasna rzuciły się media). Obecność wśród przemawiających Barbary Nowackiej, Moniki Płatek i, chyba największa niespodzianka, pana Andrzeja "obrońcy krzyża", co się do naszych spraw dał przekonać.
Minusy? Gigantyczne opóźnienie na starcie - platforma organizatorów (pozostałe zresztą też, oprócz bodaj platformy Glamu, która jako niesprawna w ogóle nie została dopuszczona do przejazdu) pojawiła się pod Sejmem czterdzieści pięć minut po godzinie zbiórki. Poświęcenie kolejnych kilkudziesięciu minut na przemówienia (jestem pewna, że spóźnienie było niezawinione, ale skoro już się zadziało, to jednak lepiej było część przemówień przełożyć na później). Niewykorzystanie, kolejny rok z rzędu zresztą, wcześniej ustalonej kolejności platform i banerów. Wolontariusze uparcie poganiali niosących banery tak, aby nie było przerw między zgromadzonymi za nimi grupami, gdy tymczasem aż się prosiło o odwrotne rozwiązanie - zorganizowanie parady na wzór większych marszy z innych krajów, gdzie mamy nie jednolitą kolumnę maszerujących, ale właśnie ileś tam podążających za sobą grup skupionych wokół określonych postulatów czy reprezentujących konkretne instytucje. Kolejny też raz - w ubiegłym roku taki los spotkał Młodych Socjalistów, którzy tym razem chyba odpuścili sobie to wydarzenie - z Parady wyleciał jeden baner. Tym razem niechciane okazało się hasło "Kapitalizm? Róż głową". Powód? Ten sam co poprzednio - transparent nie został zgłoszony wcześniej. Choć rozumiem zamiłowanie organizatorów do porządku (mimo że go nie podzielam), to nie podoba mi się tak kategoryczne traktowanie tych, którzy z różnych powodów swoich haseł nie zgłosili. Zawsze można było im wskazać miejsce z tyłu pochodu, jeśli ktoś się obawiał, że niosący inne banery uznają, że ktoś zabiera im miejsce (absurdalne to trochę, no ale załóżmy, że ktoś mógłby tak uznać). Za długa trasa - półtorej godziny jest w porządku, trzy, szczególnie gdy się nie jedzie na platformie, a niesie czy prowadzi baner, to stanowczo za długo. I w końcu nijakie zakończenie na placyku za Smykiem, gdzie miało być małe miasteczko paradowe, a były śpiewy z platformy, będące stałą częścią scenerii ogródki piwne i zdecydowanie za mało miejsca, by zmieścili się wszyscy uczestnicy i uczestniczki, przez co spora część idących przez dłuższy czas nie mogła się zorientować, czy to już koniec, czy może przestój.
A poza tym znowu nie było piór w tyłkach, o których zawsze tyle czytam. I może mi się wydawało, ale było znacznie mniej drag queens niż zwykle. Była za to - i, uwaga, dla mnie to plus - ta pani (znacie ją, nieprawdaż?):
Dlaczego plus? Bo miło mi się z nią rozmawia. Od zawsze. A konkretnie od pierwszego Kongresu Kobiet, przed którym ją poznałam. Tym razem pogadałyśmy o coming oucie Marii Janion (była ciekawa, czemu tak późno) i o błędzie, który znalazła w broszurze o antykoncepcji. Oraz o tym, czemu nie byłam w tym roku na Kongresie. A poza tym zgodziłyśmy się, że można mieć różne poglądy, ważne, by wyrażać je bez agresji. Pamiętam, że kiedyś spytałam ją, czy zgodziłaby się udzielić mi wywiadu. Odpowiedziała wtedy, że nie rozmawia z mediami. Ale liczę, że kiedyś się jednak zgodzi, bo nadal bardzo mnie ciekawi, co pcha ją do tak wytrwałego działania.
Było mało drag queens. Ja konkretnie widziałam dwie, tzn takie "zawodowe".
OdpowiedzUsuńZ resztą refleksji też się zasadniczo zgadzam.
Starość? ;)
Ot, ciekawostka, czemu tak mało.
OdpowiedzUsuńStarość? Mła? Never!;)
Mam wrażenie, że w tym roku parada została zrobiona "na odwal". Oczywiście cieszę się, że łysi chłopcy nie kładli się Rejtanem przed paradą, a tym bardziej nie rzucali jajami i brukiem, ale bywało ciekawiej, weselej i fajniej. Dużo fajniej. Organizatorzy na serio powinni zastanowić się, w którą stronę iść - albo w stronę czystej demonstracji (i dopuścić większą liczbę podmiotów organizacyjnych), albo w stronę większej komercji (a wtedy na serio zorganizować coś po paradzie w miejscu jej zakończenia - i nie mam tu na myśli amatorki-wyjca na platformie). Warszawa po raz kolejny pokazała, że parada nie jest jednoznaczna z bójkami, burdami i zagrożeniem dla życia i zdrowia, więc naturalną konsekwencją byłby rozwój w stronę autentycznego pikniku.
OdpowiedzUsuńA my w sobotę paradowałyśmy przez park, z Rodzicami. Poszliśmy na spacer, szłyśmy obok nich, trzymając się za ręce. Parada równości i normalności w zwykłym otoczeniu. Było pięknie.
OdpowiedzUsuńPodpisano: Dwie Zwykłe Dziewczyny
Ewo, czy myślisz, że głupotę to wiatr rozsiewa, czy sama od siebie się pyli?
OdpowiedzUsuń"...normalność w zwykłym otoczeniu" - na probostwie po mszy, zapomniały dopisać.
lajt, weź koło i pie@#$nij się w czoło. Nie umiesz ani czytać ze zrozumieniem, ani wnioskować, ani nawet cytować. Nic dziwnego że przy takich brakach Ewą się podpierasz. Uważaj, nie ugryź się żebyś się własnym jadem przypadkiem nie zatruła.
OdpowiedzUsuńTo była moja pierwsza Parada Równości i raczej nie pójdę więcej, trochę się zawiodłam. Tak mogę zapisać swoje spostrzeżenia:
OdpowiedzUsuń- podobało mi się, że po drodze spotkałam wiele dzieci które były zachwycone Paradą, biegały i śmiały się, to zdecydowanie najbardziej sympatyczny akcent; :)
- nie było nietypowych strojów z wyjątkiem jednego transa k/m który przebrany za transkobietę stał się gwiazdą Frondy, trochę szkoda ale ok;
- czułam się jak na politycznej demonstracji lewicy, co prawda wiem że Parada ma znaczenie polityczne ale tutaj to spowodowało, że to wyglądało jak Parada Lewicy (czyżby dla prawicowych nieheteronormatywnych nie było miejsca na Paradzie?); sama mam nawet skrajnie lewicowe poglądy ale na Paradę poszłam manifestować swoją transpłciowość i homoseksualność a nie lewicowość i mnie to raziło, tym bardziej, że nawet gdybym chciała pokazać swoją lewicowość to nie poszłabym na wiec Palikota czy SLD...
- przeciwnicy parady to chyba byli jacyś wynajęci trole bo nie wierzę, że ludzie mogą naprawdę tacy być. :(
@Lajt, @Anonimowa
OdpowiedzUsuńZaszło nieporozumienie - ewidentnie. Nieporozumienie wyjaśnione, zostawmy to, ok? :)
@unikko
Było trochę nietypowych strojów (przeszłam całą paradę wzdłuż, to sobie popatrzyłam). Ale mniej niż w poprzednich latach, to fakt. Czy szkoda? Dla mnie szkoda, że tak mało (a pomysł Marcina był bomba). I mam nadzieję, że nie miało to nic wspólnego z nagonką na drag queens (głównie), którą w ostatnim roku trochę osób niestety uskuteczniało. Fronda to Fronda - umówmy się, nawet jak byśmy przeszli i przeszły w garniturach i garsonkach, to i tak pisałaby to samo. Nie wykluczajmy w imię źle pojętego PR-u.
Co do polityków na paradzie - tu, podobnie jak Ty, mam mieszane uczucia. Co innego, gdy mamy do czynienia z osobami, które wspierają nas niezależnie od tego, czy mają w tym interes polityczny, czy nie (jak Joanna Senyszyn, która po prostu zawsze jest i żadnych politycznych lodów na tym nie kręci), co innego - gdy jest to np. Piotr Guział, który wykorzystuje swoje chwile z mikrofonem, by jechać po HGW (nie, nie jestem jej fanką, ale też nie była to parada przeciw niej).
Przeciwnicy parady autentyczni, wierz mi. :)