Subskrybuj:
Komentarze do posta
(
Atom
)
"Orange Is the New Black", "The Fosters" i "Orphan Black"* to trzy seriale, które zaczęłam oglądać w ost...
1. Generalnie "tak". Bo problemem jest jak kogo karać za szkodliwe wypowiedzi. W prawie polskim pozwalałbym na głoszenie _każdych_ poglądów – Mein Kampf i Ku Klux Klan zawsze na internecie będą, prawo próbujące to magicznie ograniczyć tylko zaszkodzi. W normach uczelni ograniczałbym głoszenie stwierdzeń sprzecznych z konsensusem naukowym (ale absolutnie wykluczam sankcjonowanie uczelni z zewnątrz za niedopilnowanie tego).
OdpowiedzUsuń2. - Nawet jeśli nie opłaca się dyskutować, to nie znaczy, że trzeba przyjmować postawę, która z zewnątrz wygląda jak "w sumie to nie mamy żadnych poważnych argumentów, ot tęcza, wulgaryzm i zróbmy coś głupiego - to cali my, wszystko czego chcemy to imitować kopulację".
- W dyskusji tego typu argumenty nie mają mieć wpływu na Camerona, tylko na publikę. Więc tak, z każdym kto ma odpowiednio dużą publikę warto "dyskutować" (w cudzysłowie, bo czasem będzie się w tej dyskusji opłacać ignorować drugiego).
4. Przynależność do grupy rozsądnej powinna ograniczać stosowane metody walki o równe prawa. Tak jak wielokrotnie w historii pokazano, że jednostronne zrezygnowanie z przemocy jest rozsądniejszym wyjściem, tak wydaje mi się, że nawet jednostronne zrezygnowanie z obrażania, a już na pewno z dziecinnego "fuck you" jest lepszym wyjściem.
Owszem, można ludzi z publiki przekonać. Jest to proces bardzo mozolny i widząc przejście od "bezwględnie tępić" przez "wszystkich wyleczyć" po "może niektórych nie da się wyleczyć, nie wiem" łatwo się zniechęcić, wydaje się, że nic się nie uzyskało. Ale jak choć jeden przestanie bezwględnie-tępić lub zawsze-leczyć, to jest to lepszy skutek niż protestu "fuck you", którego jedynym pozytywnym skutkiem może być poczucie, że jakoś przyjemniej jest się opluwanym, no bo przecież nie siedzę cicho. Takie prymitywne "lepiej walczyć i umrzeć" niż ciułać ten mozolny oddolny proces.
Ale przede wszystkim nie rozumiem, czemu zamiast "fuck you" nie można było napisać samego "gay is ok". W innych krajach pomogło "solidne wkurzenie się", ale mimo wszystko kojarzę to raczej z pozytywną mobilizacją niż z jakimkolwiek wulgaryzmem. I inaczej "solidne wkurzenie się" będzie wyglądać, jeśli policja robi naloty na bary, a inaczej jeśli (konkretnie tu) twoim wrogiem jest gadająca głowa.
1. "Prawo próbujące to magicznie ograniczyć tylko zaszkodzi" - czy rzeczywiście tak jest? W sensie patrzysz na doświadczenia krajów, w których np. nie wolno nawoływać do nienawiści i widzisz, że to prawo szkodzi? Pytanie, czy model szwedzki, czy amerykański, co jakiś czas powraca i, szczerze mówiąc, nie wiem, który jest lepszy. Z pewnością jednak lepsza od cenzury jest edukacja. Tylko trudniejsza.
OdpowiedzUsuń2. Wiesz, my tak naprawdę nie wiemy, jak to spotkanie (i wiele innych wydarzeń) wyglądało z zewnątrz. Bo pasjonują się nim wyłącznie osoby, których to jakoś dotyczy - czyli albo osoby niehetero i ich przyjaciele, albo zdecydowanie homofobiczne. Reszty to zwyczajnie nie interesuje. Już kiedyś o tym pisałam, ale się powtórzę: wydaje mi się, że mocno przeceniamy zasięg niektórych akcji (szczególnie tych bardziej "kontrowersyjnych"), stąd tak częste załamywanie rąk przed pozorną szkodą wizerunkową.
Co do przekonywania publiki - to mogło mieć sens na uniwersytecie w Opolu, bo tam rzeczywiście publika była. Tu byli organizatorzy i ich znajomi.
4. Tu się zupełnie nie zgadzam. Dlaczego - napisałam w tekście. Co ciekawe, spory wpływ na to nie zgadzanie się (choć w sumie zawsze uważałam, że każdy i każda powinien/powinna działać, jak mu/jej pasuje) miała Anka Zet. Której happeningi zawsze mnie irytowały, aż do chwili, kiedy jedną akcją chyba już wszystkim wybiła z głowy pomysł, że PO dla osób niehetero chce coś zrobić - kiedy na Kongresie Kobiet weszła na scenę i wprost go o to zapytała, a ten, chyba z zaskoczenia, szczerze - i publicznie - odpowiedział). Każde działanie ma swoje plusy i minusy. I każde może być z tego punktu widzenia oceniane.
Co do przekonywania ludzi - z psychologicznego punktu widzenia nie jest to prawdą. Istnieje całkiem spora grupa osób na tyle okopana w swoich poglądach, że zmiana przez nich zdania jest możliwa jedynie pod wpływem silnych przeżyć osobistych, a nigdy - argumentów z zewnątrz. I wymienieni w tekście panowie moim zdaniem do tej właśnie grupy należą.
Co do wkurzenia się - nie miałam na myśli Stonewall, a znacznie późniejsze "We're queer, we're here, so get fucking used to it". Które dało konkretne prawa. Choć z pewnością nie było odbierane jako grzeczne.
A mnie nie rozczulają osoby tłumnie zbierające się pod salami Camerona i prostestujące przeciwko jego wykładom, tak nawet tym na uniwersytecie.
OdpowiedzUsuńPamiętam nawet sytuacje, gdy z powodu zbieżności dat pustkami wiało na wykładzie pro homo bo niemal wszystkie i wszyscy z lokalnej parafii pobiegły i pobiegli tłumnie robić publicity człowiekowi, którego przecież nikt nie bierze poważnie.
On juz jest tak znany i oklepany... problem w tym, że nawet ludzie przychodzący wiernie słuchać jego słów nie wierzą w nie - nie wierzą w wypadki samochodowe wywoływane przez lesbijki i temu podobne bzdury. Przychodzą robić mu tłum ale w tym o wiele lepiej spełniają się środowiska lgbt których jest średnio na wykładach Camerona więcej niż docelowych (?) słuchaczy i sluchaczek.
Więc może... to środowisko lgbt jest jego docelową publicznością? Może chodzi o to żeby puszczać takiego suchara by wywolywac jałową wojnę na słabe argumenty z obu stron?
Sorry, rozumiem zrywać plakaty promujące występ Camerona - bo to zawężanie jego publicity. Ale uczęszczanie na jego eventy - po co? Swoją drogą zrywanie plakatu jest bardziej niebezpieczne niż przybycie na taki event z tęczową flagą.
Po prostu jałowa dyskusja wokół jałowych argumentów Camerona.
No i kwestia przestrzeni - dlaczego jest przepychanką? Dlaczego mamy zdobywac przestrzeń w ktorej ktoś puszcza jak balony absurdalną gadkę. Czy to taka cenna przestrzeń albo przestrzeń, której nie znamy?
Zdobywanie przestrzeni to odnajdywanie nowej przestrzeni, wykluczonej albo nie dostrzeżonej, albo tworzącej się tu i teraz na naszych oczach. Co za strata sił i cóż za płytkie ambicje, strącać komuś paprotkę ze stołu nakrytego zielonym obrusem.
Bardzo dobre wyłożenie kawy na ławę. Mam w otoczeniu sporo osób niezainteresowanych dyskusją, takich terlików. Nie są zainteresowani - to nie dyskutuję. Ale nie ma zgody na rzucanie homofobicznych haseł u mnie, na moim wallu, na moim blogu. Od tego mają ściany publicznych kibli, a nie mój kawałek internetu.
OdpowiedzUsuń