• "BEZDOMNA" KATARZYNY MICHALAK, CZYLI JAK NIE PISAĆ O PROBLEMACH SPOŁECZNYCH

    Złych, powielających wyjątkowo szkodliwe stereotypy książek jest wiele. Rzadko jednak matronują im instytucje kojarzone raczej z walką z uprzedzeniami niż z ich wspieraniem. Zaszczyt ten spotkał niestety „Bezdomną” Katarzyny Michalak. Dlaczego książka ta nie powinna być wspierana przez organizacje kobiece czy, szerzej, walczące z wykluczeniami? O komentarz poprosiłam Elwen, twórczynię bloga poświęconego zaburzeniu afektywnemu-dwubiegunowemu.

    Fundacja Centrum Praw Kobiet wraz z Kongresem Kobiet objęły ostatnio patronatem (czy, jak chce tego CPK, matronatem) książkę pani Katarzyny Michalak o wdzięcznym tytule „Bezdomna”. Książka, zgodnie z zapewnieniami autorki i wydawnictwa, należeć ma do nurtu zaangażowanej literatury kobiecej, poruszającej trudne problemy kobiet wykluczonych poza nawias społeczeństwa. Brzmi zupełnie w porządku, prawda?

    Problem zaczyna się w chwili, gdy skuszeni poważnymi rekomendacjami sięgniemy po tę pozycję. Książka opisuje historię Kingi Król, bezdomnej kobiety z zaburzeniami psychicznymi, która na skutek psychozy poporodowej i knowań złego męża traci wszystko: dom, dziecko, rodzinę i szacunek do samej siebie. Przed samobójstwem ratuje ją kot, który okazuje się później być zwierzakiem jej ukochanego jeszcze z czasów szkolnych, oraz Ta Zła, Joanna Reszka, „hiena dziennikarska”.

    Joanna znajduje Bezdomną we własnym śmietniku, gdzie ta, po dużej dawce leków i taniej wódki, tuli zbłąkanego kota. Dziennikarka, oczywiście żądna taniej sensacji, zaprasza Kingę do siebie na Wigilię, mając nadzieję na materiał na reportaż. Sam fakt, że zaproszenie nie wypłynęło tylko i jedynie z dobroci serca, przedstawiany jest już w najgorszym świetle – jednak naprawdę interesujące treści pojawiają się później.

    Pierwszy fragment, skutkujący nie tylko uniesieniem brwi, ale i zgrzytaniem zębów, pojawia się w następujących po pierwszym rozdziale wynurzeniach Aśki Reszki. Otóż:
    Już wystarczy, że ze słodyczy musiałam zrezygnować, bo widzisz, jak wyglądam. Ze szczupłej laski, za którą faceci na ulicy strzelali oczami, zmieniłam się w niewidzialnego wieloryba. Niewidzialnego dla facetów, bo przez wredne społeczeństwo jestem zauważana, a jakże. Ale wyobraź sobie, że moja „puszystość” – okej, jestem już na tyle pijana, by walić prosto z mostu – moja gruba dupa w pracy mi pomaga! Wprawdzie celebryci już mniej chętnie zapraszają mnie na party – i pierdolę te ich zaproszenia, gdzie jedynym żarciem są chipsy i krakersy z niejadalną breją – za to ofiary losu, te wszystkie maltretowane i gwałcone przez mężusiów i konkubentów sieroty, z którymi wywiady przynoszą mi krocie, zwierzą się ze swoich porażek raczej grubej i brzydkiej niż szczupłej i pięknej. Rozumiesz: w ich oczach jestem tak samo przegrana. I coś w tym, kurwa, jest. Mam niby apartament ze szkła i światła w najdroższej dzielnicy Warszawy, w garażu parkuje zacna audica, czasem jeszcze bywam na salonach, ale... ale taka Kinga-Bezdomna jest bogatsza ode mnie. Przynajmniej ma ciebie, przyjacielu.
    To tylko mała próbka jadu sączącego się z ust bohaterki książki. Pogarda dla osób otyłych, ofiar przemocy, pogarda dla ludzi chorych (w innym fragmencie Joanna jako przykład swojej bezwzględności i paskudnego charakteru podaje np. że „mogłaby leczyć psychopatów”). Można by to było uznać za sposób na kreację czarnego charakteru, gdyby nie to, że z ust Aśki wypływają też regularnie przemowy, które uznać można tylko za manifestacje poglądów autorki (podane do tego niewybrednym językiem). Mało tego, mimo że Aśka na koniec przechodzi katharsis i zmienia się w Tę Dobrą, nie ma tu żadnej refleksji na temat wygłaszanych wcześniej poglądów. Biorąc pod uwagę moralizatorski ton książki, brak tu jakiejkolwiek przeciwwagi.

    Idąc dalej, dowiadujemy się z kart powieści, że główna bohaterka ma zaburzenie afektywne-dwubiegunowe, przez samą postać nazywaną też wdzięcznie „psychozą maniakalno-depresyjną”. Osobom niezaznajomionym z tematem śpieszę wyjaśnić: zaburzenie afektywne-dwubiegunowe, zwane niegdyś chorobą maniakalno-depresyjną (nigdy psychozą!), jest zaburzeniem charakteryzującym się nawracającymi okresami manii lub hipomanii (szczególne pobudzenie, problemy z koncentracją, niezdolność do podejmowania racjonalnych decyzji, często zwiększona irytacja, czasem zachowania agresywne i urojenia  – choć to ostatnie bardzo rzadko) i depresyjnymi. Dokładna etiologia tego zaburzenia nie jest do końca wyjaśniona, uważa się jednak, że istotne są w niej zarówno czynniki genetyczne, jak i środowiskowe. Choć pierwszy epizod maniakalny może być spowodowany stresującym wydarzeniem życiowym, nie jest to jednak choroba, którą takie wydarzenie może „wywołać” – zdecydowanie mówimy tu o problemie bardziej złożonym. Poza bardzo szczególnymi wypadkami osoba chora nie stwarza też specjalnego zagrożenia dla otoczenia.

    Tymczasem w powieści mamy do czynienia z przedstawieniami osoby chorej takimi jak to:
    Kinga uniosła ze zdumieniem brwi i pokręciła głową.
    – Psychoza maniakalno-depresyjna.
    Aśka opadła na oparcie krzesła, właściwie się po nim osunęła, oniemiała i wstrząśnięta.
    „Aleś se gościa na wigilię sprosiła – przemknęło jej przez myśl. – Dziw, że jeszcze żyjesz, bo mogła ci gardło we śnie poderżnąć”.
    Kinga czytała w jej twarzy jak w otwartej książce. Wszyscy, absolutnie wszyscy tak reagowali na te trzy słowa: strachem, strachem i jeszcze raz strachem.
    By pacjent z takim rozpoznaniem nie był od razu skreślany przez potencjalnych pracodawców, wymyślono inną nazwę, niewiele mówiącą: choroba afektywna dwubiegunowa – lepiej brzmi, prawda? – ale Kinga nie oszczędzała ani swoich rozmówców, ani przede wszystkim siebie, waląc prosto z mostu: „Jestem niebezpieczną wariatką, mam psychozę maniakalno-depresyjną, nie wiadomo, kiedy wróci, nie wiem, kiedy zaatakuję”.
    Owszem, zdarza się, że osoba chora myśli o sobie jak najgorzej – sama, cierpiąc na zaburzenie afektywne-dwubiegunowe mogę o tym zaświadczyć pierwsza. Jednak osoba, która została już zdiagnozowana i ma choćby pobieżną wiedzę na temat swojego schorzenia (a z tego, co się orientuję, większość chorych stara się douczyć w tej kwestii, zwłaszcza że jest to jeden z podstawowych sposobów na opanowanie nawracających epizodów), wie doskonale, że nie jest „niebezpiecznym wariatem, który atakuje bez ostrzeżenia”. Osoby chore bywają trudne dla otoczenia, często mogą mieć problemy z dotrzymywaniem zobowiązań, są w stanie zagadać na śmierć, mają tendencje samobójcze, a ciężkie wahania nastrojów sprawiają poważne kłopoty w prowadzeniu normalnego życia… Ale osoba z ChADem nie będzie goniła przypadkowych ludzi z siekierą!

    Sam ten cytat wystarczyłby, żeby skreślić tę książkę jako promującą tolerancję i zrozumienie. Jak taki fragment ma odebrać czytelnik niemający pojęcia o problemie? Jestem skłonna podejrzewać, że osoba nieznająca tematu raczej nie zaczęłaby postrzegać po takim przedstawieniu osób chorych pozytywnie.

    Dalej wątek chorób psychicznych robi się jeszcze ciekawszy. Z grubsza w połowie książki dowiadujemy się, że ChAD, na który cierpieć ma Kinga, tak naprawdę jest psychozą poporodową (i nie, nie jest to poprawiona diagnoza – autorka wyraźnie stawia znak równości pomiędzy tymi schorzeniami, nagle zamieniając jedną nazwę na drugą, bez żadnego pokrycia w fabule). Do części, w której autorka opisuje psychozę zastrzeżeń mam najmniej – głównie dlatego, że temat ten nie jest mi tak bliski, więc dużo trudniej wyłapać mi błędy merytoryczne. Nie zmienia to faktu, że według autorki psychoza poporodowa, która pojawia się i ustępuje zwykle w ciągu trzech miesięcy, wiąże się jednocześnie z ciągnącymi się latami atakami psychotycznymi występującymi co miesiąc w dniu, gdy bohaterka zamordowała swoją maleńką córeczkę.

    Pomijając już nieścisłości medyczne, którymi ta książka jest wręcz przeładowana, warto zadać sobie pytanie: jak według pani Michalak wygląda pomoc, którą może w Polsce otrzymać osoba z poważnym schorzeniem psychiatrycznym? Nie chcę być tutaj zrozumiana źle: uważam, że polska służba zdrowia nie radzi sobie ze stawianymi przed nią wyzwaniami. Kolejki do lekarzy są skandalicznie długie, przepisy absurdalne, a wielu lekarzy nie poświęca wystarczającej uwagi swoim pacjentom; przy czym sądzę, że jest to bezpośredni skutek beznadziejnego systemu. Niemniej jednak, z powodu trudności z postawieniem diagnozy, miałam okazję spędzić trochę czasu na oddziale psychiatrycznym i dzięki temu wiem, że takie sytuacje miejsca najzwyczajniej w świecie nie mają:
    Mogłam za to do woli ryczeć, kląć i ciskać tym, co miałam pod ręką – do momentu gdy mnie obezwładniono i przypięto pasami do łóżka. Gdy stawałam się bardzo uciążliwa, na przykład wyłam jak potępieniec, zamykano mnie w izolatce, nagą, przywiązaną do metalowego stołu, i polewano wodą, nie powiem, wcale zimną, dotąd, aż umilkłam. Milkłam dosyć szybko, bo na przemian z napadami manii miałam napady depresji tak głębokiej, że potrafiłam jedynie spać i gapić się w sufit. Całymi tygodniami.
    Co ty tu robisz, kobieto?! – pytałam sama siebie. I natychmiast dostawałam odpowiedź... Zrywałam się wtedy z łóżka, doskakiwałam do okratowanych drzwi, zaczynałam walić w nie pięściami, aż krew tryskała na białe ściany, i wyłam: – Wypuśćcie mnie! Muszę je odnaleźć! Muszę odnaleźć moje maleństwo! Wypuśćcie mnie!!!
    Ryk alarmu, wykręcone ręce, zastrzyk w ramię i... było po maleństwie, a ja – znów cicha i spokojna – mogłam dalej kontemplować szpitalny sufit.
    Byłam strzeżona w dzień i w nocy, niczym jakaś cholerna Szeherezada, bo śmierć za to, co zrobiłam, to łagodna kara. Pilnowano mnie więc, bym odpokutowała jak trzeba. Sześć długich, cholernie długich miesięcy za kratkami... Przy czym w więzieniu przysługiwałoby mi prawo do odwiedzin, dostawałabym paczki, wychodziła na spacer, do biblioteki, może nawet na przepustki. Tam, w psychiatryku, byłam pozbawiona wszelkich przywilejów.
    Co do pierwszego cytatu: gdyby opisana sytuacja miała miejsce w jakimkolwiek szpitalu, zrobiłaby się z tego natychmiast afera na cały kraj. Takich przestarzałych, żeby nie powiedzieć: średniowiecznych metod, nie stosuje się już nigdzie (przynajmniej w Europie i Ameryce – nie mogę mówić na pewno o krajach spoza naszego kręgu kulturowego). Gdy pacjent zaczyna stwarzać zagrożenie dla siebie lub otoczenia, owszem, często ląduje w tzw. pasach – to znaczy na łóżku, przypięty skórzanymi pasami, podszytymi miękką wyściółką, żeby się nie poranił. W żadnym wypadku nikt takiego pacjenta nie rozbiera ani nie polewa zimną wodą! Tego rodzaju odzierające z godności działania nie tylko są niezgodne z prawem i zwyczajną empatią, ale też nie mają żadnego zastosowania w procesie leczniczym, mogąc nawet pogorszyć stan pacjenta. W czasie ataku może zostać podany środek uspokajający, ale po pierwsze: nie wynika to z „uciążliwości” pacjenta, po drugie: nikogo nie trzyma się w „pasach” dłużej, niż jest to absolutnie konieczne.

    Idąc dalej: pacjent w czasie ataku psychotycznego może zostać unieruchomiony siłą i faktycznie, może zostać zaaplikowany lek uspokajający. Takie przeżycie, choć bez wątpienia może być traumatyczne, nie jest oznaką znieczulicy personelu, jak najwyraźniej próbuje przedstawiać to pani Michalak, a działaniem podyktowanym względami medycznymi. Co więcej, takie działania poddane są bardzo rygorystycznym procedurom.

    Po trzecie: pacjent w szpitalu psychiatrycznym ma prawa. Bez wyroku sądu lub ubezwłasnowolnienia może nawet wypisać się na własne życzenie, jeśli tylko jest w stanie podpisać dokumenty. Jeśli względy medyczne tego nie zabraniają, ma też prawo do spacerów i przepustek – szczegółowe procedury różnią się w zależności od szpitala, ale nie zmienia to faktu, że twierdzenie, że pacjent psychiatryczny jest zniewolony bardziej niż osadzony w zakładzie karnym, jest poważnym nadużyciem. Nie ma również najmniejszych problemów z odwiedzinami – oczywiście w godzinach przeznaczonych na odwiedziny, ale przecież nie różni się to od jakiegokolwiek innego oddziału. Paczki również nie stanowią problemu: ze względów bezpieczeństwa rzeczy przyniesione pacjentom muszą być zatwierdzone przez personel, ale też każdy pacjent przy wpisie do szpitala dowiaduje się ze szczegółami, jakie przedmioty są na oddziale zabronione, a jakie mogą być używane jedynie pod nadzorem.

    Co więcej, przy wypisie pacjent nie jest pozostawiany sam sobie, jak dalej opisuje pani Michalak, ale otrzymuje szczegółowe zalecenia odnośnie dalszej terapii, namiary na lekarzy, czasem nawet leki. W niektórych szpitalach bywa też zachęcany do pojawiania się na kontroli u lekarzy prowadzących przy szpitalu działalność ambulatoryjną. Tak więc: pomoc można otrzymać, nawet jeśli ze względów prawnych bywa to bardziej skomplikowane, niż powinno. Jeśli natomiast autorka, która, jak często podkreśla, swoją twórczość opiera na własnych doświadczeniach, miała okazję zetknąć się z podobnymi przypadkami w rzeczywistości, to zamiast opisywać je jako normalne praktyki, odstraszając tym samym osoby, które mogłyby skorzystać z pomocy psychiatrycznej, powinna zgłosić takie wydarzenia do odpowiednich władz. Bez wątpienia przyniosłoby to dużo więcej pozytywnych skutków.

    Z przyjemnością porozwodziłabym się nieco nad kwestią, czym może poskutkować takie przedstawianie lecznictwa w powieści, która, było nie było, ma być realistyczna i zaangażowana – jednak wydaje mi się, że te cytaty mówią same za siebie. A przecież szkodliwość „Bezdomnej” nie kończy się na problemach związanych ze schorzeniami psychicznymi.

    Tytułowy problem bezdomności na przykład rozwiązuje się w niej, wrzucając bezdomnego do wanny i wręczając koronkową bieliznę. Jeśli bezdomny po kąpieli i włożeniu czystych ubrań okazuje się być ładny, zdrowy i estetyczny, to znaczy, że jest godny szacunku i można mu również zafundować wynajem mieszkania, który ostatecznie ma rozwiązać wszystkie problemy: bo bezdomny, mając mieszkanie, bez problemu wróci przecież do swojego starego życia. (Główna bohaterka książki zaraz po znalezieniu mieszkania bez problemu odzyskuje pracę, którą miała, nim zaczęły się jej problemy.) Autorka zupełnie pomija przy tym kwestię ponownego przystosowania do życia w społeczeństwie po dłuższym okresie spędzonym na ulicy, podsumowując ten problem prostym zdaniem, które rozbawiło mnie do łez: „Pchnęła przyjaciółkę – bo tak zaczęła o Kindze myśleć – tak silnie, że ta wpadła na środek pokoju i czy tego chciała czy nie, znalazła się na łonie społeczeństwa.”

    Oczywiście, problem utraconych dokumentów rozwiązuje się sam, a Kinga jest przytłoczona formalnościami przez cały akapit. Nie ma ani słowa o upośledzeniu społecznym i psychicznym osoby bezdomnej, wręcz przeciwnie – Kinga, żyjąc na ulicy, po wyciągnięciu „najlepszych ciuchów z pomocy społecznej” jest w stanie całkiem skutecznie udawać osobę biedną, ale mającą gdzie mieszkać. Temat został potraktowany tak bardzo po macoszemu, że w zasadzie gdyby nie to, że Kinga często nazywana jest po prostu „Bezdomną”, można by było w ogóle zapomnieć, że w ogóle został poruszony. Tak naiwne podejście nie do końca przystoi wykształconej pisarce po czterdziestce próbującej poruszać „trudne tematy”.

    Osobną kwestią wartą poruszenia i nieco bulwersującą w książce promowanej przez dwie organizacje kobiece jest sposób przedstawienia płci. Za całe zło, które przydarzyło się głównej bohaterce, odpowiadają mężczyźni: ukochany z lat szkolnych, którego tchórzliwe podejście do życia wpędziło ją w ramiona złego męża, który zdradzał, pił i bił, ponownie pierwszy ukochany, który dowiedziawszy się o jej strasznym losie, znów ją odrzucił, a wreszcie zły redaktor brukowca, który przeinaczając artykuł o Kindze i publikując jej zdjęcia, naraził ją na lincz, kierując się podłą chęcią zysku. Jedynym przedstawicielem płci męskiej, który nie jest przedstawiony w jednoznacznie negatywnym świetle, jest były szef Kingi, który jako ojciec czwórki dzieci jest dobry i empatyczny – jednak nawet on w ostatecznym rozrachunku odmówił jej prawa do wyjaśnień, wyrzucając z pracy z powodu artykuliku w tabloidzie. Przy lekturze odnosi się przykre wrażenie, że pani Michalak rozumie feminizm jako wieszanie psów na mężczyznach. Z drugiej strony mamy kobiety: wredne flądry, które jak Aśka są pazerne na kasę i cudzych mężów, oraz święte skrzywdzone męczennice, niczym Kinga, które bez wsparcia męskiego ramienia nie potrafią odnaleźć się w życiu. Jakby tego było mało, można znaleźć w książce fragmenty w rodzaju: „A jeszcze ciekawsze, jakim cudem taka śliczna kobieta jak ona trafiła pod most. Każdy facet chętnie by się taką laską zaopiekował. Nawet bezinteresownie. Gdyby tylko zechciała.”

    Jak rozumiem, Kongres Kobiet i CPK zgadzają się z twierdzeniem, że ładnych kobiet nie spotykają nieszczęścia, a męska opieka jest skutecznym sposobem na wszystkie bolączki życia?

    Mogłabym jeszcze tak długo – pani Michalak wzbudziła we mnie pewien perwersyjny rodzaj podziwu, jako że nie byłam świadoma, że na jakichś 140 stronach da się upakować taką masę treści szkodliwych, obraźliwych i po prostu głupich. W życiu też nie wpadłabym na to, że taką książkę wydawać mogą wydawnictwa mieniące się poważnymi i, co gorsza, że promować ją mogą instytucje w rodzaju CPK i Kongresu Kobiet. Zwłaszcza że Pani Michalak w kontaktach osobistych nie jest osobą szczególnie kulturalną i przekonywującą. Miałam okazję się o tym przekonać osobiście, odwiedzając autorkę na spotkaniu z czytelnikami, które miało miejsce 13 czerwca w Krakowie. Pani Katarzyna, świadoma tego, że rozmawia z osobą cierpiącą na jedną z opisanych w książce przypadłości – chociaż najpierw zachwycona pojawieniem się czytelniczki głęboko zainteresowanej problemem – po pierwszych pytaniach dotyczących poruszonych wyżej kwestii zrobiła się napastliwa, by w końcu oznajmić mi w twarz, że najwyraźniej, jako osoba chora, mam zaburzone postrzeganie rzeczywistości (co objawiać się miało tym, że nie jestem zachwycona jej twórczością).

    Ciekawa też była reakcja CPK na wątpliwości związane z promocją tego wątpliwej jakości „dzieła”. Na zarzuty dotyczące treści książki objętej matronatem pytające uzyskały następującą odpowiedź, którą pozostawię już bez komentarza:
    Nasza Fundacja zajmuje się kobietami, które doświadczają przemocy i są dyskryminowane w różnych aspektach swojego życia. Dla nas ważne są tematy, które książka porusza: przemoc ekonomiczna i emocjonalna, wątek psychozy poporodowej i odrzucenia spowodowanego stereotypowym myśleniem, brakiem wiedzy o problemie czy zrozumienia, również wśród najbliższych. Natomiast ocenę literacką zostawiamy subiektywnym odczuciom Czytelników.
    Moderatorki facebooka Kongresu Kobiet za to kompletnie nabrały wody w usta.

    W tej sytuacji nie mogę nie zacząć zadawać sobie pytania: jak duże dotacje otrzymały Kongres Kobiet i Centrum Praw Kobiet za promowanie tak szkodliwej literatury i tak agresywnej osoby?

    Wszystkie osoby pragnące dowiedzieć się więcej o zaburzeniu afektywnym-dwubiegunowym serdecznie zapraszam na bloga autorki tekstu Człowiek na Biegunach.
  • Czytaj także

    46 komentarzy:

    1. Za
      Czasem się chyba mówi ‘psychoza maniakalno-depresyjna’, np.:
      “W szóstym wydaniu Kraepelin wprowadził jednostkę chorobową jaką była psychoza maniakalno-depresyjna,”
      “Karl Leonhard, dokonując niezwykle precyzyjnego opisu różnorodnych postaci okresowych zaburzeń afektywnych nazwanych przez niego ‘psychozami fazowymi’ oraz ‘cykloidnymi’,
      wyróżnił psychozy dwubiegunowe (bipolarne): maniakalno-depresyjną i cykloidną oraz ...”
      ( http://scholar.google.com/scholar?q=psychoza%2Bmaniakalno-depresyjna )

      OdpowiedzUsuń
    2. O, dzięki za źródła. Lekarzem nie jestem, tylko pacjentką, więc mogę czasem mieć braki w terminologii - a przy pobieżnym zerknięciu na linki widać, że mówimy niekiedy o tekstach sprzed dobrych stu lat ;) Inna sprawa, że w wypadku ChADa takie określenie uchodzi za nieprawidłowe: wprawdzie w bardzo ostrym przebiegu mogą pojawiać się objawy psychotyczne, jednak nie jest to cecha wyróżniająca to schorzenie. Mało tego, tego typu sytuacje są wyróżnione w klasyfikacji ICD-10 i na 9 podtypów w tej klasyfikacji tylko dwa dotyczą epizodów z elementami psychotycznymi.
      Mało tego, obecnie lekarze wycofują się nawet z określenia "choroba afektywna-dwubiegunowa" skłaniając się raczej do "zaburzenia", ze względu na stygmatyzację chorych. "Psychoza", jako jeszcze bardziej wartościująca, na pewno nie jest określeniem, które powinno znaleźć się w książce mającej promować tolerancję wobec osób wykluczonych - zwłaszcza że możliwość usłyszenia od lekarza takiego terminu jest naprawdę marginalna.

      OdpowiedzUsuń
    3. To że daną pozycję się oceni pozytywnie – wypuści na rynek i promuje, gdy w niej szkodliwe brednie – głównie wynikiem spłaszczonego poglądu, gdzie z reguły podczas recenzji nie wchodzi się w szczegóły – tylko chłonie ogół, jaki przecież wybitnie strawny, gdy historia (heterycka) ze stereotypowymi postaciami i relacjami – skierowana przecież do takich, co to równie stereotypowo „wstrzelili się dla wygody tak jak większość społeczeństwa w życie”, z poglądem na rzeczywistość/ludzi, gdzie o potrzebę doszukania się tego, na co kładziesz tu akcent – trudno, w zasadzie, ta nie możliwa do zaistnienia. To inna wrażliwość – wynik odbioru siebie, otoczenia – dlaczego mają się pokłonić nad tym co tu opisujesz i cytujesz – skoro wyobraźnia ich nie sięga w te obszary, by krytycznie wobec temu w czym samej/samemu się tkwi? Sama idea absurdalna – trzeba by świadomość wymienić. Ale przecież aktualna nie podpowiada – by tak właśnie uczynić…

      A poza tym cóż – byle co zawsze było w cenie, jeszcze jak opowiada historie i koncentruje się na postaciach, które z tego znanego hołubionego natarczywie i bezmyślnie świata? Krytyczne spojrzenie – gdzie o dyskwalifikację może chodzić – to tło, które jako kurz strzepie się z ubranka – i pójdzie dalej, pisząc kolejny „bestseller”, jaki ta reszta (większość) przyjmie z ochotą.

      OdpowiedzUsuń
    4. Dzięki za recenzję i ostrzeżenie.
      Powieść ewidentnie pisana stereotypem - jak autorka sobie wyobraża chorego psychicznie i opiekę psychiatryczną, na podstawie lektur własnych i dostępnych materiałów audiowizualnych. Niestety, efekt jest przeciwny założeniom instytucji matronackich: książka straszy chorymi i straszy szpitalami. Wzmacnia negatywny stereotyp chorego (na randomowe zaburzenie, bo przecież czy depresja poporodowa, czy ChAD to jeden pies) jako psychopaty-mordercy-kanibala-whatnot i popkulturowy imydż szpitali psychiatrycznych jako izb tortur. Bardzo szkodliwe z każdego punktu widzenia: i dla wahających się czy podjąć leczenie, czy przyznać się do choroby i dla bliskich osób chorych.
      Takie pisanie z wydajemisia zamiast z pogłębionej wiedzy kończy się utrwaleniem najgorszych mitów. No ale czasy, gdy autor/autorka przed stworzeniem powieści udawał/a się do biblioteki, by się kierunkowo podkształcić słusznie zostały zapomniane.
      Szczęście w nieszczęściu, że Michalak to nie jest jakaś straszliwie popularna pisarka i jej promień rażenia jest mniejszy niż w przypadku Chmielewskiej i np. haniebnego "Gwałtu".

      OdpowiedzUsuń
    5. Cieszę się, że powstają tego typu teksty. Dawno zauważyłam, że twórczość tej autorki jest szkodliwa (ja akurat zwróciłam uwagę na niebywały seksizm), dobrze że zaczęło się o tym mówić głośno.

      OdpowiedzUsuń
    6. Uważam że Panią Michalak należy tempić jak tylko się da. Sama opisując jej inną książkę zwróciłam uwagę jak opisuje mężczyzn. Przez chwilę zastanawiałam się czy nie pisać o Bezdomnej ale na pewno nei zrobiłabym tego lepiej. Znakomity tekst.

      OdpowiedzUsuń
    7. Szczerze mówiąc sama nie dobrnęła do końca tej książki, po kilku pierwszych rozdziałach została rzucona w najciemniejszy kąt pokoju. Zachęcona dobrymi recenzjami i faktem że jest napisana na podstawie faktów, zaczęłam ją czytać z wielkim zapałem, chciałam się czegoś nauczyć, dowiedzieć się o toku rozumowania osób, które zapadły na tą chorobę. Niestety czekało na mnie ogromne rozczarowanie, od razu zauważyłam nieprawidłowości w opisach (interesuje się psychologią) i zirytowana dałam sobie spokój. Bluźnierstwem jest opisywaniem w tak brutalny i lekceważący sposób tej choroby. To nie jest wyrok, z nią da się normalnie żyć, a ludzie na tysiąc procent nie reagują w taki sposób na jej nazwę. Kolejna sprawa opisy szpitali i leczenie. Gratulacje, teraz osoba po przeczytaniu takiej książki, która naprawdę będzie potrzebowała pomocy, dzięki ,,napisana na podstawie faktów" będzie porostu bał się o nią zwrócić do odpowiednich placówek. Kończąc ,,Bezdomną" wrzuciłabym na jedną półkę z ,,50 twarzami", opisaną jako- ,,Kompletne pomyłki- czytaj bestsellery". Więc zgadzam się całkowicie z twoją recenzją, którą czytałam z lekkością i uśmiechem na twarzy. Wreszcie ktoś poruszył tą sprawę i odpowiednio opisał jej fabułę.

      OdpowiedzUsuń
    8. "by w końcu oznajmić mi w twarz, że najwyraźniej, jako osoba chora, mam zaburzone postrzeganie rzeczywistości" - PRZERAŻAJĄCE!
      Wielkie dzięki za recenzję osoby znającej sprawę od wewnatrz, wiedziałam, że grafomania Michalak moze narobić szkód, ale nie wiedziałam że az tak bardzo.

      OdpowiedzUsuń
    9. Bardzo dziękuję za ten tekst, jest bardzo ważny (i znakomicie napisany)! Czy CPK/KK otrzymały pełną listę "pozaliterackich" zarzutów wobec bzdur, które promują? Bo dotychczasowa odpowiedź jest skandaliczna i świadczy wyłącznie o trzymaniu się swojego za wszelką cenę...

      OdpowiedzUsuń
    10. Profil CPK został dość obficie zasypany zarzutami i cytatami z książki, ale innej odpowiedzi brak. :/

      OdpowiedzUsuń
    11. Zastanawiające jest, dlaczego jakiś redaktorzyna czytając pierwsze "dzieło" pani Michalak, uznał że jest ono warte publikacji i podpisał kolejne umowy na produkcje takich straszliwych gniotów.
      Po głębokim namyśle stwierdzam,że jako osoba otyła, której otyłość wynika poniekąd z choroby znajdującej się w głowie (celowo nie napiszę jakiej, z uwagi na możliwość szkalowania przez panią Michalak kolejnej grupy społecznej)nie mam prawa do wypowiedzi, ponieważ co grube to wredne.
      Tfurczość pani Michalak szkodzi najbardziej ruchowi feministycznemu,który jak widac nie zadał sobie trudu oceny merytorycznej promowanego hm hm "dzieła".

      OdpowiedzUsuń
    12. Witam. Trafiłam na ten artykuł przypadkiem, osoba na facebooku go udostępniła. Przeczytałam tę powieść i nawet mi się podobała. Katarzyna Michalak znowu udowodniła, że potrafi pisać inaczej, ale... No właśnie. Chyba za bardzo dramatyzuje i wymyśla. Uwielbiam tę autorkę, ale jakoś inaczej spojrzałam na jej twórczość. Myślałam, że takie rzeczy są sprawdzana, bo przecież to może komuś wyrządzić krzywdę. Ten fragment o spotkaniu autorskim to już w ogóle mnie dobił. Nie tak wyobrażałam sobie tę pisarkę. Myślałam, że potrafi przyjąć krytykę.

      OdpowiedzUsuń
    13. Niestety czasami autorzy i autorki, których lubimy, rozczarowują jako ludzie (wiem, też doświadczyłam). Ale zawsze jest nadzieja, że nawet jeśli pani Michalak nie dopuszcza krytycznych głosów na swoich stronach czy spotkaniach, to chociaż je czyta i wyciąga wnioski.

      OdpowiedzUsuń
    14. Tego typu "literatura" to intelektualny kicz. Paradoks polega na tym, że ma wzięcie, a jego wartość jest mierzona liczbą sprzedanych egzemplarzy. Tak było, jest i pewnie będzie. Smutne.

      OdpowiedzUsuń
    15. Prosiliście może o komentarz jakieś inne organizacje kobiece? Może Feminoteka mogłaby się ustosunkować do tej sprawy? Wydaje mi się, że nie można tego tak zostawić.

      OdpowiedzUsuń
    16. Z wielkim zaciekawieniem przeczytałam powyższą recenzję, jakże odmienną od tych pozytywnych.

      OdpowiedzUsuń
    17. Bardzo ciekawa recenzja, choć po książkę i tak bym nie sięgnęła, bo nie lubię grafomanii. Już sam język tej kobiety jest tak prostacki, że nie chce mi się tracić na nią czasu. A ten matronat to już w ogóle przeginka na maksa! Panie z CPK też pewnie nie czytały tej książki.

      OdpowiedzUsuń
    18. Myślę, że mogę się uczciwie przyznać, że czytałam ją w wielkich bólach i tylko i wyłącznie dlatego, że wcześniej zobaczyłam niektóre z tych cytatów. Trochę się łudziłam, że kontekst je złagodzi... Niestety mocno się przeliczyłam ;)

      OdpowiedzUsuń
    19. Nie wiem czy jeszcze gorszego PR ChADowcom nie zrobil artykul z Gazety Wyborczej, ale czytam to streszczenie i jestem przerazona.

      OdpowiedzUsuń
    20. O, Shigella, możesz podrzucić ten tekst? Chętnie się poznęcam ;)

      OdpowiedzUsuń
    21. Dziękuję za link do Feminoteki! To ważne, że oprócz oszalałych z zachwytu notek na blogach ukazują się również takie teksty!

      OdpowiedzUsuń
    22. @psychjiatryk

      Zależy do jakiego psychiatryka się trafi i na jaki oddział. Są wspaniałe szpitale gdzie jest fajnie i miejsca, gdzie nikt nie chciałby wylądować, bo wyglądają jak więzienia gdzie chorzy siedzą za karę.

      "Tego rodzaju odzierające z godności działania nie tylko są niezgodne z prawem i zwyczajną empatią, ale też nie mają żadnego zastosowania w procesie leczniczym, mogąc nawet pogorszyć stan pacjenta."

      "Idąc dalej: pacjent w czasie ataku psychotycznego może zostać unieruchomiony siłą i faktycznie, może zostać zaaplikowany lek uspokajający. Takie przeżycie, choć bez wątpienia może być traumatyczne, nie jest oznaką znieczulicy personelu"

      Pacjent może też dostać leki bez konsultacji z lekarzem za zwykłą niechęć do zamknięcia go w szpitalu przymusem (tj. zabronienia wychodzenia na zewnątrz) bez uzasadnionej przyczyny, a unieruchomienie siłą może skonczyć się zwykłm pobiciem pacjenta; takie rzeczy się zdarzają niestety co wiem od byłych pacjentów którzy to widzieli i na pewno nie zmyślają. Łamanie praw pacjenta? A jakże, ale ilu gdy są na oddziale zamkniętym się poskarży i jeszcze znajdzie dowody?

      "Po trzecie: pacjent w szpitalu psychiatrycznym ma prawa. Bez wyroku sądu lub ubezwłasnowolnienia może nawet wypisać się na własne życzenie, jeśli tylko jest w stanie podpisać dokumenty."

      Nie wszyscy pacjenci psychiatryków są pełnoletni, wtedy mogą zostać zamknięci przymusem bez wyroku sądu bo o wyjściu decyduje opiekun. A jemu np. może nie być na rękę dziwne dziecko w domu. Prawo papierkowe kończy się gdy pacjent jest w zakmnięciu za kratami, a ludzie, którzy cię pilnują, mają siłę fizyczną i chemiczną. Wtedy pacjent nie ma się nawet komu poskarżyć.

      "Co więcej, przy wypisie pacjent nie jest pozostawiany sam sobie, jak dalej opisuje pani Michalak, ale otrzymuje szczegółowe zalecenia odnośnie dalszej terapii, namiary na lekarzy, czasem nawet leki."

      Jaki procent ją naprawdę kontynuuje?

      "Jeśli natomiast autorka, która, jak często podkreśla, swoją twórczość opiera na własnych doświadczeniach, miała okazję zetknąć się z podobnymi przypadkami w rzeczywistości, to zamiast opisywać je jako normalne praktyki, odstraszając tym samym osoby, które mogłyby skorzystać z pomocy psychiatrycznej, powinna zgłosić takie wydarzenia do odpowiednich władz."

      Autorka książki raczej zmyśla, ale z doświadczeń osób mi bliskich wynika, że te jej znacznie przekoloryzowane opisy jednak opierają się niestety na rzeczywistości.

      OdpowiedzUsuń
    23. @czanica - nie neguję, prawdopodobnie istnieją placówki, gdzie łamie się prawa pacjenta. Nie zmienia to faktu, że jest to margines (który się zmniejsza z upływem czasu). Zdarzają się też porodówki, na których ciężarne traktowane są jak przedmioty, oddziały onkologiczne, gdzie chorzy są poddawani nierozsądnym terapiom, etc. Nie zmienia to faktu, że są to działania piętnowane i stopniowo eliminowane.
      Jeśli chodzi o brak pola manewru w takich wypadkach, najbardziej niestety narażone są osoby samotne. Pacjent ma jednak prawo do kontaktu z rodziną i jeśli wystąpią niepokojące sytuacje, z którymi pacjent z różnych względów sobie nie radzi, zawsze to krewni mogą interweniować - oczywiście, zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy mają taką możliwość, nie w każdej rodzinie się dobrze układa - ale jest to problem zupełnie na innym poziomie, nie problem leczenia psychiatrycznego jako takiego.
      Jeśli chodzi o procent pacjentów kontynuujących leczenie po wypisie, to proszę mi wybaczyć, ale jest to argument zupełnie absurdalny. Z żadnej choroby nie da się wyleczyć kogoś, kto leczyć się nie chce i nie próbuje.
      Kwestię osób niepełnoletnich pominęłam specjalnie, z kilku powodów: po pierwsze w książce opisywane jest leczenie osoby dorosłej. Po drugie, zdaję sobie sprawę z ograniczeń wiążących się z brakiem prawnych możliwości, jakie ma się przed osiągnięciem osiemnastego roku życia - i ponownie, jeśli opiekun nie reaguje na niepokojące sygnały, to przepraszam bardzo, ale jest to znowu problem relacji rodzinnych, nie szpitala.
      Jak w każdej sferze życia i w psychiatrii zdarzają się nadużycia, źli lekarze i zwyczajne nieszczęścia. Jednak nie jest to norma, więc demonizowanie lecznictwa psychiatrycznego, które może pomóc i pomaga wielu ludziom, w poczytnej, bestsellerowej powieści, która ma "uczulać na problemy osób wykluczonych" uważam za skandaliczne. Tego typu opisy łatwo mogą zniechęcić ludzi, którym pomoc jest potrzebna, a trafiając na takie opisy, natychmiast zaczną identyfikować szpitale z więzieniami.

      @Anonim
      Drogi Anonimie - aż przeczytałam ponownie swój tekst. O elektrowstrząsach nie napisałam ani słowa - było natomiast o polewaniu nagiej pacjentki zimną wodą w celu "uspokojenia". Elektrowstrząsy, owszem, czasem się stosuje, jednak jest to metoda, po którą się sięga w najcięższych przypadkach, a w wypadku depresji akurat, mowa głównie o depresji lekoodpornej - czyli takiej, na którą nie działają konwencjonalne metody.
      Dziękuję też za linka do witryny wyraźnie propagującej teorie spiskowe na temat psychiatrii. Zapewne w najbliższym czasie skomentuję również tamte teksty i niewykluczone, że podrzucę je jeszcze i innym osobom zainteresowanym problemem propagowania głupot na temat medycyny.

      OdpowiedzUsuń
    24. jeśli kogoś biją sanitariusze w szpitalu a rodzina nie reaguje to problem rodziny nie szpitala, przecież gdzie tam żeby ordynator był odpowiedzialny za swój personel!

      OdpowiedzUsuń
    25. Tak, jeśli rodzina nie reaguje na nieprawidłowości w szpitalu - to definitywnie jest problem rodziny. Takie rzeczy trzeba zgłaszać, lekarze - również ci, którzy popełniają nadużycia - nie są nie do ruszenia, wręcz przeciwnie. Łatwo stracić prawo do wykonywania zawodu z powodu pomówień, co dopiero konkretnych zarzutów ze świadkami.
      Zamiast krzyczeć, jaka krzywda się komuś stała w konkretnym szpitalu, proponuję zgłosić to do lokalnej Izby Lekarskiej, zamiast wygadywać w internecie bzdury na temat tego, jak podobno wyglądają szpitale.

      OdpowiedzUsuń
    26. Teorie spiskowe to jedna sprawa, ale to, że leczenie szpitalne w psychiatrii ma wiele wad jest też dyskutowane w środowisku naukowym i wcale nie jest tak, że szpitale psychiatryczne mają szczególnie wysoką skuteczność i że komuś kto cierpi np. na schizofrenię czy cieżką depresję zawsze najlepiej pomożę psychiatryk. Arnhild Lauveng też pisała, że sanitariusze przekroczyli swoje uprawnienia gdy była w szpitalu - czy o tym też nie powinna wspominać w książce, żeby nie zniechęcać ludzi do leczenia szpitalnego? Tylko, że ona właśnie bynajmniej nie zniechęca do leczenia, tylko daje nadzieje, że da się wyleczyć ze schizofrenii mimo, że lekarze jej tej nadziei nie dawali.

      OdpowiedzUsuń
    27. Poza tym zdziwisz się jak łatwo dostać błędną diagnozę gdy cierpi się na coś, co nie jest częste i ładnie opisane w podręczniku oraz jak zespół wykształconych i doświadczonych psychiatrów może pomylić zupełnie nie związane ze sobą przypadłości. Moim zdaniem leczenie w szpitalu psychiatrycznym powinno być ostatecznośćią, a środki, jakie tam są stosowane, psychiatrzy powinni dobrze jeszcze raz przemyśleć łącznie z tym czy rzeczywiście są adekwatne do potrzeb pacjentów.

      Pacjenci w Polsce trafiają do szpitali których nie stać na zapewnienie im nie tylko odpowiedniej opieki ale nawet po prostu zwykłego, komfortowego pobytu.

      Czy spanie na korytarzu obok przechodzących ludzi albo w kilkuosobowych salach, zmuszanie do spożywania nieapetycznego szpitalnego jedzenia i snująca się tygodniami, niesamowicie uciażliwa nuda, to naprawdę dobre warunki do leczenia problemów psychicznych? Czy umieszczanie w przepełnionych salach np. osób nie radzących sobie z lękami obok tych z problemami z agresją naprawdę jest dobrym pomysłem?

      Podobno tych dobrych i komfortowych szpitali jest więcej, przynajmnniej taką mam nadzieję.

      OdpowiedzUsuń
    28. Niestety z tego co mi wiadomo to czasami działa tak: biorą jakiegoś dziwnego człowieka którego problemów nikt nie rozumie, dają mu diagnozę, że pewnie schizofrenia prosta i stwierdzają, że pewnie nie da się tego wyleczyć. Naprawdę budujące... Szczególnie, gdy po latach okazuje się że jest to po prostu nieśmiała osoba z masą lęków po znęcaniu się nad nią w szkole przez kolegów.

      Doprawdy - arcydzieło polskiej psychiatrii.

      OdpowiedzUsuń
    29. Trochę się zaangażowałam, to dodam jeszcze, że to nie tylko problem psychiatryków tylko psychiatrii i psychologii w ogóle. Moja znajoma poszła leczyć się na alkoholizm a na terapii dowiedziała się, że jej homoseksualizm wynika z problemów emocjoanalnych i tym należy się zająć najpierw. Srsly? To są ludzie leczący na NFZ?

      OdpowiedzUsuń
    30. @Anonimowa
      Na początek dwie prośby:
      1. Podpisuj się. Jakkolwiek, literką na końcu tekstu, ksywką w polu nazwa/URL (są takie opcje, gdy sobie rozwiniesz okienko "komentarz jako"). Zdecydowanie ułatwi to dyskusję - jak anonimów jest wiele, naprawdę trudno odgadnąć, czy rozmawia się z jedną, czy z kilkoma osobami.
      2. Nie flooduj (czyli: nie wrzucaj kilku komentarzy jeden pod drugim). W komentarzu można wpisać naprawdę długi tekst i nie ma potrzeby się rozdrabniać.
      Tyle spraw porządkowych.:)

      Co do meritum: wydaje mi się, że bardzo odbiegasz od tematu. Bo ani nikt tu nie sugeruje, że nasz system ochrony zdrowia działa idealne, ani że nie zdarzają się błędy i nadużycia. Zdarzają się, oczywiście że tak, i to zarówno w szpitalach, jak i w przychodniach, i to niezależnie od tego, czy są prywatne, czy państwowe. Tyle że nie oznacza to ani, że taki stan jest pożądany, ani (nadużycia) że jest zgodny z etyką czy z prawem. I trzeba mieć tego świadomość - co jest nadużyciem, a co nie, co jest stanem zgodnym z etyką, prawem, a co nie.Bo tylko jak ma się tego świadomość, to można skutecznie działać i w swojej własnej sprawie, i po to, by takie sytuacje zdarzały się jak najrzadziej.

      Zdecydowanie za to nie powinno się ludziom wmawiać, że polewanie wodą jest standardową procedurą w szpitalach psychiatrycznych czy że pacjent nie ma żadnych praw. Z dwóch powodów: bo albo taki pacjent (jego rodzina) nie zaprotestuje i wtedy nie ma szans na poprawę sytuacji, albo kolejne osoby nie będą szukać pomocy tam, gdzie mogą ją otrzymać.

      Nie mam pojęcia, czy szpital psychiatryczny w każdym przypadku powinien być ostatecznością. Nie znam się na tym. Wiem, że w niektórych przypadkach jest koniecznością. Demonizując to miejsce, sprawiamy, że osoby, które tylko tam mogą znaleźć pomoc, nie otrzymają jej w ogóle. Bo będą się bały tam pójść. Choroby nie da się z siebie wymodlić czy pozbyć się jej za pomocą okadzania. Choroby można jedynie leczyć. Jasne, że można obrazić się na rzeczywistość i ustawić poza systemem, ale chyba lepiej edukować się i angażować w to, by było po prostu lepiej.

      I jeszcze jedna, bardzo istotna rzecz: pani Michalak ani przez chwilę nie twierdzi, że to, z czym miała do czynienia jej bohaterka w szpitalu, nie powinno się było wydarzyć. Że należało właśnie do kategorii nadużyć. Opisuje skandaliczne wydarzenia tak, jakby były czymś normalnym. Gdyby choć nadmieniła, że coś było nie tak, można by było ją usprawiedliwić. A tak mamy zwykłą pogoń za sensacją bez krztyny troski o osoby, które się takimi opisami stygmatyzuje.



      OdpowiedzUsuń
    31. Poprzednia bazgranina pani Michalak pod postacią serii owocowej czy innych bzdetów była a i owszem, głupia i tandetna, ale przynajmniej nieszkodliwa. Nie licząc epatowania seksizmem, nieszkodliwa.

      Ale jeżeli literat tego pokroju zaczyna brać na warsztat tak trudne tematy, to zaczyna się problem. Do opisywania takich problemów jak bezdomność czy choroby psychiczne trzeba wrażliwości, pokory, wiedzy, wiedzy, i jeszcze raz wiedzy w tym temacie, konsultacji z osobami, które żyją z tym na co dzień i co więcej - zdjęcia okularów, przez które widzi się świat w czerni i bieli. Tego wszystkiego przy tworzeniu "Bezdomnej" zabrakło.

      Seksizm wylewa się z każdego dziełka AutorKasi, co więcej, nie brakuje tekstów o tym charakterze na jej blogu czy w wywiadach. Bardzo mnie smuci postawa CPK - nieprzemyślany patronat bym wybaczyła, ale wykręcania kota ogonem po udowodnieniu cytatami, że tej książki absolutnie nie można promować nie mogę przepuścić. WSTYD, CPK, WSTYD, nie pod takimi sztandarem feminizmu chcę walczyć!

      Dziękuję za tekst. Przyznaję się bez bicia, że wiedzę na temat chorób psychicznych mam wybiórczą i głównie opartą na biografiach słynnych osób, więc wdzięczna jestem osobie kompetentnej za podzielenie się swoimi przeżyciami.

      Z wyrazami szacunku
      Kazik

      OdpowiedzUsuń
    32. Jestem po próbie lektury i tak, ten patronat to karygodny, niewybaczany, absurdalny błąd. Obraz leczenia oraz chorych rodem z najgorszych stereotypów. KSIĄŻKA WIELCE KRZYWDZĄCA zarówno te osoby, jak też lekarzy i cały personel szpitali.

      Od razu widać, że autorka nie ma pojęcia o czym pisze i liczy na tani sentymentalizm, którą te sceny miały zapewne wywołać.

      Z moich obserwacji tej pani i jej wypowiedzi: uderza mnie potężny narcyzm autorki i nachalna autopromocja.
      Nie potrafi ona przyjmować krytyki swoich książek, a nawet tylko innego zdania - obraża i "nawraca" nie dość zachwyconych jej twórczością blogerów.

      A najciekawsza jest jej nachalna autopromocja, m.in. słynna już akcja na forum Książki, kiedy to autorka pod różnymi nickami wychwalała własne książki pod niebiosa... Gdy wyszło na jaw, podobno domagała się usunięcia tychże ciekawostek...
      Zaiste zadziwiająca, zdeterminowana istota...
      O walorach literackich się nie wypowiadam, bo każdy ma własny gust.
      Pozdrawiam
      Wanda

      OdpowiedzUsuń
    33. coś w tym jest... pamiętam tę rozróbę na forum...
      tych absurdalnych błędów rzeczowych jest więcej, np. w innej książce tej pani kobieta w ciąży występuje jako dawczyni szpiku... Czytelnik

      OdpowiedzUsuń
    34. Świetny artykuł! Jestem naprawdę wstrząśnięta taką reakcją autorki oraz napastliwością, z jaką na Ciebie napadła (wychodzi na to, że to ona ma jakieś zaburzenie, albo cierpi na zadufanie i gburowatość pierwotną). Nie wiem, jak "Bezdomna" może zdobywać fanów, sama odpadam po kolejnych recenzjach, które nie są pisane przez kręgi fanów AutorKasi. Co do promocji książki - kto da więcej ten zapewni sobie miejsce - dzisiaj nie liczy się treść tylko kasa.

      Pozdrawiam serdecznie :)

      OdpowiedzUsuń
    35. Wielkie dzięki za ten wpis!
      Też choruję na ChAD i muszę dodać, że z "psychozą maniakalno-depresyjną" spotkałam się parokrotnie na ulotkach leków, więc gdyby nie totalna ignorancja AutorKasi, można by tę jedną rzecz jej wybaczyć. Niestety, opisując chorobę w ten sposób, robi nam wielką krzywdę... Już dość przeszłam uświadamiając rodzinę, że z tym da się żyć i nie mordować innych, nie mam ochoty robić tego z resztą społeczeństwa.

      Pozdrawiam i życzę dużo zdrowia!

      OdpowiedzUsuń
    36. Bardzo merytorycznie, odpowiedzialnie i trafnie. Zgadzam się w stu procentach i cieszę się, że zwróciła Pani na to wszystko uwagę. Poziom wiedzy na temat zaburzeń psychicznych jest w Polsce tak niski, że jeszcze wiele lat przed nami - szacun za tę recenzję!

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. Nie bardzo rozumiem dlaczego miałby być wysoki. Naród psychiatrów, uchowaj Boże!

        Usuń
    37. Jak ja Ci jestem wdzięczna za tę recenzję... Ostatnio zobaczyła tyle pochlebnych, że z ulgą witam głos rozsądku.

      Z jednym mogę się zgodzić - bywają szpitale psychiatryczne, które wyglądają przerażająco, fakt. Wygląd się zdarza - budynki często są stare, a remonty zajmują dużo czasu (miałam okazję pooglądać sobie przybytek, w którym jako psycholog pracuje moja rodzicielka).

      I właśnie jako córka psychologa dostawałam białej gorączki. Nie znam się na psychiatrii czy psychologii, a książkę czytałam tylko we fragmentach, ale im więcej, tym bardziej rosła ochota na zwyczajne ciśnięcie czymś w autorkę. Och, po tym, jak próbowałam napisać na blogu komentarz dotyczący jej inngo "dzieła" - suprise, nie przeszedł przez moderację. Ciekawe, dlaczego.

      Szkodliwość tej książki przekracza normy i jak na razie chyba drugiej tak bezpośredniej nie spotkałam. Żeby jeszcze była tylko głupia i źle napisana! I o ile jestem w stanie uwierzyć, że ktoś mógł coś takiego napisać, to nie mieści mi się w głowie, że ktoś to przepuścił do druku. No nie mieści. Patronat też nie.

      A spotkanie, które opisałaś, wprawiło mnie na chwilę stupor. Nie miałam pojęcia, jak daleko sięga niechęć aŁtorkasi na krytykę.

      Shinigami

      OdpowiedzUsuń
    38. Jak ja Ci jestem wdzięczna za tę recenzję... Ostatnio zobaczyła tyle pochlebnych, że z ulgą witam głos rozsądku.

      Z jednym mogę się zgodzić - bywają szpitale psychiatryczne, które wyglądają przerażająco, fakt. Wygląd się zdarza - budynki często są stare, a remonty zajmują dużo czasu (miałam okazję pooglądać sobie przybytek, w którym jako psycholog pracuje moja rodzicielka).

      I właśnie jako córka psychologa dostawałam białej gorączki. Nie znam się na psychiatrii czy psychologii, a książkę czytałam tylko we fragmentach, ale im więcej, tym bardziej rosła ochota na zwyczajne ciśnięcie czymś w autorkę. Och, po tym, jak próbowałam napisać na blogu komentarz dotyczący jej inngo "dzieła" - suprise, nie przeszedł przez moderację. Ciekawe, dlaczego.

      Szkodliwość tej książki przekracza normy i jak na razie chyba drugiej tak bezpośredniej nie spotkałam. Żeby jeszcze była tylko głupia i źle napisana! I o ile jestem w stanie uwierzyć, że ktoś mógł coś takiego napisać, to nie mieści mi się w głowie, że ktoś to przepuścił do druku. No nie mieści. Patronat też nie.

      A spotkanie, które opisałaś, wprawiło mnie na chwilę stupor. Nie miałam pojęcia, jak daleko sięga niechęć aŁtorkasi na krytykę.

      Shinigami

      OdpowiedzUsuń
    39. przeczytałam książke naprawde piekna tylko liczyłam na. inny koniec .Tak fajna książka. ze przeczytałam w jeden dzień .

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. I moim zdaniem piękna - jedna z wielu autorki. Cóż niektórym zazdrość(?) przesłania wiele jeżeli nie wszystko!

        Usuń
    40. cytują cie na Nizatapialnej armadzie. szacun! :)

      OdpowiedzUsuń
    41. Dziękuję za komentarz do tego "dzieua". Ostatnimi czasy próbowałam przebrnąć przez "Nie oddam dzieci", ale poległam już na początku, nie, nie da się tego czytać na trzeźwo, a z kolei konieczność częstego wspomagania się czymś mocniejszym mogłaby zaowocować np. marskością wątroby. Więc nie ryzykowałam. Dlaczego ta kobieta pisze? Dlaczego ktoś to wydaje? Gdzie, w końcu, jest korekta? Zdania typu "Tak oto wdzięczność ludzka na pstrym koniu jeździła po reputacji doktora Sokołowskiego…" lub "...Wkrótce po podpaleniu bezdomnego podjechała pod jego dom policja " Dla nie znających treści wyjaśnienie: to nie policja podpaliła bezdomnego! Katarzyno Michalak nie idźcie tą drogą! Przeproście za to co dotychczas napisałyście i nie piszcie więcej! Proszszszszę.

      OdpowiedzUsuń
    42. Michalak to grafomanka z przerostem ego. Nie wiem, kto to wydaje i kto to czyta. Nie powinna grafomania dziwić, wszak Allah nie stworzył kobiety, by pisała ksiązki :) Takbir!

      OdpowiedzUsuń
    43. O Bezdomnej słyszałam wiele pozytywnych opinii od koleżanek. Sama nie czytałam, bo dopiero rozpoczynam przygodę z twórczością p. Michalak. Na święta dostałam jej (chyba?) najnowsza książkę Leśną Polanę. Przeczytałam bardzo szybko i stwierdzam, że to dobra książka. Na pewno typowo kobieca, napisana odpowiednim stylem. Jestem bardzo ciekawa "Bezdomnej", jutro idę do biblioteki :)

      OdpowiedzUsuń
    44. Myślę, że wiele osób będzie Ci to przekazywać, ale to powinno się rozpowszechniać gdzie sie tylko da. Trzeba pokazać jakie osoby są promowane obecnie na polskim rynku literackim.
      Nowy wpis pani Michalak, w którym jest też fragment o Tobie: http://katarzynamichalak.blogspot.co.uk/2017/05/zawodowy-hejter-niszczy-tanio-i.html

      OdpowiedzUsuń