• Mali bohaterowie i antybohaterowie

    Ostatnio media obiegła historia Constance McMillen,18-latki z Missisipi, która chciała przyjść na bal maturalny ze swoją dziewczyną. Szkoła wolała odwołać imprezę, niż do tego dopuścić, koledzy i koleżanki winą za to obarczyli oczywiście Constance, ta jednak nie poddała się i poszła za sprawą do sądu, który orzekł, że szkoła złamała prawo. Więcej szczegółów tu i tu, a mnie się przypomniała historia sprzed paru lat, tym razem z polskiego podwórka, której bohaterem był 15-letni gej, szykanowany przez swoich rówieśników. Najpierw zwrócił się o pomoc do swoich nauczycieli, a potem, gdy ci zbagatelizowali sprawę, napisał o wszystkim do "Repliki". Efekt? Udało mu się zyskać wsparcie pedagogów i zorganizować w szkole pogadankę o homofobii. I dokonał tego zupełnie sam, potrzebował jedynie słów otuchy.

    To są trochę inne sukcesy niż Ryszarda Giersza czy Piotra Kozaka, ale mają z nimi coś wspólnego - za każdym razem rzecznikami naszych praw stawali się nie działacze czy politycy, ale zwykli ludzie, którzy, zamiast płożyć uszy po sobie i stwierdzić, że jest jak jest i nic się nie da zrobić, postanowili walczyć o swoje. Lubię takie historie, bo dają nadzieję. I pokazują, że nie trzeba mieć za sobą mediów czy nie wiadomo jakich pieniędzy, aby wygrać z systemem. Trzeba za to się wkurzyć. Tak jak dwie lesbijki, które walczą o prawo do pobierania zasiłku opiekuńczego, wspólnego rozliczania się z PIT oraz o naliczenie podatku od darowizny na rzecz partnerki, w której domagają się zaliczenia do I grupy podatkowej przewidzianej dla małżonków i najbliższej rodziny.

    Z innych wieści ze świata tym razem ciekawie jest na Węgrzech, gdzie András Király, rzecznik prasowy skrajnej prawicy, który dotychczas lansował się na obrońcę bardzo tradycyjnych wartości, zrezygnował ze stanowiska po tym, jak na jednym z blogów ukazały się jego zdjęcia z kanadyjskiej parady równości, na których pozuje z drag queenkami i skórzakami (do obejrzenia tu). Király oczywiście zaprzeczył, jakoby był gejem, twierdząc, że jego wyjazd miał charakter badawczy, przyznał się za to do palenia marihuany, na czym również przyłapał go fotograf. To już kolejne w ostatnich miesiącach tego rodzaju doniesienie z zagranicy, a ja z niecierpliwością czekam na podobną aferę w Polsce, a że wybory coraz bliżej, to może w końcu coś wypłynie. Choć pewnie skończyłoby się tak jak każdy epizod z sir Normanem w "Little Britain" - wyjaśnieniami, że ktoś się potknął i przypadkowo na coś nadział, szukał toalety i znalazł się przypadkiem w klubie gejowskim albo nie znał miasta i umówił się z dawnym kolegą nie tam, gdzie trzeba.

  • Czytaj także

    2 komentarze:

    1. Ostatni akapit wydaje mi sie sosolowaty: zapolujmy na kryptogeja.
      Nie wydaje mi sie by to bylo oki.
      To dlatego ze wszyscy ktorzy sie ukrywaja, niezaleznie od sposobu w jaki to robia beda cos takiego odczytywac jako napietnowanie. Nie sposobu w jaki sie ukrywaja( np. napietnowywanie,ponizanie innych) ale tego co ukrywaja.

      Chyba znow mnie tu za duzo a za malo normalnych/dotychczasowych komentatorow.

      m@B

      neospasmin.blox.pl

      OdpowiedzUsuń
    2. Nie sądzę, żeby wszyscy tak to odczytali. Akapit dotyczy bardzo konkretnej sytuacji - polityka konserwatywnej partii, któremu przydarzyła się taka wpadka. To, czy ktoś decyduje się na coming out, czy nie, to jego prywatna sprawa. Jeżeli jednak ktoś taki w dzień jest twarzą skrajnie homofobicznej partii i pozuje na zwolennika tradycyjnych wartości, a w nocy odwiedza darkroomy, to jest po prostu hipokrytą i nie będę płakać, gdy ktoś go nakryje nie tam, gdzie trzeba. Tak jak nie płakałam, gdy runął mit Tigera Woodsa czy, z polskiego podwórka, Kazia Marcinkiewicza.

      OdpowiedzUsuń