• CO MOTYWUJE LESBIJKĘ DO DZIAŁANIA?

    Dziś tekst na specjalne zamówienie, które pojawiło się po tym, jak na naszym fejsbuku opublikowałam odpowiedź Jacka Adlera na zadane mu na czacie Onetu pytanie "Dlaczego tak mało kobiet (les) działa w środowisku LGBT? Są niedopuszczane, czy po prostu nie są zainteresowane swoimi prawami?":

    Mogę mówić tylko o organizacji, w której jestem: komitet organizacyjny Parady Równości od samego początku był otwarty na wszystkich chętnych, wielokrotnie zapraszaliśmy na nasze spotkania, przez wiele miesięcy na początku samo przyjście na spotkanie było traktowane jako przystąpienie do komitetu. I cóż: właściwe wszystkie kobiety, które zostały członkiniami komitetu, to heteryczki. Żadna lesbijka nie przyszła i nie chciała z nami pracować. Na pierwsze spotkanie przyszły wprawdzie Monika Czaplicka (członkini KPH i Fundacji Równości) i Anna Urbańczyk (z zarządu KPH). Ale przyszły ten jedyny raz i potem już nigdy się nie pojawiły. Na tej podstawie stwierdzam, że lesbijki nie chcą po prostu uczestniczyć w długofalowych projektach.

    Adam, jeden z czytelników naszego bloga, zaproponował, by w odpowiedzi na te słowa napisać poradnik, jak zmotywować lesbijkę do działania. A jako że również mnie, czemu kilkakrotnie dawałam wyraz, boli nieobecność kobiet nieheteroseksualnych w obecnym gronie organizatorów i organizatorek Parady, oto i on. Może pomoże.

    Przede wszystkim, aby zmotywować lesbijkę do działania, należy wiedzieć o tym, że jest lesbijką. Jak to rozpoznać? Wbrew pozorom nie jest to takie proste, co pokazują chociażby wszelkie dyskusje wizerunkowe. Ale w wielkim uproszczeniu można założyć, że jeżeli jakaś kobieta określa się jako lesbijka, a dodatkowo jeszcze jest autorką książki zatytułowanej na przykład "Mój świat jest kobietą. Dziennik lesbijki", w której, jak twierdzi, zamieszcza swoje własne wspomnienia, to jest lesbijką. O, na przykład ta pani z komitetu organizacyjnego tegorocznej Parady całkiem nieźle do tego opisu pasuje:
    A jednak, jak widać w powyższym cytacie, nie została zidentyfikowana. Szkoda, bo, jak pokażę za chwilę, pomogłoby to w czynności motywowania do działania.

    Jak już rozpoznamy lesbijkę, co, jak wspomniałam, nie jest łatwe, przed nami kolejny trudny krok: musimy ją zauważyć. Lesbijki są zazwyczaj mniejsze (choć niekoniecznie szczuplejsze) od gejów i, jak sądzę, dla tych drugich znacznie mniej atrakcyjne niż mężczyźni, więc aby je dostrzec w tłumie przystojniaków, trzeba się czasami nieźle wysilić. Dodatkowe utrudnienie jest takie, że niektóre lesbijki, z racji zamiłowania do portek i krótkich fryzur, mogą się z owym tłumem stopić. Jedyna rada: patrzeć uważnie, a w razie wątpliwości pytać. Jeżeli nadal nie udało nam się żadnej znaleźć, może to oznaczać, że znajdujemy się w utopiopodobnym miejscu, do którego lesbijki wstęp mają, ale tylko w teorii. Wtedy należy miejsce pobytu zmienić i zacząć zabawę od nowa. Do skutku.

    Po rozpoznaniu i zauważeniu nadchodzi najbardziej niebezpieczna faza: otóż trzeba delikwentkę zmotywować do długofalowego działania. Choć wymaga to sporo wysiłku, to mogę zapewnić, że się opłaci: zmotywowana lesbijka potrafi działać kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat. Taka Roma Cieśla na przykład, która niedawno animowała protest przeciw nieobiektywnemu pokazywaniu krakowskiego Marszu Równości w mediach, działa już od 1987 roku (o ile Gosi pamięć nie myli). Trochę później, bo w latach 90. ubiegłego wieku, swoją działalność rozpoczęła chociażby Monika Komoda. Ba, działających lesbijek było wówczas już tak wiele, że powstała grupa Lambda Bilitis. A Yga Kostrzewa to już w ogóle wydaje się działać od zawsze. No ale porzućmy przykłady i wróćmy do motywowania. Lesbijka, jak wiadomo, jest istotą przewrażliwioną na punkcie swojej tożsamości, więc nie najlepszym pomysłem jest pisanie na swoim portalu o tym, że w wiszącym w toalecie nieistniejącego już klubu 69 napisie "Lesbijko, jesteś silna i męska, ale zostaw armaturę w spokoju!" było sporo prawdy. Dobrze jest za to co jakiś czas podkreślać, że osoby nieheteroseksualne to nie tylko geje i że, przynajmniej w ramach projektu, który prowadzimy, wszystkie literki niekończącego się skrótu LGBTQetcetera są sobie równe. I najlepiej zrobić to nie tylko słowem, ale też czynem. Tak, wiem, ciężka sprawa. Bo pula gratisów z działalności, jak zagraniczne wycieczki czy lans w mediach, jest ograniczona. No ale jak chcemy motywować, to trzeba się czasami posunąć. Nawet na rzecz osoby, która jest mniej efektowna i elokwentna.

    I tu przychodzi czas na uwagę natury ogólnej. Otóż, jak chyba nie raz udało mi się pokazać, to nie jest tak, że akurat lesbijki są jakąś szczególnie mało aktywną grupą. Prawidłowa odpowiedź na pytanie zadane na czacie brzmi: to nieprawda, że mało kobiet działa w nieistniejącym środowisku osób LGBTQetcetera. Po prostu są mniej widoczne. I większość z nich, zamiast walczyć o widoczność, woli spełniać się w bardziej niszowej działalności, która może i nie daje splendoru, ale pozwala na działanie na rzecz zmian w przyjaznym gronie. Z warszawskich przykładów pokazują to choćby UFA, Damski Tandem Twórczy, LOT i aktywność kobiet nieheteroseksualnych w Porozumieniu 8 Marca. Tak że pytanie, które posłużyło za tytuł tego posta, tak naprawdę powinno brzmieć: "Jak sprawić, by lesbijka dołączyła akurat do mojego projektu?". Odpowiedź jest prosta: trzeba się postarać, bo lesbijskie aktywistki mają naprawdę dużo ciekawych projektów na głowie.

    I na koniec disclaimer: jako że ów wpis ma charakter półżartobliwy, celowo nie ujęłam w nim rozważań na temat braku motywacji do działania w ogóle oraz nie wymieniłam tych kobiet nieheteroseksualnych, które jak najbardziej w mainstreamie działają (poza Ygą oczywiście). Celowo też używam głównie wykluczającego inne kobiety LBTQ słowa "lesbijka". Wiem też, że niewidoczność kobiet nieheteroseksualnych wynika ze splotu przyczyn, z których postawa działaczy - mężczyzn nieheteroseksualnych wcale nie jest najważniejsza, a wręcz jest już na tyle marginalna, że zacytowane słowa jednego z organizatorów Parady są swoistym skansenem. Niemniej jednak, jako że ten sposób myślenia (traktowanie kobiet i mężczyzn niehetero jako dwóch kompletnie odrębnych bytów i wynikający z tego zupełny brak wzajemnego zrozumienia i chęci poznania, co jest tak naprawdę niezbędne przy jakichkolwiek wspólnych działaniach) jest chyba nadal dość powszechny i wśród mężczyzn, i wśród kobiet (ot, niedawno na forum KK znalazłam światłą myśl, że jedną z cech charakterystycznych lesbijek jest niechęć, a wręcz wrogość w stosunku do mężczyzn), temat wydał mi się wart rozwalenia. Chociaż wstępnego.
  • Czytaj także

    18 komentarzy:

    1. Brawo! Brawurowy tekst :)
      Cieszę się, że ktoś to powiedział i że słusznie zauważono, że mężczyźni często działań kobiet nie zauważają. Zwłaszcza (a może: tym bardziej) nieheteroseksualni mężczyźni.

      Niemniej:
      Prawidłowa odpowiedź na pytanie zadane na czacie brzmi: to nieprawda, że mało kobiet działa w nieistniejącym środowisku osób LGBTQetcetera. Po prostu są mniej widoczne.
      Wydaje mi się, że nie chodzi o widoczność, co o pozycję w dyskursie. Pamiętajmy, że dyskurs (zwłaszcza dyskurs LGBTQ) jest męskocentryczny. To męskie działanie jest w ogóle "działaniem", to męski dialog jest w ogóle "dialogiem". Wszystko, co nie wpisuje się w reguły działania i dialogu rozumianego "po męsku" nie jest rozpoznawane jako działanie i dialog. W tym sensie nie idzie o to, że kobiety są mniej zauważalne czy też że o tę zauważalność jakoś specjalnie nie walczą (vide: Monika Czaplicka, Yga Kostrzewa, Ania Laszuk), co może stosują zupełnie inne metody działania. Takie, które dla męskiego dyskursu nie są działaniem, nie są metodami działania. Są przez ów dyskurs niezauważane i niezauważalne.
      Fajnie, że o tym się mówi, bo może to pozwoli zmiękczyć męskość dyskursu i upodmiotowić działania, które nie są działaniami.

      (A całkiem na marginesie: Jacek jak zwykle coś namieszał... oczywiście, że lesbijki były w Komitecie Organizacyjnym! Znów jednak: ich działanie jest dla dyskursu męskiego nie-działaniem...)

      OdpowiedzUsuń
    2. Przepraszam, że tak kompletnie nie na temat, ale jak patrzę na poprzedniego posta i to: "że jedną z cech charakterystycznych lesbijek jest niechęć, a wręcz wrogość w stosunku do mężczyzn", to nasuwa mi się tylko jedna myśl... Boże! Nie jestem lesbijką! Nie jestem nawet kobietą!
      ...
      Powinnam przestać czytać tego bloga. Robi mi coś złego z psychiką.

      A co do samej działalności lesbijek w organizacjach lgbtq - faktycznie jest ich mało i są niewidoczne, poza oczywistymi wyjątkami, ale mam głupi zwyczaj patrzenia na sprawy z drugiej strony i (tak, widzę, że buduję złożone zdanie, które zaraz straci sens i ten nawias w jego środku wcale nie pomaga) czy to przypadkiem nie jest tak, że większość po prostu boi się działać? Aktywistka hetero nie ma nic do ukrycia. Może wręcz chwalić się tym, że działa dla tych biednych homoseksualistów, którzy wciąż nie mają swoich praw. A lesbijka? No, fajnie byłoby podziałać, zrobić coś, naprawić świat, ale z drugiej strony czy znajdzie się w tym miejsce na szeroko zakrojoną prywatność? Facet - nawet jeśli gej - będzie miał z natury mniej takich dziwnych wątpliwości.
      Sama po sobie widzę, że na słowa "działanie" i "prawa homoseksualistów" mój mózg reaguje wytworzeniem kompletnie absurdalnych obaw. Pamiętam, jak kiedyś stresowałam się projektem na WOS o problemach społecznych. Rypnęłam taki o nietolerancji, najszerzej nakreślając homofobię. Ale najpierw trzy tygodnie dojrzewałam do tego, że będę właśnie TE fragmenty musiała zaprezentować przed nie tak znowu małą grupą ludzi o różnych poglądach. Ostatecznie dostałam nawet owacje od jednej czy dwóch osób, ale skoro potrzebowałam trzech tygodni na zrozumienie, że to wszystko ma jakiś sens i cel, to ile czasu zajmuje kobiecie zebranie się do czegoś większego?
      W takim razie czy motywowanie lesbijki do działania nie powinno się zacząć (oczywiście po jej uprzednim odnalezieniu ;)) od upewnienia, czy nie ma dziwnych wątpliwości, a później od ich rozwiania? :d
      (Moja klawiatura ma oficjalnie dość.)

      OdpowiedzUsuń
    3. @Jej Perfekcyjność
      Przeraża mnie to, co zaraz napiszę, ale trudno: masz rację:) Tak, chodzi o męskość dyskursu. Wystarczy popatrzeć na reakcje, z jakimi spotykają się typowo "męskie" i typowo "kobiece" działania. Wszak Dni Cipki to w najlepszym razie fanaberia, a Manify to zlot histeryczek, a jedne i drugie oceniane są głównie z perspektywy: no przecież mężczyźni nie mają Dni Penisa czy nie krzyczą na ulicach, że są dyskryminowani. I nikomu jakoś nie przychodzi do głowy, że to nie mężczyźni są tu punktem odniesienia.

      @Elfikowa
      A pomyśl, co się dzieje z moją psychiką - na blogu i fejsie prezentuję jedynie wyjątkowe perełki znalezione w sieci, na co dzień pochłaniam tego znacznie więcej:)

      Masz rację, że nie da się rozpatrywać kwestii niewidoczności bez poruszenia tak istotnej rzeczy, jaką jest coming out, chociażby częściowy. Dlatego staram się choć czasem podkreślać, że nie jest on warunkiem koniecznym, by coś robić, i absurdem jest wymaganie go od wszystkich albo uznawanie, że jedynie te wyoutowane jednostki naprawdę coś robią.

      OdpowiedzUsuń
    4. Ewo, tyle razy podkreślam: "jako rzecznik prasowy Parady Równości 2011" albo "i nie mówię tego jako rzecznik Parady Równości 2011".
      Ja naprawdę staram się wyraźnie oddzielać moje osobiste poglądy od tego, co mówię w imieniu jakiegoś większego "ciała" ;)
      I dlatego mnie nie przeraża, że się zgadzamy.

      OdpowiedzUsuń
    5. Tak jak pisałem już na facebooku jest mi miło, że ten tekst powstał.

      Moje wrażenia są akurat zupełnie odmienne. Zawsze uważałem, że KPH działaniami kobiet stoi, a mam styczność z tą organizacją od 4 lat. Najpierw jako członek grupy młodzieżowej, a obecnie jako osoba odpowiedzialna za festiwal Równe Prawa do Miłości. I korzystając z okazji zapraszam do działania wszystkich chętnych :)

      OdpowiedzUsuń
    6. A ja z obserwacją dotyczącą językowej strony : jak już nazwiemy event "Dni Cipki", to musimy żyć z jego konsekwencjami... Oczywiście rozumiem chęć oswojenia i ekspresję, i one są obie bardzo super, ale niosą konsekwencje - skoro same się nazwałyśmy pogardliwie.
      Mam wrażenie, że lesbijki inaczej kodują swój język - używając - choćby w nazwach eventów, klubów, działań - więcej opisów, przenośni, dopowiedzeń; a to może inaczej warunkować odbiorcę, nie sądzicie? Te inne, "męskie" akcje mają dość proste, żeby nie rzec banalne nazwy i język - to prawda. Ale może on działa bardziej efektywnie przy zdobywaniu pozycji? No bo przecież chcemy, żeby nasza lesbijka miała wyższą pozycję na tym "łowisku" :) ?

      Cipa, znaczenia:
      rzeczownik, rodzaj żeński

      (1.1) wulg. wulgarnie (dawniej reg. regionalizm, regionalny)[1] żeński narząd rozrodczy
      (1.2) wulg. wulgarnie pogardliwie o kobiecie[2]
      (1.3) wulg. wulgarnie o osobie niezaradnej

      OdpowiedzUsuń
    7. @adremja
      Też mam zupełnie inne wrażenia (z kontaktów z KPH, Lambdą, SPR, SOF-ą itd.), stąd zdziwienie, że ktoś, kto, jakby nie patrzeć, jest działaczem, może jeszcze pisać/mówić takie rzeczy. Ale z drugiej strony mam wrażenie, że nadal istnieje ogromna grupa ludzi, dla których właśnie takie poglądy są jak najbardziej reprezentatywne. I nie są to wyłącznie geje.

      @Maciek
      Tylko że wyższa pozycja w "łowisku" nie powinna oznaczać przyjęcia nieswojego języka, tylko równouprawnienie tego, który jest marginalizowany (niekoniecznie chodzi mi o język kobiet, bo w istnienie wspólnego dla wszystkich nie wierzę, ale o język grup wykluczanych). Spójrz na sytuację pozornie z innej bajki - jeżeli kobieta chce osiągnąć wyższą pozycję w korporacji, oczekuje się od niej, że będzie bardziej "męska" niż pracujący tam mężczyźni. A jeżeli taka nie jest, to mówi się, że kobiety wnoszą inne wartości, cechy, podejście itd., przy czym "inne" zazwyczaj automatycznie oznacza "niegwarantujące sukcesu". Mocno upraszczam, ale generalnie chodzi mi o docenienie cech, które nie są w tak oczywisty sposób przypisywane płci męskiej.

      OdpowiedzUsuń
    8. @ Ewa

      W kwestii kobiet w biznesie - chyba nie jest aż tak źle jak mówisz. Z ostatniego badania firmy Deloitte przeprowadzonego wśród polskich menadżerów wynika, że owszem istnieje rozróżnienie na kobiecy i męski styl zarządzania, bo dostrzega to aż 72 procent badanych. Warto jednak zwrócić uwagę, że dla nich styl kobiecy cechuje wysoka etyka biznesowa, dobra organizacja pracy i motywowanie zespołu. A męski charakteryzuje przede wszystkim umiejętność podejmowania odważnych decyzji. I, że oba style kobiecy i męski dają porównywalne efekty.

      OdpowiedzUsuń
    9. a ja tylko pragnę zauważyć jak perfidnie pani Okoniewska zmyliła naszego Nadredaktora, musiała przecież udawać heterycę i to jak długo?? Skandal!

      OdpowiedzUsuń
    10. EwA- tez tak mysle, ale pozostaje kwestia - czy teraz zmieniamy "kodowanie", czy - wykorzystujac swiadomie juz to istniejace - walczymy o lepsza pozycje lesbijek? Moze to drugie najpierw? A potem, wywalczywszy juz dobra pozycje lowiecka, wprowadzamy, z pozycji silnej, już własny język...

      OdpowiedzUsuń
    11. Maćku, nie da się walczyć z opresją językiem, który jest opresyjny. To w języku jest opresja. Jeśli nie stworzymy nowego języka, nie nazwiemy rzeczy na nowo, nie zmienimy słów, jakich używamy na co dzień, to nie uda się nam wyrwać z opresyjnych ram językowych. A więc z opresji jako takiej.
      Jest tylko jedna, radykalna strategia, która może odnieść sukces.

      OdpowiedzUsuń
    12. Tekst bardzo mi przypadł do gustu, szczególnie ze względu na humorystyczny charakter. Czuję w nim jednak, że też chciałabyś, aby więcej kobiet się angażowało w działalność LGTB.

      Myślę, że do tego trzeba dojrzeć i mieć też odpowiednie predyspozycje. Może facetów jest więcej, bo oni się mniej przejmują? Łatwiej jest im pokazać swoją tożsamość. Zawsze mogą potem komuś dać po mordzie i po sprawie. Z kobietami wiążą się emocje, obawy, fochy, kłotnie, może uważają, że brak ich obecności zwiększy stabilność organizacyjną?;) A może po prostu boją się reakcji otoczenia?

      OdpowiedzUsuń
    13. @ JP - myślę, że właśnie można, a nawet trzeba! Nie jest to chyba nowością, że by dotrzeć do konkretnej grupy, trzeba mówić jej językiem... jeśli na przykład jakiś opiekun społeczny, chcący zmienić podejście do życia rodziny z tzw. marginesu, zacząłby raptem mówić tym językiem "docelowym" to by go pewnie pobili najpierw :)). Musi najpierw zejśc na ziemię, by osiągnąć cel, i myślę, że lesbijki też....
      Wesprę sie jeszcze cytatem z K Szczuki: http://www.youtube.com/watch?v=posvnV6CFts - od minuty 5:15 - jak bedziemy używać kodu " z obłoków", to się z nami nie będą liczyć...

      OdpowiedzUsuń
    14. PS co ciekawe, artykuł mówi o zewnetrznych sposobach motywowania lesbijek (czyli jak Ci inni, co mają władzę, mają lesbijki zmotywować) a ani słowa o tym, jak lesbijka by mogła sama siebie zmotywować... przypadek, czy jakos podswiadomie wybieramy pasywny sposob komunikacji??

      OdpowiedzUsuń
    15. @Maciek
      No przecież wszyscy wiedzą, że lesbijki z natury nie posiadają wewnętrznej motywacji do działania;P

      A tak serio, to, poza całą żartobliwością tekstu, jest on o niewidoczności lesbijek, a nie o braku motywacji dla działania, który wszelkie literki z akronimu LGBTQ raczej łączy niż dzieli.

      OdpowiedzUsuń
    16. A ja mam wątpliwości, czy w ogóle jest sens ustosunkowywać się do takich pierd jak wypowiedzi tego kolesia A. a nawet replikować jego imię i nazwisko coby go potem szybciej znajdowały google?

      Może niech on się stanie w końcu niewidzialny, kompletny bojkot?

      Pomijając nawet fakt, że to z reguły lesbijki wykonują czarną robotę, może warto się zastanowić nad zerwaniem z gejuchami i opracowaniem zupełnie oddzielnego marszu lesbijek?

      Po pierwsze okazałoby się, kogo ludzie pokroju tego kolesia znaleźliby do czarnej roboty, a po drugie może bez gejowskich postulatów zrobiłoby się zwyczajnie lżej?

      Adopcja dla lesbijek, dla gejuchów - nie!
      I co, od razu wzrośnie sondaż poparcia społecznego!

      Bezpłatne akademiki dla lesbijek wychowujących dzieci i ich partnerek - lesbijek jest podobno mniej, to może prędzej taki postulat socjalny przejdzie?


      Sorry, ale ja nie wyznaję hipisowskiej zasady, że opresję pokonuje się językiem nieopresyjnym. Bo to nieprawdziwe stwierdzenie.

      Wystarczy zrzucić z siebie balast niepotrzebnych gejowskich postulatów i iść do przodu :-)

      OdpowiedzUsuń
    17. Abstrahujac od sarkastycznego tonu wpisu ...

      Od dawien dawna walczylam - generalnie pod sztandarem punk's not dead - potem przenioslo sie to na inna plaszczyzne - plaszczyzne LGBTQ.
      Od momentu, kiedy na swiecie jest pisklak - walcze o koegzystencje, ale walcze na swoj sposob - uwzgledniajacy nie tylko mnie ale i pisklaka.
      Bardzo chetnie przylaczylabym sie do calej rewolucji pod znakiem KPG, wyszlabym ze sztandarem w rekach i zburzylambym wierzcie mi naprawde wiele barykad ale ... ale jest pisklak i dzieki temu wiem, ze rewolucja nie jest dobra ... wierze w ewolucyjne zmiany ... maja trwaly charakter - a to co wyczynia sie w srodowisku LGBTQ do ewolucji mi nie przystaje, wiec sorry nie moja bajka ...

      OdpowiedzUsuń