• Oddajmy róże i cekiny kobietom!

    Zdarzyło wam się kiedyś wejść do tureckiego sklepu LTB Jeans? Ma on prawdopodobnie największy wybór T-shirtów, które są zarazem odjechane i fajnie skrojone. Przyznaję, jestem fanką koszulek z ciekawymi grafikami i napisami mówiącymi coś więcej niż "I kissed a girl" czy "Jestem grzeczną dziewczynką... czasami". Do niedawna mogłam je znaleźć jedynie w sieci, teraz mogę kupować również "na żywo". Poza nietuzinkowym asortymentem (i "dwuznaczną" nazwą) LTB ma jeszcze jedną, dość typową dla konglomeratów odzieżowych właściwość. Otóż gdy jest się tam po raz pierwszy, nie sposób na pierwszy rzut oka stwierdzić, na których półkach są rzeczy z kategorii "dla mężczyzn", a na których - "dla kobiet". I jest właściwie tylko jeden sposób, by się o tym przekonać: sprawdzić najmniejszy rozmiar wybranego na chybił trafił modelu. Powód jest chyba oczywisty - nie ma już wzorów i kolorów, które przypisane są wyłącznie do jednej płci, co więcej, te najbardziej do niedawna oczywiste - róże, fiolety - nagle zaczęły dominować w dziale "dla mężczyzn". Nie brakuje tam też cekinów, kwiatowych wzorów i innych "dziewczyńskich" aberracji. Najzabawniejsze jest jednak coś innego - otóż przy tym wszystkim nadal nie ma półek "unisex" (chyba nigdzie, ale chętnie się dowiem, że jest inaczej), nie, chłopcy kierowani są na prawo i w głąb, dziewczynki na lewo i bliżej wejścia. Teoretycznie więc mężczyzna może założyć delikatną koszulkę z cekinowym fioletowo-różowym kogucikiem czy białą koszulę w ogromne jaskraworóżowe kwiaty (opis autentycznych rzeczy znalezionych w dziale męskim), pod warunkiem że weźmie je z właściwej półki. Kobieta może sięgnąć po prostą koszulę w paseczki czy szarą bluzę z kapturem, o ile znajdzie ją po swojej stronie. Oczywiście w praktyce wygląda to zupełnie inaczej - obie płcie mogą szukać czegoś dla siebie w całym sklepie (i robią to). Ale podział być musi. Bo liczy się etykieta.

    I tak współczesna moda urosła do poziomu metafory naszego przywiązania do binarności płci. Możemy brać z obu płci niemal wszystko i dowolnie to mieszać, coraz mniej cech uznawanych jest za typowo męskie czy typowo kobiece i nie jest to ani nowe, ani dla nikogo specjalnie szokujące (bo czy kogoś jeszcze w Polsce szokuje np. kobieta na kierowniczym stanowisku czy mężczyzna z wózkiem dziecięcym?). I wszystko jest w porządku, dopóki będziemy (choć symbolicznie) udawać, że tak naprawdę nadal utrzymujemy jedyny słuszny podział. Co ciekawe, bardzo silną potrzebę udawania czują niekiedy osoby, których nie można uznać za "typowe" kobiety czy mężczyzn z tego prostego powodu, że pociągają ich i je osoby tej samej płci. Tak więc w czasach, gdy konserwatywna Kluzik-Rostkowska oburza się na sugestię, że z racji tego, że wychowuje małe dzieci, nie może być dobrą polityczką, na jednych z najbardziej zażartych obrońców konserwatywnego podejścia do ról płciowych wyrastają ci i te, z którymi przynajmniej polski konserwatyzm nie chce mieć nic wspólnego. Paradoks? Chyba tylko pozornie.

    Gdy czytam te wszystkie wątki o kobiecości i męskości, mam czasami wrażenie, że tu wcale nie chodzi o szukanie w swoim gronie tych innych, mniej "normalnych", i dowartościowywanie się ich kosztem, ale o pokazanie samym sobie, że to my jesteśmy "normalni" i "normalne". No dobrze, jestem gejem, lesbijką, ale tak naprawdę niczym się nie różnię od osób heteroseksualnych. A nawet jestem bardziej heteroseksualny/a niż one, bo wspieram podział, który w "heteroświecie" coraz bardziej się zaciera. Ja nie chcę nosić różowych sweterków (choć niektórzy moi heterokumple je noszą), nie dbam o siebie wzorem tych "zniewieściałych metro", będę fukać na szerokie portki (choć i moje heterokoleżanki je mają), ze mną jest wszystko w porządku. Oczywiście - są granice poświęcenia. Ciuchy ciuchami, kosmetyki kosmetykami, ale niekoniecznie będziemy się pchać do "typowo" kobiecych czy męskich zawodów. Ale to tak na marginesie. Ważniejsze jest to, że gdzieś w tym wszystkim odbijają się mniej lub bardziej wyimaginowane oczekiwania społeczne (mniej lub bardziej, bo mimo wszystko nadal mam wrażenie, że polskie społeczeństwo jest znacznie bardziej wyluzowane, niż myślimy) - byśmy byli po prostu "normalni" i "normalne", a skoro już nie potrafimy, to przynajmniej się z naszą  "nienormalnością" nie obnosili. Kłopot w tym, że tego, co stanowi o owej "nienormalności", nie da się zmienić, ubierając się czy zachowując w określony sposób.

    Wydaje mi się, że w takim przykrawaniu siebie do sztywnych ról jest jeszcze jeden paradoks (oprócz tego, że nie mamy co się przykrawać, bo i tak odstajemy). Oto na zacieranie się granic między tym, co "męskie", a tym, co "kobiece", ogromny wpływ mieli i nadal mają właśnie tacy odszczepieńcy jak my, którzy kwestionowali i kwestionują role płciowe - feministki, lesbijki, geje, osoby biseksualne, transgenderowe itd., itp. Czyli tak naprawdę ileś tam osób protestuje przeciw czemuś, co jest w dużej mierze ich (no, nie dosłownie ich) własnym wynalazkiem i co już na dobre zadomowiło się w naszej kulturze.

    Ciekawa jestem, swoją drogą, dokąd ów konserwatyzm prowadzi. Kiedyś już pisałam, że tak naprawdę, w dobie osłabienia więzi rodzinnych, nie ma nic bardziej konserwatywnego niż dążenie do prawa do zawierania małżeństw. Całkiem niedawno, że coraz większa emancypacja osób nieheteroseksualnych może oznaczać (dla niektórych) chęć przemierzenia tej samej drogi, która doprowadziła osoby heteroseksualne (bardzo teraz uogólniam, proszę nie krzyczeć) do miejsca, w którym są teraz. Więc co? Taka mała konserwatywna rewolucja w wydaniu LGBT, ze wszystkimi jej implikacjami (stawianie się na pozycji obrońców i obrończyń moralności, robienie za przedmurze czegoś tam itd., itp.)? Niebieski dla chłopców, różowy dla dziewczynek, kobiety do garów i dzieci, mężczyźni do kopalni, a geje niech natychmiast wyprują cekiny z torebek?

    PS Tak, słyszałam o homonacjonalizmie.
  • Czytaj także

    8 komentarzy:

    1. Ewo - myślę, że tu chodzi przede wszystkim o zasady, o samo PRAWO do zawierania małżeństw a nie o zawieranie małżeństw jako takie - o walkę o to, żeby osoby nieheteroseksualne miały takie same prawa jak hetero skoro mają takie same obowiązki (np. płacenie podatków)- chodzi o to, żeby albo każdy miał to prawo, albo nikt - dla zasady. I tylko dlatego popieram różne akcje związane z małżeństwami czy związkami partnerskimi, by pokazać heterykom którzy są przeciw, że nie mogą ustalać praw wg swoich widzimisię, sama nie jestem zwolenniczką małżeństw ani nawet na punkcie monogamii nie szaleję jakoś szczególnie.
      Choć pewnie istnieją osoby nieheteroseksualne, którym marzy się życie wg modelu przykrojonego na wzór małżeństwa hetero - żeby jak najmniej odbiegać od hetero "normy" - tak jak z tymi ubiorami i rolami płciowymi, które opisałaś.

      OdpowiedzUsuń
    2. Trudno, żebym nie była zwolenniczką prawa do zawierania małżeństw, jakkolwiek sama ta instytucja nie byłaby konserwatywna:)) Zresztą - to tak naprawdę od nas zależy, jaka będzie. I również o tym jest ten tekst - o próbach wpasowania się w role bez refleksji nad tym, że my również mamy swój udział w ich kształtowaniu i zmienianiu.

      OdpowiedzUsuń
    3. Piszesz o tym, że rzekomy ;P konserwatyzm ubraniowy to próba udowodnienia "normalności". Nie mogę się zgodzić. Raczej odczuwam presję iż "muszę" pozbyć się sukienek i szpilek bo teraz one należą się gejom, że jestem "mniej lesbijska" lubiąc kobiece stroje. Wkurza mnie to niemiłosiernie bo tak jak nie chcę, żeby heteroświat mówił mi z kim mam spać tak nie chcę, żeby trendy queer mówiły mi co mam nosić. Na Boga, jeśli osobom trans dajemy prawo do ich decyszyjności w sprawie ekspresji własnej płci, jakim prawem nazywamy kobiecą lesbijkę/męskiego geja heteronormatywnym konformistą/homonacjonalistą. To idzie za daleko. Ja czerpię przyjemność z ekspresji sukienkowej i z szacunkiem do innych, które chcą nosić się w szarych bluzach z kapturem - mam prawo do noszenia "torebek z cekinami". Możemy się nimi dzielić z gejami, ok. Tyle, że od bycia queer trendy wolę swoje torebki. Nawet jeśli to zinternalizowana norma to jej chcę. Tak samo zinternalizowany jest język którym mówisz. Ktoś planuje stwarzać queer język? Mam gdzieś konserwy, które faktycznie mnie nie chcą, ale nie będą sobie oni przywłaszczać prawa do moich cholernych sukienek.

      OdpowiedzUsuń
    4. Czekałam na taki komentarz! Otóż: czy naprawdę czujesz, że ktoś ci każe pozbyć się sukienek i szpilek, bo teraz należą się komuś innemu? Kto konkretnie? Teoretycy queer? Ja? Bynajmniej!
      Ten tekst nie jest wezwaniem do odwrócenia ról płciowych, a wypunktowaniem kilku absurdów. Najważniejsze:
      1. Heteronorma nie mówi już: to jest dla chłopców, to dla dziewczynek. Dopuszcza coraz większą dowolność w tym, co "męskie", a co "kobiece". Tymczasem jest tendencja (nie twierdzę, że powszechna) wśród LGBT, by ową dowolność negować i wracać do sztywnych podziałów. Konserwatyzm? Jak nie wiem! Czyli: nie chodzi o to, co nosisz, ale o to, jak postrzegasz cudze wybory.
      2. Tym, w czym niehetero najbardziej zawadzają konserwatystom, nie jest ich wygląd zewnętrzny, tylko ich orientacja/tożsamość. Tymczasem "normatywizujące" tendencje skupiają się na zewnętrzności (wygląd, zachowanie). Po co?

      Homonacjonalizm pojawił się w postscriptum. Daleka jestem od oskarżania kogokolwiek o sprzyjanie ruchom skrajnym. Jednak ten dziwny mariaż/niemariaż z konserwatyzmem, o którym piszę w tym i zlinkowanych tekstach, każe mi się po prostu zastanawiać nad tym, co dalej. Co będzie za kilka-kilkanaście lat, gdy nasza tożsamość już nie będzie aż tak zawadzać.

      OdpowiedzUsuń
    5. kobieca i seksowna kobieta wyglada genialnie w boyfriendach i t- shircie, butch w rozowej polowce i obcislych spodniach nadal wyglada jak facet- dlatego moda uniseks a pojecia- meskosc, kobiecosc maja sie do siebie nijak
      mody sie zmieniaja a istota zagadnienia pozostaje niezmienna

      OdpowiedzUsuń
    6. "Tymczasem jest tendencja (nie twierdzę, że powszechna) wśród LGBT, by ową dowolność negować i wracać do sztywnych podziałów. Konserwatyzm? Jak nie wiem! Czyli: nie chodzi o to, co nosisz, ale o to, jak postrzegasz cudze wybory."
      - pamiętasz białe baloniki z Europride 2010? Było na nich hasło "każdy inny wszyscy równi". Każdy-inny. Myślę, że może to kwestia dojrzałej różnorodności czyli takiej która faktycznie zakłada przestrzeń dla jednych i drugich, w której nie ma miejsca na oceny. U nas tego brakuje. Hasło z baloników nie przemawia do nas samych. ad2. Pojęcia nie mam. I ostatnie - czy czuję presję serio. Hahahihi, ale niestety tak:) ma wiele imion,niekoniecznie Ewa T. - ale nie nazywa się "dojrzałą różnorodnością".

      OdpowiedzUsuń
    7. Hasło jest znacznie starsze niż baloniki, w zamierzchłych czasach robiło nawet za główny slogan parady:) Z przesłaniem się zgadzam, z tym, że brakuje refleksji i dojrzałości po obu "stronach" (bo mimo wszystko mam wrażenie, że to nie strony, a jednostki) też.

      Ale mimo wszystko wydaje mi się, że owa dojrzała różnorodność nie przyjdzie z pełną emancypacją. Boję się za to, co przyjdzie zamiast niej.

      OdpowiedzUsuń
    8. Przecież nikomu na siłę nikt nie będzie kazał zawierać małżeństwa, gdy stanie się ono legalne. Chodzi o to, abyśmy mieli do niego po prostu równe prawo. Nawet jeśli ktoś nie popiera instytucji małżeństwa jako takiej, to powinien pomyśleć, że może są pary, które tego bardzo potrzebują. Poza wymiarem 'romantycznym' jest przecież jeszcze wymiar 'praktyczny' - czy to jest w porządku, aby dwie osoby, które spędziły ze sobą długie lata nie miały praw do spadku, pogrzebu partnera/ki, odwiedzin w szpitalu, etc? No właśnie.

      OdpowiedzUsuń