• Z życia homoseksualistek: narcyzm czy uzasadniona obawa

    Sezon ogórkowy w pełni, szczęśliwie moje ulubione forumowiczki z Kobiety Kobietom nie próżnują. Mój ukochany wątek, który był inspiracją do dwóch poprzednich wpisów, jest niestety w fazie schyłkowej, ale, wraz z trochę późną w kontekście całej dyskusji próbą zdefiniowania "kobiecości", pojawił się w nim od ostatniego razu przynajmniej jeden piękny tekst:

    Kobiecość to coś nieuchwytnego, niedającego się zmierzyć czy wyliczyć, a jednak bez problemu można ją wyczuć - raz w ubraniu, raz w gestach, raz w sposobie myślenia, ale to tylko przejawy, bo w istocie swojej to bardziej energia, którą się emanuje, a cała reszta jest tylko pochodną tej kobiecej wibracji, pierwiastka yin czy jak to jeszcze nazwać.

    Zaintrygowana, pogoogle'owałam w poszukiwaniu owej energii, co to ma być istotą kobiecości, i proszę, jest:
    Niniejszym polecam wszystkim, co to za mało emanują, w związku z czym kobiecości u nich wyczuć się nie da. Tylko nie przedawkujcie. A, nie wiem, jak działa na niekobiety, jak ktoś sprawdzi, proszę się pochwalić.

    Tych i te, którym właśnie zrobiło się smutno, że oto nie będzie już dywagacji o kobietach, które różnią się od mężczyzn li i jedynie brakiem penisa, od razu pocieszam - wczoraj pojawił się kolejny wątek o zbliżonej tematyce pod jakże pięknym tytułem "Być kobietą. Być mężczyzną" (wprawdzie zaczyna się mądrze, ale to tylko początek). A na dodatek czytelniczka podesłała mi linka do grupy Stowarzyszenie Lesbijek i Bi Prawdziwie Kobiecych na Innej Stronie, tak że jak trochę ochłonę po przeczytaniu tego, co tam znalazłam, z pewnością pokuszę się o jakąś głębszą analizę.

    A póki co rzecz z zupełnie innej bajki, czyli dywagacje o przyczynach homofobii. U ich źródła stoi opowieść o tym, jak to siostra pewnej forumowiczki wyznała jej, że w towarzystwie geja czułaby się w miarę komfortowo, ale lesbijki wolałaby obok siebie nie mieć, bo ta z pewnością by ją podrywała. I tu pojawia się pytanie, czy taka postawa nie jest przypadkiem wyrazem narcyzmu, bo skąd owych hetery(cz)kach, co to tak boją się bycia obiektem naszych westchnień, przekonanie o swojej niesamowitej dla nas atrakcyjności. Niestety komiczny potencjał wątku zostaje natychmiast zabity takim oto porównaniem:

    Wyobraź sobie, że jesteś w publicznej toalecie i nagle do środka wchodzi jakiś facet. Nie to, że cię od razu gwałci czy coś, po prostu jest, sika sobie czy tam myje ręce i czasem spojrzy na ciebie. Mimo, że jesteś les (czy tam bi) to raczej czułabyś się przy nim skrępowana?

    No pewnie! Poszłabym nawet dalej - gdyby do owej toalety weszła jakaś kobieta, nie, że od razu gwałciłaby mnie czy coś, po prostu sikałaby sobie i czasem na mnie spojrzała, czułabym się skrępowana jak cholera.

    Potem robi się jeszcze straszniej. Oto okazuje się, że ludzie tak reagują, bo się nas boją (no w sumie to nie dziwne, skoro ich chcemy w publicznych toaletach podglądać), ale to nie nasza wina, a, no, zgadnijcie, czyja? Heteroseksualistów! A konkretnie heteroseksualnych mieszkańców Warszawy płci męskiej, którzy, uległszy modzie na bycie homoseksualnymi, obnoszą się na ulicy w swoich kolorowych ciuchach i chodzą do gejowskich klubów, oszukując tym samym samych siebie, swoje partnerki i oczywiście gejów. Tak, wiem, że to niemal równie skomplikowane jak dywagacje nad przyczynami niechęci butchek do femek z poprzedniego wpisu z serii, ale zyskuje głęboki sens, gdy połączymy fakty. Otóż to owi udający gejów heteroseksualiści z pewnością, gdy się tylko nie obnoszą na ulicy i w klubach, podglądają kobiety w publicznych toaletach i stąd się bierze przekonanie osób heteroseksualnych, że te nieheteroseksualne z pewnością zawsze zainteresowane czymś więcej niż tylko rozmową. Logiczne? No ja myślę!

    Niestety później robi się trochę nudnawo, bo dyskusja schodzi na to, czy sytuacja, w której lesbijka mówi heteroseksualnemu kumplowi, że nie życzy sobie, by ją podrywał (gdy ten nie czyni żadnych ruchów w tym kierunku), jest analogiczna do sytuacji, w której to heteryk mówi do kumpla geja, że może sobie być, kim chce, byleby się do niego nie dobierał. I czy w drugim przypadku mamy do czynienia z narcyzmem (pewnie!), homofobią (no co ty!), czy z uzasadnioną obawą (hm). Rzecz jasna głosy za tą trzecią opcją są najciekawsze, pozwolę więc sobie na chwilę się nad nimi pochylić.

    Zwolenniczka owego podejścia próbuje je umiejscowić w kontekście socjologicznym. Otóż przywołuje podejście do osób nieheteroseksualnych we Francji, Holandii czy niektórych stanach USA i stwierdza, że u nas jest inaczej wcale nie dlatego, że Polacy są jakoś szczególnie ciemni czy zacofani (no nie są). Nie przemawia do niej stwierdzenie, że większa akceptacja może wynikać z trochę innej historii, dłuższej tradycji ruchów równościowych, feminizmu czy doświadczenia walki z segregacją rasową. Otóż nie. Problemem są polskie homiki. A konkretnie nasza nachalność, wyuzdane parady (tak, to o Polsce!), atakowanie członków społeczeństwa swoją innością. A przecież moglibyśmy dla odmiany pokazać, że potrafimy się mieścić w społecznych ramach, a nasza miłość może być czymś pięknym, a nie tylko "zbereźnym pociągiem do własnej płci, odwrotnie niż bozia kazała". Która to strategia (pokazywania piękna miłości), jak się domyślam, doskonale się sprawdziła we Francji, Holandii czy w niektórych stanach USA.

    Wbrew pozorom w owym chaotycznym wątku jest pewna logika, a wyznacza ją heteroseksualizm, do którego odwołują się co ciekawsze uczestniczki dyskusji. Pytanie tylko, czy jest on owym potworem, który sprawia, że heterycy boją się korzystać z publicznych toalet, tfu, boją się znaleźć z nami w sytuacji towarzyskiej, czy też punktem dojścia (bo chyba tylko tak można odczytać apel o niepokazywanie, że naszą domeną jest "zbereźny pociąg do osób tej samej płci"). Pozwolicie, że pozostawię je otwarte.
  • Czytaj także

    2 komentarze:

    1. zewsząd i znikąd20.07.2011, 22:46

      Na wpływie kobiecych herbatek na niekobiety się nie znam, natomiast znam przykład odwrotny: jako maniaczka wypróbowywania coraz to nowych smaków herbat piłam parę herbatek teoretycznie przeznaczonych dla posiadaczy chromosomu Y. Nie zauważyłam, żeby jakoś szczególnie na mnie wpłynęły, poza wnioskiem, że męska herbatka wspomnianego Yogi Tea jest bardzo dobra (a pewien sklep w Warszawie sprzedaje te herbaty na sztuki, tj. torebki).
      A tak poważniej, czyli co do podrywających lesbijek - przypominam sobie analogiczne słowa mojej mamy (choć może jednak się mylę, bo mama wypiera się takiej wypowiedzi). I zawsze mnie zastanawia, czemu panie bojące się lesbijskiego podrywu nie obawiają się tak samo, że będzie je podrywał mężczyzna - w końcu jest to niewątpliwie bardziej prawdopodobne. Wniosek: moim zdaniem kobieta, która tak się boi ewentualności bycia podrywaną przez kobietę, zapewne obawia się własnych ukrytych impulsów homoseksualnych.

      OdpowiedzUsuń
    2. Ech, jakże mnie irytuje taki ograniczony pogląd, że jak pociąg fizyczny może wystąpić to na pewno tak będzie. Tak samo jak w przypadku tych, którzy uważają, że nie ma czystej przyjaźni między mężczyzną a kobietą (hetero). Pozamykajmy się najlepiej w gettach: heterycy z heterykami, heteryczki z heteryczkami, lesbijki z gejami i wtedy nikt się na siebie rzucał nie będzie, przyjaźnie będą najczystsze pod słońcem. Ups, ale gdzie tu biseksualistów/ki wcisnąć? A nie, przecież oni/one istnieją tylko w bajkach (i ewentualnie skrócie LGBT, co by tak ładniej i dłużej wyglądał).

      OdpowiedzUsuń