• MNW, Heather Nova i pewien idiota

    Ostatnie dni upłynęły nam pod znakiem spotkań, planów, burz mózgów i takich tam. Inaczej mówiąc, akcja "Miłość nie wyklucza" zdecydowanie nabiera rumieńców. Na sobotnim spotkaniu ukonstytuowały się cztery grupy - prawna, która zajmie się pisaniem/poprawianiem ustawy, do spraw kampanii - odpowiedzialna za przygotowanie nowej odsłony MNW - do spraw 100 tysięcy - odpowiedzialna za koordynację zbierania podpisów pod potencjalnym obywatelskim projektem ustawy - i do spraw mediów, lobbingu i fundraisingu (więcej o tym, czym się będą zajmować, tu). Do końca tygodnia trwa nabór wolontariuszy, tak że nie wiadomo jeszcze, jak liczne będą grupy. W każdym razie medialna, do której trafiłam, już przyciągnęła kilkanaście osób, a wciąż zgłaszają się nowe. No ale, nie oszukujmy się, niezależnie od tego, czy dalsze działania pójdą w kierunku stworzenia projektu obywatelskiego, czy wspierania któregoś z projektów partyjnych, będzie co robić. Tak że już się cieszę i już jestem zmęczona - trzeba się będzie chyba na nowo przyzwyczaić do bardziej regularnego działania.
    Dla odprężenia wybrałyśmy się dziś z Gosią do Stodoły na koncert Heather Novy. Na wypadek, gdybyście nie wiedzieli i nie wiedziały, kto to taki, to jest to ta pani:



    W Stodole zagrała z tymi samymi muzykami i równie fajnie. Nas szczególnie urzekła gitarzystka (widać ją po lewej), a nasze pełne zachwytu spojrzenia i okrzyki zostały najwyraźniej zauważone, bo z koncertu wyszłam bogatsza o jej kostkę do gitary. Ogólnie było świetnie, ale był też jeden ogromny minus - otóż na jedyny (i pierwszy!) w Polsce koncert pani, która od ponad dwudziestu lat gra naprawdę kawał dobrej muzyki, pofatygowało się może dwieście osób. Nie wiem, czy to kwestia słabej promocji, czy w ogóle nikłego zainteresowania artystkami i artystkami, którzy i które mają coś więcej do zagrania i zaśpiewania niż Feel i Beata Kozidrak, ale w każdym razie wyszło to dość słabo. Choć oczywiście miło było choć raz w życiu nie musieć pchać się pod scenę.

    Na koniec rzecz z cyklu irytujących, czyli plakatowych wynurzeń Ruchu Higieny Moralnej ciąg dalszy (po jakże uroczej akcji przeciw "spedalaniu nieletnich" i wrednych, brzydkich i leniwych feministkach). Od poniedziałku w Warszawie można trafić na takie coś:
    Tradycyjnie nie ogarniam, o co twórcom plakatu (a konkretnie plakaciście Wojciechowi Korkuciowi, bo to on stoi za akcjami RHM) chodzi. Przekazu nie rozjaśnia też tekst pod "nie faszystuj bez sensu":

    *faszystować (neologizm) - nieuzasadnione, bezpodstawne, tendencyjne posługiwanie się terminami, symbolami i określeniami faszystowskimi i nazistowskimi w celu zdyskredytowania, zdeprecjonowania i wyszydzenia postawy, poglądów i dokonań innej osoby lub grupy osób.

    No chyba że pan Korkuć ma problem z tymi, którzy protestują przeciw Marszowi Niepodległości, bo nie godzą się na promowanie homofobii, transfobii, ksenofobii, antysemityzmu itd. i nie podoba im się zawłaszczanie pojęcia "patriotyzm" przez narodowców. No cóż, zawsze może "pofaszystować" z sensem i dołączyć do ONR-u i MW. Lub zrobić kolejny plakat o tym, jak to niedobra mniejszość uciska biedą większość.
  • Czytaj także

    2 komentarze:

    1. Polska to straszliwy muzyczny zaścianek, na następny koncert Heather trzeba się będzie wybrać do Berlina, bo do nas już pewnie nie przyjedzie.

      K.

      OdpowiedzUsuń
    2. Plakaty w Krakowie niestety też się pojawiły...

      OdpowiedzUsuń