• Będąc młodą skrytką

    Pewnego środowego poranka, idąc pod górę i klnąc cicho pod nosem, przywalona plastikowymi płytami z hasłami w kolorze różowym, rzekłam do swojej ukochanej: "Wyobrażasz sobie, że robimy to parę lat temu?".

    Ukochana, dzierżąca na ramieniu zrolowany ogromny różowy transparent, obracając się w moim kierunku i przy okazji omiatając banerem najbliższą okolicę, wysapała: "No coś ty?!".

    Kilkadziesiąt minut później, próbując przybrać jak najbardziej wyuzdaną pozę na trawniku sejmowym i rozglądając się bacznie za ulubionym posłem Niesiołowskim, zaczęłam się zastanawiać, jakie wydarzenia mnie tu rzuciły. Co skłoniło akurat mnie, kobietę w średnim wieku, z jaką taką karierą, domowym zapleczem i dorastającym psem, do tego, żeby poprzedniego dnia wziąć urlop na żądanie i siedzieć w ten piękny poranek pod Sejmem. Co takiego stało się ze mną, że nie będąc żadną aktywistką, ani tym bardziej aktywistką LGBT, stałam pod tym samym Sejmem kilka tygodni wcześniej i darłam się w "szczekaczkę": "Głosuj na tak!", po czym grzecznie pomknęłam do pracy.

    Im bardziej się zastanawiałam, tym mniej jasna była dla mnie odpowiedź. Musiałam wyjść z naprawdę wielu skrytek i szaf, żeby dorosnąć do tego, by się w końcu nie bać. Pierwszą, jaką pamiętam i chyba najgorszą, była skrytka chowająca mnie przed samą sobą. Pamiętam, że mając lat naście, obiecałam sobie, że nikt nie dowie się o "moim sekrecie". Z perspektywy czasu wydaje się to zabawne, ale naprawdę tak było. Siedziałam sobie w tej skrytce do 25 roku życia, kiedy to pojawiła się w moim życiu kobieta i wywaliła cały mój świat do góry nogami. Myślę teraz sobie, że musiała ze mną mieć niezłą orkę na ugorze, bo jako zodiakalny Baran jestem dość uparta. A wtedy i chciałam, i bałam się. Zawdzięczam temu czasowi i tej kobiecie otwarcie na siebie, jeszcze nieśmiałe, ale zawsze coś. Z rozpędu wyoutowałam się przed rodziną, która przez następne parę lat trwała w niemym szoko-podziwie. Prawdę mówiąc, zrobiłam sobie krzywdę. Gdybym nie zdecydowała się na życie w skrytce i kilkuletni związek z kimś, z kim dla zdrowia psychicznego obojga nie powinnam była być, to pewnie poszłoby łatwiej. A tak musiałam udowadniać, że nie, to nie kaprys, to jestem prawdziwa ja.

    Po rozstaniu z moją pierwszą panią serca nastąpił etap bycia lesbijką, która odcina się od środowiska. Byłam sobie w związku, ale obie miałyśmy postawę "fajnie jest mieć koleżanki lesbijki, ale środowisko nas nie interesuje". Chodziłam na parady i tylko na nie. Poza tym zupełnie mnie "nie interesowało",  co się dzieje w świecie aktywistów, bo przecież byłam ta "normalna".  Piwko w starym Rasko i do domu.

    Jak sobie o tym wszystkim myślałam, leżąc na sejmowym trawniku, powoli zaczął mnie trafiać szlag na samą siebie. Machałam do  roześmianych staruszek w przejeżdżających autokarach, a wkurzenie na siebie rosło. Zapaliłam papierosa i zaczęłam dumać nad tym, kiedy w końcu postanowiłam żyć w miarę normalnie, tzn. jak każdy świadomy i raczej inteligentny człowiek. I wyszło mi, że dopiero jakieś trzy lata temu! Cóż za marnotrawstwo. Cóż za cholerny bierny stosunek do własnego życia. Wokół mnie siedzieli ludzie młodsi o dobrych kilka lat i pewne etapy mieli już za sobą. A ja, jak ta Ziuta Roztkaczewska, przespałam ładnych parę lat życia.

    Teraz jest tak, że mogę z ojcem normalnie pogadać o moim życiu. Teraz jest tak, że idę na obiad z moją ukochaną do rodziców i siedzimy normalnie przy stole, rozmawiamy. Ale wciąż jest tak, że muszę dumać, jak to zrobić, żeby kobieta, z którą jestem od trzech lat, mogła normalnie ze mną żyć. Żeby nie zastanawiać się, czy nie wybulimy do Urzędu Skarbowego za przelewy między kontami. Żeby jak Pan Joanna pójdzie do szpitala za kilka dni, normalnie dowiedzieć się o jej stan zdrowia.

    Nie doczekawszy się posła Niesiołowskiego, zmieniłam pozycję na bardziej cywilizowaną. Myśli stały się jaśniejsze.

    Wychodzi na to, że po kilku mozolnych latach ja zrobiłam swoje. Jestem wzorową obywatelką, w stałym związku. Nie puszczam się, nie kradnę babciom torebek, nie wywołuję burd ulicznych. Płacę podatki, oddaję składki do ZUS (choć doprawdy nie wiem, po co), płacę regularnie czynsz i kredyt. Przechodzę na zielonym świetle i zawsze mam ważny bilet. Sprzątam kupy po swoim psie. Zawsze spłacam długi. Do pracy przychodzę punktualnie. Jestem miła dla sąsiadów. Cholera! Teraz czas na moje państwo.
  • Czytaj także

    12 komentarzy:

    1. Kuurde...
      Piszesz o mnie... :)

      OdpowiedzUsuń
    2. dobrze z rodzicami jest ok. pozdrowka :) no i zabawna jest... w pisarstwie swym ma sie rozumiec...te kupy po psie mie rozbawily :) mc

      OdpowiedzUsuń
    3. gonzo.pl- myślę, że jest nas więcej.
      Musiałam dla równowagi garniturka wprowadzić element "skrytki" bo przecież większość z nas na takim etapie życia była.
      Mam nadzieję, że coraz chętniej dziewczyny i chłopaki będą ten stan zmieniać.
      Bycie skrytką boli :)

      OdpowiedzUsuń
    4. "skrytka" to bardzo ciekawy termin, że też nie spotkałam go wcześniej. Ładny. I tekst ładny, niby poważny, a jednak z uśmiechem.

      a-be

      OdpowiedzUsuń
    5. - wprowadzić element "skrytki" bo przecież większość z nas na takim etapie życia była

      skąd czas przeszły, jeśli autorka pisze pod pseudonimem?

      OdpowiedzUsuń
    6. "skąd czas przeszły, jeśli autorka pisze pod pseudonimem?"
      zapytał anonim :)

      To pseudo literackie- siedzenie pod sejmem było pod nazwiskiem i z twarzą na wszelkich możliwych zdjęciach i przekazach tivi.
      Myślisz, że co się bardziej liczy :) ?

      OdpowiedzUsuń
    7. Cholera, nie wiedziałam, że żyję ze skrytką. Niedobre Rude, pod pseudonimem pisze:)

      OdpowiedzUsuń
    8. Po pierwsze, szablon komentowania pozwala mi na anonimowość. Ja tu nie głoszę nadrzędnej wartości otwartości. Po drugie, paniewa i panigosia są identyfikowalne od początku, wiele razy pojawiają się nazwiska, np. w poście o umowie notarialnej.

      OdpowiedzUsuń
    9. Ale uprzejmie byłoby uszanować prośbę twórczyń bloga wyrażoną nad formularzem komentarzy i jednak się podpisać.

      OdpowiedzUsuń
    10. Jeżeli zaś chodzi o kwestię otwartości, to nie wiązałabym jej z internetową identyfikowalnością (choć akurat w przypadku dubiduu jest ona dość prosta). Nie każdy/a ma ochotę być łatwo dostępnym/ą dla osób, które niekoniecznie mają fajne intencje. Pierwszy z brzegu przykład - mamy z okładki "Newsweeka". Że żyją otwarcie, w to chyba nikt nie wątpi. A jednak wystąpiły w mediach pod zmienionymi imionami. Dlaczego? Bo niezależnie od otwartości chronią swoją prywatność i nie chcą, by było je tak łatwo znaleźć.

      OdpowiedzUsuń
    11. Twoja generalizacja anonimie jest dość zabawna- już w pierwszej odpowiedzi do ciebie, choć właściwie nie komentuję anonimów, bo lubię choć po nicku wiedzieć, z kim rozmawiam- pisałam, że jako osoba pod imieniem i nazwiskiem występowałam pod sejmem, pod imieniem i nazwiskiem występuję też w akcji Miłość nie Wyklucza, na zdjęciach w wielu miejscach. Nie będę tu udowadniać Ci, że nie jestem wielbłądem.
      Prowokowanie z pozycji "mam prawo zachować anonimowość a Ty nie bo piszesz na blogu" jest po prostu śmieszna.
      Druga sprawa to taka, że używając mojego nicka od lat przez wielu ludzi jestem znana jako dubiduu i bardzo to lubię :). Trzeba pracować na swojego nicka.

      OdpowiedzUsuń
    12. Po co komu taka nasza identyfikacja z imienia i nazwiska w takich miejscach jak fora, blogi itp, na których się gada, czasem nawet sensownie?
      Czy jak powiem żem Janka a nie Lajt, to coś zmieni dla mojego potencjalnego odbiorcy?

      Jeden prawdziwy minus jaki w tym widzę, żeby sie tak ujawniać za każdym razem, to to, że szybciej mnie namierzą ONR-owcy i szybciej trafię na Redwatch-a.

      OdpowiedzUsuń