Od ostatniego politycznego wpisu minęło już sporo czasu i miałam nawet niewielką nadzieję, że uda mi przeżyć lato (choć co to za lato?) bez SLD i innych POPiSów, no ale się nie udało. Bo oto zaczęły się gry przedwyborcze, rozdawanie uśmiechów i klapsów w postaci mniej lub bardziej wyeksponowanych miejsc na listach wyborczych, nieoczekiwane (?) awanse i rezygnacje. Mamy okazję poobserwować, jak się sprawdza w praktyce system kwotowy, który miał pomóc kobietom zaistnieć w polityce (nie sprawdza się). Jak zwykle jest trochę międzypartyjnych transferów last minute, pokazujących, że może i jakieś tam różnice między większymi ugrupowaniami są, ale to właściwie obojętne dla iluś tam ich członkiń i członków. Najcenniejsze łupy zbiera PO (Arłukowicz, Kluzik-Rostkowska, Rosati, być może też Gintowt-Dziewałtowski), najwięcej za to obrywa się SLD, które tradycyjnie postawiło na aparatczyków (w rodzaju Millera, który startuje z jedynką w Gdyni, co mnie szczególnie boli, bo to okręg Jarugi-Nowackiej) i, wbrew wcześniejszym deklaracjom (ale to mnie akurat zupełnie nie dziwi), olało kobiety.
W efekcie mamy kilka małych skandali. Wanda Nowicka zrezygnowała z jakże obiecującej czwórki (wcześniej miała obiecaną dwójkę i trójkę, a o ostatecznej decyzji dowiedziała się z mediów) na liście warszawskiej. Co zabawne, sporo osób, sądząc z dyskusji na Facebooku, ma jej to za złe, bo według nich do polityki idzie się dla idei, a nie dla miejsc na listach, a poza tym jak ktoś jest naprawdę dobry, to dostanie się z każdego miejsca. Piękne słowa, kłopot w tym, że, po pierwsze, miejsce na liście nie świadczy o ideowości (patrz: Miller), a o miejscu w łańcuchu pokarmowym, a, po drugie, mamy w Polsce taki dziwny zwyczaj głosowania nie na dobrych czy złych, a na pierwsze lub ostatnie miejsce, no chyba że trafi się prawdziwy celebryta czy celebrytka. Wanda celebrytką nie jest, jest za to aktywistką, więc nie dziwię się, że nie ma ochoty robić za trampolinę dla tych, którzy mieli szczęście znaleźć się wyżej od niej. W końcu jak NGO-sy idą do polityki, to po to, by w niej być, a nie po to, by wspierać ugrupowania, z którymi nie do końca im po drodze, ale były na tyle łaskawe (czytaj: cwane), by przygarnąć parę ideowych osób na listy. I to jest w sumie największy dramat w tym wszystkim - że aby wprowadzić kogoś fajnego do Sejmu czy Senatu, trzeba się sprzedać, i to nie komuś, kto jest ci szczególnie bliski, a temu, kto zechce cię kupić. Jakkolwiek niefajne by mi się to wydawało, jestem w stanie zrozumieć, że ktoś na to pójdzie, o ile profity w postaci miejsca na tej czy innej ławie będą się wydawać osiągalne. Bo niestety rację mają ci, którzy twierdzą, że zmiany najłatwiej wprowadzać od środka. Szczególnie jak nie dysponuje się realną siłą społeczną, z którą politycy po prostu muszą się liczyć. A organizacje feministyczne nie dysponują.
W miejsce Nowickiej SLD złowiło inny łakomy kąsek - Krystiana Legierskiego. I to dzień po tym, jak z kandydowania zrezygnował, w dość dziwnej atmosferze, Robert Biedroń. Dziwnej, bo oto rzecznik SLD Tomasz Kalita natychmiast stwierdził, że Biedroń, jako osoba z zarzutami za napaść na policjanta, nigdy na liście SLD nie był, a wiceszef klubu poselskiego SLD, zapytany o oświadczenie Roberta, w którym ten poinformował o swojej rezygnacji i stwierdził, że partia ta traktuje postulaty osób nieheteroseksualnych i organizacji kobiecych instrumentalnie, popisał się taką oto wypowiedzią: "Jestem tak taktowny wobec pana Roberta Biedronia, że aż się obawiam, żebym nie stał się obiektem adoracji z jego strony. (...) Biedroń zmarnował szansę, jaką dał mu SLD, bycia pierwszym polskim parlamentarzystą, który oficjalnie obnosiłby się ze swoimi poglądami w obszarze obyczajowym". Żenujące? Tak. Zaskakujące? Nie bardzo.
Trudno jest mi w tym kontekście ocenić decyzję Krystiana. Z jednej strony nie lubię, gdy ktoś mandat radnego ochoczo zamienia na mandat poselski, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja. Z drugiej - to dość powszechna praktyka, więc skreślanie kogoś z tego powodu byłoby absurdalne. Większy kłopot mam z tym, że nie wiem, czy Krystian rzeczywiście wierzy, że ma szansę dostać się do Sejmu, czy też spłaca w ten sposób dług wdzięczności wobec SLD za to, że umożliwiło mu zostanie radnym. Jeżeli to drugie, to mam nadzieję, że ma świadomość, że służy jedynie jako narzędzie do pozyskania głosów tych, którzy po rezygnacji Nowickiej i Biedronia stracili resztkę sympatii do Sojuszu (bo w oczach sporej części członków i członkiń tej partii nadal jesteśmy bezmyślnym mięsem wyborczym, i w sumie mnie to nie dziwi). Zgadzam się z Wojtkiem, że tu nie chodzi o Krystiana, Wandę czy Roberta, a o to, by nas z jednej strony skłócić, a z drugiej pokazać, że jak najbardziej popieramy SLD. Dlatego odpuszczę sobie rozważania z kategorii "Krystian Legierski - karierowicz czy idealista?".
"Wierzę głęboko, że środowisko (Biedronia) udzieli poparcia SLD" - to znowuż słowa Wiklińskiego. Ja nie wierzę. Nie wiem, komu udzieli poparcia, a raczej domyślam się, że, jak zwykle, część nikomu, a reszta w większości PO, potem SLD i PiS, a na końcu Palikotowi i reszcie. Bo my mamy taki głupi zwyczaj głosowania na tych, co to "mają szanse", a potem narzekania, że to nie nasi reprezentanci, zamiast poprzeć w końcu tych, co może i mieliby szanse, gdyby ktoś w nich uwierzył. Co przekłada się też na to, że małe partie wiążą się z dużymi (jak Zieloni z SLD), więc nawet nie mamy możliwości się przekonać, co by się tym razem wydarzyło, gdyby tego nie zrobiły. Ale pewnie nic. W każdym razie ja jak zwykle zupełnie nie wiem, co zrobię z moją kartą do głosowania. O ile ją w ogóle pobiorę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(
Atom
)
ja chciałam głosować na Zielonych :(
OdpowiedzUsuńp*dolę to, jadę na urlop.
szkoda, że to urlop z telewizorem (w pakiecie z teściami ;) ), ale może uda mi się odeń odłączyć :)
Uschi
A może jednak warto pytać o pewne pryncypia?
OdpowiedzUsuńMnie jakoś nie żal Biedronia i nawet mi się podoba, że SLD go sponiewierało, po tym jak od lat obiecywał sobie, że w końcu posłem zostanie.
Warto przypomnieć sobie postawę Biedronia, a wślad za nim jego otoczenia, wobec prof. Marii Szyszkowskiej w czasie, gdy to jej SLD postanowiło się pozbyć jako zbędnego balastu zaś Biedroń nadal sądził, że wspina się do góry.
Czy trzeba przypominać, jak KPH odcinało się wtedy od prof. Szyszkowskiej, która zrobiła dla środowiska tak wiele? Zdaje się, że i Legierski pokazał wówczas swoją prawdziwą twarz.
Karierowiczostwo? No ok, znane słowo, ale co to konkretnie znaczy?
Parę uśmiechów do kamer, ok. Jakieś ogólne zachowawcze wypowiedzi - ok, nawet to można przełknąć. No ale niewdzięczność (np. wobec prof. Szyszkowskiej) to już dużo za dużo i świadczy o tym, że chyba jednak mamy już do czynienia z "rasowym" politykiem godnym SLD, a nie działaczem społecznym.
No ale, moze jest jeszcze dla Bierdonia jakaś nadzieja? Może jakaś żona w szafie? A no właśnie :-), myślę, że gdzie Biedroń nie może, to jak zwykle swojego dziubaska posle, i może znowu jakaś ciekawa posadka, jak onegdaj w gabinecie Magdaleny Środy mu się trafi. Więc Panie Biedroń - druga połówka incognito -i jeszcze coś z tego będzie!
@Uschi
OdpowiedzUsuńW sumie to nadal możesz głosować na Zielonych. Tyle że z list SLD.
@bejsbolówa
Wszystko pięknie, kłopot niestety w tym, że na polityków nie można się tak do końca obrazić (hm, i kto to pisze). Tzn. można, tyle że nie jednostkowo, a gromadnie, pokazując im palec w kolejnych wyborach. A o takiej mobilizacji możemy póki co niestety zapomnieć.
SLD nie sponiewierało Biedronia, a tych wszystkich LGBTQitditp, którzy, z jakiegoś powodu, mieli ochotę na tę partię głosować i mieli nadzieję, że choć trochę jej zależy na naszych sprawach. A tu takie wypowiedzi, i to bynajmniej nie w ustach szeregowych partyjnych działaczy. To jest problem, a nie to, że ktoś tam dostał czy nie dostał za swoje, a ktoś inny wskoczył na jego miejsce.
A czy w pewnym sensie nie poniewieramy się same?
OdpowiedzUsuńOprócz kwestii Biedronia padły nazwy grup politycznych, Zielonych, np., ale było i kilka innych ugrupowań tego typu, więc jaki jest bilans ich strategii z ostatnich... no, będzie to już 7 lat?
Czy zawsze będzie już tak, że próba przełożenia ruchu społecznego na politykę partyjną polega na czymś takim, że jakaś grupa próbuje się za wszelką cenę podwiązać do istniejących partii? Dodajmy, że za cenę wielu niekonsekwencji, uników, czasem nielojaności wobec źródeł ruchu a wreszcie - jak pokazały wszystkie tego typu akcje - fiaska, bo i tak wejdzie do sejmu sama "smietanka" aparatu partyjnego?
Zastanawiam się tak ostatnio... siedem, osiem lat... gdyby te osoby z ruchu, którym dobrze odpowiada model partyjny, działaliby przez wszystkie te lata bez "dalekowzrocznych" strategii, a za to w maksymalnej zgodzie ze swoimi źródłami i rozszerzałyby kręgi czujących związek grup zamiast swoje słabe układy z silniejszymi, to czy po tylu latach, nie powiem, siermięgi i może niezbyt docenionego na bieżąco trudu, nie stworzyliby takiej samodzielnej (!!!) siły, jaką, chcąc nie chcąc, stworzył jednak Lepper?
Niesmaczne porównanie? Może i tak, ale rzeczony L. chyba jednak nie oglądał się przez wszystkie lata swojej działalności, czy zostanie asystentem a potem posłem PSL-u albo SLD. Oczywiście robił to w sposób od kuchni również bardzo nieetyczny, bo pociągnął za sobą do parlamentu sporo skorumpowanych osób i sam był podatny, ale...
Weźmy rolnictwo tamtych czasów: niepularne dla mieszczuchów roszczenia, podparte realną biedą, a do tego okoliczności ogólnej histerii wokół UE. Co można było zrobić? To można było wygrać, przynajmniej w takim zakresie, jak zostało wygrane: no, przynajmniej tymczasowo, dopóki są dopłaty, pewna część wsi już nie przymiera głodem (choć oczywiście nie 100%). Samoobrona igraniem z histerią zdziałała dużo w ogóle jeszcze nie będąc w rządzie.
A co z drugą stroną ówczesnej około-unijnej histerii, czyli tzw. obyczajówką? To się trochę inaczej rozkłada w czasie, ale czy nawet po referendum unijnym nie mógł zaistnieć odważny i niesztampowy projekt polityczny, ktory postawiłby na posługiwanie się tą tzw. histerią w celu wpłynięcia na politykę tak, jak z drugiej strony to robił kościół? I nie chodziłoby tu bynajmniej o euroentuzjazm, który został środowiskom lgbt narzucony w toku takiej polityki, jaka ostatecznie miała miejsce, czyli nieśmiałe podchody pod istniejące partie.
Spokojnie, to co piszę, to political fiction i to na dodatek zakotwiczone w czasie przeszłym. A jednak... nie jest tak, że istnieje jedna droga, i że w zwiazku z tym również w odniesieniu do przyszłości będziemy już tylko wypatrywać, czy SLD lub inna partia uchyli dla nas rąbka czy też nie.
OdpowiedzUsuńDla mnie odejście niektórych osób z list SLD tudzież wejście kolejnych nic nie zmienia, gdyż ci dwaj panowie, co się zamienili miejscami - żaden by nie dostał mojego głosu i to nawet w wyborach na radnego, gdyby startowali nawet z mojej gminy i okręgu. Choć Nowicka i Gardias, która chyba nadal startuje z jedynki, owszem dostałyby bez względu na to, z jakiej by szły partii.
Cóż mogę kontestować, że nie istnieje żadna samodzielna partia, skoro nie istniej. Więc trudno, glosuję na wiarygodne dla mnie nazwiska, lub jesli ich w moim okręgu nie ma, to trudno, nie zagłosuję. A jednak - czy jedne, pierwsze przegrane wybory, jak to zwykle bywało, zawsze muszą się kończyć zmianą strategii ruchu i obsesyjnej wręcz konieczności podlączenia się pod większych? A może lepiej postawić na swoje pryncypia, rozwijać się w gronie bliskich ludzi i powoli rosnąć w siłę. Taka siła nie jest iluzoryczna w odróżnieniu od aktualnych wyników tego, co pan Napieralsku tudzież inny napierdek wykalkulowali pod siebie i tylko dla siebie!
Oczywiście można powiedzieć złośliwie, że z drugiej strony barykady jest Korwin-Mikke który do nikogo silniejszego się nie przykleił ale i też niczego nie osiągnął. No dobrze, ale kogo reprezentuje Mikke, czy jego obchodzą wykluczeni ludzie, czy chce raczej swoimi hasłami zaimponować finansistom i liberałom, żeby go jednak wzięli pod swoje skrzydła i być moze zresztą biorą?
Zresztą nawet Mikke zaczyna zmieniać strategie, brata się z różnymi kółkami studencko-maryjnymi, którzy zaczynają robić mu robotę, pewnie niedługo zacznie cynicznie przechwycać łysoli z osiedla, choć to przecież niby nie jego "klasa". Ale Mikke nigdy nie będzie chciał reprezentować interesów wykluczonych ludzi, może ich co najwyżej na siebie napuszczać. I nigdy nie zdobędzie wpływu na to, co się dzieje w większej polityce, choć oddolnie wbrew pozorom ma na swoim kącie już parę udanych homofobicznych i mizogynicznych akcji!
A ruch - powinien, musi być oddolny! Amen!