• O prawicowości w końcu

    Po wyroku Trybunału w Strasburgu (przy okazji - Yga w komentarzu pod poprzednim postem podkreśla, że nie chodzi o prawo do dziedziczenia, a o prawo do wstąpienia w umowę najmu; niniejszym przepraszam za uproszczenie) posypały się komentarze różnych "autorytetów" i autorytetów. Głos zabrał oczywiście publicysta Terlikowski, jego jakże przewidywalny tekst o wyższości małżeństwa nad wszelkimi innymi związkami analizuje Sylwek tu. Odezwała się też "Rzeczpospolita", w iście ekwilibrystyczny sposób "dowodząc", że to nie wątek orientacji seksualnej przesądził o odmówieniu Kozakowi prawa do wstąpienia w umowę najmu (zabawnie pisze o tym Adam Leszczyński tu). Dla mnie jednak najciekawszy jest komentarz Pawła Wrońskiego z "Wyborczej" pod jakże obiecującym tytułem "Czy gej może być konserwatystą?". Najpierw o jego dziwnej części - otóż Paweł dokonuje rozróżnienia między osobami nieheteroseksualnymi chodzącymi na parady - mam nadzieję, że jest to rozróżnienie ironiczne, ale pewności nie mam - a żyjącymi w stałych związkach, marzących o stabilizacji itd. Oczywiście patrząc na ostatnie warszawskie Parady Równości, trudno dojść do wniosku, że te marsze ogniskują się wokół idei walki o prawne uznanie związków jednopłciowych (mimo wspaniałego homikowego transparentu na czele ostatniej), tak że nawet jeżeli to rozróżnienie nie jest ironiczne, to jest jakoś tam uprawnione.

    Znacznie ciekawsze są jednak pozostałe części komentarza Pawła:

    W ostatnim czasie kwestia homoseksualizmu stała się stałym punktem politycznego odniesienia i podziału na lewicę, prawicę, konserwatyzm i liberalizm. Dlaczego? W zasadzie nie wiadomo. (...) Być może [Kozak] reprezentuje stosunkowo sporą grupę osób orientacji homoseksualnej, którzy w gruncie rzeczy hołdują wartościom konserwatywnym. Żyją w stałym związku, marzą o stabilizacji i jakimkolwiek uregulowaniu prawnym tego statusu i próbują realizować swoje epikurejskie prawo do szczęścia. Cóż w obecnym świecie bardziej konserwatywnego niźli stały związek nawet nienazwany małżeństwem? Wszak przeciwieństwem "liberalnego rozpasania" jest chęć tworzenia stałego związku razem z jednym partnerem i próba jakiegoś usankcjonowania prawnego tej sytuacji.

    Trudno się nie zgodzić, prawda? Tylko co tak naprawdę z tego wynika? Że być może w gruncie rzeczy w przytłaczającej większości jesteśmy obyczajowo konserwatywni, a zatem prawicowi (choć nie w polskoprawicowym rozumieniu tego słowa). I w sumie tak naprawdę podobna do tej konstatacja powstrzymywała mnie dotąd przed napisaniem o prawicowych lesbijkach, gejach, osobach biseksualnych et cetera (do czego zabierałam się tu). Bo gdzie w takim razie leży różnica między naszym liberalizmem a konserwatyzmem, skoro o tych, którzy są za równouprawnieniem osób nieheteroseksualnych, mówi się, że są "liberalni obyczajowo", podczas gdy idea związków partnerskich czy małżeństw homoseksualnych jest w gruncie rzeczy konserwatywna? Oczywiście problem leży w pomieszaniu pojęć i aby go rozwiązać, należałoby te pojęcia wyprostować, kłopot w tym, że żyjemy w takiej rzeczywistości a nie innej i to właśnie ona powinna być dla nas punktem odniesienia. Tak że, zamiast prostować, spróbuję wyjaśnić, czym według mnie charakteryzuje się prawicowa osoba nieheteroseksualna.

    Przede wszystkim w tej "prawicowości" mieści się cała rozpiętość postaw - od (podszytego zinterioryzowaną homofobią) przeświadczenia, że związek jednopłciowy jest rzeczywiście czymś gorszym niż heteroseksualny, poprzez niechęć do "manifestowania swojej odmienności" czy do osób, które są w oczywisty sposób "inne niż inni" ("przegiętych ciot", "męskich lesb" itp.), i przekonanie, że powinniśmy się prezentować jako jednorodna, sympatyczna i grzeczna grupa, po uznanie różnorodności, przy jednoczesnej konstatacji, że są mniej i bardziej wartościowe systemy czy relacje. Oczywiście osoby z ostatnich grup w ogóle mogą się nie uważać za prawicowe czy konserwatywne (wszak są "liberalne obyczajowo"), jednak przecież uznanie, że istnieją pewne stałe, niezmienne wartości, że niektóre rzeczy są (z natury, kultury, religii) lepsze, a niektóre gorsze, jest konserwatywne. O czym to świadczy? Moim zdaniem głównie (i znów) o nieprzydatności etykiet (skoro można je "dopasować" do osób mających czasami skrajnie różne systemy wartości). I o tym, że problemem znowuż nie jest "prawicowość" czy "lewicowość", a zinternalizowana homofobia. Bo w przekonaniu, że drag queens nie powinny się pokazywać na paradach, osoby niewyglądające wystarczająco "heteroseksualnie" nie powinny reprezentować nas w mediach czy w cenzurowaniu treści na branżowym portalu jako "ustępstwie" wobec polityków nie ma nic z konserwatyzmu, a wiele z homofobii, czy, w ostatnim przypadku, obłudy.

    Wydaje mi się, że zarówno konserwatywne, jak i liberalne (ale też niehomofobiczne) osoby LGBTQetcetera mają tak naprawdę jeden cel - równouprawnienie. Różnie postrzegają walkę o nie (ewolucja vs rewolucja), hołdują innym wartościom, inaczej też wyobrażają sobie "świat idealny", ale do kwestii naszych praw mają takie samo podejście. Tu nie ma podziałów - one są raczej na linii osobistych uraz czy interesów. Ale może upraszczam czy idealizuję i istnieje jakaś fundamentalna różnica między prawicowymi i lewicowymi osobami nieheteroseksualnymi również w tym względzie. Tak że poprawcie mnie, jeśli się mylę.
  • Czytaj także

    16 komentarzy:

    1. Masz rację z tym, że co poniektórym mylą się łatki w worku z łatkami. W Polsce tym bardziej, bo tu lewicowość jest kojarzona z komunizmem, a skoro nie lewicowy to prawicowy (jakby nie było całej masy pomiędzy, choćby z moim socjalliberalizmem). Idiotyzmem jest też kojarzenie prawicowości z monogamicznymi, sformalizowanymi związkami - wszak ludzie o poglądach lewicowych na całym świecie równie chętnie stają na ślubnym kobiercu (w parach dwu- i jednopłciowych), mają dzieci i pielęgnują tzw. wartości rodzinne, co wyznawcy idei prawicowych. Mam wrażenie, że naprawdę chce nam się doprawić gębę "zagrożenia dla wartości rodzinnych", która nijak nam nie pasuje. W każdym razie ja czuję się jak schizofrenik - wszak żyję w stabilnym związku i żądam jego prawnego uznania, a jednocześnie chodzę na parady i całym sercem wspieram filozofię wielobarwnej tęczy bez jednego modelu bycia niehetero. Ot, ni pies ni wydra, coś czego ustandaryzowane, kwadratowe móżdżki prawicowych publicystów nigdy nie pojmą. Taka samospełniająca się przepowiednia, która spełnić się nie chce.

      OdpowiedzUsuń
    2. Do analizy pojecia malzenstwa nie bede uzywal lewicowych czy prawicowych systemow wartosci.

      Uzyje kryterium praw czlowieka.

      Z niego nie wynikaja zadne ograniczenia co do plci partnerow.

      Z tego mysl ze nie chodzi o to by tworzyc przytulne (homo czy hetero)rodziny gdzie szafka z ikei i monidlo na scianie, ale by miec PRAWO takie rodziny tworzyc.

      By panstwo tworzylo warunki do ochrony praw czlowieka.W tym praw naleznych malzonkom.

      A wogole to paniEwo 2010 zapowiada sie na rok rewolucji obyczajowej. Strasznie sie z tego ciesze ale i boje.Chocby tego ze dopiero teraz zacznie sie krecenie nosem ze wszystko za wolno albo za szybko.

      m@B

      OdpowiedzUsuń
    3. Cóż, ja w ogóle nie rozumiem jak można ignorować fakt, że nie da się we współczesnym świecie opisywać co poglądów politycznych przynajmniej z użyciem dwóch skal: liberalne-autorytarne oraz prawicowe-lewicowe. Przy czym skala pierwsza skupia się bardziej na zagadnieniu osobistych wolności i reakcji jednostka-państwo, lub może nawet lepiej jednostka-społeczeństwo a druga na zagadnieniach socjoekonomicznych.

      http://www.politicalcompass.org/analysis2

      Jasne jest, że zależność left-right w tym rozumieniu jest prawdopodobnie całkowicie transparentna jeśli chodzi o kontekst orientacji seksualnej - bo gdy rozważamy jaki ustrój gospodarczy byłby najlepszy to nie bardzo się to wiążę z naszymi preferencjami seksualnymi (co nie znaczy, że nie ma pewnych tradycyjnych uwarunkowań, które być może skłaniają osoby LGBT do opowiadania się bardziej po lewicowej stronie).

      Nie ulega też chyba wątpliwości, że większość świadomych przedstawicieli LGBT będzie się raczej opowiadało za poglądami liberalnymi. I nie ma to nic wspólnego z osobistymi preferencjami co do drogi życiowej. Mogę marzyć o posiadaniu jednego faceta i wychowywaniu z nim gromadki dzieci, "przegiętych" chłopców z klubów uważać za kurwy a mimo tego dawać im pełne prawo do takiego a nie innego życia - w końcu to nie moja sprawa. Krotko mówiąc, można być konserwatywnym liberałem.

      Gdyż konserwatyzm nie odnosi się do jakiegoś konkretnego wyobrażenia społecznej struktury a zagadnienia zmiany społecznej (uznawanej z zasady za potencjalnie niebezpieczną).

      OdpowiedzUsuń
    4. Napisałabym dokładnie to co Sylwek. W dodatku myślę, że tylko bardzo nieduży element ukierunkowania politycznego to poglądy na kwestie społeczne. Ważniejsze jest prawo, ekonomia, administracja i cała masa różnych spraw. A w kwestiach społecznych o poglądach politycznych decyduje głównie moim zdaniem pogląd dotyczący stosunku państwo - obywatel - np. czy np. podoba nam się koncepcja państwa opiekuńczego, a na ile uważamy, że ludzie muszą radzić sobie sami. Na tym opierana jest cała polityka socjalna itd. Więc spokojnie mogą istnieć geje prawicowcy konserwatyści o ile tylko w tych sprawach ustawiają się bardziej po prawej niż po lewej stronie. W dodatku bardzo często podnosi się, że np. PIS biorąc pod uwagę powyższe kwestie bliżej do lewicy niż do prawicy. Choć to oczywiście też uproszczenie.

      OdpowiedzUsuń
    5. Ciekawy temat. Osobiście nie trafia do mnie takie polaryzowanie ze strony red. Wrońskiego.. Domaganie się jednopłciowych związków czy bycie w takowym (póki co bez jego formalizacji) nie świadczy bynajmniej o konserwatyźmie.
      Oczywiście znam gejów o prawicowych poglądach. Mniej przeszkadza im homofobia PiS niż np. niektóre liberalne pomysły PO na gospodarkę, a na lewicę nie głosują "bo to postkomuna". To częściej osoby samotne niż żyjące w stałych związkach, zwykle religijne. Może i folklor, ale z takimi też trzeba próbować znaleźć wspólny język. W końcu jako LGBT nie jesteśmy jakimś monolitem ideowym, a jedyne co nas łączy to seksualne upodobania

      OdpowiedzUsuń
    6. NO tak, tylko że Pis jest o wiele bardziej na lewo w niektórych sprawach niż PO. Ja uważam, że jestem konserwatywna, ale chyba jeżeli chodzi o polską scenę polityczną to najdalej mi do pis.

      Generalnie myślę, że błędem jest ustawianie prawo - lewo tylko ze względu na stosunek do tych tematów o których Ewo napisałaś. Mnie osobiście np. dużo bardziej obchodzi co się robi z moimi podatkami albo jaka będzie kolejna reforma systemu emerytalnego. Myślę, że na podstawie poglądów na te sprawy powinno się raczej ustawiać w jakiejś tam opcji. Myślę, że wiele osób raczej przez stosunek do np. strategi polityki społecznej czy stosunku do samorządności się politycznie określa. Wiem, że masa ludzi oddaje głosy np. na PO wiedząc, że
      raczej nie ma co liczyć na związki jednopłciowe dlatego, że np. podoba im się stosunek PO do wielu innych spraw.

      OdpowiedzUsuń
    7. Rzecz w tym, że w tym wpisie zajmuję się wyłącznie tym, jak się mają tzw. prawicowość i lewicowość do tego, jak postrzegamy nas samych, nasze prawa i walkę o nią i zupełnie celowo pomijam wszelkie inne uwarunkowania (choćby gospodarcze). Co nie oznacza, że nie uważam ich za istotne, choć akurat nie w tym przypadku.

      OdpowiedzUsuń
    8. No tak Ewa, ale jak się potem mówi o gejach prawicowych, mając na myśli to, że np. nie lubią innych gejów bo są inni to to jest moim zdaniem jakieś zupełne pomieszanie pojęć i w ogóle pomyłka. Dla mnie prawo-lewo nic nie ma wspólnego z tym na ile człowiek jest otwarty na innych ludzi. Miałoby jakby spytać o to czy np. dofinansowane ma być in vitro dla lesbijek (albo w ogóle na ile ma je dofinansowywać) :). Bo to już coś mówi o tym na ile np. ktoś jest za tym, żeby Państwo w ogóle finansowało pewne usługi służby zdrowia.

      OdpowiedzUsuń
    9. To napisz mi w takim razie, czym może sie według Ciebie manifestować prawicowość w tzw. kwestiach obyczajowych. Bo brak otwartości na inność jest moim zdaniem jednym z jej możliwych przejawów. Choć tu dochodzi też homofobia, przez co, o czym piszę, sprawa jest bardziej skomplikowana.

      OdpowiedzUsuń
    10. o to właśnie chodzi, że prawicowość niczym nie musi się manifestować w kwestiach obyczajowych. Bo to że kiedyś prawica była obyczajowo tradycjonalistyczna i silnie konserwatywna, wcale nie oznacza, iż taka być musi dzisiaj.

      Zresztą tradycyjna prawica i konserwatyzm w świecie anglosaskim to też co innego niż u nas - tam dosyć wyraźnie rozdzielano sferę publiczną od prywatnej i obrazowo mówiąc nikt nikomu do łóżka nie zaglądał.

      Tradycyjny podział lewica-prawica jest jednak ostatecznie nieadekwatny własnie dlatego, że dawniej "prawicowość obyczajowo-społeczna" wiązała się z liberalizmem gospodarczym, a "lewicowość" z tendencjami liberalnymi w kwestii na przykład praw kobiet (mniejszości i ich prawa były i tak zwykle takim tabu, że nikomu do głowy nie przychodziło o nie walczyć).

      Dzisiaj wygląda to zupełnie inaczej.

      Więc trudno powiedzieć ile sensu ma nazywanie "prawicowym" geja, który z jednej strony marzy o wprowadzenie neoliberalnej doktryny gospodarczej, ale zarazem łazi na manify i pokrzykuje o dyskryminacji (czego typowy, heteroseksualny wyborca dajmy na to Platformy prawdopodobnie nie robi).

      OdpowiedzUsuń
    11. Mnie się właśnie lewicowość kojarzy z mniejszą otwartością i zaraz wytłumaczę dlaczego.
      Oczywiście trudno jest to wytłumaczyć z wielu stron takim krótkim postem, ale jeżeli już idziemy w kierunku ideologii to centralizacja państwa była np. zawsze bardziej tradycją nurtów lewicowych niż prawicowych. Za tym idzie większa ingerencja państwa w życie obywatela, idea państwa opiekuńczego itd. Za tym idzie mniejsza samodzielność samorządu, ograniczenie działań organizacji pozarządowych, ograniczenie ludziom prawa do decydowania o sobie itd. Poza tym lewica była zawsze mniej liberalna gospodarczo. To gdzie tu jest miejsce na otwartość? Dlatego niektórzy mówią, że np. PIS jest partią lewicową z punktu widzenia doktryny państwa i prawa. W kwestiach społecznych akurat tak się ułożyło, że np. bardzo konserwatywny (a raczej ksenofobiczny) UPR jest wręcz szaleńczo liberalny jeżeli chodzi o ekonomię. Dlatego może być tak jak pisze sylwek, że ktoś komu np. bardzo po drodze do Rzeczpospolitej jeżeli chodzi o państwo i prawo może być bardzo zbieżny poglądami na sprawy gejowsko lesbijskie co wyborca np. SLD. Dla mnie lewicowość i prawicowość w sprawach społecznych najbardziej jest widoczna w tym jak partia odnosi się do koncepcji finansowania pewnych spraw (a inaczej czy blisko jest czy daleko od koncepcji państwa opiekuńczego). A tolerancja to już w ogóle nie jest kwestia ukierunkowań politycznych.

      OdpowiedzUsuń
    12. Cóż, jak dla mnie tradycyjnie rozumiana lewicowość zawsze wiąże się z ideą wyrównywania szans, poziomu życia etc... Szerzej - walki z nędzą. Z dzisiejszej perspektywy jest to o tyle nieaktualne, że tak rozumiana lewicowość kształtowała się w czasach gdy bycie robotnikiem znaczyło egzystencję wśród najniższych warstw społecznych. Okrutną ironią był bieg historii w którym realizacja najbardziej radykalnych haseł lewicowych zrównała poziom życia wprowadzając koszmar dla wszystkich - komunizm, a "wyzyskujący" kapitalizm uległ "oswojeniu" i to on dał podstawę do ukształtowania nowoczesnych społeczeństw o znacznie wyższym poziomie życia. Szczególnie w USA owo powiązanie skutecznego ustroju gospodarczego z prawicową ideologią pozwoliło prawicowym i konserwatywnym wartościom święcić tryumfy przez tak długi czas. I warto tam zajrzeć by poszukać prawicowych homoseksualistów - okaże się, że jest ich sporo (i nie chodzi tylko o przypadki parszywych hipokrytów w rodzaju tego pana ostatnio zatrzymanego pod wpływem po wyjściu z klubu gejowskiego).

      Wracając do tego co napisał . można powiedzieć, że lewicowość niekoniecznie musi ograniczać prawa jednostki. To zabawne, bo wydaje mi się, że podstawą lewicowego (ale nie totalitarnego) spojrzenia jest przyjęcie, iż społeczeństwo na drodze demokratycznej może zrzekać się pewnych wolności w imię uzyskania efektów w postaci właśnie wyrównania szans, praw, czy czegokolwiek. Patologizacja lewicowości prowadzi właśnie do totalitarny prób uszczęśliwienia ludzi.

      Z kolei prawicowość zakłada, że wolność, równość to rzeczy przyrodzone, państwu nic do tego i najlepsze co państwo dla wolności i możliwości realizacji się jednostki zrobić to jak najbardziej ograniczyć swój wpływ. Paradoksalnie jednak, zależy od osobistych wyobrażeń danej osoby co uzna ona za przejawy przyrodzonej wolności i równości, dlatego też ta ideologia z łatwością prześladuje mniejszości właśnie - bo tak jakoś dziwnie się składa, że w państwie bardziej prawicowym "niezbywalne" są tylko prawa większości. A ponieważ państwo ma się nie mieszać, to mniejszość ma nader ograniczone możliwości walki o swoje.

      OdpowiedzUsuń
    13. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      OdpowiedzUsuń
    14. Pospieszyłam się i przez błąd w jednym zdaniu wypaczył mi się sens wypowiedzi, więc skasowałam i wklejam jeszcze raz :)

      Dobrze napisane. Pytanie jakie pojawia mi się w głowie, to na ile dążenie do zrównania wszystkich za pomocą łopaty i młotka oznacza wolność. Nie chodzi mi oczywiście o to, że jest to z założenia złe działania, tylko że łatwo też w takich warunkach o wypaczenia. W końcu to ten kto ma młotek decyduje zawsze która grupa ma dostać wsparcie. I łatwo o też nadmierną ingerencję w życie obywateli. Myślę, że natura ludzka jest niestety taka, że państwo zawsze będą wspierać wcale te niekoniecznie najbardziej wycofane grupy.

      Z drugiej strony prawdą jest to o czym piszesz, że brak ingerencji państwa oznacza ryzyko wykluczania "słabszej" grupy przez grupę silniejszą. Ale za to wyklucza możliwość decydowania przez aktualnie panującą partię która grupa wymaga wsparcia i kosztem jakiej innej zostanie wsparta (niestety często jest tak, że jak się wprowadza regulacje dotyczące jednej grupy to kosztem innej, czasami również wykluczonej grupy). Trzeba dużego zaufania do partii panującej żeby czuć pewność, że ta równość będzie równością.

      Od zawsze istnieje spór o to, co znaczy równość. Czy równość oznacza przywileje dla jakiejś grupy mającej obecnie słabszą pozycję, czy równość oznacza przywileje takie same dla wszystkich.

      Ja w tych sprawach jestem pewnie gdzieś po środku, więc nie piszę za siebie, ale myślę, że osoby które są powiedzmy na prawo tak naprawdę wierzą w wolność i otwartość skontrastowaną z takim państwem nieco policyjnym, gdzie wszystko jest uregulowane od a do zet i jest napisane z góry kto ma co jeść na śniadanie obiad i kolację ;)

      OdpowiedzUsuń
    15. moje wywody w ogólności wynikają z tego, że jestem w kwestii organizacji życia społecznego naiwnym popperystą wciąż urzeczonym wizją społeczeństwa otwartego jaką zaproponował w swojej słynnej książce.

      Nie ulega wątpliwości, że podstawą funkcjonowania takiego społeczeństwa jest z jednej strony krytyczna postawa wobec wszelkich rozwiązań z dziedziny "inżynierii społecznej", z drugiej jego otwartość właśnie czyli aktywne wspieranie wolności obywateli między innymi przez ochronę przed tyranią większości.

      To ostatnio jest o tyle ważne, że prawie każdy w jakimś kontekście jest mniejszością - w tym sensie prawie każdy ma interes w ochronie mniejszości przed terrorem większości.

      OdpowiedzUsuń
    16. Ewa, ja ciebie proszę, ty napisz o tym do "Furji"! przecież to mega ciekawe i analityczne! wiem, że Rzepa by tego nie wzięła, bo by nie zrozumiała :) co do GW obawiam się, że to zbyt radykalne w sensie, że wybiega myśleniem, ale do "Furji" jak najbarziej się nadaje!

      OdpowiedzUsuń