• Po posiedzeniu podkomisji ds. związków

    Krótko przed 14 zakończyły się obrady sejmowej podkomisji nad ustawą o umowie związku partnerskiego (tudzież nad tworem związkopodobnym, jak chce Abiekt). Relacja na żywo u Wojtka, u mnie kilka refleksji. Pierwszy raz miałam okazję uczestniczyć w tego typu pracach i muszę przyznać, że trochę to zmieniło moją opinię o tym, "jak to się robi w Sejmie", opartą dotychczas na stenogramach z posiedzeń. Zmieniło, co tu dużo ukrywać, na plus. Ale po kolei.

    Na posiedzeniu z zapowiadanej piątki posłów pojawiło się troje - Agnieszka Kozłowska-Rajewicz, Janina Okrągły i Norbert Raba, wszyscy z Platformy Obywatelskiej. Zabrakło przedstawiciela PSL oraz, co bardziej zaskakujące, Zdzisławy Janowskiej z SLD, czyli, jakby nie patrzeć, wnioskodawcy projektu. Nie da się ukryć, że ostatnio relacje między organizacjami LGBTQetcetera a tą partią są dość dziwne, choć trudno wysnuć z tego jednoznaczny wniosek, że nieobecność przedstawicielki partii, która powinna bronić ustawy i wyjaśniać wszelkie wątpliwości, ma z tym coś wspólnego. Ale możliwe, że coś jest na rzeczy - w końcu co innego, gdy działania SLD krytykują nasze media (sama się do grupy krytykujących zaliczam), a co innego, gdy oskarżenia o instrumentalne traktowanie naszych postulatów padają z ust osoby, która bardzo długo była z tą partią dość blisko. Przyznam szczerze, że, mimo że nie mam lepszej opinii o SLD niż Robert Biedroń, to jednak nie rozumiem tej krucjaty przeciw Sojuszowi, jaką prowadzi od kilku dni, szczególnie że u jej źródła leży odmówienie mu dobrego miejsca na liście wyborczej. Do tego bodaj wczoraj doszła informacja, że z list Palikota wystartuje członek Grupy Inicjatywnej ds. Związków Partnerskich, a zarazem przewodniczący KPH Tomasz Szypuła. Trudno więc nie mieć wątpliwości. W każdym razie zdecydowanie wolałabym, aby nasi działacze i nasze działaczki, szczególnie ci i te, którzy i które blisko współpracują z politykami, nie wiązali się z jakimikolwiek partiami. Wtedy układ byłby czysty i na takie wątpliwości nie byłoby miejsca. Oczywiście to wszystko nie usprawiedliwia nieobecności Zdzisławy Janowskiej, która jest po prostu sygnałem, jak "poważnie" SLD traktuje nasze sprawy.

    Na obradach pojawili się też przedstawiciele Ministerstwa Zdrowia, Sprawiedliwości i Pracy, strona społeczna - Grupa Inicjatywna ds. Związków Partnerskich, prawnicy z KPH oraz Wojtek i ja z ramienia Stowarzyszenia Otwarte Forum - oraz - na krótko - legislator, który przekazał opinię Sądu Najwyższego, że projekt, nad którym obradujemy, może być niezgodny z art. 18 Konstytucji (to akurat żadna niespodzianka).

    Początkowo wiele wskazywało na to, że, z racji nieobecności przedstawicielki wnioskodawcy, czyli SLD, oraz braku gotowych stanowisk zaproszonych przedstawicieli Ministerstw, posiedzenie zakończy się bardzo szybko. Szczęśliwie okazało się, że, mimo niepełnego składu podkomisji, jej członkom i członkiniom zależy na tym, aby ustawę choć jako tako dopracować. Jako tako, bo, co doskonale widać w relacji Wojtka, uwag i wątpliwości do niej jest mnóstwo i nie są to rzeczy natury kosmetycznej, a kwestie kardynalne, jak brak jakichkolwiek analiz finansowych skutków wprowadzenia ustawy, danych statystycznych na temat osób, które ewentualnie chciałyby ją zawrzeć, niezrozumiała praktycznie dla wszystkich zebranych dysproporcja miedzy prawami a obowiązkami zapisanymi w projekcie (a właściwie brak obowiązków), brak rozwiązań dotyczących dzieci wychowywanych w takich związkach, realna możliwość nadużyć związana z łatwością zawierania i rozwiązywania takich umów czy brak odniesień do praw unijnych. Słowem, przedstawiciel i przedstawicielki PO zgłosili zastrzeżenia do tego projektu bardzo podobne do tych, które przez ostatnie miesiące zgłaszały osoby z naszej strony przeciwne PACS-opodobnemu kształtowi ustawy. Członkowie podkomisji byli też zgodni co do jeszcze jednej rzeczy - że, paradoksalnie, łatwiejsze wydaje się stworzenie osobnej instytucji wyłącznie dla par jednopłciowych niż pisanie ustawy pod wszystkie pary, bo takie rozwiązanie (tylko dla osób niehetero) mniej komplikowałoby obowiązujące prawo.

    Nie mam złudzeń co do losów tego projektu. Nawet jeżeli przed wyborami odbędzie się kolejne posiedzenie podkomisji, to i tak nie wejdzie on pod obrady Sejmu i ustawa pójdzie do kosza. Ale to - nabyte nabyte dosłownie na chwilę przed końcem kadencji Sejmu - doświadczenie jest cenne z kilku powodów. Po pierwsze, wiemy już, jak wyglądają prace komisji i na czym polega ich rola: nie na ideologicznych debatach, które tak dobrze znamy z posiedzeń Sejmu, a na przygotowaniu ustawy, której nie będzie można odrzucić ze względów formalnych. Czyli po prostu chodzi o to, by wszelkie buble prawne (a takim jest obecny projekt) wyprowadzić na prostą i dać im szanse na uchwalenie. Po drugie, wiemy też, jaką my możemy spełnić rolę i jak się do tego na przyszłość przygotować. Podczas obrad mieliśmy z Wojtkiem swoje pięć minut i zaprezentowaliśmy (no, głównie Wojtek prezentował, bo mnie nerwy zjadły) krótko nasze zastrzeżenia do ustawy (skrót tego dokumentu), które - uzupełnione o pytania do wnioskodawcy - przekażemy jutro do sekretariatu Komisji, skąd trafią do wszystkich posłów i posłanek uczestniczących w pracach nad nią. Będziemy też obecni na kolejnych posiedzeniach i, choć jako strona społeczna nie możemy zgłaszać poprawek, to możemy przekonywać posłów i posłanki do ich zgłaszania. Czyli, paradoksalnie, to, co się nie udało na poziomie spotkań z Grupą Inicjatywną (która, delikatnie mówiąc, mało entuzjastycznie przyjmowała wszelkie uwagi i zastrzeżenia co do swojego projektu), może się udać na posiedzeniach podkomisji.

    Tak że, mimo że jestem nadal zła, że ten projekt pojawił się tuż przed wyborami, co już na starcie przekreśliło jego szanse na uchwalenie, to mam choć malutki powód, by się cieszyć z tego, że w ogóle się pojawił. Bo mamy szanse zdobyć doświadczenie przydatne w przyszłości, gdy będzie już nowy Sejm i pojawi się szansa na ponowne wniesienie projektu (mam nadzieję, że lepszego). Czy, jak i kiedy się to wydarzy, trudno powiedzieć. Choć światełko w tunelu jest, bo od paru tygodni organizatorzy akcji "Miłość nie wyklucza" przymierzają się do zebrania 100 tysięcy podpisów pod obywatelskim projektem ustawy. Na razie trwa wirtualna próba na Facebooku, tak że jeżeli jeszcze nie kliknęliście i kliknęłyście, że jesteście na "tak", to zapraszam tutaj. Tak, wiem, że ten pomysł, jeżeli weźmiemy pod uwagę nasze dotychczasowe doświadczenia w zbieraniu podpisów poparcia pod jakimikolwiek akcjami, wygląda na średnio realny. Ale z drugiej strony o jego realności przekonamy się tak naprawdę dopiero wtedy, gdy spróbujemy wprowadzić go w życie.
  • Czytaj także

    3 komentarze:

    1. a w ogóle dzięki, że to robicie! :) Niektórym się to może wydawać oczywiste, ale wcale oczywiste nie jest!

      OdpowiedzUsuń
    2. Postawa konstruktywna, brawo! :-)

      OdpowiedzUsuń