Wczoraj Gosia trafiła do szpitala. Po raz piąty od maja, po raz drugi planowo. Cel: leczenie, problem: to dopiero druga wizyta z bodaj dziesięciu (bodaj, bo tak do końca się tego przewidzieć nie da), które jeszcze przed nią. Wszystko zaczęło się na początku maja, od grypy, która nie była grypą, zapalenia nadnerczy, które nie było zapaleniem nadnerczy, zakażenia bakteryjnego, które nie było zakażeniem bakteryjnym, i paru innych rzeczy, które w sumie czternaścioro lekarzy i lekarek podejrzewało i próbowało leczyć, zanim, po miesiącu wizyt w przychodniach i na ostrych dyżurach, narastającej frustracji i strachu, co to może być, skoro nic nie pomaga i jest coraz gorzej, postawili diagnozę. Żeby było jeszcze zabawniej, wcale nie samodzielnie, ale przy mojej pomocy, kiedy to, po konsultacji z doktorem Google, zażądałam, by, zamiast robić kolejne USG brzucha i ogólne badanie krwi, zbadali hormony tarczycy. No i bingo - nadczynność. Czyli, co już teraz wiemy, wcale nie koniec, a początek problemów. Bo oto do nadczynności doszedł nam basedow z prześliczną orbitopatią, a to oznacza, że trzeba sobie poradzić już nie tylko z tarczycą, ale i z oczami. No więc sobie radzimy, a właściwie radzi sobie zespół lekarzy (tak na marginesie - jak z problemami endokrynologicznymi, to tylko na Banacha), a Gosia im pomaga, grzecznie łykając i przyjmując dożylnie różne paskudztwa oraz ucząc się żyć bez cukru, słodyczy, sporej części owoców i wielu innych rzeczy, które czynią życie milszym.
Miłe to wszystko nie jest, choć zdarzają się i plusy. Jak chociażby nie do końca legalne (wszak pacjentka terenu szpitala opuszczać nie powinna) wieczorne wyprawy na Pola Mokotowskie, sąsiadujące ze szpitalem na Banacha. Zazwyczaj trudno nam znaleźć więcej czasu na spacery niż te obowiązkowe godziny z psem, i proszę, nagle go mamy. Jak przekonanie się, że mimo owych spacerków i upartego paradowania po cywilnemu Gosia jest naprawdę grzeczną pacjentką, bo jej koleżanka z tego samego oddziału trzyma przed szpitalem rower, na który się urywa, gdy tylko może. Jak okazje, by popromować homoseksualizm i przekonać się, że ludzie są naprawdę fajni i otwarci, i bynajmniej nie mam na myśli jedynie personelu medycznego, ale też pacjentki, jak chociażby współtowarzyszkę Gosi z celi, zwykłą babkę z małego miasta, która kompletnie nie rozumie, co ludzie mają przeciw związkom osób tej samej płci. Albo zgorszyć szpitalnego podrywacza, który zamierzał towarzyszyć Gosi w wieczornym spacerze, dopóki nie usłyszał, że jej kochanka już na nią czeka. Choć, co by tu nie mówić, z przyjemnością byśmy się bez tego wszystkiego obyły. No chyba że uda zorganizować planowany od jakiegoś czasu wyścig na wózkach szpitalnymi korytarzami, to może zmienię zdanie.
Ostatni plus jest taki, że możemy zupełnie spokojnie i bez specjalnych wyrzutów sumienia odpocząć od tej całej związkowej kołomyi, która się zacznie już pod koniec sierpnia. Choć jak nas znam, to akurat się nam nie uda.
fot. Nanoxyde, Wikimedia Commons
Pozdrowienia dla Was, dla Gosi, z życzeniami zdrowia.
OdpowiedzUsuńKaFor
Trzymajcie się dziewczyny. Zdrowia dla Gosi :)
OdpowiedzUsuńOj to dużo zdrowia życzę!!!
OdpowiedzUsuńI to bardzo szybko, bo mimo wszystkich plusów to jednak szpitale to nie jest zbyt przyjemne miejsce o ile jest się tam w charakterze pacjenta. Ja zawsze się bałam, że pobadają i coś znajdą przez przypadek i zamiast wyjść do domu to na inne oddziały będą przewozić...
Pozdrawiamy cieplutko! :)
PS. I nie dajcie się tak bardzo wciągnąć w ta kołomyję, bo patrząc na obecnych ludzi w rządzie to szkoda nerwów, a i szanse na pozytywny efekt walki o nasze sprawy są nikłe... Niestety. :(
Buziaki i duuuużo siły dla Was:*
OdpowiedzUsuńBogusia
Trzymajcie się dziewczyny!
OdpowiedzUsuńPromocja homoseksualizmu, półlegalne spacerki, cywilne ciuchy, randki, wyścigi wózków :o Może jeszcze Barbie Girls? Nie ma co, fajny ten szpital :D Dużo zdrowia dla Gosi i sił dla Ewy :*
OdpowiedzUsuńZdrowia życzę ;)
OdpowiedzUsuńKa5ka
Jak tylko zobaczyłam nagłówek, to aż zdrętwiałam z przerażenia. Widzę jednak, że trzymacie się dzielnie. Fajne z was babki! Pozdrowienia i uściski.
OdpowiedzUsuńMoja mama ma basedowa, leczyla sie u dr. Janik - endokrynolog i okulistka.
OdpowiedzUsuńak
Gosia dziękuje za wszystkie życzenia i pozdrawia z celi. Wyniki póki co dobre, tak że oby tylko tak dalej!
OdpowiedzUsuńMiłości, zdrowia i wytrwałości ! :)
OdpowiedzUsuńBędzie dobrze, musi ! :))))
Małgorzata D.
Powrotu do zdrowia zycze! i wielu dobrych :lapiduchow:
OdpowiedzUsuńciociasamozlo pozdrawia i sciski sle!
Szlachetne zdrowie...
OdpowiedzUsuńNo cóż, trzymajcie sie dzielnie, wspierajcie, bo wszak - w zdrowiu i w chorobie, na dobre i złe jesteście razem.
Dużo zdrowia i cierpliwości życzę, a przede wszystkim pogody ducha, bo to baardzo pomaga:)
OdpowiedzUsuńSama zmagam się z dziwnymi tarczycowymi rzeczami, jeno u mnie ni pies ni wydra, słyszę na zmianę wyliczankę hashimoto basedow, zapalenie, nadczynność, niedoczynność, "a czy pani nie mogłaby mieć wyraźnych wyników?":) Bo w kilka tygodni (i bez leków) wlatywałam z dużej nadczynności w niedoczynność przy takiej ilości przeciwciał, że trzy razy mi badania powtarzali za friko, bo laborantki były pewne, że im się coś popsuło :D. I tak od kilku pokoleń... Moja mama była leczona przez jakąś dychę z okładem na taką ilość schorzeń, że nie zliczę, zanim same zdecydowałyśmy o badaniach tarczycowych i wyszło szydło w worka...
Na podstawie moich doświadczeń mogę napisać, że równie ważne co leczenie tradycyjne jest maksymalne uspokojenie się i jak najmniej stresów - choroba mnie nauczyła takiego opanowania, że hej:)
Pozdrawiam ciepło!
Morri (słabo się udzielająca, ale często czytająca)
Jesteście razem, wspieracie się i nawet w tym trudnym momencie znajdujecie dobre strony, to teraz może być już tylko lepiej. Powodzenia, siły i powrotu do zdrowia!
OdpowiedzUsuńHej dziewczyny życzę Wam dużo zdrowia dla Gosi a Ewie dużo siły i wytrwałości trzymam za Was kciuki :) pozdrawiam Motyl 9
OdpowiedzUsuńBuziaki. Kciuki trzymamy :)
OdpowiedzUsuń