Bo w czasie, gdy ja przeżywam męki twórcze, dzieje się. Znowu wokółzwiązkowo, bo oto, podczas gdy w Brazylii właśnie zarejestrowano pierwszy związek poliamoryczny, PO zapowiedziało złożenie swojego bubla do laski marszałkowskiej jeszcze w tym tygodniu. Poseł Dunin przyznał, że chce przepchnąć swój projekt nawet za cenę jego okrojenia. A media uparcie piszą o niesamowitym przywileju w nim zawartym, jakim jest możliwość wspólnego brania kredytów. Choć może nie jest to aż tak zła rzecz - zawsze można ów ogryzek Dunina pozbawić tego nieszczęsnego zapisu i może jeszcze fragmentów o możliwości ubiegania się o wspólny pokój w akademiku i prawie do korzystania ze sprzętu AGD partnerki/partnera, i już zrobi się chudziej. A jeżeli nikt kosiarzom umysłów z PO w międzyczasie nie podpowie, że te kredyty, sprzęty i wspólne pokoje to, ten tego, my już mamy, to jest szansa, że poczują się, jakby naprawdę nam coś zabrali. Oczywiście ironizuję. Idea okrawania projektu, który nie daje niemal nic, jest żałosna.
Dzieje się też niezwiązkowo. W przyszłym tygodniu do Warszawy przyjeżdżają Judy i Dennis Shepardowie - rodzice bestialsko zamordowanego w 1998 roku Matthew, którego historia wstrząsnęła Stanami Zjednoczonymi. Pamiętam, jakie wrażenie zrobił na mnie film o Matthew "Projekt Laramie", gdy dobre parę lat temu oglądałam go po raz pierwszy. Szczególnie utkwiły mi w pamięci dwa momenty - gdy jego rodzice zgodzili się na darowanie życia jego mordercom i gdy przed sądem i na pogrzebie chłopaka pastor lokalnego kościoła baptystów i grupka jego wyznawców manifestowali nienawiść do osób nieheteronormatywnych, wznosząc transparenty "Bóg nienawidzi pedałów", "Nie płaczemy nad ciotami" czy "Wolność wyboru to prawo do nienawiści" (zresztą nie tylko oni "nie płakali" po Matthew).
Po śmierci syna Judy i Dennis założyli fundację jego imienia. Judy stała się nieformalną rzeczniczką starań o doprowadzenie do uchwalenia w USA ustawy o zapobieganiu przestępstwom z nienawiści. Ustawa ta, nazwana "Matthew Shepard Act", została podpisana w 2009 r. przez Baracka Obamę. Teraz oboje działają na rzecz równości na arenie międzynarodowej. Stąd ich przyjazd do Polski i wyjątkowa okazja, by ich poznać i porozmawiać o ich działalności. A dla mnie - dodatkowo - by przeprowadzić z nimi wywiad. Co mnie i cieszy, i, szczerze mówiąc, lekko stresuje.
I w końcu, nie tylko związkowo, dzieje się w mediach. Ważna rzecz ukazała się na Gazeta.pl:
Po kilku dniach funkcjonowania założonej przeze mnie strony na Facebooku [Tak dla marszu równości w Lublinie] jedna z osób, która zostawiła swój komentarz, zaczęła dostawać obraźliwe, poniżające ją SMS-y i telefony z groźbami. W rozmowie telefonicznej Mariusz (bo tak ma na imię) przyznał, że to nie pierwsze ataki na jego osobę. W jego wsi ludzie wypisują na przystankach na niego obraźliwe graffiti, zdarzały się nawet fizyczne ataki, kiedy to dwóch chłopaków zaczynało rzucać cegłami w jego kierunku. Sam z własnego doświadczenia pamiętam, jak moi rodzice kropili mnie wodą święconą po tym, jak dowiedzieli się, że jestem gejem.- pisze Wojtek z Lublina. Jego list to ciekawy przyczynek do jednego z wątków dyskusji o kampanii W związku z miłością, a konkretnie tego, ile jest wart coming out na Facebooku. Czasami właśnie tyle. Tak że nie ma co nie doceniać takich aktów, bo nadal dla iluś osób jest to po prostu bohaterstwo. To też ładne uzupełnienie tekstu Jerzego Piątka "Szafa trzyma się mocno", który niedawno ukazał się na Homikach i traktuje o tym, że niezależnie od tego, gdzie w danym momencie jest ruch LGBTQetcetera, dla większości osób niehetero nadal największym problemem pozostaje to, że są niehetero.
W tymże artykule pojawia się też akapit, który był punktem wyjścia do jednego z tekstów, którego nie udało mi się napisać:
Jest jeszcze jedna grupa gejów, moim zdaniem większościowa. Są to ludzie, których nie ma ani w portalach społecznościowych, ani na czatach czy forach internetowych, próżno ich szukać w szeregach organizacji walczących o emancypację. Nie ma ich także wśród znajomych znajomych w realu. Gdzie są ci nieobecni, istnienie których dowodzi statystyka? Jak sobie dają radę z własną tożsamością?Pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy po przeczytaniu tych pytań, była taka, że zapewne średnio sobie radzą. A potem zreflektowałam się, że to nie jest średnio, to jest po prostu inaczej. I równie uprawniona jest odpowiedź, że i bez coming outu czy szukania grona osób podobnych sobie można sobie całkiem fajnie ze swoją orientacją egzystować. Zupełnie obiektywnie fajnie, a nie na zasadzie wyparcia czy z braku laku. Gdyby te osoby żyły w innych czasach czy miejscu, gdzie ich orientacja jest przezroczysta, to pewnie by wybrały dla siebie inną drogę. Sęk w tym, że gdybym ja w owych czasach i miejscu żyła, to też bym pewnie inaczej wybrała. Słowem opresja nie zawsze musi być opresją, a brak coming outu wynikać z lęku przed nim. I choć nie jestem (nikt nie jest) w stanie ocenić, w ilu przypadkach chodzi o przymus czy strach, a w ilu o świadomy wybór, miło jest pomyśleć, że tym nieobecnym jest po prostu ze sobą dobrze. I nie potrzebują, by się nad nimi pochylać.
Ciekawa perspektywa w ostatnim akapicie.
OdpowiedzUsuńv
Coming out jest bardzo osobistą sprawą. Ostatnio z przyjacielem dyskutowaliśmy na ten temat, gdyż jego (były) facet naciskał na niego, żeby sie ujawnił przed rodziną - no bo jest XXI wiek, on już to ma za sobą i nie chce z powrotem wchodzić do szafy. Przyjaciel czuł silna presję, zeby sie skominkować, ale sam nie był w odpowiednim miejscu i czasie na takie wyznania w swojej rodzinie. Skończyło sie tym, iż ich miłość nie była jednak na tyle silna, zeby żyć w parze skominkowany/nieskominkowany. Z tymi brakującymi statystycznynie osobami nieheteronormatywnymi jest jak z ciemna materią we wszechświecie - z wyliczeń wynika ze musi istnieć ale nikt nigdy jej jeszcze nie widział. Pewnie większość z nich wyrobila swój sposób na przetrwanie, nie muszą sie outować ale też nie wchodzą w relacje normatywne, zeby zniknąć z radarow (choć gejdar ich zawsze wykryje- hehe), może są singlami/singielkam, maja psy/koty naszymi milymi sąsiadami itd... Ciemna materia istnieje. Może trzeba ją jakims promieniowaniem zbombardowac by sie stała jasna i widoczna. Wierze, ze ustawy uznajace związki par jednopłciowych, ustawy przeciw dyskryminacyjne ze względu na orientacje mogą pełnić role takiego 'promieniowania'.
OdpowiedzUsuńŁadnie napisane. I chyba nie tylko mogą pełnić, ale i pełnią rolę "promieniowania". W końcu mit o tym, że im większa akceptacja, tym więcej osób niehetero, znikąd się nie wziął.
OdpowiedzUsuńNo skoro ja ujawniając się w miejscu niebranżowym w Polsce w średniej wielkości mieście, praktycznie w 99% przypadkow jestem pierwsza lesbijką, z ktora zetknęla się dana osoba, no to wyciągam z tego wnioski, że jednak, co tu dużo mówić - szafa...Wyjątkiem jest srodowisko metalowo-hippisowsko-woodstokowe, z ktorego ja już trochę wyroslam.
OdpowiedzUsuńA że dzisiaj mam zly humor i jestem wredna, to dodam - macie te swoje coming out-y :P
OdpowiedzUsuń"W końcu mit o tym, że im większa akceptacja, tym więcej osób niehetero..."
OdpowiedzUsuńTo nie mit, tylko szczera prawda. Przynajmniej dopóki nie dojdziemy do wartości granicznych, jakimi są rzeczywiste proporcje pomiędzy heterykami, a całą mocno zróżnicowaną (podobno) mniejszością.
Z punktu widzenia społeczeństwa, a zwłaszcza Narodu, homoseksualista siedzący w szafie liczy się jako normalny człowiek, a nie żaden "zboczek". Stąd z resztą prawicowy postulat "niech sobie sypiają z kim są, byle się nie obnosili z tym". Dlatego mit może mieć przybitą tabliczkę "CONFIRMED", za to wnioski z niego wyciągane (np. że da się promować homoseksualizm i doprowadza to do sprowadzania na złą drogę heteroseksualnych i czystych jak lelija biała dzieci) zasługują na jakiś estetyczny napis w stylu "BULLSHIT".
Dużą częśćią "ciemnej materii" mogą być osoby duchowne.
OdpowiedzUsuńZlikwidujmy celibat i się okaże :)