Ewa powiedziała: „napisz o alkoholu”. No tak, ale co? Alkohol: wódka, piwo, wino, winiak, rum, brandy, whisky, nalewka, miód. Shoty, longi, drinki, drineczki. Na ciepło i na zimno. W lecie i zimą. Na świeżym powietrzu i w domu. W klubie. Przy okazji i bez. Na smutek i radość. Na złamane serce. Na nerwy. Na wszelki wypadek. W towarzystwie, ale niekoniecznie. Alkohol.
Czytam statusy znajomych : „Dziś pijemy w X”, „A może by tak winko?”, „Ale mam kaca”, „Oby do weekendu, będzie picie”. No cóż, może jestem nudna, ja kaca nie lubię, a najprostszym dla mnie sposobem uniknięcia go jest niepicie. Część nowo poznanych osób, które dowiadują się, co robię w życiu, ma jeden pomysł na moją osobę. Upić mnie. Udowodnić mi, że „nie jesteś wcale taka lepsza”. Część postanawia mi się zwierzać. Im więcej wypiją, tym bardziej się otwierają. W końcu jako terapeutka na pewno wymyślę jakąś cudowną receptę na poszarpane życie, niewyrabianie się w pracy, weekendy spędzone na zapijaniu, rozdarte dzieci, złe żony/złych mężów.
Jednym z pytań, które zadaję moim pacjentom, jest to o „pierwszy raz”. Większość z nich nie do końca pamięta, jak to właściwie było, ile mieli lat i jakie okoliczności towarzyszyły temu „rozdziewiczeniu”. Trudno się dziwić, po latach spędzonych na piciu człowiek ma prawo zapominać, każdy kolejny raz zlewa się z poprzednim, łącząc się w niekreśloną magmę. Niełatwo się w tym wszystkim zatrzymać, czasem po prostu wydaje się, że tak już musi być i że właściwie to picie nie przeszkadza aż tak bardzo. Jakoś sobie trzeba wytłumaczyć ten świat. Nawet, jeśli kryje się w tym tłumaczeniu strach przed przyjrzeniem się samemu/samej sobie.
O ile sobie dobrze przypominam swój pierwszy raz z alkoholem, to było to na weselu kuzyna, na które zabrał mnie dziadek. Miałam kilkanaście lat i dużo pomysłów, czułam się bardzo dorosła i tak zostałam potraktowana. Gorzej było rano, kiedy mój ojciec podstawił mi miskę z miną na wpół wkurzoną, na wpół zatroskaną. A dziadek miał „gadane” przez parę lat.
Następne razy były już mniej widoczne i nabierałam wprawy w piciu, więc nie było scen rodzinnych ani pogadanek wychowawczych. Nawet wtedy, kiedy upiłam się z siostrą na przyjęciu poślubnym własnego ojca. No co, była okazja. Siedziałyśmy sobie pod ścianą w kuchni i bawiłyśmy się świetnie. W końcu nie codziennie rodzice biorą ślub, prawda?
Upiłam się też parę razy w liceum i jeszcze parę więcej na studiach. Wydział, na którym wówczas studiowałam, zaliczany był do pierwszej trójki najbardziej rozpitych, zaraz za prawnikami. W oparach dymu papierosowego i nad ciepłym tanim piwem spędziłam niejedną „przerwę” między zajęciami. Wtedy też zaczęłam się przyglądać innym i zwracać uwagę, jak ludzie piją i co z tego potem wynika. Kilkoro z tamtych czasów pojawiło się w mojej późniejszej karierze z prośbą o pomoc.
Jak to się właściwie stało, że nie zostałam alkoholiczką? Czasem, kiedy się przyglądam niektórym okresom swojego życia, aż dziw mnie bierze, że potrafiłam być tak asertywna. A przecież obciążeń mam aż nadto - alkoholizm w rodzinie, wykluczenie i pewnie parę innych. A jednak nie weszłam na tę ścieżkę, gdzieś z tyłu głowy miałam zawsze, że nie tędy droga, że wcale mi to nie pomaga, że właściwie to ten alkohol do niczego mi nie jest potrzebny.
Po co właściwie pijemy? Czy i na ile wykluczenie społeczne może być przyczynkiem do większego zagrożenia uzależnieniem? Czy osoby homoseksualne piją więcej? A może piją inaczej? Skąd tyle alkoholu w związkach jednopłciowych?
Znajomi śmieją się ze mnie, że słaba pijaczka jestem. Zaglądam pod stół w kuchni, żeby sprawdzić, co też tam mamy. Znajduję francuskie wino od taty, które dostałyśmy latem zeszłego roku. Jeszcze stoi? To jedyna butelka alkoholu, która znajduje się w naszym domu.
A u was?
fot. Wikimedia Commons
Hmmm, jakby to napisać, pełno:) Aczkolwiek na usprawiedliwienie dodamy, że nie pamiętam, kiedy to po raz ostatni uzupełniałyśmy barek. Mamy nawet historyczną butelkę rumu, która stoi w lodówce od dwóch lat:)
OdpowiedzUsuńBoże, pierwsze słyszę,żeby w związkach jednopłciowych było więcej alkoholu! Co to za brednie? Przecież zależy to chyba od człowieka, prawda? Nie piję, nie lubię siebie po alkoholu, nie lubię stanu na drugi dzień, nie lubię być namawiana, co niestety zazwyczaj ma miejsce. W domu mam wino białe (gotuję na nim), wino czerwone (lampka na trawienie co jakiś czas, więc butelka wystarcza na kilka tygodni), nalewkę mamy (nie wiem, co z nią zrobić, bo jest za mocna) jedną Coronę od jakiegoś czasu w lodówce ;) Nie rozumiem, dlaczego ze względu na moją orientację miałabym pić więcej?
OdpowiedzUsuńBardzo to wszystko poważnie i dojrzale brzmi.
OdpowiedzUsuńJak dla mnie alkohol zawsze miał dwie zalety - jest prosty w użyciu i można go kupić bez problemu. Dlatego łatwo się w niego osunąć. Poza tym lubię dobre piwo.
Nie mam pojęcia ile pije się w związkach jednopłciowych, mam za to pojęcie, że, szerzej, np w moim otoczeniu alkohol jest najoczywistszym sposobem na spędzanie wolnego czasu, na psychiczny "restart" i na zacieśnienie więzów. Starsi piją przy zastawionym stole w domu, my, młodsi pijemy w knajpach.
Co do opisanego w tekście picia wśród osób całkiem młodych - u nas już we wczesnych klasach liceumu piło się na potęgę i masowo, to był hardkor i rodzaj inicjacji. Do dziś nie rozumiem, jak to się stało, że nigdy nie potrzebowałem odwyku.
Teraz - nie powiem, że jestem asertywny, że świadomie uznałem, że nie, raczej po prostu i dogłębnie mi się nie chce. Ale nie mam tak jak Wy, że nie ma w domu, nie ma w moim życiu, że mnie nudzi i nie bawi. Myślę, że raczej umiem wyłapać na swojej skali moment "przegięcia".
Że muszę uważać, sprawa oczywista raczej, jestem dda, jestem neurotyk, mam problemy, wystarczające powody do pilnowania się. Uważam, żeby nie dorzucić sobie piwa do codzienności i nie robić z niego wzorca relaksu i uważam na imprezach "odreagowujących" na to, co jest w roli głównej a co jest ewentualnym katalizatorem.
Dodam, że na mnie osobiście zawsze czekała jeszcze jedna pułapka - gdzieś jednak w powietrzu unoszące się przekonanie, że kobiety powinny pić i palić mniej i "ładniej". Unoszące się choćby w formie negatywnej ("to my wszystkim teraz pokażemy, heh").
Z psychologicznego punktu widzenia, wykluczenie i dyskryminowanie to sprzyjające warunki do uzależnień wszelakich, jednak nie demonizowałabym zjawiska.
OdpowiedzUsuńPijemy jako środowisko chyba umiarkowanie jednakowo jak heteronorma, chociaż ze względu na różnice w proporcji liczbowej hetero do homo, takie szacunki oczywiście są niemożliwe (na razie).
Manomento@ napisała: Nie rozumiem, dlaczego ze względu na moją orientację miałabym pić więcej?
A no dlatego, że czując wykluczenie i odosobnienie można sobie na tyle z tym nie radzić, że albo popełniamy samobójstwa, lub też uciekamy w alkohol tudzież inne rzeczy.
Manomento: Zwróć uwagę, że autorka nie postawiła tezy, autorka zadaje pytania. Jednym z nich jest skąd w związkach jednopłciowych tyle alkoholu? Sądzisz, że jest go mało, ponieważ u Ciebie w domu tak jest?
OdpowiedzUsuńManometo: sztuką jest nie oceniać. Ja staram się tego unikać. Uważam, że można stawiać pytania. Te z tekstu mają nas skłonić do dyskusji. Jeśli uważasz, że stawianie pytań to brednie to jest to bardzo ciekawe podejście ;).
OdpowiedzUsuńJeśli się głębiej przyjrzeć temu, co napisałam jasne jest, że u mnie w domu też alkoholu nie ma. Nie oznacza to, że nie ma go w innych domach albo, że nie ma wśród nas osób, które mają z nim problem.
A ja jestem stuprocentową abstynentką. Pijana nie byłam nigdy, natomiast w domu wcześnie pozwalano mi "spróbować łyczek dla smaku". Przekonałam się, że dla moich kubków smakowych smaczne napoje alkoholowe nie istnieją, ich smak rozciąga się od kategorii "niemiły" po "odrażający i grożący śmiercią z uduszenia". Jeden jedyny wyjątek, ale to nie napój, tylko alkoholizowany deser: lody malaga, które rzeczywiście całkiem mi smakują. Natomiast napojów alkoholowych jako takich nie próbowałam od wielu lat. Nawet na Sylwestra piję szampana dla dzieci Piccolo.
OdpowiedzUsuńPsychicznie alkohol wydaje mi się zupełnie nieciekawy, ale mam ściśle określoną "orientację używkową" i jedyna grupa środków psychoaktywnych, jaka mnie interesuje, to psychodeliki.
nie pamietam kiedy ostatnio sie upilam- chyba kilka lat temu;) za najbardziej alkoholowy okres uwazam czasy licealno studenckie kiedy zycie towarzyskie bylo bardzo intensywne, toczace sie od imprezy do imprezy i ekperymentowanie z alkoholem i nie tylko bylo uwazane za najsensowniejszy sposob spedzania czasu;)
OdpowiedzUsuńlubie wino i pije je czesto do obiadu, kiedy wychodze do klubu zwykle wypijam dwa, trzy piwa- i tyle; nie sadze bym byla w stanie uzaleznic sie od alkoholu bo kazdorazowe upicie sie powoduje dlugi okres gdy na alkohol nie moge patrzec; tak samo papierosy- moge palic, moge nie palic- chyba po prostu nie mam natury nalogowca
@Manomento
OdpowiedzUsuńW związkach jednopłciowych jest nie tyle więcej alkoholu (w sensie: to reguła), co, ze względu na to, że jesteśmy jedną z grup wykluczonych, większa podatność na uzależnienia. Był o tym niedawno tekst u nas: http://trzyczesciowygarnitur.blogspot.com/2012/02/tabu.html
Czy skutkuje to tym, że osoby niehetero piją więcej (jako grupa, nie jednostki)? Zachodnie badanie pokazują, że tak.
Trudno stwierdzić, czy w Polsce jest podobnie, ze względu na to, że my w ogóle, jako naród, pijemy po prostu dużo. I to, co dla nas jest po prostu normalnym zachowaniem, gdzie indziej mogłoby być uznane za coś co najmniej niepokojącego. Tyle że - to, że być może mieścimy się w polskiej normie, to niekoniecznie powód, by stwierdzić, że problemu nie ma.
Butelka czerwonego wina. Prezent od kuzyna. Ma dwa lata. Pół butelki białego stoi od soboty. 12 puszek piwa - firmowy prezent gwiazdkowy - stoi od świąt i czeka na miłosiernego Samarytanina. Sama dla siebie, ostatni raz kupiłam butelkę pysznego, gruszkowego cidra, jakies pół roku temu z okładem. Piłam przez lata jeden-dwa, góra trzy kieliszki niemalże codziennie. Wina. Do kolacji, na przyjęciach. Upiłam się kilka razy w życiu, jak na 52 lata życia to, chyba, niedużo. Nie znoszę wódki, chociaż urodziłam się i wychowałam w podhalańskiej wsi. Może właśnie dlatego nie znoszę.
OdpowiedzUsuńAnglicy, jako naród, też piją dużo, miejscowe statystyki pokazują, że coraz więcej. Tylu kobiet, pijanych w sztok, nie widziałam na ulicy w ciągu jednego wieczoru nigdzie indziej, tylko tutaj. I, nie sadzę, że były nieheteronormatywne.
Alkohol to bardzo ważny temat. Mnie kojarzył się zawsze z ekspresją testosteronu, więc może dlatego udawało mi się trzymać od niego z daleka.
OdpowiedzUsuńNajpierw bachory piją, żeby pokazać się grupie i poustawiać, tak jak sami czuli się ustawieni. A potem tak na zasadzie przemiany pokoleń...
Pragnę jednak zauważyć, i mówię to zupełnie poważnie, że nie tylko alkohol wywołuje patologie wewnątrz związku. W przypadku mojego związku, obie strony były całkowicie niepijące i nie upijające się, ale trucizną była... monogamia.
Mogę też wyobrazić sobie związki, w których obie osoby mają identyczne podejście do picia - i dużo piją, i nawet się publicznie upijają, ale dzięki temu alkohol nie wywołuje chyba u nich jakichś napięć. Więc luz. No chyba że rozbijemy to jeszcze na relacje każdej ze stron względem swojej wątroby.
Próbowałam kiedyś stworzyć związek z alkoholiczką, co prawda nie pijącą już, ale ciągle jeszcze ze świeżymi doświadczeniami. Przykro to stwierdzić, ale to był największy błąd w moim życiu, być może trafiłam na kobietę źle socjalizowaną, żeby nie powiedzieć wychowaną. Mam przykre doświadczenia z pijącymi partnerami, ale nie generalizuję, że nie ma dobrze zresocjalizowanych alkoholików.
OdpowiedzUsuńOdpowiadając na pytanie postawione w temacie.
Po co właściwie pijemy? - dla zmniejszenia dystansu, bądź oddalenia tematu w sprawach dla nas trudnych np. na randce mam większą śmiałość, lub analogicznie, zapominam o nurtującym mnie problemie.
Czy i na ile wykluczenie społeczne może być przyczynkiem do większego zagrożenia uzależnieniem? - każdy problem może urosnąć do rozmiarów, z którym sobie nie poradzimy, a wykluczenie jest dodatkowym obciążeniem.
Czy osoby homoseksualne piją więcej? - mimo wszystko wydaje mi się, że nie
A może piją inaczej? - bardziej elegancko :)
Skąd tyle alkoholu w związkach jednopłciowych?- to pytanie każe mi myśleć, że faktycznie pijemy więcej, ale jak poprzednio, odpowiadam - nie wydaje mi się żebyśmy pili więcej.
Lajt :)
OdpowiedzUsuńBardziej elegancko :) ? Serio- jak wystawałam w klubach w kolejkach pod toaletami to nie miałam wrażenia, że pijemy bardziej elegancko :)
Pytanie o alkohol w związkach jest kontrowersyjne- przyznaję. Moje osobiste i profesjonalne doświadczenia pokazały mi, że jednak jest różnica. To nieuchwytne wrażenie, nie potrafię tego do końca nazwać.
Może wynika to z częstego budowania związków (nie wszystkich, oczywiście!) na podwalinie- my kontra świat? A może nie ;). Sama się nad tym zastanawiam.
Nie stawiam tez- pytam. Jestem otwarta na dyskusję, ten temat mnie po prostu interesuje ale zaznaczam- nie jest jakąś obsesją. Nie mam wrażenia, że jesteśmy spatologizowani przez używki. Jest jednak jakaś nić, która łączy np.brak wyoutowania z radzeniem sobie ze swoimi problemami, napięciem w sposób destruktywny. Można pić, można bić, można się samookaleczać :) Sposobów jest wiele i oczywiste jest, że nie tylko nasze środowisko ich używa :)
@dubiduu
OdpowiedzUsuńNie mam najmniejszego zamiaru podważać Twoich kompetencji czy opinii wynikającej z wrażenia, opartego na doświadczeniu. Ponieważ postawione przez Ciebie pytanie jest otwartą zachętą do dyskusji, pozwolę sobie wtrącić swoje trzy grosze.
Jestem pół-Góralką, jak wspomniałam, urodziłam się i przez 14 lat wychowywałam się w podhalańskiej wsi. Napatrzyłam się "do bólu" na pijących i pijanych. Tam się PIŁO, i było to pijaństwo przez duże "P". Z tego co wiem, na wszystkie ca. 120 chałup nie było żadnego osobnika, płci dowolnej, o nieheteronormatywnej orientacji. Trudno też mówić o wykluczeniu, braku wyautowania czy jakichkolwiek innych niż kulturowe, przyczynach tego stanu.
Choroba alkoholowa dotyka wszystkie grupy społeczne, nie patrzy na wykształcenie czy pochodzenie. Od niewykwalifikowanego robotnika rolnego po profesora uniwersytetu i, w moim pojęciu, zależy tylko i wyłącznie od cech osobniczych. Próby powiązania dowolnych działań ludzi z orientacją psycho-seksualną uważam za nadużycie. Dodam, o czym już wspominałam we wcześniejszej wymianie myśli na ten temat, że takie stawianie sprawy jest, znów, dzieleniem ludzi na "my i oni". "Nasza" orientacja tak samo nie zważa na metryki i dyplomy. Jesteśmy ulepieni z tej samej gliny co "normalsi".
Napisałaś, że odnosisz wrażenie...Podzielę się własnym - mówienie o tym, że "piję bo należę do stygmatyzowanej grupy" jest znacznie łatwiejsze niż powiedzenie "piję bo jestem smutną oślicą (smutnym osłem)". To szukanie usprawiedliwienia dla własnej słabości.
Ha, tyle wątków, że nie wiem od czego zacząć. Od deklaracji zatem: lubię alkohol podobnie jak czekoladę czy tort orzechowy. Ale wszystkie wymienione spożywam, jak sadzę, umiarkowanie, chociaż ten pierwszy nie tylko - jak mówiła moja Babcia - od wielkiego dzwonu. Pije bez żadnych okazji, a wtedy, kiedy mam ochotę i gdy nie koliduje to z moimi zobowiązaniami. Czasem jest tak, że po jednym drinku już wiem, że jednak nie mam ochoty na następnego. Nie upijam się, nie tracę kontroli, chociaż mam tzw. mocy łeb. Nie potrzebuję towarzystwa do picia. Nie piję, gdy jestem w kiepskiej formie psychicznej, bo wiem z doświadczenia, że się tylko jeszcze bardziej zdołuję. Co daje mi alkohol w takich, dla mnie rozsądnych, dawkach? Przyjemność w postaci np. uporządkowania myśli czy pomysłów, bo potrafię się skupić na jakimś ważnym dla mnie konkrecie; przypływ energii, której mi zawsze mało. Zdarzyło mi się kilka razy przez te "ąt" lat dorosłego życia (ale dawno temu)"upodlić" - jak określa stan upojenia jedna z moich przyjaciółek i do dzisiaj jest to dla mnie memento. Tyle deklaracji czy wyznania.
OdpowiedzUsuńMeritum tej dyskusji to, jak odczytuję, "homopicie". No i tutaj mam zagwostkę. Bo teoretycznie oczywiście osoby wykluczone powinny mieć więcej powodów do zażywania, a ściślej - nadużywania. Według mnie, z góry przepraszam za śmiałość, stawanie się alkoholikiem nie ma wiele wspólnego z: wykluczeniem, byciem nieszczęśliwym, nieśmiałym, subiektywnie brzydkim, posiadającym za długi nos itd. To psychofizyczna indywidualna podatność. A cała reszta jest dość prosta: kulturowe przyzwolenie, jak to było w PRL-u i, w o wiele mniejszym stopniu, ale nadal dziś funkcjonujące. Kończąc, zwrócę jeszcze tylko uwagę na badania stylu picia rodaków (tak z grubsza)w końcówce PRL i - powiedzmy - na początku XXI w.: mniej alkoholu w przeliczeniu na głowę; mniej czystej,więcej piwa, potem wina.
Rzadko piję alkohol. Raz, że jego używanie przysporzyło (i nadal przysparza) sporo problemów mojej rodzinie, a dwa, że zdecydowanie wolę się napić dobrej herbaty.
OdpowiedzUsuńAle muszę przyznać, że niejednokrotnie miałam sytuacje typu: nie mam ochoty na alkohol i zaraz podnosi się raban: "a czemu nie pijeszesz? z nami się nie napijesz?" itd. W gronie znajomych i hetero, i LGBTQ.
Mam wrażenie, że to nie tyle kultura picia, co chwilami wręcz przymus, który prowadzi do ostracyzmu osób niepijących/niewiele pijących. Zastanawiam się ile zależy w takiej sytuacji od "indywidualnych predyspozycji". Przecież jeśli impreza w imprezę ktoś pije na umór, czy trochę mniej a dzień w dzień w jakiś sposób musi mieć niesamowicie silną osobowość, żeby się nie uzależnić.
Co do "homopicia" - wątpię, źeby była jakaś istotna różnica w odniesieniu do reszty społeczeństwa. Zastanawiałabym się natomiast nad paleniem. Z moich doświadczeń z branżą wynika, że jakieś 90% dziewczyn pali. Chociaż biorąc pod uwagę ile się tajniaczy przypuszczam, że moje "statystyki" szlag trafia. ;]
Frog@dog napisałaś "Według mnie, z góry przepraszam za śmiałość, stawanie się alkoholikiem nie ma wiele wspólnego z: wykluczeniem, byciem nieszczęśliwym, nieśmiałym, subiektywnie brzydkim, posiadającym za długi nos itd."
OdpowiedzUsuńWłaśnie wymieniłaś kilka naprawdę poważnych powodów, ze względu na które człowiek nie radzący sobie z samooceną i wybierający mało konstruktywne sposoby na radzenie sobie z emocjami, może popaść w uzależnienie. Nie musi- może.
Nie ma dobrego powodu, nie ma złego powodu. One są. Subiektywne i wrażliwe. Dla każdego co innego jest traumą- dla jednego za długi nos, dla innego globalizacja.
Gdyby choroba uzależnienia i wychodzenie z niej były proste, nie byłoby aż tak wielu ludzi, którzy sobie z uzależnieniem nie radzą, terapia nie byłaby tak mozolna, nie byłoby tylu powrotów do starego trybu życia i w końcu, nie byłoby tych, którzy takim osobom mają pomagać ;).
Tematem jest alkohol ale to dotyczy też innych używek.
I nie jest tak, że nie ma różnicy i nie wypada mówić, kto pije więcej a kto mniej.
Petitte: nikt nie powie, że pije bo jest lesbijką (chociaż...). To chyba oczywiste? Ale może powiedzieć, że przez to, że jest lesbijką, że np. tego nie akceptuje, nie jest wyoutowana, nie ma wsparcia rodziny i boi się, że nie będzie miała "normalnego życia" zapija to wszystko.
I OK, możecie uważać, że tu różnicuję ale mogłabym równie dobrze zacząć różnicować na uzależnienia wśród kobiet i mężczyzn albo na picie wśród adwokatów i robotników budowlanych. Uwierzcie mi, że różnic jest sporo. I moim zdaniem nie ma co przed tym uciekać. Ale to tylko moje zdanie.
Piszę tu o alkoholu- ale szczerze mówiąc, z mojego punktu widzenia, nie ma dla mnie różnicy, czy rozmawiam z alkoholikiem, heroinistą, hazardzistą, lekomanką i tak dalej. Schemat popadania w uzależnienie jest podobny. Reszta to już istotne, ale szczegóły. Czy ktoś się upija, ćpa, bierze leki to już jest kwestia wyboru danej osoby i tego, mówiąc kolokwialnie "co mu przypasuje". Znam takich, co biorą heroinę a nie piją, i takich co piją i biorą heroinę i takich też, co biorą wszystko po kolei a potem wypiją piwko. To się wszystko skądś bierze.
I reasumując-
Nigdzie nie piszę, że każdy LGBT ma skłonność do uzależnień, bo to ma takie przełożenie, jak to, gdybym napisała, że każdy uzależniony jest LGBT.
@dubiduu
OdpowiedzUsuńNikt nie powie...Na tym polega problem, że ludzie mówią a Ty słuchasz. To jedyna metoda ale nie możesz nigdy być pewna czy to co mówią jest prawdą. Nie chodzi mi o to czy kłamią świadomie czy nie, to bez znaczenia, chodzi mi tylko o to, że jeśli nie powiedzą, to, na podstawie rozmów możesz dojść do wniosku, że podają inną, niż prawdziwa, przyczynę ale pewności mieć nie będziesz. I łatwiej jest obarczyć winą zły świat i jeszcze gorszych ludzi naokoło, niż siebie.
Gdybyś mnie zapytała, bez mała trzydzieści lat temu, dlaczego biorę kokainę, usłyszała byś, że umarł mój Ojciec, guru, że pożarłam się nad Jego trumną z Mamą i Siostrą, że jestem sama w obcym kraju, że jestem nieszczęśliwa z tego powodu, że praca, którą wykonuję mnie dołuje (a szefowa się znęca) i muszę wciągnąć kreskę, żeby dać radę. Dziś mogę powiedzieć, że brałam bo lubiłam ten stan, bo byłam 22-letnią wesołą (dla odmiany) oślicą, której się wydawało, że jest strasznie mądra, i że kontroluję sytuację jak bażant, obłożony borówkami, w piekarniku. Bo, sama się oszukiwałam, żebym miała na co lub kogo zwalić.
Oczywiście, łatwiej jest pomóc, gdy się tę przyczynę ustali ale to zawsze jest jak gra w klasy na polu minowym.
DUBIDUU napisałaś: "Jak to się właściwie stało, że nie zostałam alkoholiczką? Czasem, kiedy się przyglądam niektórym okresom swojego życia, aż dziw mnie bierze, że potrafiłam być tak asertywna. A przecież obciążeń mam aż nadto - alkoholizm w rodzinie, wykluczenie i pewnie parę innych. A jednak nie weszłam na tę ścieżkę, gdzieś z tyłu głowy miałam zawsze, że nie tędy droga, że wcale mi to nie pomaga, że właściwie to ten alkohol do niczego mi nie jest potrzebny".
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem, to kluczowe stwierdzenie w Twoim tekście raczej potwierdza moją sugestię. Moi rodzice też pili, nie byli z tzw. marginesu, a wręcz z elity (która też jest marginesem, ha, ha), ale w ich elicie, podobnie jak w prl-owskiej elicie a rebus, czyli klasie robotniczej, piło się tak samo. Jedniz nich pili, bo to było oczywiste jak bezrefleksyjna pobożność, inni pili i wpadli. No ale w takim razie ja powinnam być tzw. DDA. Ani mi się śni. Wystarczy mi przykład moich znajomych, którzy czepili się tego DDA jak perz psiego ogona. I sru: zmieniam facetów, jak rękawiczki - bo jestem DDA, idę na terapię! Byłam hetero,ale mój ojciec jest alkoholikiem, urodziłam dziecko (babcia się nim zajmuje, a ja weszłam w związek z dziewczyną i też do dupy, no bo ona nie rozumie, że jestem mój ojciec jest alkoholikiem, dlatego i ja piję, i ją biję) jestem DDA. W życiu nie zgodziłam się na dziedziczenie głupoty moich rodziców. Nie poprzez intelektualne rozważania, tylko po prostu dlatego, że ja to ja. Fakt, miałam to szczęście, że byłam z nimi do ukończenia 7 lat, potem, na wakacje, ojciec zawiózł mnie do swojej mamy (jako dorosła dowiedziałam się, że moja matka trafiła wówczas po raz pierwszy do psychiatryka) i zostałam z Dziadkami do 18 r.ż. Jaka to była trauma dla dziecka, to osobna historia. O innych formach wykluczenia. Może pojawi się taki temat, bo w wykluczeniach wszelakich jestem nieźle zaprawiona. Dlatego nie widzę powodu, by traktować homoseksualizm za coś wyjątkowego w naszym, generalnie, nietolerancyjnym świecie. Ale ufam też, a i doświadczam, że ta nietolerancja jest - poza marginalnymi skrajnościami - "miękka", czyli spokojnie do przełamania. I dlatego uważam, że mnożenie "bidulek/ów", typu DDA i consortes, prosi się o poważną refleksję.
Ja myślę, że osoby, które nadużywają alkoholu by uciec przed problemami, to osoby, od których nigdy niczego nie wymagano i dlatego nie mają wprawy w radzeniu sobie w inny sposób z wyzwaniami dnia codziennego. Też mam takich znajomych, którzy codziennie publikują na fb co, gdzie i z kim właśnie piją i są to generalnie osoby lgbt, ale sądzę, że to dlatego, że 90 % moich znajomych na fb to osoby lgbt :)
OdpowiedzUsuńJak ja nie lubię argumentów o "niewymaganiu", "słabości", jak ja nie lubię wrzucania wszystkich do jednego worka. W moim otoczeniu było (i nadal jest) sporo osób uzależnionych. Na studiach przyjaźniłam się z ludźmi z wydziału, który kończyła dubiduu (choć w innym mieście) i tak, to był najbardziej rozpity wydział w moim uczelnianym budynku. I nie tylko rozpity. "Fundusz amfetaminowy" na czas sesji był standardem. Marycha w okienkach - trzeba było podejść do kanciapy pod schodami. Dalej - środowisko motocyklistów. Dalej - trójmiejska klubowa "branża". Dalej - żeglarze i żeglarki. W czasach licealnych - najbliższa przyjaciółka, brat koleżanki z klasy. Kolega, który nie wrócił po wakacjach na uczelnię, bo się był powiesił (najsympatyczniejszy, najweselszy człowiek, jakiego znałam - tak go widzieliśmy). Mnóstwo ludzi, mnóstwo historii, rodziny pełne i niepełne, modelowe i takie sobie, wymagania i ich brak, "źli" koledzy, "niewłaściwe" towarzystwo... Każdy i każda ma swoją historię, swoje powody. Część z tego wyszła, część w tym tkwi, część pewnie nie żyje.
OdpowiedzUsuńChoć oczywiście jest też rosyjska szkoła terapeutyczna - jak jest za słaby/a, niech zdycha.
Tak właśnie mi się przypomniało pewne sympozjum pełne rosyjskich psychiatrów, w którym miałam przyjemność uczestniczyć. Było też kilku z Malezji i Indonezji. Szkoła z tamtych regionów jest jeszcze lepsza- leczą batożeniem. Serio.
OdpowiedzUsuńWidzicie drogie komentatorki- w takim świecie, pełnym sprzeczności przychodzi żyć ludziom słabszym. I warto o tym wiedzieć i postarać się o choć trochę więcej uważności. Bo osobom chorym na uzależnienie nie jest łatwo, a będąc jeszcze LGBT trudno jest podwójnie. Pochylamy się nad chorymi na to czy na tamto a do uzależnienia podchodzimy jako do fanaberii, widzimisię, słabego charakteru. To jest okropne podejście. Stereotypowe i oceniające. Walczę z tym od lat, bo ćpuń, nie ćpun- to człowiek i swoją godność ma. Traktujmy uzależnienie tak, jak powinno być traktowane- jako chorobę.
Nic nie wymagano, pisze jedna z pań. Wymagano, czasem biciem, czasem wymuszonym seksem, czasem nauką do upadłego. Czasem to właśnie wymagania doprowadziły w życiu takich ludzi do dramatu uzależnienia. Ehh...
Ciekawe, że mówimy o prawach naszych do różnych rzeczy. To słuszne i mądre. Ale weźmy pod uwagę, że wśród nas są różne podgrupy- również tych, którzy chorują, podkreślę to, chorują na uzależnienie. Ci mają podwójny bagaż. I chyba nikt przy zdrowych zmysłach im tego nie zazdrości ani by się z nimi nie zamienił!
Czytam komentarze o silnym charakterze komentujących i słabościach tych "innych". O tym jak trzeba być słabym etc. A w głowie wciąż tkwią (i raczej tkwić będą) historie z życia tych "innych".
OdpowiedzUsuńSłuchając ich nie wiedziałam czy mam się rozpłakać, zwymiotować, czy napić. Nie wiem czy ja lub ktokolwiek z komentujących byłby w stanie normalnie funkcjonować po takich przejściach.
Poza tym jak łatwo przychodzić nam oceniać cudze życie, co dla kogo jest traumą, a co nie. Może właśnie bagatelizując czyjeś "błahe" problemy, my również wpędzamy kogoś w nałóg? Cholera wie.
Lubię alkohol. Miewam apetyt na konkretne smaki. Podobnie czasem mam apetyt na truskawki, czekoladę, pizzę, czy schabowego. Nie jest dla mnie ani środkiem, ani celem zabawy. Ot czasem mi przy niej towarzyszy. Jeśli nie mam na niego chęci, pojadę na imprezę samochodem i będę bawić się równie wyśmienicie na trzeźwo.
OdpowiedzUsuńKażdy ma czułe miejsca, każdy jest słaby. Jesteśmy tylko ludźmi a nie maszynami. Chodzi o to, żeby umieć walczyć ze swoimi słabościami a nie wybierać najłatwiejszą drogę i stosować erzatz w postaci alkoholu czy narkotyków, zwalając winę na wszystkich i wszystko. Jednym pomaga, jak napisała Ewa (w innym miejscu), psychoterapeuta innym ksiądz a jeszcze innym mocny "kop w dupę", celnie wymierzony przez otoczenie, czasem zwykły przypadek. Potrzebny jest katalizator, który pozwoli na podniesienie się z kolan czy wyczołganie się z rynsztoka.
OdpowiedzUsuńChciałabym zauważyć, że nikt tu raczej nie odmawia szacunku żadnemu człowiekowi, a więc i temu, który jest uzależniony, czy - mówiąc poprawniej - cierpi na chorobę alkoholową lub inne uzależnienie. I nie traktujemy tego, jak fanaberię. Rozważamy raczej przyczyny, a może wręcz mechanizmy popadania w tę chorobę. Wypowiadają się tu fachowcy od problemu, ale i grono ludzi, którzy mają swoje doświadczenia, obserwacje. Jeśli chcemy dyskutować o tym, czy innym problemie, to pozwólmy każdemu wyrazić się w sposób, jak uzna za właściwy, może bardziej kontrowersyjny, bez obawy, że zaraz uprzejmie zostanie sprowadzony do "parteru" (no bo skoro nikt lepiej od nas tzw. wykluczonych nie rozumie, co to znaczy być marginalizowanym, to musimy cholernie ważyć każdą wypowiedź, by nikogo spoza "branży" nie urazić). Nie wiem, czy jestem dobrze zrozumiana, eh.
OdpowiedzUsuńRodzina uzależniona od alkoholu, przynajmniej taka, która stara się zachować pozory normalności, skupia się na zachowaniu tajemnicy. Nawet jeśli otoczenie wie, to nikt nie mówi wprost. Oczywiście świat zewnętrzny jest wrogiem, bo może odsłonić pozory, dlatego życie towarzyskie jest ograniczone do bardzo wąskiego grona wtajemniczonych i akceptujących. Każda niespodziewana wizyta to kataklizm, bo często trzeba zatrzeć ślady. Tak to przynajmniej wyglądało w mojej rodzinie. Brzmi znajomo?
OdpowiedzUsuńDlatego ja się wcale nie dziwię, że związki jednopłciowe mogą być bardziej narażone na alkoholizm. Jeśli taki związek jest odpowiednio zakamuflowany, to panuje tam idealny mikroklimat do hodowli uzależnień i przemocy.
Ja mam awersję do alkoholu. Jestem DDA, zawsze pilnuję znajomych i bliskich, zamiast się dobrze bawić. Nigdy nie piję za dużo, zawsze rozcieńczam wodą. W razie czego - jestem zwarta i gotowa by nieść pomoc.. Trochę to chore..
OdpowiedzUsuń