To fragment uzasadnienia sądu w sprawie o znieważenie, którą opisywała Wyborcza tu. Krótko: Joanna powiedziała w sklepie, w którym odbywała staż, że jest lesbijką. Koleżanki zaczęły ją szykanować (nazywać "pedałką", komentować jej życie intymne, mówić, że jej zachowanie jest chore, obrzydliwe, nienormalne). Zrezygnowała ze stażu i wytoczyła im proces o znieważenie. Nie o dyskryminację, bo prawo pracy nie chroni stażystów. Przegrała w sądzie pierwszej i drugiej instancji. Sąd uzasadnił swoją decyzję między innymi właśnie zacytowanymi powyżej słowami.
Pod obrazkiem - dyskusja. Spora. Dużo głosów oburzenia na zrównanie przez sąd mówienia o swojej orientacji psychoseksualnej z mówieniem o sposobie realizacji swoich potrzeb seksualnych. Głosy, by apelować. Ale również takie opinie:
tolerancja tolerancją, ale... kto NA STAŻU, nie znając ludzi chodzi i opowiada o swoim życiu seksualnym? i tu teraz nie chodzi o hetero, bi, trans czy gej... no proszę Was
w pracy się pracuje, a nie plotkuje, opowiada o życiu seksualnym, nie siedzi na fb czy nk. Nie za to nam płacą.
jeśli ktoś powie mi że jest heteroseksualny to o czym najpierw pomyślę - czy jego marzeniem jest dom, rodzina, dzieci, pies i kot, czy może o tym co dotyczy jego seksualności w rozumieniu zachowań seksualnych?Takie stwierdzenia to rzecz jasna nic nowego. Wszak całkiem sporo osób tłumaczy ukrywanie swojej orientacji w miejscu pracy tym, że to według nich sprawa intymna, że o tym się nie mówi, że w pracy się pracuje itd., itp. I te komentarze to po prostu inna odmiana takiego myślenia. Które nie dotyczy oczywiście orientacji heteroseksualnej. Bo tę można komunikować swobodnie ("byłam wczoraj z Piotrkiem w kinie", "na wakacje wyjeżdżamy z Joanną do Grecji"...) i zazwyczaj nikomu się z seksem nie kojarzy (no, może oprócz autora ostatniego komentarza).
Mimo wszystko jednak takie komentarze mnie zaskakują. Tak jakby te osoby nigdy się nie spotkały z powielonym w uzasadnieniu sądu stereotypowym przekonaniem, że orientacja psychoseksualna (inna niż heteroseksualna) jest związana tylko i wyłącznie z seksem. Tak jakby i one uważały, że powiedzenie "jestem lesbijką" czy "a ja i moja dziewczyna" jest równe opowieściom spod kołderki. Tak jakby nie wiedziały, dlaczego tak naprawdę tyle osób nie mówi otwarcie o swojej orientacji (nie tylko w pracy). I na dodatek miały Joannie za złe, że nie dość, że śmie żyć otwarcie, to jeszcze pozywa te, które ją z powodu tej otwartości poniżają.
Nie mam pojęcia, czy ta sprawa była do wygrania, czy nie. Niezależnie od tego - kuriozalny jest nie tylko będący przedmiotem dyskusji fragment uzasadnienia (oparty na uprzedzeniach, a nie obiektywnej ocenie sytuacji), ale też reakcje na nań. Bo pokazują, że nadal jest ileś tam osób, które są przekonane, że nam wolno mniej (pisałam o tym kiedyś tu) i że równość nam się nie należy. Nawet równość polegająca na tym, że możemy, jeśli mamy taką chęć, na pytanie koleżanki z pracy "Co robiłaś w weekend?" odpowiedzieć po prostu: "Gosia jest przeziębiona, więc siedziałyśmy w domu".
Smutne to wszystko. Że nawet ludzie z wyższym wykształceniem nie są w stanie wykonać wystarczającej pracy myślowej, żeby im się wszystko - za przeproszeniem - z doopą nie kojarzyło :/
OdpowiedzUsuńKomentowanie, w dodatku wybiórcze, fragmentu jednego zdania z uzasadnienia wyroku sądu, jest nadużyciem. Wyrok i uzasadnienie są wynikiem przewodu sądowego, którego przebiegu nie znamy. Sąd opiera się na dowodach i na zeznaniach składanych pod przysięgą, i te składowe (wraz z odpowiednimi zapisami kodeksowymi i interpretacjami SN) są podstawą wyroku.
OdpowiedzUsuńPrzy okazji, chciałabym zwrócić uwagę na fragment uzasadnienia mówiący o rozmowach nt. sposobu realizacji potrzeb seksualnych. To jest znacznie więcej niż ujawnienie swojej orientacji seksualnej.
Podlinkowany artykuł z GW nie wnosi nic do sprawy, podaje niesprawdzalne informacje, które możemy przyjąć "na wiarę" albo odrzucić en bloc. Ja odrzuciłam wszystkie, wraz z samooskarżeniem się powódki, (które, o ile ujawnione w czasie przewodu, mogło mieć wpływ na przebieg, a zatem i na wyrok w tej sprawie) bo to TYLKO, infomacja z gazety.
Najwyraźniej mamy tu do czynienia z realizacją powiedzonka: co wolno wojewodzie, to nie tobie... Kiedy osoba heteroseksualna opowiada o swojej orientacji i sprawach z nią związanych (mam jutro randkę; wczoraj mój facet zrobił romantyczną kolację, a potem kochaliśmy się do rana; z moim mężem wolę się kochać rano niż wieczorem; mamy dwójkę dzieci, pierwsze to była wpadka), nikt nie robi z tego powodu wielkiego halo, prawda? Jakoś jednak trudno przełknąć (takim paniom ze sklepu i im podobnym), że dokładnie tak samo powinno być wobec osób o orientacji niestandardowej.
OdpowiedzUsuń@Ela G-P
OdpowiedzUsuńŻe niektórym trudno to przełknąć, to mnie akurat szczególnie nie dziwi. Długa droga jeszcze przed nami, nim się to zmieni. Ale że sąd powtarza bzdury, jakoby mówienie o orientacji innej niż hetero było jednoznaczne z mówieniem o seksie to już jest bardzo niedobra wiadomość.
Nie znam wszystkich okoliczności sprawy i całego wyroku sądu.
OdpowiedzUsuńJeżeli jednak rzeczywiście pojawiały się jakieś obelgi ze względu na orientację seksualną powódki to została ona znieważona. Problem w tym, że polskie prawo karne nie broni godności osób nieheteroseksualnych.
W takiej sytuacji to, jakie są zasady panujące w danym miejscu pracy i sposób ujawnienia orientacji powinno mieć drugorzędne znaczenie - to w końcu nie była sprawa o niedopełnienie obowiązków służbowych.
Mnie to też szokuje. Mam w swoim otoczeniu sąsiedzkim parę chłopaków, którzy przed całym otoczeniem udają współlokatorów, jak ktoś się ich pyta, czy wynajęte mieszkanie zmieniają na inne razem, to odpowiadają, że tak, bo to dobry układ finansowy.A na moje pytanie, czy te ściemy nie są uciążliwe reagują autentycznym, nieudawanym dziwieniem i mówią, że oni o swoim życiu intymnym nie będą opowiadać innym ludziom. Jakby sami nie widzieli jakie to jest nielogiczne.
OdpowiedzUsuńeN Zet.
OdpowiedzUsuńPolskie prawo karne, w art. 216kk broni godności wogóle, bez wymieniania przyczyny popełnienia występku. I wystarczy. Tak sformułowany przepis obejmuje wszystkie przypadki znieważenia. Nie jest istotne czy powódka została znieważona ze względu na orientację czy z jakiejkolwiek innej przyczyny.
Jaki z tego wniosek? Osoby heteroseksualne powinny ze swoimi mężami/żonami/dziećmi przemykać pod ścianą, śluby organizować w konspiracji, a na pytanie o relacje rodzinne milczeć, bo a nuż urażą uczucia osób niehetero.Nie wolno wyrywać się ze słowami: mój mąż, moja żona, bo to dyskryminuje osoby, które póki co nie mogą zawrzeć legalnych związków jednopłciowych.I w ogóle osoby hetero są najwyraźniej kimś gorszym, kimś pokroju "pani ze sklepu i im podobnym", bo tego i owego niby przełknąć nie mogą.A skąd wiedza, że nie mogą? Albo skąd przekonanie, że ktoś "wyżej" przełyka takie farmazony? A może ta pani psycholog kopcąca fajki i bez prawa jazdy (tak, tacy ludzie też są wśród nas)nie powinna manifestować swojej orientacji na swoim blogu?
OdpowiedzUsuńZrobilam kiedys dokladnie to samo, tzn. wyoutowalam sie bedac na stazu. Glownie dla swietego spokoju. Z jednej strony-zeby nie musiec krecic przy przykladowych pytaniach o weekend,z drugiej - to byly czasy Radziszewskiej i "nauczycielki lesbijki w katolickiej szkole", wszyscy na temat rozprawiali, koledzy doszli do wniosku, ze "dobra lesba nie jest zla". Puscilam maila do wszystkich (bylo pare pokoi) i zapanowala atmosfera poprawnosci politycznej. A najciekawsze, ze to NGO bylo...
OdpowiedzUsuńla_petite_parisienne
OdpowiedzUsuńA komentowanie komentarzy to też nadużycie?
Nigdy nie będzie dobrze, dopóki nieheteroseksualność kojarzona będzie z życiem seksualnym, niejako by z rozwiązłością, tudzież z pedofilią. Traktuje sie nas jak sodomickie lobby, jakby świat poza seksualnością dla nas nie istniał. Szlag mnie trafia, że nie mogę nic z tym zrobić.
OdpowiedzUsuńMam koleżankę lesbijkę, która jest aseksualna, nie wchodząc w szczegóły i upraszczając, pytam się - jaka jest zasadność identyfikowania w tym przypadku?
Ok, przeczytałam, co powyżej. Od ponad 20 lat jestem w związku. Od jakiś 15 lat nie ukrywamy się. W ciągu tych lat(które zahaczają jeszcze o PRL) pracowałyśmy razem w dwóch kolejnych firmach, potem również bywało, że w tych samych. Wszyscy (!) wiedzieli, że mieszkamy razem, bywali na imprezach w naszych kolejnych domach. Nigdy, poza kręgiem najbliższych przyjaciół, nie mówiłyśmy o naszym homoseksualizmie wprost. Nikt nigdy, spoza tego grona "nie wytknął" nam "naszego bezbożnego żywota" - od współpracowników począwszy, a na sąsiadach skończywszy. Chociaż wszyscy WIEDZIELI. Być może to kwestia środowiska (wyższa uczelnia, gazeta)? Chociaż, według mnie, przede wszystkim dzięki traktowaniu swojej prywatności w sposób dyskretny: czyli bez potrzeby manifestowania wszem i wobec, że jesteśmy parą; ale tez bez UDAWANIA, że nie jesteśmy. Uważam, że żenujące i upokarzające jest udawanie i zaprzeczanie. Natomiast głupie jest ad hoc wyskakiwanie i oznajmianie wszem i wobec: oto ja, lesbijka. Takie zachowanie niemal w 100 procentach spotka się w gronie, któremu to wyjawiamy, z reakcją przynajmniej części owych, z oczywistym, negatywnym odzewem w postaci piętnujących ocen. Jest to czysta prowokacja! I jedyne, co ją tłumaczy, to właśnie TO: niech mnie obrażą, a ja zaskarżę! Dla mnie to zalążek pieniactwa.
OdpowiedzUsuńI jeszcze jedno! A co tu się dziwić, że orientacja homoseksualna kojarzy się z SEKSEM!! No, błagam, bez hipokryzji. Oczywiście, że się kojarzy, przede wszystkim osobom hetero. Bo heteroseksualizm z seksem raczej się już rzadko komuś z seksem kojarzy. Raczej z rodziną, uświęconą oczywiście sakramentem. A seks WCIĄŻ pozostaje sferą z piekła rodem... Eh
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu Waszych komentarzy naszła mnie taka refleksja ogólna, a właściwie owo rozwinięcie tego "wolno mniej" z tekstu. Owo "wolno mniej" to między innymi przekonanie, że musimy być takimi dobrymi gejami, lesbami itd. (dobry, to, w powszechnym przekonaniu, taki co to w domu po kryjomu, a już jak nie po kryjomu, to tak dyskretnie, delikatnie, powolutku, żeby broń bogini nikogo nie urazić). I wtedy (ale tylko wtedy) ewentualnie możemy sobie pozwolić na stwierdzenie, że ktoś nas szykanuje, obraża itd. Jeżeli jednak istnieje choć cień podejrzenia, że tacy nie jesteśmy, to wtedy morda w kubeł i się nie wychylać. Odnosząc się do owego procesu - wytoczenie go przez Joannę spotkałoby się zapewne z w miarę ogólną aprobatą prawdopodobnie wyłącznie wtedy, gdyby jej orientacja wyszła na jaw przez przypadek. Ot, ktoś ją zobaczył, podsłuchał, a potem zaczęły się nieprzyjemności. Super by było, prawda? Taka prawdziwa, niewinna ofiara. No ale ona się nie ukrywała. Niczym przysłowiowa już niestety ofiara gwałtu, co to prowokowała krótką spódniczką, chodziła po zmroku, więc sama jest sobie winna. Czyż nie tak?
OdpowiedzUsuńPytanie brzmi co tak naprawdę powiedziała powódka. Jeżeli powiedziała "jestem lesbijką" to włos mi się jeży na głowie, gdy czytam uzasadnienie wyroku. Natomiast trochę niepokoi mnie ten "sposób realizacji potrzeb seksualnych". To by sugerowało, że powiedziała coś więcej i to nie bardzo na miejscu. Drugie pytanie: nawet jak powiedziała "o sposobie realizacji potrzeb seksualnych" to w jakim kontekście i w jaki sposób. Do czego zmierzam, jeżeli powiedziała np. podczas rozliczania kasy "hej lubię cipki" to się nie dziwię takiej a nie innej reakcji (choć oczywiście to nie jest usprawiedliwienie takich bluzgów). Jeżeli w pracy była luźniejsza atmosfera i akurat rozmowa zeszła na temat seksu to zupełnie inna historia...
OdpowiedzUsuńBTW "Jak o sobie mówi, stuprocentową, bo nigdy nie miała chłopaka."
A jak jakaś dziewczyna miała jednego to znaczy, że jest 90% lesbijką? Jak dwóch to 80%-ową?
Hym, uderz w stół...Fakt, poczułam się, jak owe przysłowiowe nożyce po ostatnim tekście Ewy. Powiem tak: bieganie po sądach, to jest ostateczność. Jeśli człowiek ma poczucie własnej godności, to nie da się sprowokować byle komu. Więc zostawmy sądy na poważniejsze sprawy, albo na moment, gdy "zalejemy" je pozwami o obrazę, w taki sposób, by nasza sprawa została odpowiednio nagłośniona. Bo przecież o to w tej chwili nam chodzi. Pojedynczymi pozwami będzie się co najwyżej ekscytować nasze środowisko, a tzw. publiczność zje go przy śniadaniu. Uważam, że brakuje w tym wszystkim racjonalnej strategii. "zachwycamy" się przypadkami, które toną w codzienności. Wybór jest, moim zdaniem, taki: albo zbieramy, dokumentujemy (i weryfikujemy) przykłady NARUSZENIA praw konstytucyjnych i występujemy ze zbiorowym pozwem (zbierając również fundusze na dobrych adwokatów), albo gramy w SIEROTKI. No, przepraszam, ale gdybym poszła do mojego sąsiada (listonosz, żona, 3-dzieci, 3 chłopców, pies ciurkiem w kojcu - po mojej grzecznej, ale zawierającej ultimatum interwencji z zeszłego lata, że pies jest pozbawiony cienia - początkowa agresywna reakcja sąsiada, dała rezultat), a bywam, i mu oznajmiła np:, że marzymy z moją partnerką o dziecku, no ale trudno lesbijkom o adopcję, to byłabym skończoną kretynką!! Toż nawet byłabym nią, gdybym komuś głęboko wierzącemu zaczęła gadać, że Jezus jest, według mnie, pierwszym hippisem! Dobra, dość przykładów. Oczywiście rozumiem, o co chodzi Ewie. Konstytucja, prawo itd. Konstytucja nie mówi o charakterze, intencjach. I co z tego? Amerykańska Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela też nie różnicowała na białych i czarnych, ale obyczaj - tak. I trzeba było o to walczyć. I do tej pory NASI walczą. Pisałam, że jestem w związku ponad 20 lat, za dwa to będzie 30, a pierwszych 5 było dość koszmarnych. Lecz - z perspektywy - temu koszmarowi byłyśmy po części same sobie winne ulegając strachowi i ukrywając się, maskując w jakiś chorobliwy, bezsensowny sposób. Dlatego, zamiast biegać do sądu, radziłabym włożyć więcej wysiłku w pokazywanie przeciętnym hetero, że mamy poczucie humoru i jesteśmy tolerancyjni wobec braku tolerancji też.
OdpowiedzUsuń@Jenny Schecter
OdpowiedzUsuńBrzytwa Ockhama. Tudzież, jak ktoś fajnie napisał w komentarzach na fejsie: "Yyyy... A Wy rozmawiacie z ludźmi w pracy o sposobie realizacji potrzeb seksualnych? o_O". Dodatkowa przesłanka nr 1: bardzo wielu osobom homoseksualność kojarzy się wyłącznie z seksem (jak bardzo wielu pokazuje choćby to, ile osób na serio się zastanawia, czy Joanna aby na pewno mówiła jedynie o swojej orientacji). Dodatkowa przesłanka nr 2: orzeczenia sądów w innych sprawach dotyczących znieważenia osób niehetero, gdzie okazywało się, że po prostu nie da się nas znieważyć, a takie np. porównania do zoofili, pedofili czy mówienie o homoseksualności jako o chorobie to jedynie odzwierciedlenie powszechnych opinii na nasz temat, więc nie mamy co się oburzać.
Wniosek: nie kupuję "podejrzeń", że ów "sposób realizacji potrzeb seksualnych" to coś więcej niż odniesienie do otwartego mówienia o swojej orientacji. Nie kupuję, bo samo mówienie o tym w pracy jest bardzo mało wiarygodne, za to kojarzenie przez sędziego (sędzinę?) orientacji wyłącznie z seksem bardzo wiarygodne.
Ewa.
OdpowiedzUsuńOczywiście, mozna założyć a priori, że sędzia jest homofobem i niedouczonym kretynen, nie potrafiącym napisać poprawnego uzasadnienia wyroku. Znalazły się tam dwie, wymienione oddzielnie kwestie: orientacja i sposób realizacji potrzeb seksualnych. Z czegoś to musi wynikać, powinno z przebiegu procesu i zebranego materiału. Jak było w istocie, nikt z nas nie wie. Przy okazji, to jest zdanie z uzasadnienia wyroku pierwszej czy drugiej instancji?
Pierwszej instancji.
OdpowiedzUsuńA tam od razu homofobem i niedouczonym kretynem. Po prostu, wzorem swoich kolegów i koleżanek orzekających w innych sprawach dotyczących znieważenia osób niehetero, bazował na powszechnych uprzedzeniach, od których zresztą sam nie jest wolny.
BTW, znam samą sprawę i powódkę. I nie mam powodu, by jej nie wierzyć.
Ewa.
OdpowiedzUsuńA co mówi uzasadnienie wyroku z drugiej instancji? Domyśliłam się, że znasz powódkę. Znasz sprawę czy przebieg procesu?
@frog@dog
OdpowiedzUsuńWeź pod uwagę, że tu nie ma żadnego "my". Ty masz takie doświadczenia, ja inne, bohaterka procesu jeszcze inne. Po prostu. Ty sobie radzisz z rzeczywistością tak, ktoś inny inaczej. I nie wyrokowałabym, że któraś droga jest lepsza, a któraś gorsza. Ja nie mam za sobą żadnych koszmarnych doświadczeń, nie różnicuję ludzi pod kątem tego, co im mogę o sobie powiedzieć, a tego, czy jesteśmy ze sobą bliżej czy niekoniecznie. Jak ktoś wyskoczy z jakimś homofobicznym czy seksistowskim tekstem to nie jestem "tolerancyjna dla nietolerancji", tylko mu mówię, że sobie takich tekstów nie życzę. I tłumaczę (jeżeli jest to osoba, której da się coś wytłumaczyć), dlaczego. I jakoś wszyscy po jakimś czasie łapią, dlaczego. Nie twierdzę, że jest to najlepsza droga, ale to jest moja droga. I nie wyobrażam sobie, że miałabym ją zmieniać, bo ktoś uważa, że z racji tego, że należę do grupy mniejszościowej, powinnam się nie wychylać.
@la_petite_parisienne
Drugiej instancji - mniej więcej to, co pierwszej. Że jest przewrażliwiona na tle swojej orientacji, że dla niektórych (szczególnie młodych) to trudny temat, że powinna przewidzieć reakcje, że praca to nie miejsce na takie rozmowy, a poza tym to nic nie mówiła o tym, jak jest traktowana, swojej szefowej. Czyli: trzeba się było nie ujawniać, to miałabyś, dziecko, spokój.
Ewa.
OdpowiedzUsuńBędzie kasacja?
Btw., jeśli w uzasadnieniu nie ma sformułowania, że gdyby się nie ujawniła to by miała spokój, to każdy może sobie dopisać własne "czyli".
Nie wiem, czy będzie.
OdpowiedzUsuńJak widać w komentarzach, ludzie sobie wiele w tej sprawie dopisują. Najczęściej bazując na swojej wyobraźni.
Ewo, mam wrażenie – po ostatnim dopisku – że z Trzyczęściowej strony jest dziwowanie się „dopowiedzeniom” i radość „a ja wiem, nie powiem”. To po co ruszać w taki sposób ten temat?
OdpowiedzUsuńRadość? Nie, to nie jest radosne, to jest smutne. Smutne jest, że tak wiele osób zakłada, że "sprowokowała", że "na pewno była w tym jej wina", że szykanowanie kogoś można usprawiedliwiać czyjąś nadmierną otwartością. Smutne jest, że za najwłaściwszą postawę uznaje się milczenie w temacie, w którym osoby hetero bynajmniej nie milczą. I to postawę nie swoją (bo tu każdy/a wybiera po swojemu), a czyjąś. I o tym jest ten tekst, a nie o tym, co ja wiem czy czego nie wiem. Zauważ, że ja nie piszę o samym procesie czy o sensie wytaczania takiej sprawy. Piszę o reakcjach na kuriozalne uzasadnienie sądu, które bywają równie kuriozalne jak ono samo.
OdpowiedzUsuńPS I nie, nie wiem, nie było mnie tam, dlatego też o tym nie piszę. Tak że jeżeli to tak zabrzmiało, to przepraszam.
OdpowiedzUsuń@Ewa
OdpowiedzUsuń"Smutne jest, że za najwłaściwszą postawę uznaje się milczenie w temacie, w którym osoby hetero bynajmniej nie milczą. I to postawę nie swoją (bo tu każdy/a wybiera po swojemu), a czyjąś."
Ja mam takie brzydkie podejrzenie, że właśnie o swoją postawę chodzi. Każda ktosia i każdy ktoś, którzy wyskoczą przed szereg i dostaną po nosie mogą być przecież potwierdzeniem słuszności własnego wyboru. W końcu lepiej uważać się za rozsądnego niż tchórza.
Ewo, chyba frog@dog nie chodzi o totalną ciszę i niewychylanie się. To jedynie kwestia tego, czy jesteśmy butnymi i wiecznie walczącymi lesbijakmi, czy poprostu szczesliwymi lesbijakmi. Popieram słowa frog@dog. Ona stara się przekazać Ci, że nie najważniejsze jest robienie wokół siebie szumu, jednak zwykła egzystnecja. Ludzie widzą, komentują. My nie dokonamy rewolucji. To będzie długi proces w Polsce. Ty sama będziesz zapamiętana jako jedyna z pierwszych, jednak nie Tobie zostanie to przypisane.
OdpowiedzUsuń@reader
OdpowiedzUsuńŚmieszna sprawa - kiedy jeszcze nie byłam do końca wyoutowana, uważałam się za tchórza. W sumie nadal się uważam:)
@klarcysia
Masz rację - nie chodzi o totalną ciszę. O niewychylanie się jednak trochę tak. Zauważ też, że to, że ktoś kogoś pozywa, występuje w mediach czy jakoś inaczej pokazuje się na forum publicznym, nie oznacza, że: 1. wiecznie walczy, 2. nie jest szczęśliwy, 3. nie prowadzi zwykłej egzystencji. Po prostu nagle z jakiegoś powodu znalazł się w centrum uwagi i tyle, a na co dzień prowadzi zupełnie zwyczajne życie. Pozbawione szumu:)
Co do rewolucji - nie zgadzam się. To się już dzieje. I to nie od dziś, a od przynajmniej 20 lat. Co do pierwszeństwa - oj nie, proszę. Pierwszeństwo należy się tym, którzy i które pod koniec lat 80. i na początku 90. ubiegłego wieku zaczynali działać. Ja jedynie korzystam z tego, co oni wywalczyli. I szumu, który wokół siebie zrobili w czasach, kiedy wymagało to większej odwagi niż teraz.
Radość z przewagi „insiderki” („znam samą sprawę i powódkę”).
OdpowiedzUsuń„Smutne jest, że …. Smutne jest, że ... I o tym jest ten tekst, a nie o tym, co ja wiem czy czego nie wiem” – tekst główny tak, komentarze nie. Przepraszam, mam świadomość, że to brzmi zaczepnie. Ale może po prostu z boku widać inne rzeczy
Swoją drogą kuriozalne jest zarzucanie wykorzystywania czasu pracy do niestosownych (nawet nie ze względu na treść, a ze względu na okoliczności ich odbywania) rozmów. Pomijając to, że są momenty przed „podjęciem obowiązków”, są przerwy, jest pora zbierania się i zamykania placówki. Gdyby wtedy stażystce przydarzył się wypadek (czego nikomu bym nie życzyła, ale weźmy tryb przypuszczający), jak rozumiem byłoby to prawnie wiązane z pracą/stażem, np. regulowane przez BHP itp. Zatem rozmowy na przerwach na tej samej zasadzie mają rangę „w (miejscu) pracy”. I nie muszą przeszkadzać w wykonywaniu obowiązków.
Tak, brzmi zaczepnie:) "Znam sprawę i powódkę i nie mam powodu, by jej nie wierzyć" - czytaj: nie uważam jej za osobę, która "opowiada o sposobach realizacji potrzeb seksualnych". Tak że nie tyle radość, ile stwierdzenie, jak to wygląda z mojej perspektywy. Choć - gdybym jej nie znała, też stwierdziłabym, że nie kupuję owej "realizacji potrzeb seksualnych".
OdpowiedzUsuń