• Nieudana obrona Sojuszu

    Zanim będzie politycznie, najpierw dziękczynnie. W podsumowaniu drugiego roku istnienia bloga wspominałam o moim ulubionym skutku ubocznym prowadzenia tegoż, czyli nawiązanych dzięki niemu znajomościach. No i proszę, nie minął miesiąc, a okazały się one dla nas wręcz zbawienne. Tak że bardzo dziękuję wspaniałej bielskiej ekipie za ratunek w krytycznym momencie: Markowi za transport z Krakowa (gdzie padł nasz samochód) do Bielska, Eli za najpiękniejsze słowa, jakie w ostatnim czasie słyszałam: "Marek już jedzie", Ali i Jance za nocleg. Plus dodatkowe podziękowania dla Furji, Idy i Marietty które równolegle (i na odległość) szukały dla nas pomocy w Krakowie. Kłaniam się w pas i oficjalnie oświadczam, że bez was może i byśmy nie umarły, ale byłybyśmy bardzo, ale to bardzo rozbite. A tak skończyło się na miłym spotkaniu i jednodniowym spóźnieniu do pracy (bo szczęśliwie samochód udało się szybko usprawnić i, choć nie bez kolejnych przygód, wrócić do Warszawy).

    Na skutek owego opóźnionego powrotu do domu orientacja w nieprywatnej rzeczywistości trochę jeszcze u mnie kuleje, na nadrobienie czekają przede wszystkim notki na zaprzyjaźnionych blogach i portalach oraz moje ulubione forum Kobiety Kobietom. Tak że póki co trochę tego, co zarazem i nudne, i ważne, czyli polityka.

    Przed wyjazdem zatrzymałam się na etapie, na którym Robert Biedroń namiętnie krytykował zło, jakim jest SLD, Palikot przygarnął na swoje listy parę fajnych osób (ze wskazaniem na prezeskę Trans-Fuzji Annę Grodzką, która dostała jedynkę w Krakowie), a Krystian Legierski wskoczył na zwolnioną przez Wandę Nowicką czwórkę na warszawskiej liście Sojuszu. Zastanawiałam się wtedy, czy ten ostatni spłaca w ten sposób dług wdzięczności wobec SLD za mandat radnego i czy jest narzędziem, dzięki któremu nasza "lewica" wciąż będzie mogła spokojnie udawać nam przyjazną. Po przeczytaniu wywiadu z Krystianem, który ukazał się wczoraj na Innej Stronie, znam odpowiedź na pytanie numer dwa (a jakże, tak ma być). I wiem już, że swojego krzyżyka przy owej czwórce nie postawię. Ale po kolei.

    Zapytany, czy jego obecność na liście SLD ma trochę naprawić nadszarpnięty ostatnio lewicowy wizerunek Sojuszu, Krystian odpowiada:

    Wiele różnych mediów już bez ogródek gra na dobry wynik Platformy Obywatelskiej, i wykorzystują np. takie nieszczęśliwe sformułowania jak posła Wikińskiego, które moim zdaniem nie ma nic wspólnego z homofobią, wyłącznie można mówić o niestosowności w stosunku do Roberta Biedronia. Umówmy się: był to żart, nie był to żart homofobiczny, nie było to uznanie orientacji seksualnej za coś niestosownego, ja nie wyczytuję z tych słów czegoś, co byłoby negatywną wypowiedzią nt. homoseksualizmu. Była to uszczypliwość wobec Roberta Biedronia, który jest gejem i tego nie ukrywa. Ale nie wynika stąd, że pan Wikiński w jakiś sposób źle się o homoseksualistach wyraża. Różne media nakręciły homofobiczną aferę i wiele ludzi za tymi opiniami mediów poszło.

    Cóż... Swojego czasu Jacek Adler biegał do "Rzeczpospolitej", żeby opowiadać, jaki to ten Biedroń jest zły, a niektóre osoby przewrażliwione i wszędzie dopatrują się homofobii, teraz wtóruje mu Legierski. Żeby nie było: tak, z pewnością ileś tam osób jest przewrażliwionych (ale też mają prawo domagać się przeprosin, jeżeli poczuły się jakąś wypowiedzią urażone). Tak, to, co dla jednych jest obraźliwie, dla innych jest po prostu żarcikiem (patrz poseł Węgrzyn). Tyle że ja bardzo nie lubię, jak ktoś, kto uważa się za reprezentanta kogoś więcej niż siebie samego, widzi homofobię tylko wtedy, gdy ona go bezpośrednio dotyka. Przeciwnie, nic mnie tak nie irytuje jak całkiem popularne niestety stwierdzenie, że jeżeli coś mnie nie dotyczy, to tego nie ma.

    A co do decyzji Roberta (...). On przez wiele lat był członkiem Sojuszu Lewicy Demokratycznej, od 1995 roku, później z nimi blisko współpracował i nagle się obraził, wyszedł z Sojuszu, trzasnął drzwiami i zaczął obrzucać swoich niedawnych kolegów jak najgorszym błotem. Ja takiego zachowania nie rozumiem i też delikatnie rzecz ujmując – nie cenię. Uważam, że jeżeli ktoś wspólnie z innymi ludźmi tworzy przez wiele lat partię, jest wśród nich i razem z nimi to można powiedzieć, że jest taki sam jak oni, bo w końcu przez lata akceptował i działał wedle reguł obowiązujących w tej partii.

    To mnie, przyznam, rozwaliło. Robert jest taki sam jak "oni", czyli jaki? Dobry, zły? Uczciwy, nieuczciwy? Obrażalski, z poczuciem humoru? Skoro taki, jak jego koledzy, a jego Krystian, delikatnie mówiąc, nie ceni, to skąd ów nagły mariaż z owymi kolegami? Ot, zagadka nieśmiertelności. Zajmijmy się jednak rzeczami poważniejszymi niż kto, z kim i dlaczego.

    Sojusz pada ofiarą jakiejś gry na Platformę. Ja ze swoich doświadczeń z ostatnich miesięcy z Sojuszem mogę powiedzieć, że ten projekt ustawy, który Sojusz złożył do Sejmu, był wypracowywany przy pełnym zaangażowaniu z ich strony. Nie rozumiem zatem, na czym to instrumentalne wykorzystanie miałoby polegać.

    To chyba mój ulubiony fragment z całego wywiadu. Nie wiem, na czym konkretnie miałoby owo pełne zaangażowanie polegać, ale jeżeli rzeczywiście takie było, to tym bardziej nie chcę widzieć tak angażujących się osób w parlamencie. Projekt został złożony dopiero wtedy, gdy było już wiadomo, że nie ma żadnej szansy na jego rozpatrzenie, a na dodatek okazał się być (odpuszczając już nawet jego, delikatnie mówiąc, zachowawczy charakter) po prostu bublem prawnym. Że już pominę taki szczegół, jak szeroko komentowana nieobecność przedstawiciela Sojuszu podczas pierwszego spotkania podkomisji powołanej właśnie po to, by zająć się ustawą o umowie związku partnerskiego. Zaangażowanie że hej, też nie rozumiem, skąd ten pomysł z instrumentalnym traktowaniem.

    Czyli jeżeli SLD chciałoby nas instrumentalnie wykorzystać, zrobiliby wszystko, żeby ta informacja, że z nami pracują, nie ujrzała światła dziennego, albo by próbowali tuszować, jednym okiem mrugać, a z drugiej strony nie upubliczniać tej informacji, żeby nie ryzykować, że konserwatywny elektorat się od nich odwróci. Oni tego nie zrobili. Zrobili to publicznie, powiedzieli to swojemu elektoratowi, powiedzieli to wszystkim, że biorą ten temat i uważają go za ważny. Wycofanie się teraz byłoby jakimś absurdem, nie wiem do czego by to miało prowadzić, jakie korzyści mogłoby przynieść SLD. (...) Wierzę w to, że jeżeli tylko będą mieli moc sprawczą w kolejnej kadencji Sejmu, zrobią wszystko, żeby ten temat dalej ciągnąć. Jeżeli jednak oni ten temat ciągną na sztandary, a społeczność LGBT powie: i tak mamy was gdzieś i zagłosujemy na homofobiczną Platformę (...) na miejscu analityków SLD zastanawiałbym się czy warto podejmować temat w przyszłości, który i tak nie przynosi związku z elektoratem LGBT.

    Ten akapit dla odmiany powala swoją logiką. Gdyby SLD nie upubliczniło informacji, że zajmuje się ustawą o związkach, to ów wstrętny i niewdzięczny elektorat LGBT też by się o tym nie dowiedział, więc nie miałby okazji zostać instrumentalnie potraktowanym. Druga część jest jeszcze lepsza - bo skoro owo niezwykłe zaangażowanie polityków Sojuszu w nasze sprawy wynika z tego, że uważają je za ważne, to skąd przypuszczenie (żeby nie powiedzieć ordynarny szantaż), że nagle przestaną tak uważać, gdy my na nich nie zagłosujemy? To co jest w końcu ważne - nasze sprawy czy ciepłe posadki? Ale zostawmy związki i stołki, w końcu nie tylko tym Krystian chciałby się w Sejmie zajmować. Czym jeszcze? Usiądźcie, bo to będzie naprawdę mocne.

    (...) kwestie społeczne: mieszkalnictwo, temat, który podczas kilku miesięcy mojej obecności w Radzie Miasta nabrał rangi bardzo ważnej. Uświadomiłem sobie skalę zjawiska: problem braku stabilnego (takiego, którego nie trzeba zmieniać co kilka miesięcy z powodu za wysokiego czynszu albo zmiany decyzji właściciela) mieszkania dotyczy milionów Polaków. Uświadomiłem sobie, że Polacy, nawet jeśli dotyczy ich ten problem to uważają, że muszą sobie z nim poradzić sami i że nie mają prawa żądać od państwa pomocy w jego rozwiązaniu. Podczas gdy prawda jest taka, że bez odpowiedniej polityki państwa problem własnego mieszkania może samodzielnie rozwiązać ok 30% z nas. 

    Powiem tyle: o kurczę! Zazdroszczę. Naprawdę zazdroszczę, że dopiero w momencie, gdy został radnym, Krystian uświadomił sobie, że ogromna rzesza Polaków i Polek ma... problemy mieszkaniowe. Że wynajmują, że zmieniają, że dla wielu jedyną szansą na wejście w posiadanie własnego M jest śmierć kogoś, po kim je odziedziczą. Ja dla odmiany dzięki tej wypowiedzi uświadomiłam sobie, skąd te problemy. Po prostu nasi "lewicowi" politycy i polityczki najwyraźniej o nich nie wiedzą. Bo gdyby wiedzieli, to przecież byłoby po problemie.

    Niezły jest też fragment o "demokracji przedstawicielskiej":

    (...) mam poczucie, że demokracja pod rządami Platformy Obywatelskiej kuleje, to takie wyobrażenie demokracji przedstawicielskiej: raz na cztery lata ludzie głosują, a później przez te cztery lata wybrani ludzie robią co chcą i nie mają obowiązku pytania ludzi co sądzą na dany temat, czują się uprawnieni do myślenia za nas. Osobiście z czymś takim się nie zgadzam. Demokracja przedstawicielska powinna być rozumiana jako demokracja partycypacyjna, ci ludzie wybierani raz na cztery lata nieustannie powinni się konsultować, rozmawiać, być w kontakcie z mieszkańcami, zwłaszcza w przypadku kluczowych decyzji tak, żeby nie podejmować tych decyzji (np. GMO, energetyka jądrowa itp.) ponad naszymi głowami.

    Tu pełna zgoda. Tyle że jak przypomnę sobie konsultacje społeczne w wydaniu Grupy Inicjatywnej ds. Związków Partnerskich, to jakoś mam wątpliwości, czy tak samo z Krystianem rozumiemy słowa "demokracja przedstawicielska" i "niepodejmowanie decyzji ponad czyimiś głowami".

    Później robi się dramatycznie. Zapytany o Janusza Palikota, Krystian uderza w podniosłe tony:

    Tutaj apeluję do wszystkich gejów i lesbijek i do całej społeczności LGBT żeby pamiętali, że Janusz Palikot był przez lata wydawcą jawnie homofobicznego pisma OZON. Janusz Palikot nigdy nie zajmował się na poważnie kwestiami LGBT - jego aktywność w tym zakresie zawsze ograniczała się do happeningów polegających np. na zakładaniu koszulki "jestem gejem". Moim zdaniem Janusz Palikot wymyślił sobie, że zamiast prawdziwego programu wyborczego spróbuje uwieść rozmaite społeczności rzucając im pewne hasła jako przynętę. Proszę zastanówcie się, czy naprawdę wolicie, żeby naszym LGBT ambasadorem w Sejmie był niemający z "naszą sprawą" nic wspólnego Janusz Palikot czy jednak wolicie żebym to ja reprezentował ważne dla nas postulaty. 

    Szczerze? Pomijając już drobiazg, że "Ozon" był obecny na rynku tylko przez rok (co absolutnie nie usprawiedliwia jego ultraprawicowego charakteru), a nie, jak chce Krystian, przez wiele lat, to wolałabym mieć nieco większy wybór. I tyle w temacie. Czas na zakończenie:

    Nasze środowisko jest coraz bardziej świadome, wie czego chce i coraz bardziej będzie rozliczało polityków ze składanych obietnic.

    Hm. No tak. A zatem, podsumowując: Wikliński nie jest homofobem, to te niedobre media go niesłusznie szkalują, a ciemny lud to kupuje. SLD nie traktuje naszych spraw instrumentalnie, w końcu nie ukrywa, że zajmuje się projektem ustawy o umowie, a na dodatek robi z największym zaangażowaniem, na jakie je stać. A robi to, bo nasze sprawy są dla niego ważne, choć jak na niego nie zagłosujemy, to mogą przestać takie być. W końcu to logiczne, żadna partia nie będzie się zajmować sprawami, które są dla niej ważne. No ale oczywiście jak najbardziej powinniśmy i powinnyśmy rozliczać polityków ze składanych obietnic, bylebyśmy na nich głosowali i głosowały. Bo, jak pokazuje przykład z mieszkaniami, oni dopiero gdy dorobią się jakichś stanowisk, mają szanse zorientować się, jakie mamy problemy. Coś pominęłam? Ano tak. SLD jest dobre, Palikot, PO, PiS i Biedroń źli.

    Ech. Jednego Krystianowi nie mogę odmówić: jest prawdziwym politykiem. Nie mam pojęcia, czy dobrym, czy złym, ale z pewnością lojalnym w stosunku do partii, która go promuje. Problem w tym, że przeczytawszy ów pewnie szczery wywiad, jestem coraz bardziej przekonana, że udane łączenie działalności społecznej z polityczną jest czymś, co jest możliwe jedynie w przypadku nielicznych (jak nieodżałowana Izabela Jaruga-Nowacka). Za czym idą coraz większe wątpliwości w stosunku do przedstawicieli i przedstawicielek trzeciego sektora, którzy i które zdecydowali się kandydować w tych wyborach. Część z nich lubię, cenię i szanuję. Pytanie, czy polityka ich nie zje i czy nie lepiej by było, gdyby pozostali przy patrzeniu politykom na ręce i odpuścili sobie próby dołączenia do ich grona. Choć może i być inaczej: może to oni i one zmienią politykę choćby na tyle, by politycy i polityczki nie mieli problemu z przyznawaniem się do błędów i szukaniem winnych również we własnym gronie. Oby.
  • Czytaj także

    6 komentarzy:

    1. Dla mnie to jest równie dobre:

      "Muszę teraz wymyślić i myślę nad tym intensywnie, w jaki sposób dotrzeć do tych iluśset kandydatów z informacją, żeby byli ostrożni i uważali na to co mówią, żeby jakiejś gafy nie strzelili."

      czytaj:

      wiem, że mamy w partii homofobów i różnych podobnych, więc przez czas kampanii wyborczej trzeba ich pilnować, żeby się ze swoimi poglądami nie ujawnili ?

      OdpowiedzUsuń
    2. Co zrobiło dla Polski SLD?

      Przekonało zboczeńców (i zboczone ;-) ), ekolożki i -ogów, osoby reprezentujące pacyfizm, wegetarianizm, ateizm czy jakiś tam owizm, że:
      - no po co mamy wam uchwalać ustawy, unia europejska wam uchwali! Mamy większość parlamentarną i możemy uchwalić wszystko, ale to by było... no zbyt oczywiste ;-)

      Po czym:
      - oddało całą debatę publiczną w ręce kościoła katolickiego i jego przylepców, żeby łaskawie nie zablokowali wejścia do unii w referendum.


      Wskutek tego:
      - w ciągu dekady od akcesji do unii europejskiej polska jest konserwatywna jak nigdy w historii a kościół zasobny i szczęśliwy

      ... ale to banał przy fakcie, że...


      - zboczeńcy (i zboczone ;-) ) ekolożki, ateiści i inne takie nadal piszą swoje pozwy do Strasburga, podlizują się do Brukselki, uczą się angielskiego i w sumie to nawet by chcieli, że Polska nie była suwerennym krajem tylko żeby unia załatwiła wszystko.


      - a do tego w nosie - klęska praw pracowniczych, praw lokatorskich (niedługo), resztek przemysłu, handlu i usług.


      Dobre, nie?



      Myślę, że ten pan L. jest wręcz archetypem "lewicowego" polityka tej bardzo fascynującej epoki w dziejach zacisznego kraju nad Wisłą.

      OdpowiedzUsuń
    3. Wyciąganie wniosków uogólniających na 'wszystkich polityków" na podstawie wywiadu z K. Legierskim, jest co najmniej przyznawianiem temu ostatniemu znacznie większej roli w polityce niż o(b)mawiany posiada. :}


      KaFor

      OdpowiedzUsuń
    4. pan L na pewno ode mnie nie otrzyma krzyżyka chyba że do skreslenia z listy kandydatów weta

      OdpowiedzUsuń
    5. @gadugadanie
      Fakt, kuriozów jest więcej. Aż trudno uwierzyć, że to prawdziwy wywiad.

      @Anonimowy
      Celne spostrzeżenie z tą Unią. W końcu dlaczego właściwie mamy biegać z naszymi problemami do Strasburga, a nie załatwiać je przez naszych "przedstawicieli"? No dobrze, wiem, dlaczego.

      @KaFor
      Toteż nie wyciągam. Choć, mimo że myślałam nad tym cały dzień, nadal nie przychodzi mi do głowy żadna sytuacja, w której jakiś nasz polityk czy polityczka przyznał/a się do błędu czy szukał/a winy w swojej partii (no chyba że akurat postanowił/a ją zmienić). Ale chętnie poznam takich i takie.

      OdpowiedzUsuń
    6. Pan Legierski zarówno prywatnie jak i politycznie dąży do jednego: pieniądze. Za wszelką cenę. Jeśli będzie miał do wyboru dobro obywatela a kasa dla niego, wybierze to drugie. Taka jest prawda. I nie ma żadnego znaczenia to czy gej czy nie gej, czy czarny czy biały, bo liczy się charakter człowieka. A tu ewidentnie są tylko puste słowa, a teraz jak się okazuje po artykule, także pustostan polityczny.

      Mathieu

      OdpowiedzUsuń