• Porozmawiajmy?

    "Porozmawiajmy" - proponuje na Facebooku Abiekt. "Już od jakiegoś czasu nie ma żadnej rozmowy. Żadnych publikacji, poważnych deklaracji (jeśli nie liczyć tekstu Mariusza Kurca), debat" - odpowiada Uschi. To prawda, nie ma. I, tak szczerze i stronniczo pisząc, nie przypominam sobie, by w ostatnich latach zaistniała jakaś inna debata poza grzecznościową wymianą poglądów (czasem dość podobnych) między Homikami a zaprzyjaźnionymi blogami (o Paradzie i o związkach partnerskich). Z czasów ciut dawniejszych pamiętam cykl na łamach "Repliki" poświęcony znowuż paradowaniu, a konkretnie temu, czy robić to politycznie, czy rozrywkowo. Na pewno było tego więcej, ale tak czy siak od jakiegoś czasu zamiast dyskusji mamy monologi lub wzajemne podchody i wojny torebkowe, z których wynika trochę ubawu i nic poza tym (no dobrze, bywa też żenująco). Takim klasycznym przypadkiem rozmowy bez rozmowy było to, co się działo wokół projektu ustawy o umowie związku partnerskiego. Grupa Inicjatywna swoje, Homiki et consortes swoje, do spotkań przedstawicieli i przedstawicielek obu grup parę razy wprawdzie doszło (ale zawsze przy okazji czegoś, a nie konkretnie po to, by porozmawiać o tym, co byśmy chcieli wzajemnie u siebie zmienić i dlaczego), ale poza tym, że każdy i każda powiedział/a, co myśli, żadnego porozumienia nie było. Inny przykład to rzecz jasna wojenki i wokół ubiegłorocznego EuroPride, i tegorocznej Parady Równości.

    Przyznam szczerze, że nie jestem pewna, czy te parę lat temu rozmawialiśmy tak dużo więcej, prawdziwiej i w bardziej zróżnicowanym gronie. Choć gdy pomyślę o wspomnianej debacie w "Replice", genezie powstania Fundacji Równości czy okrągłych stołach organizacji LGBTQetcetera z 2008 roku, to wychodzi mi, że tak. I nie wiem, od kiedy trwa milczenie tych, którzy i które być może o naszych sprawach powinni i powinny mówić najwięcej - przedstawicieli i przedstawicielek naszych organizacji właśnie. Pamiętam, że, gdy zaczęło się zamieszanie wokół tegorocznej Parady Równości, myślałam, że któraś orga coś powie, oficjalnie napisze, że Fundacja Równości jest albo jej nie ma, że KPH i Lambda zorganizują lub nie zorganizują. Ale nie, skończyło się na lakonicznych oświadczeniach w rodzaju "nie włączamy się, obserwujemy" (i to chyba nie tyle dobrowolnych, co wymuszonych pytaniami mediów). Podobnie ostatnio - miałam nadzieję, że z okazji 10. urodzin KPH pokusi się zarysowanie jakiejś strategii działań na przyszłość (o której można by podyskutować), a przeczytałam jedynie, że związki, że będziemy działać. Nie wiem, czy to marazm, czy o planie działań się z ludźmi z zewnątrz nie debatuje, ale coraz częściej mam wrażenie, że rozmawiać potrafimy już jedynie w gronie tych najbardziej zaprzyjaźnionych, a gdzie indziej zamiast rzeczowej debaty są jedynie wzajemne oskarżenia (a bo ty nas nie lubisz, a bo czepiasz się na siłę, a bo to dlatego, że cię nie doceniliśmy, marudzisz, jątrzysz, mścisz się) i zero woli, by dojść do jakiego takiego porozumienia. Ewentualnie ileś tam osób sobie monologuje, a przedmiot monologu uparcie milczy, bo swoje wie, a poza tym to ma ważniejsze sprawy na głowie.

    Jasne, że nie zawsze da się dogadać. Tyle że czasami wystarczyłoby po prostu uznać, że może i moja racja jest mojsza, ale twoja jest równie twojsza i nie ma co się doszukiwać drugiego dna tam, gdzie go nie ma. Ot, weźmy chociażby ostatnie okołowyborcze dyskusje - sceptyczne podejście do "naszych" kandydatów nie wynika u mnie z tego, że ich nie lubię, zazdroszczę im czy chciałabym się znaleźć na ich miejscu. Po prostu akurat dla mnie działalność jednocześnie w trzecim sektorze i w polityce się wykluczają. Nie neguję racji tych, którzy dla odmiany uważają to za jak najbardziej naturalne i traktują jako najlepszy środek w walce o nasze prawa, ale też nie są to moje racje. Konsekwentnie krytyki czyjegoś zaangażowania w politykę nie traktuję w kategorii braku lojalności (o jakiej zresztą lojalności tu mówić?), a w kategorii patrzenia "swoim" kandydatom na ręce. Dokładnie na tej samej zasadzie, na której zawsze uważniej przyglądam się tym politykom i polityczkom, którzy i które podnoszą postulaty istotne akurat dla mnie - bo w styczności z tą grupą włącza mi się zasada ograniczonego zaufania (wynikająca z iluś tam negatywnych doświadczeń). Kolejny temat - głosować czy nie. Jestem w stanie zrozumieć i tych, którzy twardo dowodzą, że tylko z SLD, jak i tych, którzy dali się skusić Palikotowi. Znam argumenty zwolenniczek i zwolenników PO, a nawet tych, co to uważają, że związki partnerskie da nam koalicja PiS-SLD. I w porządku, z ciekawością posłuchałam i poczytałam. Nie przyjmuję za to stwierdzeń w stylu "tylko Palikot", "tylko SLD", "naszym obowiązkiem jest głosować na kogoś tam", "niegłosowanie jest przejawem czegoś tam" itd. Pewnie, że większość ludzi głosuje (lub nie), powiedzmy, średnio świadomie, ale to nie znaczy, że akurat mój wybór jest superświadomy, a cudze głupie i należy ich uparcie przekonywać do zmiany zdania, a przynajmniej deprecjonować ich opinie. I tak dalej.

    Wojtek w ostatnim wpisie pisze o kilku przynajmniej częściowo wykluczających się nurtach (homonacjonalizm, tożsamościowi politycy, walczący działacze), których narodziny w naszym rodzimym aktywizmie być może od jakiegoś czasu obserwujemy. Niecierpliwie czekam na moment, w którym osoby prezentujące czasem skrajnie różne podejście do kwestii równych praw zdadzą sobie sprawę z tego, jak bardzo się różnimy (i że bynajmniej nie chodzi o to, że ileś tam osób siedzi w szafie czy nie widzi potrzeby robienia czegokolwiek, a ileś wręcz przeciwnie). I że nie ma jednej słusznej drogi, jednego właściwego podejścia, że czas skończyć z marudzeniem o obowiązkowej lojalności i wzajemnym przekonywaniem do własnych racji, a zacząć rozmawiać o tym, gdzie nasze cele są wspólne i możemy robić coś razem, a gdzie już nie. Bo może, ale tylko może, właśnie początek owych aktywistycznych podziałów był tym momentem, w którym przestaliśmy ze sobą rozmawiać (gdy jedni się oburzyli, że tak nie można, a inni uznali, że można tylko tak i zdziwili się, że kogoś to oburza). Tylko co zrobić, żeby znowu zacząć?

    PS Wyżej podpisana zdaje sobie sprawę, że również zdarza jej się popełniać grzech nierozmawiania i upartego przekonywania innych, że powinni robić coś inaczej. Na swoje usprawiedliwienie ma tylko to, że sprawy, w których była uparta i bywała zacietrzewiona traktowała (i będzie traktować) w kategorii "wspólne", a nie czyjeś. Co nie zmienia faktu, że zdarza się jej przeginać. Ale też, że z niektórymi z tych, których się nawet mocno czepiała, rozmawia się jej dziś całkiem miło.
  • Czytaj także

    2 komentarze:

    1. No właśnie - działalność w organizacjach i rozmowy...ja już sobie dałam z tym spokój po moim półtorarocznym członkostwie w KPH Zielona Góra, gdzie wszystko było organizowane tylko jeśli podobało się koordynatorce, a zdanie reszty członków się nie liczyło, mimo, iż musieli się angażować w organizowanie wszystkiego. Po odejściu postanowiłam sama zorganizować to, czego koordynatorka nie chciała zrobić, czyli występ Da Boyz w ramach akcji "Miłość nie wyklucza".
      Zbierałam ponad miesiąc pieniądze od znajomych, kilkanaście osób dało w sumie 500 złotych - dawały i osoby lgbt i heteroseksualne, którym spodobał się mój pomysł, kilkoro znajomych wpłaciło na MNW, dzięki czemu drugą część kosztów pokryło właśnie MNW - z KPH nikt się nie dołożył,mimo to zaprosiłam ich na występ, przyszły 2 osoby i powiedziały, że już nie chcą być w KPH, ponieważ koordynatorka zabroniła członkom KPH iść na zorganizowany przeze mnie występ :]
      Kiedy próbowałam się dowiedzieć, o co chodzi, otrzymałam od jednej z koleżanek z KPH odpowiedź, że to dlatego, że to było wydarzenie lgbt i KPH mogło to współorganizować a tak to głupio wyszło. Jasne, że głupio wyszło - dla KPH, teraz oczywiście wszyscy z KPH głosują na IS przeciwko mojej kandydaturze do Sejmu (koordynatorka też kandyduje) - jak to "miło", jak w organizacji działają osoby, które powinny robić coś dla ogółu i realizować wspólnie pomysły innych członków grupy,ale nie wiedzą na czym polega praca w grupie - jaki jest jej ideał a jak ludzie nie chcą tańczyć, jak taka osoba im zagra i tyrać na jej sukces, tylko sama coś zrobi, to nie mogą się z tym pogodzić i dążą do tego, żeby kogoś zdyskredytować... tak że wolę sama organizować a organizacją typu KPH już podziękuję.., wiem, że tak jest wszędzie, tak samo jak z organizacją Parady itp.
      A najlepsze jest to, że większość osób w organizacjach lgbt jest niewyautowana i potem nie mają wyjścia - albo robią to, co chce taki koordynator, albo może być bardzo nieprzyjemnie, bo się wszyscy dowiedzą, co może być dramatem, jak się ma rodziców ultrahomofobów 17 czy 18 lat i chodzi jeszcze do liceum :(...

      OdpowiedzUsuń
    2. Wow jaka cisza, a przecież opis sytuacji z komentarza to nic nowego, normalka jak na standardy tej organizacji, a nawet i nie takie numery wycinali swoim współpracowniczkom ;-)


      No ale nie wiem, czy to będzie do tematu posta, jeśli napiszę, że to wszystko również ma wpływ na możliwość podejmowania rozmów między obcymi ośrodkami, bo w ten sposób nie ma zaufania i nie może go być.


      No właśnie, trzeba chyba raczej pogodzić się z tym, że rożne ośrodki oporu są sobie w gruncie rzeczy obcymi bytami. Czasem wyrastają z nich inspiracji i zaangażowane w nich osoby nigdy nie miały ze sobą kontaktu. A na dzielnicy warszawskiej, której zresztą blizej nie znam, to w gruncie rzeczy diagnoza została postawiona w tekście: obcość jest pomimo tego, że ludzie się jakoś znają.


      No a jak się poznają ze sobą obce środowiska? Jak na razie były różne inicjatywy zaznajamiania ze sobą odmiennych środowisk feministycznych. Niemniej - w przypadku Kongresu Kobiet była to raczej akcja zawłaszczenia a nie zaznajomienia. Na przekór ma być za to kongres akademicki w Krakowie(kolejny) - czy sprawdzi się jako demokratyczna płaszczyzna? Czas pokaże.


      Na pewno od komitetów organizacji takich inicjatyw - dyskusji nalezy oczekiwac maksymalnie demokratycznego podejścia i to nie tylko poprzez zaproszenie wszystkich, ale dopuszczenie do porządku obrad wszystkich obszarów aktywności z jednoczesnym unikaniem zadeklowania kogoś pod jedną kategorią i odcinania im głosu w tych, ktore jakims trafem okażą się mocniej podświetlone...

      Wydaje mi się, że pod tym kątem to te okrągłe stoły co były zupełnie nie podlegały tym kryteriom. I jakoś się nie zanosi, żeby prędko taki stan mógł się zmienić.


      Na przeszkodzie stoją pozycje siły.
      Czym moze być pozycja siły?
      ...albo zrobimy to tak że damy zajawkę i wszystkich usadzimy po kątach, a jak nie, to sami nie zasądziemy i powiemy że ci, którzy zasiedli, nic nie znaczą i są marginesem (no i nie zlinkujemy ich nafej zbuku ;-) )...


      A co właściwie stoi za taką pozycją siły?
      Hm, można bagatelizować i ironizować, że ruch to w ogóle jest taki słaby, że to jakaś kwestia osobowościowa, że taka autodestruktywność jest zupełnie ślepa i nieukierunkowana, ale...
      moim zdaniem jest to jednak konkretna siła i ukierunkowana w destrukcji, jest to siła kapitalistycznego asymilacjonistycznego dyskursu.

      OdpowiedzUsuń