Dyskusja pod nowym spotem wyborczym Palikota na fejsie jednego z "naszych" kandydatów:
Kandydat: Inna twarz Janusza Palikota. Doktora filozofii, przedsiębiorcy, męża, ojca, faceta z Biłgoraja. Bez sztucznego penisa i świńskiego ryja. Taki jest naprawdę, prywatnie.
Malkontent: Polityk przed wyborami nie jest osobą prywatną, choćby nakręcił o tym epopeję.
Kandydat: Oczywiście, że nie jest, ale przyznasz, że to inny Palikot, niż ten, którego znamy publicznie
Malkontent: No cóż, przed wyborami nawet Jarek potrafi się pokazać z innej strony. Wszak to też jest jego prawdziwa twarz. Sezonowo.
Malkontentka: Sorry, ale czemu nie biega po polu marihuany z osobami LGBTQ pod rękę. Nie przekonuje mnie ten spot. Kolejny koleś, który chce na nas (LGBTQ), ale też na prawicy zbić kapitał wyborczy. W tym roku oddaję pustą kartę do głosowania.
Kandydat: Pusta kartka to najgorszy wybór. Masz 7 komitetów ogólnopolskich. Masz wybór, który zależy tylko od ciebie.
Malkontent: Ech, czy znów musimy przerabiać temat "w tym kraju nie ma na kogo głosować, bo nikt jeszcze skutecznie nie dowiódł, że ma (nieheteroseksualnych) wyborców mniej w d... niż pozostali"?
Malkontentka: Mogę jeszcze nie iść na wybory. Ani na SLD, ani na Palikota w tym roku na pewno nie zagłosuję. Masz rację, poleżę sobie w domu w łóżku.
Kandydat: Głosowanie na Lady Gagę, pusta kartka i leżenie w domu to dokładnie to samo. Masz 7 list po około 30 kandydatek i kandydatów. Masz wybór.
Malkontentka: Sorry, nie mam wyboru.
Malkontent: A czy liczba 7 razy 30 jakkolwiek przelicza się na jakość nazwisk, które mają REALNE szanse przejścia przez sito? Mnie osobiście wybieranie "mniejszego zła" dawno już znużyło.
Entuzjasta: Jeśli tak będziemy podchodzić do tego, to na pewno nic się nie zmieni i wciąż będziemy tylko rozprawiać, jak to ludziom w innych krajach cudownie się żyje. Więcej takich ludzi i już zawsze będziemy tylko brudnym zaściankiem Europy, ze swoim malkontenctwem. Ech, szkoda słów...
Malkontent: Eeee... A kto tu mówi, że gdziekolwiek żyje się lepiej? Czy ja na coś narzekam (poza brakiem wyboru w wyborach)? Dosyć się już w życiu naspinałem tyłka do wyborów, i jakoś zawsze potem i tak odmierza się tylko z irytacją czas do następnych. Ja chyba poczekam na jakąś zmianę pokoleniową. Nie wśród 7x30 kandydatów, tylko wśród jedynek na listach.
Entuzjasta: Czekaj. Tylko strasznie wkurzające jest później to, jak ci wszyscy czekający rozprawiają o tym, jak to jest źle i jak to powinno być!
Malkontent: Na nic nie narzekam. Chyba tylko na to, że ktoś mi podsuwa profesjonalny PR-owy spot polityczny z adnotacją: oto prawdziwa twarz Palikota. Czekam 23 lata, to stać mnie jeszcze na odrobinę cierpliwości, zapewniam (dla wyjaśnienia: 23 lata, od kiedy zyskałem prawo do głosowania).
Entuzjasta: Ok. To sobie czekaj, niczego nie rób, ale i niczego nie żądaj. To tyle.
Malkontent: Jedyne, czego żądam, to aby nie robiono ze mnie głupka przedwyborczego. Logicznie biorąc, to smutne, bo ci, co głosują, mają prawo żądać, a więc też czuć się po wyborach najbardziej rozczarowani. Co do mnie, to nie narzekam na kolej nawet po 10-godzinnych objazdach. Jakości polskich torów nie poprawiła ŻADNA dotychczas rządząca ekipa po 1989, więc dlaczego mam uwierzyć, że jakiś Palikot temu nagle podoła?
Entuzjasta: To sam startuj w wyborach. Będziesz mógł się wykazać... Naprawdę jesteśmy mistrzami w marudzeniu, nicnierobieniu oraz w przepięknej sztuce spychotechniki - niech wszystko zrobia inni!
(...)
Panikarz: Tja... Może by tak RPP przedstawił skład swojego rządu. A tak na marginesie, szkoda, że spaliliście wszystkie mosty z SLD. Po wyborach RPP się rozejdzie do domów, a w SLD nie będziecie mieli czego szukać...
Piękne, prawda? A najbardziej bawi mnie to, że choć tym razem chyba jednak nie znajdę się w gronie "głosujących na Gagę" (choć kto wie, jeszcze parę takich dyskusji i wszystko mi się może cofnąć), to zdecydowanie mi bliżej do "malkontentów" z tej rozmowy niż do "entuzjastów". Nieodmiennie śmieszą mnie zapewnienia, że mam wybór (jak na stołówce dają grochówkę i kapuśniak, to też mam, kłopot w tym, że w ogóle nie przepadam za zupami), teksty w stylu "niegłosujący nie mają prawa narzekać" i argumenty spod znaku "jak jesteś taki mądry, to sam kandyduj". Wiara, że za pomocą magicznego krzyżyka (czy tam dwóch) zyskujemy nagle jakiś ogromny wpływ na rzeczywistość jest oczywiście urocza, tyle że też potwornie naiwna. Oczywiście miło jest myśleć, że jesteśmy tacy istotni i robimy coś potwornie ważnego, bo oto oddajemy na kogoś głos. Tyle że na owym oddawaniu zazwyczaj się kończy. I tu jest problem, a nie w tym, że niektórzy nie oddają. Symptomatyczne pod tym względem są dwie ostatnie przytoczone wypowiedzi - głosuję, więc coś robię (w przeciwieństwie do ciebie, zły Malkontencie, który nie głosujesz, a zatem z pewnością nic nie robisz) oraz (najdziwniejszy): to wy jesteście dla polityków, a nie politycy dla was (bo jak inaczej tłumaczyć owe obawy, że SLD nas już nie kocha; przerażające, swoją drogą).
Jestem wielką fanką (czemu już chyba nie raz dałam wyraz) postawy obywatelskiej. I kompletnie mi się to nie kłóci z ideą oddawania nieważnych głosów. Przeciwnie - jakoś mam wrażenie, że to właśnie z ogólnego niezadowolenia z postawy rządzących narodziły się całkiem fajne ruchy i inicjatywy. Kłopot tylko w tym, że wciąż zbyt słabe i/lub zbyt uległe (tak, to naprawdę okropne, że SLD może się na nas obrazić). Słabe zresztą między innymi właśnie dlatego, że większość z nas czuje się obywatelkami i obywatelami tylko w dniu wyborów (czyli, że zacytuję kolegę Entuzjastę, do perfekcji opanowała sztukę nicnierobienia i spychotechniki). I tu wraca sygnalizowany już przeze mnie problem uczestnictwa w wyborach liderek i liderów organizacji pozarządowych. Może i zyskujemy w ten sposób szansę wprowadzenia do Sejmu kogoś z "naszych", ale czy przy okazji nie tracimy niezależności i nie pozbawiamy się tej namiastki wpływu na rządzących, którą udało nam się przez lata wypracować? NGO-sy mają między innymi patrzeć władzy na ręce. To politycy powinni zabiegać (czynem, a choćby i spotem) o ich poparcie, a nie organizacje sprzedawać się politykom. Przyjmując kierunek odwrotny, nic nie zyskujemy, a przy okazji pokazujemy, że jesteśmy po prostu ciency.
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(
Atom
)
Pełne poparcie dla tekstu, wchodzenie organizacji LGBT do Sejmu to kontynuacja polityki tożsamości, która nas zaprowadzi do kościoła.
OdpowiedzUsuńProponuję aby wszyscy, którzy uważają, że nie mają na kogo głosować zastanowili się nad tym czy ich wymarzona/znośna partia ma jakiekolwiek szanse znalezienia się w polskim sejmie, czyli zdobycia głosów 5% osób głosujących w wyborach. Jeżeli tak to jak mogą przyczynić się do tego aby ona powstała i się tam znalazła.
OdpowiedzUsuńBo o ile organizacji pozarządowych możemy mieć tysiące i każdy może znaleźć coś dla siebie, bądź też coś stworzyć to o tyle miejsca dla więcej jak 5-6 partii po prostu nie ma.
@Ewa: ten jeden czy dwa krzyżyki o których mówisz, to połowa uprawnionych do głosowania Polaków, bo właśnie tyle osób nie bierze udziału w głosowaniu podczas wyborów - a zdarzała się i mniejsza frekwencja
OdpowiedzUsuń@adremja
OdpowiedzUsuńNie chodzi o to, by w organizacjach znajdować coś dla siebie. Chodzi o to, by je w końcu docenić i uwierzyć w ich siłę (i swoją własną). Jeżeli chcemy zmieniać rzeczywistość, to nie ma co liczyć, że ktoś inny (tu: politycy) zrobi to za nas, trzeba wziąć sprawy we własne ręce. Polityka to tylko jeden sposób działalności, specyficzny i pełen ograniczeń. Ale niejedyny. I o to mi chodzi - by nie uzależniać możliwości zmian od tego, kto wygra wybory i nie umywać rąk chwilę po wrzuceniu karty do urny.
@Joanna
Mnie akurat chodziło o zupełnie prozaiczne dwa krzyżyki - wybieramy wszak nie tylko posłów, ale i senatorów.