To, co przeczytacie poniżej, nie miało się przerodzić w kolejny wpis. Miała być to odpowiedź na komentarze pod tekstem Alkohole 24h. Kiedy zaczęłam pisać, wyszło mi, że dotyczy również innych tekstów tutaj, jak tego o ChAD czy użależnieniach. A poza tym taki komentarz byłby nieco przydługi i kto by go wtedy przeczytał?
"Weź się w garść. No naprawdę, wymyślasz sobie problemy. Przecież to nic wielkiego. Tak naprawdę nic się nie stało. Dasz sobie radę. Inni mają gorzej. Przesadzasz. Takie jest życie." - te i wiele innych podobnych zdań potwornie mnie irytują. Tak, wiem, że nie miałam najgorszego dzieciństwa, tak, wiem, że są ludzie, którzy zazdrościliby mi moich problemów emocjonalnych, bo ich życie naprawdę jest koszmarem. Ale moje zgryzoty są najmojsze. To one rozwalają mnie od środka. To one powodują, że mam ochotę wyć, zapić się czy zaćpać. Żeby chociaż przez chwilę o nich nie myśleć.
Co mnie więc przed powstrzymuje? Nie moja nadprzyrodzona siła psychiczna, ale cholerne szczęście. Wokół mnie jest grupa ludzi, których, bez żadnych eufemizmów, mogę nazwać przyjaciółmi. Ludzi, którzy po raz enty są w stanie wysłuchać moich „gorzkich żalów na fujarce”, że ktoś właśnie zniszczył całą moją wiarę w siebie, podeptał moją godność, zrujnował mi świat. Bądź po prostu o rozterkach dnia codziennego, kacu moralnym, kiedy to pomiędzy moje ideały i zasady wkracza coś, co niektórzy nazywają życiem lub wyborem pomiędzy być lub mieć.
To właśnie oni potrafią postawić mnie do pionu, czy to dając mi werbalnie w twarz, czy tuląc. Kiedy słyszę słowo „rozumiem”, wiem, że ktoś naprawdę rozumie. Będąc przy mnie, dają odczuć, że jestem dla nich ważna. I że nie muszę odgrywać twardzielki. Nie wyśmieją, nie zbagatelizują.
Zastanawiam się, gdzie bym teraz była, gdyby nie oni. Na odwyku? Na Dworcu Centralnym? W psychiatryku? W więzieniu? W grobie? Tam właśnie lądują ci, którym los nie sprzyjał tak jak mnie. A kiedy już się tam znajdą, uważamy, że sami są sobie winni. Że byli zbyt słabi lub wybrali ucieczkę przed życiem. Jasne, że są i tacy, którzy wpędzili się w nałóg przez własną głupotę, dla zabawy. Ale jest też wiele osób zagubionych, niepotrafiących poradzić sobie z tym, co ich spotkało, nieznających innej drogi. Niektórym z nich życie skopało dupę tak, że nie mieli siły usiąść. Innych problemy ktoś zbagatelizował, uznał za wymysły. A przecież dla nich były czymś, z czym nie mogli dać sobie rady. I nie musiała być to wielka tragedia, ot drobiazg, który sprawił, że życie nagle straciło sens.
Zwyczajni ludzie, tacy jak my. Mają podobne życie. Podobne troski i zmartwienia i radości. Tylko dla nich to, co nam nie spędza snu z oczu, co uznajemy za część życia, jest problemem, z którym nie potrafią sobie poradzić. Czasem bezskutecznie wołają o pomoc. Czasem, bojąc się wyśmiania, zlekceważenia, duszą to w sobie. Brzmi znajomo?
Sama często łapię się na tym, że skoro mi się udało poskładać do kupy, stanąć na nogi, uniknąć uzależnienia (a było blisko), to inni też mogą. A później nachodzi mnie refleksja, że może w tym wypadku mogłam, ale w wielu innych to oni są silniejsi ode mnie.
Swoją drogą, ciekawa jestem, co usprawiedliwia załamanie nerwowe. Rodzice alkoholicy? Śmierć bliskiej osoby? Poronienie? Porzucenie przez ukochaną osobę? Gwałt? Trudne dzieciństwo? Jakie nieszczęście ma pozwolenie społeczne na okazywanie swojego żalu, rozpaczy? Co usprawiedliwi depresję? Co sprawi, że nie zostaniemy uznani za mięczaków?
Mam wrażenie, że okazywanie jakiejkolwiek słabości jest poważnym nietaktem towarzyskim.
Hmmm.... chyba za dobrze rozumiem twój wpis. I tyle.
OdpowiedzUsuń'Mam wrażenie, że okazywanie jakiejkolwiek słabości jest poważnym nietaktem towarzyskim.' - Nic dodać, nic ująć.
OdpowiedzUsuńMnie się wydaje, że dwie rzeczy się tu mieszają na komentarzach do wpisów wyżej wzmiankowanych.
OdpowiedzUsuńJedna to jest ludzkie podejście do słabości i zgryzot.
Tu przybijam mentalną piątkę. Jedna z gorszych rzeczy, jakie można sobie zrobić to się osłabiać wyrzutami robionymi samemu sobie za własne słabości, wzmagać doła dołując się faktem, że oto mamy doła... A jedna z gorszych rzeczy, jakie można zrobić osobie w dole, to zlekceważyć jej odczucia.
Kiedy czytam komentarze typu "niech się wezmą i ogarną" - w domyśle "lepszy/a jestem, nie zdarza mi się" to też mi słabo (nomen omen:). Zlewam takich ludzi i trzymam się od nich z dala, bo odczuwam ich komunikat jako "sam jesteś sobie winien, jakbyś chciał się nie dołować, to byś się nie dołował, bihepi".
Z drugiej strony jednak ja tu widzę także roztrząsanie różnych podejść do terapii/interpretacji zachowań i różnych podejść do analizowania zjawisk społecznych. Pod kątem tego co działa, czyli pomaga się ogarnąć lub pomaga zrozumieć dlaczego coś się dzieje.
I tu nie uciekam z krzykiem, jeśli ktoś mi wsunie, że syndrom dda nie przesądza całego mojego życia... Wręcz przeciwnie, właśnie oczekiwałbym, że ktoś mi przypomni, że to ja żyję, nie dda i moje szczęście jest w moich rękach.
@Allek
OdpowiedzUsuńMnie nie przeszkadza rozstrząsanie różnych podejść. To, co mi wadzi w niektórych komentarzach, to przekonanie, że jednostkowe doświadczenia można przenieść na ogół, na zasadzie - u mnie to działa, więc u innych też. Plus - nie chodzi o podejście typu mam syndrom dda i nic na to nie poradzę. Chodzi o to, by nie negować czyjegoś prawa do słabości - z tego czy innego powodu.
""Weź się w garść. No naprawdę, wymyślasz sobie problemy. Przecież to nic wielkiego. Tak naprawdę nic się nie stało. Dasz sobie radę. Inni mają gorzej. Przesadzasz. Takie jest życie." - te i wiele innych podobnych zdań potwornie mnie irytują." Mam podobny stosunek do tych zdań tylko ja je słysząc zaczynam bluzgać i przeklinać.
OdpowiedzUsuńW Polsce bądźmy szczerzy nie ma, żadnego usprawiedliwienia dla załamania nerwowego. Pod tym względem w stosunku do słabszych zwłaszcza psychicznie jesteśmy jak faszystowskie Niemcy, brakuje tylko obozów koncentracyjnych, w których można by dokonać ostatecznej eksterminacji.
Przepraszam za przydługi komentarz.
@RUDE DE MĄDRE!(a tak!) Bardzo Ci dziękuję za Twój wpis, traktujący - moim zdaniem - o najważniejszej sprawie: PRZYJAŹNI!! W tych kilku dyskusjach, w które się włączałam, bardzo mi tego wskazania brakowało. Ale Ty mi to właśnie uświadomiłaś! Bo dla mnie przyjaźń jest tak nieodzowna w życiu, jak powietrze. Moja partnerka jest przede wszystkim moją przyjaciółką i w głowie (mojej, Kochani, bo tylko o swojej mogę mówić z pewnością, no i o głowach moich przyjaciół, a nie innych)nie mieści mi się oraz wyobraźni mi nie starcza, by pomyśleć o życiu pozbawionym przyjaźni. Tak, dokładnie, jak powiedziałaś RDM, i ja nie wiem, gdzie bym dzisiaj była i w ogóle czy..., gdyby nie przyjaźń. To WAŻNY temat - CZYM JEST PRZYJAŹŃ? Proszę Was, porozmawiajmy o tym! Bo ja mogłabym tu do rana, ale to byłaby w Garniturku moja "ostatnia solówka"... plissss
OdpowiedzUsuńDzięki Gosia za ten wpis :)
OdpowiedzUsuńAllek: Mogę tylko poprzeć Ewę/
OdpowiedzUsuńAtlu: wcale nie był długi
Frog: o przyjaźni obiecuję napiszę, mogę o tym długo i namiętnie;)
Joey, XYZ, enZet: dzięki
"Weź się w garść. No naprawdę, wymyślasz sobie problemy. Przecież to nic wielkiego. Tak naprawdę nic się nie stało. Dasz sobie radę. Inni mają gorzej. Przesadzasz. Takie jest życie."
OdpowiedzUsuńMnie te słowa nie irytują, choć nie twierdzę, że innych nie mogą. To, kwestia własnych, najmojszych doświadczeń.
Wszystko zależy od kontekstu, od tego kto i do kogo, w jakiej sytuacji z jaką intencją i jakim tonem je wypowiada.
"Nie potrafię" - mówiłam, na granicy histerii, ze łzami w oczach. "Dasz radę" - odpowiadała moja Siostra, uśmiechając się łagodnie. Kiedy po kolejnej, nieudanej próbie wybuchałam płaczem, mówiła: "Nie płacz, przecież nic się nie stało, spróbuj jeszcze raz". "Weź się w garść, inni mają gorzej, nie mają rąk i żyją. Próbuj do skutku". Miałam trzydziesci dwa lata, uczyłam się zawiązywć buty i jeść nożem i widelcem. "Małpi chwyt" opanowałam nieco wcześniej, do trzymania łyżki był w sam raz.
Kiedy umierała, na moje wyszlochane "Nie dam sobie rady bez Ciebie", odpowiedziała, niemal pogardliwie "Przesadzasz. Galatea nie potrzebuje już Pigmaliona".
Kiedy wracałam z pogrzebu, powtarzałam w myślach jak mantrę, Jej słowa: "Dasz radę, weź się w garść, przecież jesteś z... (tu padało rodowe nazwisko naszej Mamy, góralskiej "ślachty")."
la_petite_parisienne
OdpowiedzUsuńDokładnie... Zależy kto mówi te słowa i jak... Są osoby, z których ust mnie irytują. I są osoby z których ust te słowa mnie potrafiły uratować...
Rzecz w tym: kto, co ,komu, kiedy. Wspaniałe, że miałaś taką Przyjaciółkę-Siostrę. A kość słoniowa jest pod ochroną, wiesz?!
OdpowiedzUsuńfrog@dog
OdpowiedzUsuńMuszę zaprotestować...;)
Kiedy, wiele lat temu, przyznałam się Jej, jako pierwszej do tego, że "chyba, mam inaczej", a Ona mnie przytuliła, powiedziałam, że jest moją najlepszą przyjaciółką, odsunęła mnie lekko od siebie i patrząc mi w oczy powiedziała: "Odwal się, co? Jestem Twoją SIOSTRĄ":P
To ja też czekam na wpis o przyjaźni.
OdpowiedzUsuńI zgadzam się ze wszystkimi, mówiąc krótko: nienawidzę generalizacji i ocenności, kocham swoich przyjaciół, gdy tulą i gdy mentalnie dają w twarz.
la petite: Tak, zgadzam się z Tobą, że to zależy od kogo takie słowa słyszymy. Ale, nie chodziło mi, co miałam nadzieję, jasno wynikało z kontekstu, że słowa te padają z ust przyjaciół.
OdpowiedzUsuńCóż, mogę Ci tylko zazdrościć, że miałaś Siostrę i to taką, która była kimś więcej niż przyjaciółką. Dla mnie przyjaciółka, to Everest. Kim więc byłaby Taka siostra, jak Twoja?? Może moja ukochana Wanda Rutkiewicz potrafiłaby na to odpowiedzieć.
OdpowiedzUsuńMam przyrodniego brata, ale - poza wspólną matką - niewiele nas łączy. Byliśmy razem w dzieciństwie, potem spotkaliśmy się już jako dorośli ludzie z "różnych bajek". I chociaż mieszkamy niemal "o rzut beretem", jesteśmy na innych planetach i to nie dlatego, że jesteśmy w jakimś poważnym konflikcie. Nie. Po prostu, poza kawałkiem DNA, nic nas nie łączy. Jasne, że gdyby potrzebował mojej jakiejkolwiek pomocy - natychmiast bym ruszyła. Myślę, że on również.
Ja dlatego tak się przy przyjaźni upieram, bo ona - pozostając poza genami, rodzinnymi koneksjami i tymi o "nasza krew" opartymi zobowiązaniami - jest, w moim przynajmniej pojęciu, a co ważniejsze, doświadczeniu - nie będąc obciążoną powinnością > my blood < - jest tą jedyną carte blanche, którą przyjaźń sobie wzajem oferuje. I stawiam ją ponad miłością. Bo miłość, to taka cudowna wariatka, napalona, nakręcona, rozgadana i pełna deklaracji najpiękniejszych, ale jak się już nasyci, zasapie, to - jeśli nie nie zdążyła umościć się w przyjaźni, to po niej.
KONIEC gadania. Ha, a może ustalmy liczbę wierszy dopuszczalną, żeby opanować gadaczy takich np., jak ja??
frog@dog
OdpowiedzUsuńDe mortuis nihil aut nisi bene.
Nie potrafię Jej przyrównać do niczego ani do nikogo. Nie tylko nie potrafię ale i nie chcę. Najboleśniejsze jest słowo: "miałam". Czas przeszły dokonany. Za kilka dni będzie piętnaście miesięcy...Idę sobie poryczeć w poduszkę.
Bardzo dobry tekst!
OdpowiedzUsuńla petite: (...)
OdpowiedzUsuńDziękuję. Tylko tyle.
OdpowiedzUsuńPrzyjaciele sa dla mnie rodzina, ktora sama sobie wybralam. Taka jaka zawsze chcialam miec...
OdpowiedzUsuńWiesz, co? Nie zazdroszczę Ci Twoich problemów emocjonalnych, bo Twoim największym problemem jest to, że jesteś lesbijką.
OdpowiedzUsuńKaśka
...krzyknęła zza winkla "Kasia" z Inowrocławia (IP 178.36.127.130) i co paręnaście minut wpada na bloga, by sprawdzić, czy ktoś, ach, ktokolwiek się owym okrzykiem zainteresował. A tu nic:]
OdpowiedzUsuńWidać "Kasia" ma problemy emocjonalne...;)
OdpowiedzUsuńSugerujesz, by jej pomóc?
OdpowiedzUsuńNie wywołuj wilka z lasu, bo jeszcze coś zasugeruję;)
OdpowiedzUsuńJa się z Kasią zgadzam :) Ma rację dziewczyna.
OdpowiedzUsuńW kraju czy społeczeństwie (bo już na szczęście nie świecie), gdzie jest miejsce tylko dla Takich Samych, bycie Innym (dowolnego Innego wpisać) to bywa problem.
Problemem jest brak akceptacji dla inności, a nie bycie Inną. A już bycie lesbijką jako "największy" problem?! No proszę Cię!
OdpowiedzUsuńI to właśnie to mam na myśli. Ewa, popatrz na komentarz Kasi ironicznym okiem: z dużym talentem wkopując piłkę do własnej bramki ujęła istotę problemu :)
OdpowiedzUsuńHm. No dobrze, patrzę. No niewątpliwie ujęła istotę swojego problemu.:)
OdpowiedzUsuńNikt Cię, babochłopcze nie nauczył,że IP się nie podaje? Nie dość,że lesbijka,o urodzie poniżej wszelkich kryteriów, to jeszcze kretyn..
OdpowiedzUsuńKasia z Inowrocławia
Kretynka, moja droga, kretynka. Najpierw podaję, potem blokuję. Chyba czas na krok drugi;P
OdpowiedzUsuńKobieto z Inowrocławia, proszę Cię, daj sobie spokój. Nie to miejsce, nie to środowisko do wygłaszania takich głupot. Znajdź ludzi i miejsce adekwatne do swojego poziomu.
OdpowiedzUsuńMuch Ado About Nothing.
OdpowiedzUsuńOj daj się pobawić, tak rzadko trolle tu mamy:)
OdpowiedzUsuńSzekspir! Zgadłam?;)
OdpowiedzUsuńEhmmmm...Powinnaś wiedzieć a nie zgadywać:P
OdpowiedzUsuńŚwietny test na "zdrową", narodową reakcję otoczenia - utoczyć sobie kilka łez w tramwaju. Wszyscy się odwrócą: zawstydzeni/zniesmaczeni.
OdpowiedzUsuńNie, nie moje.
OdpowiedzUsuńCzy chcę wiedzieć, kto to?
Wszystko samo odsuwa się na bok. Tracę swoją przeszłość, bo jej nie chcę. Wystarczy, że przetnę nici, i już nie mogę się wcielić nawet w siebie.
Jakie to banalne i puste, że siebie nie rozumiem, albo że widzę się tylko przez pryzmat ograniczeń. Jaka to było ograniczona ze mnie istota! I jak bardzo muszę jej nie lubić, skoro feruję tak surowe wyroki?
Ależ nie, bez przesady. Może nawet ta osoba by mnie rozczuliła, może nie mam dla niej żadnych genialnych rad, co należy, a co nie. No właśnie, wcale się nad nią nie wywyższam! Po prostu.
Ale to paskudne uczucie, jestem tak trochę bez przeszłości. Ale jak dobrze, że mną nic aż tak nie targa - jak teraźniejszość - o właśnie, teraźniejszość to i owszem!
I to bez żadnych cudownych proszków nasennych, tych na receptę i bez, w zupełności. Jeśli coś zatruwa mój umysł, to sam siebie zatruwa, bo czy jakieś resztki, ekskrementy zupełnie codziennych substancji, jakichś neuroprzekaźników, nie okazują się czasem tak samo nieprzewidywalne jak prochy?
Czasem żongluję, a czasem jestem w letargu. Tylko ludzie wydają mi się niemili. Nie osądzam ich zbyt głęboko, ale może wystarczyłoby, żeby przynajmniej starali się być milsi? Niby dlaczego, kto mi daje prawo, żeby tego wymagać, ale kto im daje prawo?
Każdy stara się zgarnąć tyle, ile może, takie widzą prawo. I stąd te ich wszystkie ambicyjki, pozadzierane nosy i przyspieszony puls. A ja go nie naduzywam - a w każdym razie puls podnosi mi się ze strachu, jeśli już. Mam ich w nosie, a jednak się ich boję!
Więc naprawdę, stabilizacja nie istnieje.
A ja nie chcę, nie chcę, nie chcę...