Nadrabiania zaległości filmowych ciąg dalszy. Dziś trzy filmy z trzech różnych światów, omówione w kolejności od tego, któremu przyznałabym najwięcej gwiazdek, do, cóż, najsłabszego, ale niepozbawionego pewnych zalet.
Zrealizowany w 1996 roku indyjsko-kanadyjski film "Fire" narobił swojego czasu niezłego zamieszania. W Stanach wywołał dyskusje na temat tego, czy jest wystarczająco feministyczny, rewolucyjny itd., itp., a jego kolejne części ("Earth" i "Water") załapały się na nominacje do Oscara. W Indiach, o których opowiada i w których był kręcony, w wielu kinach nie był wyświetlany w ogóle, a te, które zdecydowały się go pokazać, były demolowane, a nawet podpalane przez hinduskich ekstremistów. Wszystko to dlatego, że reżyserka Deepa Mehta postanowiła opowiedzieć o tym, że to, że hinduskie żony są praktycznie niewolnicami swoich mężów, wcale nie jest fajne, a przy okazji połączyła wątek lesbijski z wątkiem religijnym. Czyli, mówiąc językiem owych ekstremistów, oczerniła indyjską kulturę, dopuściła się profanacji oraz obrazy moralności.
Przyznam szczerze, że o kulturze hinduskiej wiem niewiele, tak że początkowo nie zauważyłam wywrotowości "Fire", a jedynie poddaństwo kobiet, raczej niespieszną akcję i ascetyczny, ponury klimat. Po jakimś czasie jednak nawet dla takiej laiczki jak ja stało się jasne, że Mehta, mówiąc kolokwialnie, jedzie po bandzie, wywracając do góry nogami wszystko, co dla Hindusów święte. Pomogła mi też nagła transformacja jednej z głównych bohaterek Sity, która z posłusznej, zacukanej żony, nieszczęśliwej w zaaranżowanym małżeństwie, przeobraża się w recenzentkę patriarchalnej rzeczywistości i zarzewie buntu przeciw niej. Wykorzystanie religijnej symboliki do opisu rodzącego się między Sitą a jej szwagierką Radhą uczucia - genialne, szczególnie nieoczekiwany (?) finał postu obu kobiet, którym miały udowodnić oddanie swoim mężom. Nie dziwię się, że ekstremiści się wkurzyli. Słowem, jak ktoś nie widział, niech zobaczy, a ja ostrzę sobie zęby na dwie kolejne części. Jak nadrobię, to opiszę.
"I Can't Think Straight" to dla odmiany film brytyjski z 2007 roku, którego głównymi bohaterkami są Hinduska i Palestynka. Czyli mamy Wschód na Zachodzie, więc jest "na bogato", trochę bollywoodzko (to akurat spora zaleta filmu), ale też mocno tradycyjnie i patriarchalnie. I właściwie na tym "tradycyjnie i patriarchalnie" podobieństwa do "Fire" się kończą, bo "I Can't Think Straight" jest miłą, zabawną bajką o księżniczce, która, odrzuciwszy zaloty czterech książąt (a dokładnie zrywając z nimi tuż przed ślubem czy nawet w trakcie), znalazła miłość w ramionach, no, może nie służącej, ale ambitnej dziewczyny z trochę niższych sfer. Oburzenia specjalnego to nie budzi, szczególnie kochający i otwarci okazują się ojcowie zakochanych (jakiż kontrast w porównaniu do "Fire", gdzie mężczyźni to potwory), oczywiście pewne kłopoty po drodze być muszą, ale jako że to komedia romantyczna, to i tak widzowie wiedzą, że wszystko będzie dobrze. Nie zrozumcie mnie źle - to naprawdę wdzięczny film. I warto go obejrzeć, chociażby dla postaci służącej.
Trzeci film, który udało mi się ostatnio obejrzeć, to "D.E.B.S.". Amerykańska głupotka z 2004 roku o organizacji wywiadowczej skupiającej ponętne licealistki, pastisz "Aniołków Charliego" i paru innych szlagierów tego typu. Wątek lesbijski jest, a jakże, bo oto jeden w jednym z aniołków zakochuje się (z wzajemnością) szefowa przestępczego półświatka Lucy Diamond. Film, cóż, średni, na dodatek chyba jednak seksistowski, ale to, co jest w nim piękne, to to, że aniołek nie ma tu dylematów spod znaku "zakochałam się w kobiecie" (choć jest to dla niej pewna niespodzianka), a jedynie ten, że "sypia z wrogiem". Super. Dla mnie tego typu produkcje to znak, że gdzieś tam jest normalnie - bo można zrobić mainstreamową głupotę o lesbijkach, nie robiąc przy okazji żadnego "halo" wokół tego, że są w niej właśnie lesbijki.
Na koniec nie mogę ciut złośliwie nie dodać, że oczywiście niemal wszystkie bohaterki opisanych filmów to femki. Niemal wszystkie, bo Sita ma swój dragkingowy epizod, zresztą w ogóle zakładanie zakazanych spodni wydaje się jej bardzo podobać. To taki mały przyczynek do dyskusji o wizerunku, która niedługo, prawdopodobnie już w następnym wpisie, tutaj wróci.
-
Indie razy dwa plus D.E.B.S.
Indie razy dwa plus D.E.B.S. Ewa Tomaszewicz 8/19/2010
Czytaj także
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(
Atom
)
Niestety, filmy jako przemysł rządzą się żelaznymi prawami rynku, a te pewno mówią, że najlepiej sprzedają się takie lesbijki, przy których, proszę mi wybaczyć dosadność, dobrze się onanizuje heteroseksualnym mężczyznom.
OdpowiedzUsuńnajbardziej mnei rozśmieszyło, że polska tv postanowiła p¨ścić D.E.B.S. - po 23 ^^
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc jakoś za żadnym z tych filmów specjalnie nie szaleję.
OdpowiedzUsuń"Fire" oglądałam już dość dawno temu i mnie nie zachwycił. Może warto sobie odświeżyć. Pewna jesteś, że miał nominację do Oskara? Jakoś nie mogłam znaleźć tej informacji.
Z kolei po "I Can't Think Straight" spodziewałam się więcej. Mogli rozbudować wątki religijno-kulturowe. Pod tym względem Indii to tam praktycznie w ogóle nie ma (raczej kwestia islamu i chrześcijaństwa). Ale czego ja chce od komedii romantycznej... :)
A "D.E.B.S." jest w miarę sympatyczne. Tak niedorzeczne, że aż się przyjemnie ogląda :)
@Sylwek
OdpowiedzUsuńA ja mam wrażenie, że bardzo często nam (społeczeństwu:)) się wmawia, że nam się podoba to, co według praw rynku ma się podobać.
@svefn
W sumie słusznie, to film dla koneserów, nie dla mainstreamu;P
@Metaxu
Rzeczywiście nominacja była za następne części trylogii żywiołów. Już się poprawiłam. W "Fire" urzekła mnie ironia, oglądany na poważnie byłby nieznośny.
To możliwe, zresztą kiedyś czytałem coś mądrego, co obnażało mechanizmy, które doprowadziły do "zidiocenia" popkultury (o ile założyć, że takie zjawisko faktycznie ma miejsce) na drodze decyzji tych, którzy okreslali główny kanał jej dystrybucji - TV (później poszło za tym zidiocenie kin w erze multiplexów).
OdpowiedzUsuńParadoksalnie, Internet oddający władzę nad treścią kanału dystrybucji odbiorcy może to odmienić.
nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że D.E.B.S. to amerykańska głupotka. Film jest lekki, można go oglądać w nieskończoność i zawiera "inteligentny" humor, który uwielbiam. ;)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam:P