Lubię katalogować słowa, które, choć mają swoje, bardziej lub mniej precyzyjne definicje, to w wyniku zbyt częstego i niefrasobliwego używania tak naprawdę mogą określać wszystko lub nic. Taki "queerowy" na przykład. Czy "lewicowy" (ostatnio pod neutralną zapowiedzią sztuk i koncertów w Warszawie w 2012 na Wyborcza.pl przeczytałam, że czeka nas "sama lewicowa pseuodosztuka"). Na tej liście słów pozbawionych znaczenia poczesne miejsce zajmuje się też "radykalizm". I o nim dzisiaj będzie.
Świeży przykład - za radykalne bywało uznawane to, co wyrabiał portal Gaylife. Jeżeli jako tło wziąć działaczowski mainstream, rzeczywiście tak było, wszak kontestowanie cudzych akcji aktywistycznych było jednym z ulubionych zajęć naczelnego owego portalu. Jednak już na tle, nazwijmy je, ogólnospołecznym, to nasi działacze i nasze działaczki są radykalni i radykalne, a były naczelny Gaylife idealnie wpisuje się w rolę umiarkowanego i rozsądnego pieszczoszka konserwatystów, który, jak jest takie zapotrzebowanie, potwierdzi, że dyskryminacji w Polsce niet, a nasze organizacje wymyśliły sobie homofobię, żeby wyciągać kasę z UE. Gdy za punkt odniesienia wziąć dla odmiany postulat pełnej równości, również nasi aktywiści i aktywistki wypadają skromnie i bynajmniej nieradykalnie - wszak bez problemu odpuszczają sobie co bardziej wywrotowe hasła, z adopcją na czele (w temacie - polecam pościk o tymże braku radykalizmu na zaprzyjaźnionym blogu). Jeżeli weźmiemy jednak pod uwagę, że instytucja małżeństwa to wręcz podstawa konserwatywnego myślenia o społeczeństwie, domaganie się właśnie takiej, małżeńskiej, równości jest niczym innym jak wspieraniem istniejącego systemu. Na tej samej zasadzie nie ma nic radykalnego w byciu wierzącym czy wierzącą osobą nieheteroseksualną. W naszym kraju wyznawanie religii (zazwyczaj katolickiej) to standard cywilizacyjny.
Oczywiście już o tym pisałam. I oczywiście wcale nie jest to takie proste. To znaczy tak, jestem przekonana, że żaden z wymienionych przykładów obok radykalizmu nawet nie leżał, ale z drugiej strony wiem, że żyję w społeczeństwie, w którym samo bycie lesbijką, gejem, osobą biseksualną czy transpłciową jest radykalne. A już mówienie o tym bez żenady, reagowanie na homofobiczne zaczepki i niekładzenie uszu po sobie w imię "niezrażania do siebie otoczenia" to niemal ultraradykalizm. Niesamowite (dla mnie) jest, że, choć w ostatnich latach zrobiliśmy właśnie w temacie niekładzenia uszu po sobie niesamowity progres i potrafimy już nie tylko odszczekać, zbluzgać i zmieszać z błotem, ale i obśmiać, to nadal tak wiele i wielu z nas uważa, że takie zachowanie jest czymś niewłaściwym. Homofobia - no tak, trzeba z nią walczyć, najlepiej potakując, szeroko się uśmiechając i nie podkreślając zbytnio swojej odmienności. Ale homodyktatura, którego to zaszczytnego miana doczekały się wszelkie działania spod znaku "sam/a będę określać, co mi wolno", nie no, to już przesada. Wszak nie należy drażnić tych, którzy łaskawie pozwalają nam żyć, a na dodatek jest im nawet trochę przykro, gdy słyszą, że że nie wszyscy pozwalają. Ludzki pan nadal u władzy.
No dobrze, skoro o tym wszystkim, może trochę inaczej, ale jednak już pisałam, to dlaczego robię to po raz kolejny? A bo ostatnio ucięłam sobie pogawędkę z U. O Gaylife i o tym, że ja to bym chciała podobnie wyrazistego miejsca, ale prawdziwie radykalnego. Że mam dość czytania o postulatach czy działaniach naszych aktywistek i aktywistów jako o czymś niesamowicie rewolucyjnym, przyjmowania za dobrą monetę wszelkich objawów warunkowej tolerancji (jesteś w porządku, o ile...) i temu podobnych. U. mi na to, że mi się marzy przemodelowanie sposobu myślenia całego społeczeństwa. Odpowiadam, że nie, że to, co "społeczeństwo" sobie myśli, obchodzi mnie mniej niż zeszłoroczny śnieg. Mnie chodzi jedynie o to, by to, co jest chęcią wpasowania się w normę, przestało być uważane za radykalne. Przez nas. Bo radykalne jest nie domaganie się prawa do zawierania małżeństw, a domaganie się zniesienia instytucji małżeństwa. Nie walka o oficjalne wejście do Kościoła, a walka z hegemonią Kościoła. Nie zabieganie o uznanie, że jesteśmy tacy sami i takie same jak "wszyscy", a bycie innymi i niezabieganie o uznanie, że ta nasza inność jest tylko pozorna. Nie, nie uważam, że powinniśmy być wszyscy jak jeden mąż i żona radykałami i radykałkami, ale irytuje mnie uznawanie postawy konserwatywnej za rewolucyjną. Tak, z perspektywy "społeczeństwa" rewolucyjne jest samo nasze istnienie. Ale my nie jesteśmy (bo nie jesteśmy tak traktowani) "społeczeństwem", my jesteśmy grupą nośników stereotypów, w której co najwyżej wyróżnia się podgrupę normalnych (co się od owych stereotypów odżegnują i utyskują na tych i te, którzy i które im w tym przeszkadzają) i podgrupę nienormalnych (którzy mają to gdzieś). Czemu więc tak uparcie trzymamy się perspektywy, która nie jest nasza?
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(
Atom
)
Amen! :-)
OdpowiedzUsuńA może jeszcze jeden odcień radykalizmu dajmy pod rozwagę: konsekwencja!
A konsekwencja to nie znaczy mówić zawsze to samo:
Jeśli na "początku" (ale mniejsza o wyobrażenia czasowe, bo te bywają złudne!) może się wydawać, że coś jest radykalne, bo wiąże się z przełamaniem własnych barier, to całkiem naturalne może być, że gdy te bariery zostały przełamane, to właściwie emocjonalny stosunek do postulatów sam z siebie może przestać być... radykalny!
A więc nawet jeśli ktoś wykazuje się pewną konsekwencją w tym sensie, że zdania za bardzo nie zmienia i chce przez wiele lat głosić i nawet głosi ten sam lub podobne do siebie postulaty, to już ukoronowaniem tej konsekwencji byłoby, gdyby epitety integrujące wokół postulatu były ZMIENNE, dostosowane do sytuacji i emocji.
Tak naprawdę wystarczyłoby asertywne wyznanie, że to coś po prostu nie jest radykalne, a jeśli nawet wcześniej się mówiło, że jest radykalne, to w porządku: wtedy to była prawda, a teraz prawda może być taka, że jest to nie radykalne a może nawet reakcyjne?
I jeśli te poglądy i postulaty po raz kolejny zostaną przez aktywistkę/tę pozytywnie przefiltrowane, to w takim razie trzeba do nich realistycznie dobrać aktualny epitet zagrzewający do boju.
O zgrozo, powstań jawna, wyoutowana homokonserwo! :-)
(a nie mów, że ci inni to mają źle w głowach, bo chcą "myślenie społeczeństwa" zmieniać ;-)
@"Nie walka o oficjalne wejście do Kościoła, a walka z hegemonią Kościoła."
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że jest na odwrót.
@Sylwek
OdpowiedzUsuńW sensie walka o przyjęcie w poczet wiernych jest rewolucyjna? Jak to?
Bo kościół mimo wszystko jest "oswojny" z istnieniem w obrębie społeczeństwa o "innych wartościach", ale ze zmienianiem mu aksjologii przez jakiś wewnętrznie nieuporządkowanych (obiektywnie!) odmieńców, to chyba mniej.
OdpowiedzUsuńHa, to zależy, co się za podstawę owej aksjologii uzna tudzież która w danym momencie dominuje. Jeżeli będzie to tak lubiana przez liberalny ("lewacki") odłam miłość, to rewolucji w wartościach nie ma.
OdpowiedzUsuńczyli Wasz "slub w chmurach" to jednak byla taka troche zalosna i totalnie konserwatywna proba wpisania sie w norme spoleczna i schemat, dostosowanie sie i pokazanie- jestesmy dokladnie tacy jak wy, mamy takie same potrzeby
OdpowiedzUsuńprawdziwie radykalna bylaby walka o zniesienie instytucji malzenstwa, tiaaa
ale chodzi o to zeby juz nie mozna bylo zawierac kolejnych malzenstw czy rowniez anulowac te trwajace;))))))))
rozumiem dokladnie o co ci chodzi w tekscie i czuje identycznie. ciesze sie ze tak napisalas.
OdpowiedzUsuńno ale o jakiej miłości mówimy? miłość to jest między kobieta i mężczyzną i rodzą się niej dzieci.
OdpowiedzUsuńw tym sensie żyć w kraju z les i gej kościół może - ot obszary do nawrócenia i moralnego naprostowania, normalka od tysięcy lat, ale odmieńcy w kościele to łojezu groza i niszczenie fundamentów.
@Hyakinthos
OdpowiedzUsuńGdy szukałam przykładów postawy, którą mogłabym nazwać radykalną, pomyślałam między innymi o Tobie.
@Sylwek
Bo Ty patrzysz przez pryzmat Frondy i takich tam - i w sumie słusznie, bo ten dyskurs teraz u nas dominuje. Ale gdy popatrzeć na Kościoły, które otworzyły się na osoby nieheteroseksualne, to tam głównym argumentem jest właśnie miłość - że jeżeli dwie osoby są dla siebie oparciem, otaczają się opieką, to należy je w tym wspierać. I to jest również postawa wynikająca z Biblii - dlatego też nie ma w niej nic rewolucyjnego, bo nie opiera się na wartościach obcych, zewnętrznych, a na innej interpretacji tego, co już jest.
Może się mylę, ale dla mnie KK to właśnie Froda (i Michalik, i Ratzinger) zaś różne tam "otwarte" Bonieckie to raczej ciała obce, które się wszelkimi środkami pacyfikuje.
OdpowiedzUsuńParafrazując Johsta: "Kiedy słyszę słowo radykalizm...Odbezpieczam mojego Browninga".
OdpowiedzUsuńSylwek ma rację - w przypadku KK wyznacznikiem jest Watykan.
OdpowiedzUsuńDodam też, że w dyskusji z nim argumentowanie "miłością" jest zupełnie jałowe.
@VN
OdpowiedzUsuńWszystko zależy od kontekstu. Jeżeli spojrzysz z perspektywy potencjalnych zmian w Kościele, które miałoby spowodować wejście tęczowych chrześcijan, to nic rewolucyjnego się nie wydarzy. Podobnie jak popatrzysz na argumenty np. grupy "Wiara i tęcza" - one cały czas pozostają w ramach obowiązującej doktryny, bazując jedynie na zmianie jej interpretacji.
@bejbe
Tak, masz rację, osobiste podejście też jest istotne, w końcu wszyscy i wszystkie w tymże "społeczeństwie" wzrastamy, siłą rzeczy więc w dużej części przyjmujemy za radykalne to, co większość przyjmuje. Ew. ewolucja może nastąpić później.
@Anonimowy
OdpowiedzUsuńDlaczego uważasz, że konserwatywny to to samo co żałosny? Ja się swojego konserwatyzmu nie wstydzę i cieszę się, że autorka bloga też nie, jeśli chodzi o małżeństwa. Oryginalność na siłę, wbrew swoim pragnieniom, jest bez sensu.
W.
Chyba doszło do pomieszania pojęć.
OdpowiedzUsuńKonserwatyzm to nie jest umiłowanie do jakiś tam dowolnych tradycyjnych form - to przekonanie, że tradycyjne i stare jest lepsze właśnie dlatego, że tradycyjne i stare.
Można popierać małżeństwa z innych powodów niż dlatego, że są tradycyjne i stare (zaś "homomałzeństwa" nie są i jako takie nie są konserwatywne, trzeba być otumanionym toksycznymi dawkami niezbyt zmyślnego queeru by pozwalać sobie na szerzenie memów o konserwatyzmie homomałżeństw).
Krócej: sercem prawicowych zburzeń jest brednia "kiedyś było lepiej".
Fakt, to, że coś nie jest radykalne, nie oznacza z automatu, że jest konserwatywne (choć też nie uważam, by konserwatyzm był żałosny).
OdpowiedzUsuńSylwek...
OdpowiedzUsuńSercem lewicowych zaburzeń jest brednia: "Dzięki nam, będzie lepiej".
@ la_coś_tam
OdpowiedzUsuńNie bardzo rozumiem.
Dzięki komu? Znaczy kogo uważasz za "nas"? Społeczeństwo wyznające ideały pomocy? No faktycznie, wszyscy wiemy, że gospodarczo ultraliberalne Chiny mają lepiej, czy USA z prywatną służba zdrowia mają lepiej niż Polska mająca 10 razy (sic!) mniejszą umieralność niemowląt.
Ale już po prostu się zamknij jeśli nie stać cie na nic więcej niż najbardziej słaba i nieudana pseudoanalogia.
Autorkę bloga przepraszam, że się nakręciłem i zrozumiem kasację agresywnych komentarzy, ale już niemogę.
Sylwek.
OdpowiedzUsuńZamiast bluzgać, może pomyśl chwilę, co? Słowem kluczowym jest "brednia" a nie "nam". Odniosłam się do tego co Ty, napisałeś. Pamietasz jeszcze, co napisałeś powyżej?Nie? To przypomnę: "...sercem prawicowych zburzeń jest brednia "kiedyś było lepiej"."
@Sylwek
OdpowiedzUsuńWdech-wydech. la_petite_parisienne należy do grona osób, z którymi można po prostu porozmawiać, mimo różnic w poglądach, więc proszę o umiar. (siebie też proszę, bo owa różnica i mnie dotyczy)
@la_petite_parisienne
OdpowiedzUsuńWciąż chybiasz.
"Kiedyś było lepiej" jest zasadniczo brednią. Szczególnie, że stanowi to podstawę konserwatyzmu w którym przyjmuje formę "kiedyś było lepiej, bo to było kiedyś".
Więc pytam się: osochodzi?
Sylwek.
OdpowiedzUsuńNapisałeś, że cośtam jest brednią. Ja podałam inny przykład bredni, więc to raczej ja, powinnam zapytać osochozi?
trolololo
OdpowiedzUsuńmoże i można z tobą rozmawiać, ale nie na argumenty.
Sylwek.
OdpowiedzUsuńJak się nie ma argumentów, bo Tobie najwyraźniej ich brakuje aby uzasadnić swoje twierdzenie, to najlepiej "strzelić focha" i zwyzywać interlokutora (wiem, trudne słowo, wygoogluj sobie jego znaczenie) od trolli. Mnie okładanie się łopatkami w piaskownicy przestało bawić pół wieku temu, Ty wciąż w piaskownicy tkwisz.
No już dobrze, popisałaś się protekcjonalnym tonem (patrz, też znam mondre słowa), a teraz wroćmy do faktów:
OdpowiedzUsuńnapisałem banał: konserwatyzm to kupa ponieważ sprowadza się de facto do idiotycznej tęsknoty za zmyśloną lepszą przeszłością.
Ty, choć mogłabyś dać jakiś choćby substytut kontrargumentu (like: no ale przecież kiedyś było lepiej, zawsze to co kiedyś było lepsze) walnęłaś coś ni z gruszki ni z pietruszki.
Więc WTF?
W sumie, to żadna z opisanych opcji nie jest radykalna (no może zniesienie instytucji małżeństwa, ale to nawet nie jest kwestia praw LGBT, a i sama instytucja ciągle ewoluuje). Zresztą, to co sobie przeciwstawiasz wcale nie musi się wykluczać. Przykładowo, można chcieć wejść oficjalnie do kościoła i jednocześnie być przeciwko jego hegemoni. A radykalne to może być tworzenie grup "Bravura", które wyciągałyby ludzi z heteroseksualizmu, ataki ze zgniłymi pomidorami na heterośluby, czy walka o delegalizacje katolicyzmu.
OdpowiedzUsuń@reader
OdpowiedzUsuńZawsze można podać przykład działań tak radykalnych, że inne przy nich przestają takie być (BTW, pomysł z tworzeniem grup wyciągających ludzi z heteroseksualizmu bardzo mi się podoba, ich nazwa też). To jest właśnie ten nieszczęsny kontekst, o którym piszę w drugim akapicie. Ale: tak najogólniej, radykalizm to kontestacja istniejącego porządku społecznego/politycznego. Niewiele to w sumie znaczy i pozwala podciągać pod radykalne przeróżne działania. Pozwala jednak również, i to mnie bardziej interesuje, wyodrębnić to, co z kontestacją ma wspólnego niewiele lub nic - np. nasze, ponoć tak niesamowicie skrajne, postulaty.
Co do Kościoła - tak, można chcieć wejść do Kościoła, by go osłabić lub rozmontować. W tekście chodzi mi jednak o przypadek wejścia z akceptacją obecnego porządku.