• Once Upon a Time


    Dawno, dawno temu za siedmioma górami, za siedmioma lasami, za siedmioma rzekami, za siedmioma morzami, reasumując, za wszystkimi siedmioma żyły sobie królewna i jej zła macocha. Wszyscy znacie tę historię: zazdrosna o urodę swojej pasierbicy królowa starała się zrobić wszystko, by pozbyć się swojej małoletniej konkurentki. Doprowadziła biedną dziewczynę do tego, że ta musiała oddać się pod opiekę siedmiu niezbyt wysokich mężczyzn. Z ich szponów uratowało ją zakrztuszenie się jabłkiem, nadesłanym przez troskliwą przybraną matkę.

    Historia ta opowiadana była po wielokroć i na wiele sposobów. Dość interesująco przedstawił ją Andrzej Sapkowski w opowiadaniu „Mniejsze zło”. Długo wydawało mi się, że nikt już więcej z tej historii nie wyciśnie. A jednak. Przypadkiem, w poszukiwaniu czegoś nowego, mniej więcej fantasy trafiłam na serial „Once Upon a Time”. Opis zachęcił mnie na tyle, że postanowiłam obejrzeć przynajmniej pierwszy odcinek. Byłam skłonna wyłączyć go na samym początku, kiedy to czarujący książę na swym równie czarującym rumaku wpada między siedmiu niewysokich facetów i ratuje metodą niezalecaną przez paramedyków ofiarę zakrztuszenia. Cieszę się, że tego nie zrobiłam.

    Trudno jakoś sensownie streścić fabułę serialu. Baśń przeplata się w nim z rzeczywistością i nic nie jest oczywiste. Wyobraźcie sobie niewielkie miasteczko w Stanach Zjednoczonych, tak na oko około stu mil od Bostonu, w którym nikt nie pamięta swoich wspomnień, a co ciekawe, nie pamięta o tym, że nie pamięta. Tylko jedenastoletni chłopiec dzięki starej książce wie, że dzieje się coś dziwnego. Swoją  przybraną matkę określa mianem Złej Królowej i pragnąc uwolnić spod jej wpływu mieszkańców Storybrook, odnajduje swoją biologiczną matkę. Wierzy bowiem, że jest ona córką królewny Śnieżki i czarującego królewicza (tego nie wiedzieliście, co?), i że tylko ona może przywrócić miasteczko do prawdziwego życia.

    Historie z „realnego świata” przeplatane są z wątkami baśniowymi. Jeżeli jednak myślicie, że znacie bajkę o królewnie Śnieżce i siedmiu krasnoludkach, Czerwonym Kapturku, Jasiu i Małgosi czy wiecie wszystko o prawdziwym charakterze Rumpelstiltskina, to jesteście w błędzie. A oglądając te wątki, dowiadujecie się, kim są w tym mniej realnym dla nas świecie mieszkańcy Storybrook. Bo te dwa światy oczywiście się łączą.

    I wiecie co, to wszystko jest spójne. Bardzo rzadko zdarza się twórcom serialu zapędzić na mieliznę czy wpaść w dłużyzny. Jeśli coś mnie nieco rozczarowuje, to fakt, że Zła Królowa (Lana Parrilla, na zdjęciu u góry) jest po prostu... zła. Jak to określiła moja przyjaciółka, trudno mi uwierzyć, że zło może istnieć ot tak, bez przyczyny. Na szczęście oponentka Złej Królowej (którą gra Jennifer Morrison, tak, to ta blondynka z pierwszych 129 odcinków House’a) nie jest osobą bez skazy. Co niewątpliwie dodaje całej historii uroku. Również najszlachetniejsza ze szlachetnych, jaką jawi się nam od dziecka Śnieżka, oprócz charakteru, ma również charakterek.

    Zastanawiam się, kiedy scenarzystom skończą się pomysły. Jak na razie wena im dopisuje, a serial z odcinka na odcinek staje się coraz bardziej pomysłowy. Ale pojawiło ich się dopiero 13. Mam jednak nadzieję, że pierwszy sezon nie będzie jednocześnie ostatnim.
  • Czytaj także

    5 komentarzy:

    1. Całkiem sporo swego czasu ze Śnieżki wycisnęła też Kozyra.

      A tak w ogóle to bardzo dobrze że Macocha wygnała tę lekkomyślną Śnieżkę, bo ona tylko patrzeć i od razu by oddała rękę jakiemuś Księciu i oddała mu władzę.

      A potem śnieżka zamiast doskonalić się w łowach i wrócić po to, żeby rządzić, została "starszą siostrą do pomocy w kuchni" dla krasnoludków pracujących rzekomo w kopalni, tylko że nie wiadomo było, dla jakich koncernów ten węgiel wydobywali i na zlecenie jakich imperialistycznych rządów.


      Z drugiej strony, Macocha nie chciała popchnąć Śnieżki w żadnym innym kierunku i wolała się jej pozbyć. Ale to jest najprawdopodobniej celowe zniekształcenie.

      Każda rozsądna Macocha nie pozbawiałaby wcale Śnieżki uwodzicielskiego pierwiastka, gdyż ta mogłaby zapraszać Księciów, których można by potem uwięzić dla okupu albo wrzucić do jakiegoś wulkanu.

      OdpowiedzUsuń
    2. Przekonałyście mnie ;D Idę szukać i oglądać :D

      OdpowiedzUsuń
    3. PS. Na iplex pojawił się film o adopcji przez rodziny lesbijskie "Wyczekiwane" :)

      OdpowiedzUsuń
    4. Niestety, fantasy kompletnie mnie nie interesuje. Jest to tym bardziej przykre, ze moja Ala bardzo to lubi, tudzież gry komputerowe. Gdy Ją poznałam, Internet był nieznany, ale fantasy i owszem, podobnie jak science fiction (były nawet poświęcone temu periodyki)- i tak jej zostało. Ale, jak czas pokazał, ta rozbieżność zainteresowań nie podzieliła nas. Ja grzebię w historii, ona hipotezach i okazuje się, że bywają punkty zbieżne...

      OdpowiedzUsuń
    5. Periodyki nadal są. I, po tych wszystkich latach, taka "Fantastyka" (teraz: "Nowa Fantastyka") wiele się nie zmieniła. No, jest trochę grubsza i ma trochę kolorowych stron. I te książki dokładane do magazynów - nadal mam "Mechaniczną pomarańczę" i "Krainę Chichów" z tamtych lat.

      OdpowiedzUsuń