• Ile można?!


    "Sorry, ale już mam dość tego tematu. Ile można?! Ja wszystko rozumiem, ale ile?! Jestem za, ale ILE?!" - taki oto komentarz pojawił się pod kolejnym okołozwiązkowym wpisem na fejsie MNW. Szczerze? Rozumiem autora. Też mam momentami dość, i to bardzo. I domyślam się, że i wy macie już dość tego mojego ciągłego pisania o tym samym. Z przyjemnością wrzuciłabym jakiś wpisik o czymś, co niedawno przeczytałam czy obejrzałam. Czy pohejterzyłabym na foremki z Kobiety Kobietom. Ale: to jest ten czas. Maksymalnej mobilizacji, bo niecodziennie w Sejmie obraduje się nad ustawami o związkach partnerskich. Nie zrobiliśmy nic albo prawie nic w 2004, kiedy była realna szansa przepchnięcia projektu Marii Szyszkowskiej. Nie wiem, dlaczego nie było nas wtedy na ulicach, dlaczego nie naciskaliśmy na posłów i posłanki, dlaczego zostawiliśmy swój los w rękach polityków i polityczek. Teraz za to płacimy i będziemy płacić jeszcze przez jakiś czas, oby jak najkrótszy. Ale nic, tego już nie zmienimy. Ważne jest to, co teraz. By nie zmarnować tego potencjału, tej energii, która się w ostatnich tygodniach narodziła. A jest jej, wbrew pozorom, całkiem sporo, i to nawet jedynie w tych działaniach, o których wiem i w których uczestniczę. A z pewnością nie wiem o wszystkich, ba, może nawet o większości.

    Poza tym, choć tak, dość często ostatnio miewam momenty, w których chciałabym być gdzieś indziej - i fizycznie, i myślami - to ogólnie działanie jest fajne, szczególnie tak intensywne. Nawet po tylu latach kopania się o to samo daje pozytywnego kopa, mnóstwo adrenaliny i sporo radości. Oraz poczucie, że naprawdę nie trzeba wielkich środków i czasu, by coś zrobić. Wystarczą osoby, które chcą to zrobić.

    Ot, dwa dni temu kręciliśmy taką malutką kamerką klip o związkach partnerskich, który już posłaliśmy mailem posłom i posłankom, a który dodatkowo trafi w poniedziałek na płytkach do ich skrzynek. Klip jest nudny i edukacyjny:



    ale jego kręcenie bynajmniej nudne nie było. Mam nadzieję, że uda nam się kiedyś znaleźć czas, by zrobić making of, bo udało się zarejestrować nie tylko sporo malowniczych pomyłek, ale też nieco głupawą atmosferę na planie, która sprawiła, że o mały włos trzeba było przerwać kręcenie z powodu zapadających ciemności. 

    Jutro i pojutrze czeka nas kolejna zabawa - połączone ze składkowym posiłkiem gromadne wypalanie płytek i pakowanie ich, wraz z listem do posłów i posłanek, do kopert. A potem przewiezienie tego bagażu (ważącego, bagatela, ponad 22 kilogramy) do Sejmu i uważne rozdysponowanie po skrzynkach. Uważne, bo przecież nie chcemy, by posłanka Kempa dostała list zaczynający się od słów "panie pośle". A skrzynki nie są imienne - mają numery. Nuda? A tam nuda! Normalnie w rewolucję się bawimy. Klimat jak przy produkcji ulotek na powielaczu.

    Do tego dochodzi jeszcze parę innych drobiazgów do zrobienia na wczoraj - jak przygotowanie profesjonalnych patykowców, które, wraz ze sprzętem nagłaśniającym i naszym kochanym banerem, bladym świtem przywleczemy we wtorek pod Sejm, gdzie, niezależnie od wyniku porannego głosowania, chcemy zostać do piątku. No i jakoweś nagłaśnianie tego wszystkiego, co się dzieje, rzecz jasna nie tylko za naszą przyczyną. Co, połączone jeszcze z paroma innymi rzeczami z szufladki "aktywizm", m.in z naszą nową inicjatywą - Partnerstwem dla Związków, czyli szeroką koalicją mającą działać na rzecz wprowadzenia w Polsce instytucji związków partnerskich - sprawia, że zaczynam lekko świrować i ilekroć widzę komentarze w stylu "powodzenia, ja pozostaję sceptyczna, ale może kiedyś zmienię zdanie", mam ochotę gryźć. No ale to, mam nadzieję, mi przejdzie (bo nie chciałabym do końca życia krzyczeć na ludzi), a radocha z robienia czegoś mimo braku czasu, snu i środków pozostanie.

    No dobrze, miało być o jasnych stronach naszego małego pospolitego ruszenia. Oprócz adrenaliny z pewnością są to (nic nowego, zwykle o tym piszę) ludzie, coraz więcej ludzi. Bo to, że na ogłoszoną w naprędce akcję kręcenia klipu stawiło się blisko dwadzieścia osób, i to takich w stylu "no pewnie, że będziemy we wtorek! Jest coś jeszcze do zrobienia?" jest super. To, że ze wszystkich stron Polski płyną zgłoszenia od osób, które planują przybyć na wtorkową demonstrację pod Sejmem, naprawdę krzepi i dodaje pary do działania. To, co się dzieje w kuluarach, to niemal całodzienne dzielenie się tym, co się udało przed chwilą zrobić, to marudzenie, wyzłośliwianie się, poklepywanie po plecach, jest zwyczajne fajne. I mocno mi przypomina klimat, jaki panował w trakcie konkursu SAS, kiedy było równie męcząco i intensywnie, i kiedy też tak wiele osób robiło coś wspólnie. Oczywiście tu happy endu tak szybko nie będzie, ale naprawdę czuję, że dobrze w tym być. I coś mam wrażenie, że szybko mi to poczucie nie minie.

    Na zdjęciu: praca nad klipem o związkach. Fot. Wiktor Sidoruk
  • Czytaj także

    3 komentarze:

    1. mam nadzieję, że te wały z Sejmu przejrzą na oczy i zagłosują na TAK!!

      OdpowiedzUsuń
    2. W końcu przejrzą. Tylko niestety trzeba im w tym BARDZO pomóc.

      OdpowiedzUsuń