I koniec. Różowy baner, po pięciu dniach pobytu pod Sejmem, zwinął się i udał na zasłużony urlop. Niestety krótki, bo wróci już 24 lipca, a może i wcześniej. Wróci, bo już na następnym posiedzeniu Sejmu (24-27 lipca) czeka nas pierwsze czytanie ustaw o związkach partnerskich.
To był dobry tydzień. Demonstracja na Placu Zamkowym rozczarowująca frekwencyjnie, ale osłodzona pierwszym w Polsce tak odważnym coming outem tęczowych mam. Pierwszy dzień pod banerem dość nerwowy, wyglądało na to, że jak dotrwamy do środy, to będzie dobrze. Rano trzy osoby, potem trzy, dwie, przez chwilę byłam sama. Pod koniec dnia bodaj pięć. I, na osłodę, kilka wizyt posłów i posłanek oraz spore zainteresowanie mediów, na przemian nami i naszym współdemonstrantem, głodującym współwłaścicielem Malmy. Wtorek od rana świetny. Trochę pewnie za sprawą tego, że tego dnia miała zapaść decyzja co do ustaw, więc podkreślaliśmy, że naprawdę warto tam być. W południe emocjonująca wizyta w Sejmie. Krótko po niej informacja o nadaniu numerów druków sejmowych projektom ustaw. I szybka decyzja - zgodnie z pierwotnym planem zostajemy pod Sejmem do piątku, w końcu nie o numery nam chodzi, a o to, by pokazać swoje poparcie dla związków partnerskich.
W środę i czwartek, próbując pracować i wyzdrowieć, z zazdrością śledziłam na fejsie informacje o tym, co się dzieje. Że co chwila są obawy, że liczba dyżurujących przekroczy magiczną piętnastkę i będzie problem, bo pikieta nie jest zarejestrowana. O cieście drożdżowym przyniesionym przez starsza małżeństwo, "bo pewnie zgłodnieliście". I kolejnym, przyniesionym przez koleżankę chłopaka, który bardzo chciał być, ale złamał nogę.
O rewolucjoniście Patryku, który tydzień zaczął jako niewyoutowany przed rodzicami zapaleniec, który codziennie dojeżdżał na pikietę z Otwocka, a skończył jako przyszły poseł, który edukuje rodziców w kwestii związków partnerskich i wychowywania dzieci przez pary jednopłciowe.
O Kasi, którą poznałam we wtorek i która miała mnóstwo pytań spod znaku "o co dokładnie chodzi", a w kolejnych dniach dawała nasze ulotki wszystkim przechodzącym obok banera i szczegółowo im wyjaśniała, po co tam jesteśmy.
O Ewie, która dotarła do nas z cudnym psem przewodnikiem.
O tym, że bycie pod banerem staje się modne i sporo "znanych i lubianych" pojawia się choć na chwilę, aby cyknąć sobie fotkę.
O przybywających tęczowych i jednej polskiej flagach.
I o nielicznych kontrprotestantach, niemrawo wykrzykujących coś o pedałach i takich tam.
W piątek udało mi się dojechać na końcówkę pikiety. Na miejscu w porywach do szesnastu osób, nastroje rewolucyjne. Choć nikt nie ma specjalnej nadziei, że po pierwszym czytaniu projektów ustaw będą kolejne, to pomysły i entuzjazm do działania dopisują. Nie mam pojęcia, na ile tego wszystkiego wystarczy, ale mam wrażenie, że w ostatnich dniach narodziło się coś fajnego. Bo dzięki zgodnej pracy kilku organizacji, a przede wszystkim kilkudziesięciu "niezrzeszonych" osób udało się na szybko zrobić coś, co zyskało naprawdę spory oddźwięk - nie było dnia, w którym media nie mówiłyby o związkach, i to zazwyczaj w kontekście naszych działań. Nie było możliwości, by posłowie i posłanki nas nie zauważyli. A co się wydarzy, gdy będzie nas przynajmniej dziesięć razy więcej? Mam nadzieję, że przekonam się już w najbliższych dniach.
fot. Wiktor Sidoruk, Krzysztof Marczewski
Czy 24-27 pikieta bedzie zarejestrowana?
OdpowiedzUsuńTak.
OdpowiedzUsuńJuż sprawdziłam pociągi do Warszawy. Teraz biorę się za zaległą pracę (nie było mnie w kraju przez 10 dni), żeby zdążyć:) Do zobaczenia.
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie! Newralgiczne będą najprawdopodobniej 26 (dzień przed głosowaniem) i 27 lipca (dzień głosowania). Szczegółowy plan posiedzeń poznamy niestety dopiero 23 lipca. Ale tak czy siak szykujemy się na całe cztery dni.
OdpowiedzUsuń