• Seks, folk, Noble i literackie blogi

    Jakby ktoś jeszcze nie zauważył, to od tego roku wychowanie seksualne, lepiej znane jako wychowanie do życia w rodzinie, jest w szkołach nieobowiązkowo obowiązkowe. Polega to na tym, że młodzi ludzie muszą na nie uczęszczać, o ile rodzice ich nie wypiszą. Dotychczas było tak, że rodzice musieli dzieci na nie zapisać. Teoretycznie różnica spora, w praktyce wychodzi na to samo, a nawet gorzej, bo w niektórych szkołach nauczyciele posuwają się do zachęcania rodziców do wypisywania dzieci. Taki przypadek opisuje dziś w "Wyborczej" Ola Pezda:

    Szkoły powinny organizować 14 godzin wychowania do życia w rodzinie co roku, od piątej klasy podstawówki, aż po maturę. XXI LO w Łodzi - ponad 500 uczniów. Żaden nie chodzi na WDŻ. Nie dowie się więc w szkole, jak uniknąć HIV, nie nabrać się na pigułkę gwałtu, odmówić seksu albo "nie wpaść" podczas wakacji. Bo rodzice na pierwszym szkolnym zebraniu na trzy lata z góry oświadczyli, że nie wyrażają na to zgody.

    Dlaczego? Ponieważ dyrektor zapowiedział, że wychowanie seksualne odbywałoby się kosztem przygotowania do matury - z angielskiego, chemii albo geografii.


    Całość tu, lektura naprawdę pouczająca, szczególnie fragment, kiedy dyrektor tej szkoły bez skrępowania mówi, że on jako katolik wolałby, aby jego córka na takie zajęcia nie uczęszczała. A osoby związane z Ministerstwem Edukacji nieoficjalnie przyznają, że ten dziwny pomysł z nieobowiązkową obowiązkowością WDŻ powstał, aby nie narazić się Kościołowi katolickiemu. Muszę przyznać, że naprawdę żyjemy w bardzo dziwnym kraju, skoro można się w nim tak spokojnie przyznawać do nierespektowania  prawa (uchwalonego przy okazji zaostrzenia ustawy anty-choice) oraz do tworzenia pozornego prawa, które łatwo jest bez szczególnych wyrzutów sumienia ominąć. W tym kontekście, tak jak i zresztą w wielu innych, dziwi mnie tylko oburzenie naszych polityków na pomysł przyznania Nobla Obamie - w końcu czym jak czym, ale akurat klasą polityczną i stylem rządzenia Obama bije ich na niejedną głowę. Ale cóż, zawsze łatwiej jest krzyczeć "przedwcześnie", "on nic nie zrobił", niż, niezależnie od tego, czy się uważa tę nagrodę za zasłużoną, czy nie, wyciągnąć z tego jakieś wnioski dla siebie. Gdzie się podziali ci polscy Obamowie, których jeszcze całkiem niedawno mieliśmy tak wielu, chciałoby się zapytać. Mnie osobiście Nobel dla Obamy cieszy. Choć nie wiem, czy zasłużył i czy nie dostał go zbyt wcześnie. I choć z Demokratów kibicowałam jednak Hillary:)

    Tak na marginesie - bardzo lubię filmiki łapiące różne znane i mniej znane osobistości w "historycznych" chwilach. Jak coming out Melissy Etheridge, który wrzuciłam tu. Teraz dla odmiany reakcja Amy Ray z Indigo Girls i zespołu (Julie Wolf, Melissa York, Kaia Wilson, Greg Griffith) na zwycięstwo Obamy:



    Bardzo mi się też spodobało zdjęcie profilowe wrzucone dzień później na profil Chris Pureki na Myspace:


    źródło: www.myspace.com/chrispureka, oryginalny podpis: a better day. 11/5/08

    Chciałabym się kiedyś tak cieszyć z wygranej któregoś naszego polityka, naprawdę.

    Przy okazji, jeżeli muzyka Melissy Ferrick czy Ani DiFranco wydaje się Wam nudna, ciekawa jestem Waszej reakcji na Chris.


    Nudziara, nie? Wszystkie jej płyty są takie. Można się zakochać.

    Wracając do tematu, przy okazji tego całego zamieszania wokół Nobli, prześledziłam sobie losy literackiego Nobla. Czy wiecie, że pierwsza kobieta - Selma Lagerlöf - została nim nagrodzona w 1909 roku? Kolejna - Grazia Deledda - w 1926, następna - Gabriela Mistral - w 1945, potem Nelly Sachs w 1966 i właściwie dopiero od 1991 roku (Nadine Gordimer) kobiety są nagradzane częściej niż raz na dwa dziesięciolecia. Nie mam pojęcia, z czego aż tak rażąca dysproporcja wynika, o dyskryminację nikogo nie oskarżam, ot, jako zdecydowana wielbicielka literatury tworzonej przez kobiety (w tym roku trzymałam kciuki za Joyce Carol Oates, która ponoć miała szanse, o zwyciężczyni - Hercie Müller - przyznaję, wcześniej nie słyszałam), podrzucam do zastanowienia. Bo kryterium nagradzania najbardziej wyróżniającego się dzieła w kierunku idealistycznym jest na tyle pojemne, że teoretycznie literackiego Nobla może zgarnąć każdy (i każda).

    Ale generalnie, w przeciwieństwie do Oskarów, Noble lubię, szczególnie te literackie, bo popularyzują sztukę czytania, najwyraźniej rzadką i niepopularną w naszym kraju, w którym nazwanie Homików portalem "moli książkowych" (wspomniany tu tekst na Gaylife) ma być w intencji piszącego dyskredytujące. Przy okazji polecam dwa blogi koleżanki - LGBT-ekę, która w zamyśle ma się stać skarbnicą wiedzy o homiczej literaturze - i Bibliotekozę, która zbiera historie biblioteczne i książkowe zawarte w książkach. Szczególnie ten drugi pomysł (choć brzmi chyba w moim wydaniu dość skomplikowanie) jest świetny (pierwszy blog za to, sądząc po jego zawartości po zaledwie pół roku istnienia, ma szansę być wkrótce naprawdę skarbnicą wiedzy o homiczej literaturze), dlatego rekomenduję czytanie, poza tym, że w ogóle, to również pod kątem Bibliotekozy, i podsyłanie fragmentów autorce.

    Na koniec polecam wywiad z Agnieszką Holland w "Wyborczej" - rzecz oczywiście o Polańskim. Miło przeczytać słowa kogoś ze środowiska artystycznego, kto dla odmiany potrafi rozsądnie spojrzeć na te wszystkie debilne wypowiedzi, które padły w obronie reżysera.
  • Czytaj także

    8 komentarzy:

    1. zewsząd i znikąd14.10.2009, 10:38

      Jeżeli chodzi o edukację seksualną, wręcz PRZERAŻA mnie upowszechnianie się mitu: edukacja seksualna to zachęcanie/namawianie dzieci do seksu. Boże, ja sama nie jestem za grosz entuzjastką seksu, żyję aseksualnie i bardzo chciałabym, by nikt, kto seksu uprawiać nie chce, nie "musiał" ulegać presji. Edukacja seksualna wydaje mi się w tym kontekście tylko pożytkiem - w końcu ile się słyszy o chłopakach namawiających na "dowód miłości" (i rychło potem znikających)?
      Ten mit dotyczący edukacji seksualnej bardzo mi przypomina to, co się dzieje z określeniem "promocja/propagowanie/reklama homoseksualizmu". Kiedyś mnie zszokowało, jak ktoś zupełnie od niechcenia rzucił coś w stylu "Oczywiście nie chodzi o propagowanie homoseksualizmu, tylko o uczenie tolerancji". Oba memy - "promocji homoseksualizmu" i "edukacji seksualnej jako namawiania do seksu" - są potwornie szkodliwe i przeraża mnie właśnie to, że oba się zakorzeniają. Coraz bardziej bezrefleksyjnie przyjmuje się, że można zostać gejem albo lesbijką z "namowy" i że niewiedza powstrzymuje od seksu, a posiadanie wiedzy o seksie skłania do jej szybkiego sprawdzenia.

      OdpowiedzUsuń
    2. Jeżeli chodzi o wychowanie seksualne, to cóż... to w podstawówce nie miałam czegoś takiego - po prostu na biologii puszczono nam film animowany o tym skąd się biorą dzieci :) Nota bene film bardzo miło wspominam - był odpowiednio wyważony co do mojego ówczesnego wieku - humorystyczny, ale konkretny.

      W gimnazjum wychowania seksualnego nie pamiętam. Chyba nie było! Za to pamiętam moją wychowawczynię, która (jak się dowiedziałam od mamy) na zebraniu w pewnym momencie zniżyła głos i powiedziała szeptem "Czy wiecie państwo co oni robią? Oni, oni oglądają filmy... por-no-gra-fi-czne..." Na co moja mama odpowiedziała "no nie przesadzajmy, myśmy też oglądali świerszczyki, bo filmów nie mieliśmy".

      W liceum wychowanie do życia w rodzinie było. Pamiętam wątek o homoseksualizmie - że to nienaturalne, pierdu pierdu. Potem prosiłam mamę, żeby mnie wypisała z tych zajęć bo ich poziom jest żenujący. Miałam za to całkiem porządnego wychowawcę, który starał się nam jakoś te informacje delikatnie przekazywać (co prawda z punktu widzenia katolicyzmu, ale nie było w tym jakiegoś fanatyzmu).

      W rezultacie końcowym moją wiedzę opieram na wychowaniu przez mamę, która po prostu pewnego dnia siadła ze mną wytłumaczyła mi skąd się biorą dzieci, że dziewczynki w pewnym momencie zaczynają miesiączkować. Potem jak zaczęłam chodzić na imprezy co chwilę przestrzegała mnie przed pigułką gwałtu. O AIDS chyba już więcej się w tym czasie mówiło ogólnie w telewizji, pisało w gazetach, bo jakoś tak temat nie jest mi obcy.

      Nie uważam, bym miała jakieś szczególne braki w tym temacie, by moje podejście było niedojrzałe. Ale należy pamiętać, że sporo w tym zasługi mojej mamy. Bo w szkole więcej się dowiedziałam o seksie od znajomych i niekoniecznie było to wychowawcze. Uważam, że szkoły powinny organizować także lekcje dla rodziców "Jak o tych sprawach rozmawiać z dzieckiem?", na każdym szczeblu edukacji dziecka. I że te lekcje powinny być obowiązkowe.

      A za miłe słowa na temat moich blogów dziękuję serdecznie :) Będzie mi bardzo miło jeśli sama mi podrzucisz od czasu do czasu jakieś materiały, bo wiem, że też masz sporą wiedzę w tym temacie :)

      OdpowiedzUsuń
    3. Ja akurat edukację seksualną wspominam w miarę dobrze z czasów gimnazjum (rzeczowa rozmowa, chociaż trochę za bardzo skupiona na antykoncepcji). W liceum było "śmiesznie" (miałam wrażenie, że prowadząca się nas boi).

      W każdym razie założenie, że rodzice w ogóle sensownie rozmawiają z dziećmi o seksie jest utopijne (pewnie w niektórych domach się to robi, ale to zdecydowana mniejszość).

      Podstawowy problem polega na tym, że rodzicom trudno jest przyjąć do wiadomości, że ich dzieci mogą być zainteresowane seksualnością, a nawet, o zgrozo, uprawiać seks (zresztą dzieci też nie postrzegają swoich rodziców jako istot seksualnych). Mogą rozmawiać o uczuciach, miłości itp., ale tu trzeba też przekazać konkretne informacje. Do tego potrzeba pewnego dystansu, dojrzałości i wiedzy. Najlepiej neutralnej strony trzeciej (nauczyciela/ki).

      Obawiam się, że rodzice nie przystaliby na propozycję Arc-en-terre :) Oczywiście wiedzą najlepiej, jak pan z artykułu. Poza tym, potrzeba nowej generacji nauczycieli, z wiedzą i zdrowym podejściem do tematu. Cieszę się chociaż, że nie próbują u nas forsować polityki wyłącznej abstynencji (trudno uwierzyć, że w Stanach dalej wykładają na to kasę).

      Na dobry początek "nowej edukacji seksualnej" proponuję, by puszczało się fragmenty "Kochaj się długo i zdrowo" z TOK FM :) I dzieciom, i rodzicom :)

      Chris Pureka: muszę posłuchać więcej; już przegrzebuję YouTube'a. Na razie wrażenia bardzo pozytywne - wydaje mi się bardziej liryczna niż Melissa i Ani. Dobra na jesienne wieczory (chociaż teraz to już chyba zimowe...)

      I Obama. Oj, zszokował mnie ten Nobel. I byłam zła. Powiem tak: baaardzo cieszyłam się, że wygrał wybory (chociaż do końca miałam nadzieję, że to Hilary będzie kandydatką demokratów).

      Byłam szczerze wzruszona, kiedy ogłoszono wyniki i nowym prezydentem USA okazał się czarnoskóry polityk (choć wolałabym, by była to pierwsza kobieta; pomijam delikatnie mówiąc "niesmak", po przejściu Prop. 8).

      Śledziłam zmagania o nominacje partyjne i właściwą kampanię dość dokładnie. Wyścig był fascynujący (zainteresowanie skutecznie wspomagała też moja obsesja na punkcie Rachel Maddow :)

      W każdym razie rok po wyborach nadal jestem na bieżąco jeśli chodzi o Stany. I muszę powiedzieć, że przyznanie Obamie Nobla jest co najmniej przedwczesne. Naprawdę nie załatwił jeszcze niczego w samych Stanach, nie mówiąc o świecie. Nie twierdzę, że kiedyś na Nobla nie zasłuży, ale ta decyzja pokazuje, że chyba jest jakiś problem z komitetem noblowskim (Nobel dla Gore'a sprzed 2 lat też nie był najszczęśliwszy). Poszli na łatwiznę, bali się drażnić mocarstwa i przyznać Nobla np. chińskim dysydentom. Bo czemu właściwie służy pokojowy Nobel? Może być uwieńczeniem wysiłku całego życia (np. Mandela) albo wiatrem w żagle, zwróceniem uwagi na czyjąś walkę o wartości (np. Wałęsa). A ten Nobel dla Obamy raczej drażni i w niczym mu nie pomoże.

      Oczywiście pogratulować, ale w pełni przekonana nie jestem.

      OdpowiedzUsuń
    4. Wczorajszy kataklizm pogodowy nie ominął i naszego domu - odcięło nas od sieci. Na całe 24 godziny. Straszne! :)

      Co do edukacji seksualnej - zgadzam się, że powinna objąć i osoby uczące o niej, i rodziców, i w końcu młodzież. Dla mnie ta cała szopka z nieobowiązkową obowiązkowością jest tak naprawdę jedynie probierzem gotowości do wprowadzenia takich zmian. Czyli jeszcze długa droga przed nami.

      Co do mnie - ja takowego przedmiotu nie miałam, uświadomiłam się ze świerszczyków starszego brata :)

      Chris Pureka - bardzo nastrojowa, bardzo liryczna, bardzo melancholijna. Do dostania na Melo :) Poleciła mi ją dziewczyna z managementu Melissy Ferrick (niestety już tam nie pracuje), z którą zapoznałyśmy się, gdy szukałam zdjęć Melissy do "Repliki". A ja jej podrzucam polskie wokalistki, bo dla niej dla odmiany bolączką jest to, że większość amerykańskich piosenkarek preferuje gitarowo-śpiewany styl :)

      OdpowiedzUsuń
    5. Nie ma to jak śnieg w październiku...
      Czarno widzę mój zbliżający się wyjazd w góry; a właściwie "biało". Chyba się nie pogrzeję na słoneczku :/

      To Melo naprawdę zaskakujące jest :)
      Tylko teraz muszę się zastanowić, którą płytę wybrać, bo na dwie na razie budżet za ciasny (tym bardziej, że jeszcze sporo Melissy do kupienia mam :)
      Którą polecasz na pierwszy ogień?

      I tak z ciekawości: kogo podrzuciłaś tej dziewczynie od Melissy? I czy jej się spodobało?
      Osobiście polskiej muzyki wiele ostatnio nie słucham (może poza Kasią Nosowską).

      Miło byłoby ponarzekać na nadmiar dziewczyn z nurtu śpiewająco-gitarowego u nas.

      OdpowiedzUsuń
    6. Podrzuciłam jej same skrytki - więcej nie napiszę :) A, i Kasię też - podobało jej się.

      Na początek polecam "Dryland". Ale obie płyty są podobne :)

      OdpowiedzUsuń
    7. To ja jak zwykle z innej beczki. Bo mi sie skojarzylo z poprzednia notka i wychodzeniem z szafy.
      Ostatnio w UK byla wielka afera z wychodzeniem z szafy w zwiazku z doscy popularnym programem X-factor (cos a la Idol - poszukiwanie muzycznego talentu). W obecnym etapie programu sa cztery grupy - chlopaki, dziewczyny, zespoly i powyzej 25. W kazdej grupie trzech przedstawicieli/lek. W jednej z nich (over 25) znalazl sie niejaki nauczyciel, ktory zajebiscie spiewa, hetero laski za nim sikaly po nogach a i nie jeden gej sie zeslinil. W ostatnim odcinku gosciu zaspiewal piosenke, ktora byla znana z tego, iz wykonywaly ja kobiety. Babka spiewa do faceta, ze nigdzie nie odchodzi bez niego, i ze chce czy nie on bedzie ja kochal. Poniewaz spiewal ja ow nauczyciel, slowa zmieniono lekko, zeby bylo na hetero, czyli spiewal, ze ona bedzie go kochac. Po wspaniale wykonanej meskiej wersji piosenki, jurorzy i jurorki oceniali wystep i komentowali jak to na nich przystalo. Jedna z jurorek (Dani Minogue) powiedziala - 'jesli doniesienia z gazet sa prawdziwe, to nie trzeba bylo zmieniac plci osoby do ktorej sie zwracasz w piosence'... znaczy sie, ze gosciu rownie dobrze mogl spiewac do faceta. Po tym nastapila jedna wielka jazda w UK. Wiekszosc ludzi byla oburzona, iz takim oto sposobem D.Minogue wyaltowala jedenego z uczestnikow konkursu. Oczywiscie ci zaciecie czytajacy kolorowe magazyny wiedzieli, iz ow nauczyciel okazl sie byc biseksualny... Jak sie dalej sprawa potoczyla - gosciu nie mial nic przeciwko i nie mial problemow z tym publicznym wyjsciem z szafy (program na zywo w sobote przy parumilionowej ogladalnosci).
      http://www.youtube.com/watch?v=4IOyPX-P57Q

      OdpowiedzUsuń
    8. A wiesz, Ewo, że Selma Lagerlof sprzątnęła Nobla naszej Elizie Orzeszkowej?
      W efekcie Szwedka była pierwszą kobietą (w tym też lesbijką), która otrzymała literackiego Nobla.

      Pozdrawiam z Gdańska, Kaja

      OdpowiedzUsuń