• Nie zarost czyni drag kinga

    Skończyło się spotkanie, na którym mniej więcej uzyskałyśmy odpowiedź na pytanie, po co nam "Furia" (więcej o spotkaniu w poprzednim poście), i powstał dylemat "iść już do domu czy zostać". Ja byłam za opcją "dom, ale jeżeli chcesz zostać, kochanie, to zostaniemy". Ewa była za opcją "zostać, ale jak zechcesz, słonko, to pójdziemy do domu". I pewnie dalej byśmy sobie tak stały w CDQ, gdyby nie to, że jedna z redaktorek "Furii" powiedziała: "Jak to idziecie, przecież ja będę występować. Zimny Łokieć to ja!". Redaktorka urodziwa, a my na niewieście wdzięki niezbyt odporne, zostałyśmy.

    Występy miały się zacząć o 22.00. Nauczone doświadczeniem, odczekałyśmy 15 minut. Nadal nic. O 22.20 postawiono jeden mikrofon. Chwilę potem zaczął się pierwszy występ. Dlaczego tak szczegółowo piszę o czasie? Ano bo mnie złości, kiedy przesuwa się godzinę występu. Ale o tym kiedy indziej.

    Niestety w tym oczekiwaniu na start występów zasiedziałyśmy się na górze (CDQ ma dwie sale, górną - bardziej barową - i dolną - bardziej taneczną), więc nie obejrzałyśmy pierwszego występu naszej idolki/idola w całości. Ale to, co zobaczyłyśmy z tylnych rzędów, spodobało nam się, ale także zaskoczyło. Zimny Łokieć był facetem gładko ogolonym, o długich piórach. Ubrany w spodnie dresowe, podkoszulek, bluzę zawiązaną na ramionach, całości dopełniała bejsbolówka, oczywiście założona daszkiem na bok. Warte odnotowania jest to, że w kroku Łokcia (fajnie brzmi:)) nic się nie rzucało w oczy. A myśmy widziały przed sobą faceta. Urodziwa twarz kobieca stała się urodziwą twarzą męską.


    Zimny Łokieć - odpoczynek między występami. Fot. qbs
     
    Ja jestem maczo! Fot. qbs 

    W trakcie obowiązkowej przerwy, której na występie drag kingów zabraknąć nie może, zaczęłyśmy się zastanawiać, na czym polega ten fenomen i dlaczego postać Zimnego Łokcia wzbudziła nasz, i nie tylko nasz, entuzjazm, co dało się zauważyć po reakcji publiczności, która ochoczo podchwyciła nasz okrzyk wywołujący Łokcia na scenę. Ano chyba na tym, że Anna Zawadzka (nie mylić z Anką Zet:)) nie potrzebowała ani grama sztucznego zarostu, ani pół skarpetki, nic, aby z uroczej kobiety zmienić się w uroczego zimnego kolesia. Szokujące prawda? Wszystkie te "atrybuty" okazały się niepotrzebne. W czym tkwi zagadka? Nam się wydaje, że w mimice i w gestach. W gestach oszczędnych, ale jednakowoż niezwykle męskich. Oraz w "odśpiewaniu" prezentowanego utworu "pełnym głosem", a nie mruczeniu pod nosem.

    Kolejną niespodzianką był dla mnie drag king Marian. Mężczyzna liryczny, romantyczny, podejrzewam, że również pantoflarz. I żaden tam macho, ot, sympatyczny pan z lekką nadwagą. Co ciekawe, utwór, który prezentował, był starym polskim przebojem z repertuaru Szczepanika pod jakże znamiennym tytułem "Nigdy więcej", żaden rap, hip hop czy inne tam. A kobiety szalały. Ale on, choć wzrokiem ślizgał się tu i ówdzie, pozostał wierny dopingującej go spod sceny wybrance swego serca, to ją uszczęśliwiając trzymanym w dłoni goździkiem. Nowość na naszej scenie?

    Komu da kwiatek? Fot. qbs

    Nie zawiódł mnie również Morfi. Chociaż po pierwszej części występu myślałam, że jedyną nowością będzie fakt, że zamiast foczki wyciąganej ze spodni pod koniec utworu Depeche Mode, nasz narkotyczek wyciągnął tym razem lewka. Pomyliłam się, przyznaję bez bólu. Widok Morfiego w trykotach, w pięknej koszuli z żabotem i z boa na szyi, którego Iza F. by się nie powstydziła, powalił mnie na kolana. Zaangażowanie, z jakim prosił obecne panie, "śpiewając" "zaopiekuj się mną", nie da się z niczym porównać. Nie po raz pierwszy ten drag king zmusza mnie do pochylenia czoła w geście szacunku dla jej pomysłowości, opracowania postaci i oryginalności, a także poczuciu humoru.

    Zaopiekuj się mną! Fot. qbs

    Chłopaki dziękują publiczności. Fot. qbs

    Podsumowując, nie żałuję, że zostałam. Wieczór był niezwykle pouczający, a poza tym po raz pierwszy w życiu w 10 sekund stałam się drag kingiem i nawet dostałam brawa:)
  • Czytaj także

    4 komentarze:

    1. a ja, piiii%$#@$%&*, przespałam godzinę rozpoczęcia imprezy :(. i teraz żałuję podwójnie - i spotkania o Furii i występów :(

      OdpowiedzUsuń
    2. Uschi: a zgadnij kto był motorem, no motorkiem naszego pojawienia się na tej imprezie? Kto się pytał czy idziemy? Ech:)

      OdpowiedzUsuń
    3. Recenzja wymiata!
      Mjut!

      m@B ( z klubukibica)

      OdpowiedzUsuń
    4. Uschi, skoro godzinkę przegapiłaś, to mogłaś to wykorzystać i zrobić entree a la hollywood. Wiadomo, że spóźnianie się jest w modzie, co pokazały gwiazdy polskiego dragu. To żadna wymówka. Powiedz lepiej, że za zimno było :)
      Anonimowy z premedytacją

      OdpowiedzUsuń