A skoro już przy wiedźmach jesteśmy, i to takich, których imię zaczyna się na "M", chciałabym zachęcić was do zapoznania się historią pięknej, niezależnej i dumnej Morgiany, zwanej też Morgan Le Fay, Morgaine bądź Morgain. W wielu wersjach historii arturiańskiej to właśnie ona była tą złą, wstrętną wiedźmą spiskującą i knującą przeciwko szlachetnym rycerzom króla Artura i oczywiście samemu cnotliwemu i prawemu królowi, a przy okazji nieźle dającą popalić równie zacnemu jak rycerze i król czarnoksiężnikowi Merlinowi.
Marion Zimmer Bradley w swojej niesamowitej książce "Mgły Avalonu", zaliczanej już do kanonu literatury fantasy na równi z tolkienowską trylogią, oddaje głos samej zainteresowanej. Morgiana opowiada swoją historię w przejmujący, ale i samokrytyczny sposób. Dostrzega swoje błędy i nie szuka usprawiedliwień. A droga bohaterki nie jest usiana bynajmniej różami. Przede wszystkim los wyznaczył jej niewykonalne zadanie walki z wszechogarniającą Brytanię chrystianizacją (ogniem i mieczem). Ma to uczynić jako następczyni Vivian, Pani Jeziora.
Morgiana, wyrwana jako dziecko z rodzinnego domu, zostaje wychowywana na tajemniczej wyspie Avalon. Po latach jednak buntuje się i ucieka z wyspy. Życie jej jednak nie rozpieszczana. Porzuci ją jej pierwszy ukochany mężczyzna, nie kto inny jak słynny Artur, noszący też imię Gwydion, kiedy po upojnej nocy w święto Beltaine i paru innych dowie się, że jest jej bratem. Zostawi, wiedząc, że jest ona z nim w ciąży. Morgiana nie będzie mogła wychować samodzielnie ich syna. W efekcie różnych sztuczek i zabiegów przejmie go na wychowanie Morgause - jej młodsza przyrodnia siostra. Morgiana straci również swoją młodzieńczą miłość - osobnika zwanego sir Lancelotem - na rzecz pustogłowej, bogobojnej i jakże kobiecej (w stylu "ach" i "och") i pięknej Ginewry, jak wszystkim wiadomo późniejszej żony króla Artura i kochanki już tu wymienionego cnotliwego rycerzyka. Morgianę spotka też wiele innych przygód, a krótkie chwile szczęścia okupi cierpieniem.
Oto jest moja prawda: opowiadam ją wam ja, Morgiana,
którą w późniejszych czasach zwano Morgan le Fay.
którą w późniejszych czasach zwano Morgan le Fay.
Książka ma ponad 1000 stron, ale uwierzcie mi, że jak już zaczniecie ją czytać, nie będziecie mogli przestać. Może o tym zaświadczyć założycielka tego bloga, która podchodziła do tej lektury jak pies do jeża. Kiedy jednak wzięła ją w swoje ręce, widziałam ją z nią wszędzie.
PS. Do znajomych czytających, kto u diabła ma nasze "Mgły Avalonu"?! Przyznać się i oddać! Uprzejmie proszę!
Jestem ciekawa, jak patrzysz na kontynuacje cyklu, szczególnie te po śmierci Zimmer Bradley. Ja wymiękłam po "Pani Avalonu", ale to jednak nie do końca moja bajka, ot co. Z jednej strony słuszna rewindykacja i reclaiming ("od zawsze" byłam przekonana, że to Nimue ma rację XD), z drugiej, anachronizm gorszy, niż u Renault.
OdpowiedzUsuńPaulina: przejrzałam, nie zdzierżyłam, odłożyłam. Po "Mgłach" wszystko wydawało się już nie takie.
OdpowiedzUsuńTo jak z dalszymi częściami "Wiedźmina", ale o tym inną razą:)
Wg mnie Sapkowski sprawdzał się w opowiadaniach, ze stylizacją a la Sienkiewicz i tak dalej. Gdy sięgał - w ostatnich częściach cyklu - ku "wysokim" rejestrom, także po imaginarium arturiańskie, był już nie do zniesienia. Hm, czy jest jakiś cykl, który się nie psuje?
OdpowiedzUsuńPaula: zajrzałam na półkę, sprawdziłam i zauważyłam, że nie tylko jest, ale i są:) Ale to już pomysł na kolejny wpis:) Dziękuję:)
OdpowiedzUsuńCzy można prosić o zdradzenie? umieram z ciekawości, czy kojarzę! Moją ulubioną opowieścią o czarownicy są - chyba będę dość oryginalna - "Dziurdziowie" Orzeszkowej. XD
OdpowiedzUsuńPaula: Duncan, Hobb, Eddings:)
OdpowiedzUsuńA widziały Panie ekranizację o tym samym tytule? Nie wiem na ile jest wierna, bo nie czytałam książki, ale film jest moim zdaniem dobry. A główną rolę gra piękna Julianna Margulies.
OdpowiedzUsuńJulianna zaiste piękna (nawet bardzo i obie z Gosią do niej wzdychamy), ale film niestety nawet w połowie nie oddaje klimatu i rewolucyjności książki Bradley. Po jej przeczytaniu traci bardzo wiele, choć to i tak chyba najciekawsza filmowa wersja legendy arturiańskiej.
OdpowiedzUsuń