• Dziwne sondaże, związki i strategia działań emancypacyjnych

    Kolejny portal włączył się do przedwyborczej debaty - tym razem jest to Inna Strona. W głosowaniu użytkowników zdecydowanie wygrywa Grzegorz Napieralski (ponad 67 procent głosów). Zupełnie inne są wyniki ankiety na Homikach - tam Napieralski idzie łeb w łeb z Kaczyńskim (po 30 procent). Ale jako że można w niej głosować wielokrotnie i nie pierwszy raz w historii homikowych sondaży liczba głosów na raczej niepopularną w naszej społeczności opcję zaliczyła gwałtowny skok (podobnie było w przypadku głosowania na ideał medialnej lesbijki, które nie wiedzieć kiedy wygrała silikonowa barbie), w tak wysokie poparcie naszej społeczności dla pana od ZOMO jakoś mi się wierzyć nie chce. Co ciekawe, w obu badaniach poparcie dla Komorowskiego jest niemal identyczne - między 15 a 16 procent. Na Kobiety Kobietom dla odmiany wiele ciepłych słów pada pod adresem Bogusława Ziętka, który jako jedyny z kandydatów opowiada się za prawem osób nieheteroseksualnych zarówno do zawierania małżeństw, jak i adopcji dzieci. Co jest zresztą standardem w Polskiej Partii Pracy, podobnie jak to, że cieszy się ona poparciem w granicach błędu statystycznego.

    Europejska komisja ds. petycji rozpatrzyła skargę KPH na urzędy stanu cywilnego, które odmawiają osobom nieheteroseksualnym wydawania zaświadczeń, że są w stanie wolnym, i tym samym uniemożliwiają im zawarcie związku jednopłciowego w krajach, gdzie jest taka możliwość. Komisja stwierdziła, że Bruksela nie może ingerować w prawo rodzinne krajów członkowskich Unii Europejskiej. Nie zamknęła jednak sprawy i przekazała ją do zbadania przez komisję ds. wolności obywatelskich. Chce sprawdzić, czy urzędnicy nie mogą wydawać takich zaświadczeń bez pytania o to, z kim dana osoba chce zawrzeć związek. Ja dla odmiany zastanawiam się, jak owo nieingerowanie w prawo rodzinne ma się do uniemożliwiania realizacji prawa do zawarcia małżeństwa tam, gdzie jest to możliwe. No ale pewnie dzielę włos na czworo, a poza tym, cóż, nieszczególnie się na tym znam. Przy okazji przypomniał mi się zarzucony kilka lat temu pomysł, aby zrobić małą prowokację i namówić osobę mającą polskie obywatelstwo, a przy okazji będącą w zalegalizowanym (w którymkolwiek kraju) związku jednopłciowym, aby poślubiła w Polsce (która takich zawartych za granicą związków nie uznaje) osobę płci przeciwnej (czyli według prawa kraju, a którym zawarła związek jednopłciowy, popełniła bigamię). I następnie podać ją do sądu (za granicą), a sprawę nagłośnić, bo przecież to nasze nieuznawanie związków zawartych za granicą umożliwia taką sytuację. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że w Polsce nie ma precedensów i nawet wyrok obwiniający polskie prawodawstwo raczej niewiele by zmienił. Ale może byłby to mały krok na drodze do uregulowania kwestii ważności zagranicznych małżeństw jednopłciowych również u nas (szczególnie gdy sprawa trafiłaby na przykład do Strasburga). Ot, takie pseudoprawnicze science fiction. A może nie do końca?

    Kolejny ważny tekst na Homikach - dr Piotr Oczko pisze strategii ruchu na rzecz naszych praw. Pod pierwszymi dwoma punktami (cele i grupa docelowa) mogłabym się podpisać obiema rękami, pod trzecim (język) jedną, bo uważam, że jak najbardziej mamy prawo żądać związków partnerskich, choćby dla własnego dobrego samopoczucia, dalej jest różnie. Autor postuluje między innym ograniczenie podmiotu mówiącego w imieniu wszystkich literek najdłuższego skrótowca na świecie do lesbijek i gejów (tak jakby komunikaty innych literek gdziekolwiek szerzej się przebijały). O osobach transgenderowych i biseksualnych pisze:

    Pozostaje też faktem, że lesbijki i gejów łączy na emancypacyjnym polu wspólny interes i cel, który niekoniecznie dzielą oni na przykład z ludźmi transpłciowymi (chcącymi najczęściej dostosować się do heteroseksualnych wzorców społecznych) (...). Podobnie nie po drodze jest zwykle lesbijkom i gejom z ludźmi biseksualnymi, którzy w naszym kraju wcale nie chcą dołączać do społeczności „LGBTQIA” (choć mają w niej zarezerwowaną literę B), są mocno zakotwiczeni w heteroseksualnym świecie i zwykle określają się z niejakim poczuciem wyższości jako ci „spoza środowiska” (poza chwalebnym i pionierskim przypadkiem wielbionej przeze mnie Oli Sowy, ale jedna Sowa wiosny niestety nie czyni…).

    Pomijając wręcz bolesną stereotypowość zacytowanych poglądów, mam wrażenie, że Piotr Oczko nie zauważa, że, poza walką o konkretne zmiany w prawodawstwie, idzie o coś więcej - walkę z wykluczeniem i dyskryminacją, o równość po prostu. I że mechanizm wykluczenia jest ten sam, niezależnie od tego, o której literce mówimy (i nie tylko o literce, bo są przecież grupy dyskryminowane nie ze względu na orientację, ale też płeć, rasę, klasę, wyznanie itd. itp.). Rozumiem postulat jasności przekazu, z drugiej strony wykluczając inne grupy, pozbawiamy się tak naprawdę ogromnej rzeszy sojuszników, którym chodzi o to samo co nam - wspomnianą równość. A moim zdaniem grupy wykluczane powinny trzymać się razem (o ile nie ma między nimi znaczących różnic światopoglądowych). Pamiętam ciekawą sytuację z I Kongresu Kobiet. Otóż na panel dyskusyjny poświęcony mniejszościom zaproszono zarówno osoby dyskryminowane ze względu na orientację, jak i narodowość czy pochodzenie etniczne. I jedna z zaproszonych, Czeczenka, powiedziała coś takiego: "Kiedy zobaczyłam, w jakiej grupie zostałam umieszczona, to początkowo chciałam zrezygnować. A potem pomyślałam sobie, że te lesbijki mają podobnie jak ja - ich prawa też są łamane. Tak więc właśnie wśród takich ludzi jest miejsce dla mnie".


    Wracając do tekstu na Homikach, dalej jest o starych dobrych problemach z queerem. I tu też częściowo mogę zgodzić się z autorem (gdy pisze queer jako masce), jednak brakuje jakiegokolwiek słowa o politycznym i edukacyjnym (choć o pracy u podstaw jest sporo) wymiarze queerowania (pisałam o tym choćby tu). Dodatkowo boli mnie, że tekst pisany z perspektywy "my" (z racji podkreślania - słusznego - roli społeczności) znowuż wskazuje jakichś "onych", którzy "my" nie są.

    Niezależnie od wszystkiego, to bardzo ważny głos. I mądry, bo rzeczywiście brak strategicznego myślenia jest naszą ogromną bolączką i każdy konkretny pomysł w tej kwestii jest na wagę złota. Ale jak zawsze w przypadku mądrych tekstów, pomysłów czy dyskusji muszę dołożyć łyżkę dziegciu. Choć może część nieistniejącej społeczności się z tym tekstem zapozna, a nawet go skomentuje, to i tak nie sądzę, by przebił się on tam, gdzie trzeba, czyli do naszych organizacji. Bo postulowane w nim konsekwentne i spójne działanie to najtrudniejsza rzecz na świecie.
  • Czytaj także

    Brak komentarzy:

    Prześlij komentarz