• LGBT-eka po polsku

    "Złodziejka" obejrzana, recenzja do najnowszej "Repliki" gotowa. Tak, nie pomyliłam się - "Złodziejka", ekranizacja powieści Sary Waters, ten brytyjski miniserial z 2005 roku. Właśnie wyszedł w Polsce na DVD i można go sobie zupełnie komfortowo obejrzeć, w wersji z napisami lub cokolwiek adekwatnym do filmu lektorem. Jest więc i powód, by o nim znowu napisać - bo już nie zakładam, że przecież KAŻDA lesbijka go widziała. A nie zakładam, bo wciąż mam w pamięci historię sprzed kilku miesięcy, kiedy to zaproponowano mi napisanie recenzji filmu "Gia" (z tej samej okazji - oficjalne polskie DVD). Odmówiłam, posiłkując się argumentem o KAŻDEJ lesbijce (oraz o tym, że tego filmu po prostu nie lubię i drugi raz oglądać nie chcę). Kilka tygodni później nasza młodziutka webmasterka przyznała, że ona nie widziała. A jednak myślę stereotypowo:) W każdym razie - "Złodziejkę" ogląda się nadal dobrze, a Sary Waters, która podobno gra tam jakąś małą rólkę (uliczna kwiaciarka numer cztery?) jak zwykle nie udało mi się wypatrzyć.

    Przy okazji - czy ktoś jeszcze pamięta projekt "Rainbow Collection" z 2007 roku, w ramach którego miały być wydawane najbardziej znane filmy o tematyce LGBT, w większości niedostępne w Polsce? O ile dobrze kojarzę, ukazał się jeden, hm, średnio znany - "Loving Annabelle" (bodaj w grudniu prawie dwa lata temu) i koniec. Czyżby nie spełnił oczekiwań biznesowych twórców kolekcji? No, to by mnie akurat nie zdziwiło. Ale ja generalnie jakoś słabo wierzę w sukces na polskim rynku i wartościowszych pozycji, bo co z tego, że w końcu nie trzeba walczyć z niedopasowanymi napisami, jak i tak polska premiera pięć, dziesięć lat po prawdziwej premierze to już słabe wydarzenie. Nawet jeżeli jakimś cudem wszyscy zainteresowani filmem zrezygnowaliby ze ściągania go z sieci (teraz w jeszcze lepszej wersji, bo "zaadaptowanej" z polskiego DVD) i ruszyli (lub kliknęli) do sklepów po płytkę.

    Skoro już przy sieci i jej zasobach jesteśmy, znowu zrobiło głośno wokół projektu Google Book Search. Dla przypomnienia - Google zamierza zeskanować i wrzucić do sieci wszystkie książki niedostępne w sprzedaży komercyjnej oraz te, które są jeszcze dostępne, a których wydawcy i właściciele praw autorskich wyrazili na to zgodę. Skanowanie rozpoczęło cztery lata temu, nie pytając nikogo o zgodę, co zaowocowało pozwem ze strony amerykańskich wydawców. Skończyło się ugodą, w której efekcie wydawcy zyskali spore pieniądze, udział w zyskach z przedsięwzięcia oraz konieczność uzyskania ich zgody przez Google'a na cyfryzację książek objętych prawami autorskimi. Kłopot polega na tym, że jeżeli ktoś nie chciał być objęty ugodą, miał czas do poniedziałku, by wypełnić formularz w sieci, a ci, którzy tego nie zrobili, zostali nią objęci automatycznie. Sprawa jest w toku, jak się skończy - zobaczymy.

    Nie wchodząc w dyskusję wokół całego projektu, samo narzędzie lubię i polecam (na wypadek, gdyby się okazało, że nie KAŻDA użytkowniczka internetu je zna). Pozwala obejrzeć okładkę, przeczytać spis treści, przeszukać książkę pod kątem interesujących nas haseł, przeczytać fragmenty, a nawet całość, jak również na przykład sprawdzić, w jakich pozycjach występują interesujące nas hasła, postacie czy wydarzenia. Niestety póki co obejmuje głównie literaturę anglojęzyczną.
  • Czytaj także

    8 komentarzy:

    1. A no właśnie... mało, mało po polsku "branżowych" filmów. Co prawda można z internetu ściągnąć z napisami, ale jakość często pozostawia wiele do życzenia :)
      Dlatego marzy mi się miejsce w Polsce, gdzie chociaż będzie można kupić filmy w oryginalnym języku.

      Co do tęczowej kolekcji - pomysł wydawał się fajny, ale faktycznie ni widu ni słychu następnych filmów... A Loving Anabelle, choć osobiście lubię, to nie jest to szczyt możliwości lesbijskiego kina...

      W kwestii Google Book Search się nie wypowiadam. Skrzywienie zawodowe - napisałabym zbyt wiele ;)

      OdpowiedzUsuń
    2. Ja się dla odmiany nie wypowiem w kwestii "Loving Annabelle" :)

      OdpowiedzUsuń
    3. Tożto się wytłumaczyć muszę, wszak wywołana do tablicy zostałam.
      Jak doskonale wiesz, matką mego coming outu środowiskowego jesteś - co zawsze z miłym uśmiechem wspominam. Efetkem tego było zaangażowanie się w Replikę jako webmasterka. Jak wiemy proces odkrywania (i docierania) tożsamości długi jest i trudny. Tak się złożyło, że dyskusja o Gii pojawił się w sierpniu (rok temu), gdy moja świadomość siebie jako lesbijki (nie jako osoby o określonej orientacji, a osoby należącej do pewnej grupy) była, lekko rzecz ujmując, znikoma.
      Od tego czasu oczywiście nadrobiłam tą lukę, co więcej, DVD stoi na półce i przypomina mi, że ustawiczny rozwój na płaszczyźnie kulturowej jest jak najbardziej wskazany :p

      PS Złodziejkę widziałam :) a tęczowej kolekcji Annabelle w tej chwili kurzy u Dżuls

      OdpowiedzUsuń
    4. Ale ja nie uważam, że każda lesbijka powinna "Gię" znać i oglądać. Zresztą przytoczyłam tę anegdotę po to, aby pokazać moje ograniczenia, a nie po to, by dowieść Twojej ignorancji - bo nieznajomość "Gii" czy innego "Higharta" z nikogo ignoranta nie czyni, za to twierdzenie, że "każdy coś powinien" już trochę tak :)

      OdpowiedzUsuń
    5. A co do "Złodziejki", to ja przyznam, że nie widziałam, a jeśli kiedykolwiek obejrzę, to tylko ze względu na Sally Hawkins - ekranizacja "Muskając aksamit" mnie odrzuciła (przestałam oglądać po połowie), sztywniactwem, przeciętnym aktorstwem, brakiem JAKIEJKOLWIEK koncepcji na adaptację (poza "robimy ruchome ilustracje do powieści"). Dziewczę grające Nancy straszyło mnie jeszcze przez jakiś czas:). "Złodziejka" ma lepszą obsadę, generalnie to cieszę się, że miniserial o tej tematyce ukazał się w Polsce itd., ale znowu... no cóż, myślałam, że tradycja obsadzania 30-latek w rolach 17-latek już przeminęła, tym bardziej, że akurat Brytyjczycy mogą się pochwalić gronem wspaniałych młodych aktorów:). Na ogół próbuję się odciąć od pierwowzoru literackiego, oglądając ekranizację, jednak jestem teraz na tyle rozkochana w "Złodziejce", na tyle przywiązana do bohaterek, że po prostu - nie chcę sobie szarpać nerwów;). No i jeszcze jedna sprawa: książka jako taka ma WIELKI potencjał i po nieprzyjemnych doświadczeniach z "Muskając aksamit" przewiduję, że konwencja przyjęta przez BBC niekoniecznie może okazać się dla mnie bezbolesna. To tyle jeśli chodzi o "każda lesbijka widziała":). Moniko, ty już masz na półce? :)

      OdpowiedzUsuń
    6. Filmowa "Złodziejka" jest wierną (no prawie, ale to drobiazgi) ekranizacją powieści, ale jeżeli nie przepadasz za produkcjami BBC (ja wręcz przeciwnie:)), to rzeczywiście nie do końca może Ci podejść. Co do obsady - dla mnie wręcz doskonałe jest tam przede wszystkim starsze pokolenie - Imelda Staunton jako Pani Sucksby i Charles Dance jako wuj Maud.

      OdpowiedzUsuń
    7. no właśnie... no cóż, szkoda. mogę sobie jedynie fantazjować, jak by "złodziejkę" przenieśli na ekran james ivory lub stephen frears:)

      OdpowiedzUsuń
    8. Próbowałam dzisiaj kontynuować moją przygodę ze Złodziejką na jutubie, ale odpadłam po pierwszych dwóch klipach. Chyba nie da rady. Wydaje mi się jeszcze bardziej drętwe toto niż za pierwszym razem, kiedy tylko przewijałam:).

      OdpowiedzUsuń