Ale nie o telewizji będzie dziś, a o muzyce politycznej. Dla mnie muzyka musi być jakaś, i w tym "jakaś" jak najbardziej mieszczą się kwestie społeczne. To chyba taka skaza z dzieciństwa, bo polityki w naszym domu było zawsze sporo, a więc było i miejsce na zaangażowanych wykonawców, jak choćby Kaczmarski. W naszej płytotece był też i ówczesny pieszczoch systemu (tak!) Rosiewicz, którego, co przyznaję z niejakim wstydem, jako dziecko nawet lubiłam. Nie mam pojęcia, jaka byłaby reakcja jury, gdyby Wolwowicz sięgnął po nadal zaangażowany, a za to mniej przaśny repertuar, a przy okazji włożył w swoje wykonanie mniej zadęcia, a więcej serca. Może i taka sama, wszak owo jury do najmądrzejszych nie należy. Mnie tak naprawdę w tej historii uderzyło co innego - że współczesna polska muzyka polityczna kojarzy się głównie z chóralnymi zaśpiewami z Krakowskiego Przedmieścia. I w tym kontekście doskonale rozumiem stwierdzenie, które padło w jednym z komentarzy pod moim postem o rankingu SheWired, że muzyka powinna być wolna od polityki. No bo skoro polityczność ma być równoznaczna z kiczem, to ja również za nią dziękuję. Nie żebym miała coś przeciw gromadnemu wyrażaniu uczuć (jakichkolwiek) za pośrednictwem muzyki. Chodzi mi wyłącznie o jej jakość. Kurczę, przecież naprawdę mamy pod tym względem porządną historię. Co się więc stało po drodze, że bohaterem staje się chłopak, który wziął z tej historii to, co najgorsze (lepiej uściślę: muzycznie najgorsze)?
W internecie jest mnóstwo zestawień najlepszych piosenek politycznych. Niestety zazwyczaj niepolskich, choć jedno polskie też udało mi się znaleźć - królują w nim stare rzeczy Brygady Kryzys, Kultu, Kazika, Dezertera, Piersi, a z współcześniejszych piosenek pojawia się właściwie jedynie "Jest super" T.Love i kilka rzeczy Maleńczuka i Waglewskiego. Poza tym polityką artyści, o których cokolwiek słychać, zajmują się najwyraźniej jedynie okazjonalnie (np. nagrywając album na rocznicę powstania warszawskiego). Nie mam pojęcia, jaka jest w tej chwili kondycja jedynego naprawdę mocno społecznego nurtu, który zyskał popularność w ostatnich latach, czyli hip-hopu (oczywiście wiem, jak wygląda jego mainstreamowa, spauperyzowana odmiana, pytanie, czy zeżarła już swoich twórców, czy też ci jeszcze dychają). Ze współczesnych bardów znam właściwie jedynie Martina Lechowicza, a to tylko dlatego, że najpierw poznałam go prywatnie. Kojarzę też jakieś zaangażowane zespoły z czasów, kiedy UFA jeszcze miała siedzibę i czasami organizowała koncerty. I właściwie tyle. Jasne, że skoro tak naprawdę nie mamy społeczeństwa obywatelskiego, to nie ma co się spodziewać, że niezadowolone z rzeczywistości grupy dorobią się swoich bardów czy bardek, którzy wyśpiewają ich uczucia, no ale efekt jest taki, że najbardziej słyszalnym głosem jednej z takich społeczności nagle staje się właśnie taki Wolwowicz śpiewający Rosiewicza.
Tak więc w ramach kontry (i w końcu dochodzę do właściwego powodu, dla którego powstaje ten tekst) dziś u mnie kilka naprawdę mocnych, politycznych, a zarazem po prostu dobrych rzeczy. Czyli mały wyimek z tego, co znalazłam (i czego nie znalazłam) w zagranicznych zestawieniach politycznych kawałków.
Na początek absolutna klasyka, czyli Billie Holliday. Mamy Stany Zjednoczone, lata 30. ubiegłego wieku. I Abla Meropoola, nauczyciela z Bronxu, który, prawdopodobnie pod wpływem fotografii Lawrence'a Beitlera przedstawiającej dwóch zlinczowanych w Indianie Afroamerykanów, pisze wiersz, opublikowany później przez magazyn "The New York Teacher". I tak powstaje jeden z najsłynniejszych protest songów wszech czasów ("Time" określił go jako najważniejszą piosenkę XX wieku), wymierzony w rasizm "Strange Fruit".
Trudno sobie wyobrazić jakiekolwiek polityczne zestawienie bez Boba Dylana. Choć najczęściej w tym kontekście przywołuje się "The Times they are a-Changin'", mnie najbardziej urzeka "Hurricane", inspirowane biografią Rubina "Hurricane" Cartera, czarnoskórego boksera skazanego w 1967 roku na dożywocie. Carter został oskarżony o potrójne morderstwo w restauracji New Jersey. Proces opierał się na poszlakach i zeznaniach kryminalisty oraz dwojga ludzi, którzy widzieli dwóch Afroamerykanów wchodzących do baru. Skazanie Cartera została uznana za przejaw rasizmu i za zemstę za jego walkę o prawa Afroamerykanów. Nagrany w 1976 protest song Dylana przyczynił się do nagłośnienia sprawy boksera, a w efekcie do jego uniewinnienia w 1985 roku.
Jak polityka i Ameryka, to oczywiście nie tylko rasizm, ale i wojna. Największy antywojenny ruch społeczny to rzecz jasna ruch hippisowski, który, jak chyba żaden inny, ma na koncie tysiące albumów, które w sporej części są nie tylko mądre, ale i znakomite muzycznie. Wystarczy zresztą spojrzeć, jakie piosenki padają współcześnie ofiarami wielbicielek i wielbicieli psucia idiotycznymi beatami tego, co dobre, czyli "autorów" coverów. Odpuszczę sobie tutaj "przypominanie" Lennona czy The Doors, bo ich chyba nadal nikomu przypominać nie trzeba. Zamiast tego coś, co też prawdopodobnie dobrze znacie, bo występuje w ścieżkach dźwiękowych z niezliczonych filmów (i to nie tylko antywojennych), czyli "For What It's Worth" grupy Buffalo Springfield. Antywojenny, ale też chyba uniwersalny hymn każdego młodego pokolenia buntowników. Klipu z chłopcami z grupy nie będzie, bo strasznie zabawni byli, będzie za to Wietnam.
Z rzeczy ciut współcześniejszych - kojarzycie wesołą piosenkę o 99 czerwonych (jak chce wersja angielska) balonikach, czyli (jak chce oryginalna wersja niemiecka) "99 Luftballons" Neny? To chyba największy fenomen w stawce - prosty tekst, w którym wypuszczone dla zabawy w niebo napełnione helem balony ukazują się na radarach i zostają uznane przez ZSRR i USA za atak nuklearny, i chwytliwy refren złożyły się na jedyny wielki hit niemieckiej wokalistki i jeden z bardziej znanych protest songów. Ja wolę oryginały, więc będzie po niemiecku.
11.09.01. Początek wojny w Iraku i początek końca Busha. O 11 września i wojnie w Iraku pisał i śpiewał prawie każdy, kto w Ameryce pisać i śpiewać potrafi (albo myśli, że potrafi). U mnie kawałek chyba mniej oczywisty, bo pochodzący z nagranego w 2008 "Detours" Sheryl Crow "God Bless This Mess". To taka mała, słodka piosenka folkowa o poważnych sprawach - traumie wojennej i prezydencie, który poprowadził naród na wojnę opartą na kłamstwach.
I w końcu coś z nurtu feministycznego. Do muzyki określanej jak głos feminizmu prawdopodobnie jeszcze będę tu nie raz wracać, więc póki co odpuszczę sobie jej historię i udowadnianie, że to dobra rzecz (i że nie ma nic wspólnego z skądinąd chwytliwym "Bitch" Meredith Brooks czy nie wiedzieć czemu uznawanym za feministyczne "You Oughta Know" Alanis Morissette). A dziś tylko "Amandement" Ani (niespodzianka!), która znajdzie się na jej nowej płycie, na którą czekam już od jakiegoś czasu (i stanowczo zbyt długo). Jedna z najmocniejszych rzeczy, które kiedykolwiek słyszałam, z wieloma słowami, które ponoć niełatwo się śpiewa - jak aborcja, prawa kobiet, nietolerancja, związki partnerskie.
Jak się to wszystko ma do tego, od czego zaczął się ten tekst, czyli nowego facebookowego bohatera? Ano ma, i to bardzo. Bo nawet w kontekście tych kilku wykonawców widać, że tak naprawdę żaden z Wolwowicza kontestator. Lub też, nawet jeżeli ma na niego zadatki, to już nim nie będzie, bo kontestacja nie domaga się przeprosin i nie czuje się urażona, po prostu wali swoimi racjami między oczy i generalnie ma gdzieś krytykę. Swojego czasu obraził się na rzeczywistość Rosiewicz, teraz mamy kolejne tysiące obrażonych. Tyle że ruchy społeczne nie powstają na obrażalstwie, a na wierze w swoje ideały, umiejętności ich pokazania i przekonania do nich innych.
W internecie jest mnóstwo zestawień najlepszych piosenek politycznych. Niestety zazwyczaj niepolskich, choć jedno polskie też udało mi się znaleźć - królują w nim stare rzeczy Brygady Kryzys, Kultu, Kazika, Dezertera, Piersi, a z współcześniejszych piosenek pojawia się właściwie jedynie "Jest super" T.Love i kilka rzeczy Maleńczuka i Waglewskiego. Poza tym polityką artyści, o których cokolwiek słychać, zajmują się najwyraźniej jedynie okazjonalnie (np. nagrywając album na rocznicę powstania warszawskiego). Nie mam pojęcia, jaka jest w tej chwili kondycja jedynego naprawdę mocno społecznego nurtu, który zyskał popularność w ostatnich latach, czyli hip-hopu (oczywiście wiem, jak wygląda jego mainstreamowa, spauperyzowana odmiana, pytanie, czy zeżarła już swoich twórców, czy też ci jeszcze dychają). Ze współczesnych bardów znam właściwie jedynie Martina Lechowicza, a to tylko dlatego, że najpierw poznałam go prywatnie. Kojarzę też jakieś zaangażowane zespoły z czasów, kiedy UFA jeszcze miała siedzibę i czasami organizowała koncerty. I właściwie tyle. Jasne, że skoro tak naprawdę nie mamy społeczeństwa obywatelskiego, to nie ma co się spodziewać, że niezadowolone z rzeczywistości grupy dorobią się swoich bardów czy bardek, którzy wyśpiewają ich uczucia, no ale efekt jest taki, że najbardziej słyszalnym głosem jednej z takich społeczności nagle staje się właśnie taki Wolwowicz śpiewający Rosiewicza.
Tak więc w ramach kontry (i w końcu dochodzę do właściwego powodu, dla którego powstaje ten tekst) dziś u mnie kilka naprawdę mocnych, politycznych, a zarazem po prostu dobrych rzeczy. Czyli mały wyimek z tego, co znalazłam (i czego nie znalazłam) w zagranicznych zestawieniach politycznych kawałków.
Na początek absolutna klasyka, czyli Billie Holliday. Mamy Stany Zjednoczone, lata 30. ubiegłego wieku. I Abla Meropoola, nauczyciela z Bronxu, który, prawdopodobnie pod wpływem fotografii Lawrence'a Beitlera przedstawiającej dwóch zlinczowanych w Indianie Afroamerykanów, pisze wiersz, opublikowany później przez magazyn "The New York Teacher". I tak powstaje jeden z najsłynniejszych protest songów wszech czasów ("Time" określił go jako najważniejszą piosenkę XX wieku), wymierzony w rasizm "Strange Fruit".
Trudno sobie wyobrazić jakiekolwiek polityczne zestawienie bez Boba Dylana. Choć najczęściej w tym kontekście przywołuje się "The Times they are a-Changin'", mnie najbardziej urzeka "Hurricane", inspirowane biografią Rubina "Hurricane" Cartera, czarnoskórego boksera skazanego w 1967 roku na dożywocie. Carter został oskarżony o potrójne morderstwo w restauracji New Jersey. Proces opierał się na poszlakach i zeznaniach kryminalisty oraz dwojga ludzi, którzy widzieli dwóch Afroamerykanów wchodzących do baru. Skazanie Cartera została uznana za przejaw rasizmu i za zemstę za jego walkę o prawa Afroamerykanów. Nagrany w 1976 protest song Dylana przyczynił się do nagłośnienia sprawy boksera, a w efekcie do jego uniewinnienia w 1985 roku.
Jak polityka i Ameryka, to oczywiście nie tylko rasizm, ale i wojna. Największy antywojenny ruch społeczny to rzecz jasna ruch hippisowski, który, jak chyba żaden inny, ma na koncie tysiące albumów, które w sporej części są nie tylko mądre, ale i znakomite muzycznie. Wystarczy zresztą spojrzeć, jakie piosenki padają współcześnie ofiarami wielbicielek i wielbicieli psucia idiotycznymi beatami tego, co dobre, czyli "autorów" coverów. Odpuszczę sobie tutaj "przypominanie" Lennona czy The Doors, bo ich chyba nadal nikomu przypominać nie trzeba. Zamiast tego coś, co też prawdopodobnie dobrze znacie, bo występuje w ścieżkach dźwiękowych z niezliczonych filmów (i to nie tylko antywojennych), czyli "For What It's Worth" grupy Buffalo Springfield. Antywojenny, ale też chyba uniwersalny hymn każdego młodego pokolenia buntowników. Klipu z chłopcami z grupy nie będzie, bo strasznie zabawni byli, będzie za to Wietnam.
Z rzeczy ciut współcześniejszych - kojarzycie wesołą piosenkę o 99 czerwonych (jak chce wersja angielska) balonikach, czyli (jak chce oryginalna wersja niemiecka) "99 Luftballons" Neny? To chyba największy fenomen w stawce - prosty tekst, w którym wypuszczone dla zabawy w niebo napełnione helem balony ukazują się na radarach i zostają uznane przez ZSRR i USA za atak nuklearny, i chwytliwy refren złożyły się na jedyny wielki hit niemieckiej wokalistki i jeden z bardziej znanych protest songów. Ja wolę oryginały, więc będzie po niemiecku.
11.09.01. Początek wojny w Iraku i początek końca Busha. O 11 września i wojnie w Iraku pisał i śpiewał prawie każdy, kto w Ameryce pisać i śpiewać potrafi (albo myśli, że potrafi). U mnie kawałek chyba mniej oczywisty, bo pochodzący z nagranego w 2008 "Detours" Sheryl Crow "God Bless This Mess". To taka mała, słodka piosenka folkowa o poważnych sprawach - traumie wojennej i prezydencie, który poprowadził naród na wojnę opartą na kłamstwach.
I w końcu coś z nurtu feministycznego. Do muzyki określanej jak głos feminizmu prawdopodobnie jeszcze będę tu nie raz wracać, więc póki co odpuszczę sobie jej historię i udowadnianie, że to dobra rzecz (i że nie ma nic wspólnego z skądinąd chwytliwym "Bitch" Meredith Brooks czy nie wiedzieć czemu uznawanym za feministyczne "You Oughta Know" Alanis Morissette). A dziś tylko "Amandement" Ani (niespodzianka!), która znajdzie się na jej nowej płycie, na którą czekam już od jakiegoś czasu (i stanowczo zbyt długo). Jedna z najmocniejszych rzeczy, które kiedykolwiek słyszałam, z wieloma słowami, które ponoć niełatwo się śpiewa - jak aborcja, prawa kobiet, nietolerancja, związki partnerskie.
Jak się to wszystko ma do tego, od czego zaczął się ten tekst, czyli nowego facebookowego bohatera? Ano ma, i to bardzo. Bo nawet w kontekście tych kilku wykonawców widać, że tak naprawdę żaden z Wolwowicza kontestator. Lub też, nawet jeżeli ma na niego zadatki, to już nim nie będzie, bo kontestacja nie domaga się przeprosin i nie czuje się urażona, po prostu wali swoimi racjami między oczy i generalnie ma gdzieś krytykę. Swojego czasu obraził się na rzeczywistość Rosiewicz, teraz mamy kolejne tysiące obrażonych. Tyle że ruchy społeczne nie powstają na obrażalstwie, a na wierze w swoje ideały, umiejętności ich pokazania i przekonania do nich innych.
@Tyle że ruchy społeczne nie powstają na obrażalstwie, a na wierze w swoje ideały, umiejętności ich pokazania i przekonania do nich innych.
OdpowiedzUsuńOj chcielibyśmy by na Fejsbuku tak szybko przybywało fanów ideałów walki o prawa LGBT, czyż nie?
Boję się, że żyjemy w kraju, w którym póki co to obrażeniem się można zdziałać najwięcej.
To by mogło wyjaśniać swoistą impotencję (jak przynajmniej niektórzy to postrzegają) związaną z walką o równouprawnienie LGBT - jako, że społeczna świadomość z tematem odmienności seksualnej łączy raczej wstyd niż cokolwiek innego, przeto kategoria "obrazy" jest dla osób niehetroseksualnych niejako zabroniona - maja się wstydzić, nie obrażać. Nikt się więc szczególnie nimi nie przejmuje.
Ale nonsensy powyżej to tylko szarlatańskie bzdury wyprodukowane przez ignoranta.
Ad wpis: rozumiem rolę polityki w muzyce (polityki szeroko rozumianej), ale na szerokim, "fundamentalnym" planie. Polityczna praxis, nie mówiąc o przaśnym politykowaniu słabo współgra z muzyką. Chyba, że w postaci discopolo piosnek wyborczych.
o dylanie w kontekście jego niedawnego koncertu w chinach.
OdpowiedzUsuń@ Maćq
OdpowiedzUsuńNie to co Bjork i wrzaśnięcie free Tibet hłe hłe
Zabawnie z tą polityką w muzyce - całe lata nastoletnie słuchałam Maanamu i jest tam tyle pięknie przemyconej, zawoalowanej polityki. I może tu jest pies pogrzebany - czasem, gdy coś wcale na polityczne nie wygląda jest najbardziej ostre i jadowite.
OdpowiedzUsuńOd wczorajszego wieczoru próbuję sklecić sensowny komentarz... ale póki przewijając tekst widzę nowe zdjęcie Rudej to jest prawdopodobnie niemożliwe bo za każdym razem gdy przypadkiem spojrzę na nie to śmieję się sama do siebie, a że nie mieszkam sama, to coraz ciężej mi o to, zebym była traktowana poważnie;)
OdpowiedzUsuńW każdym razie próbuję :
'Must be the music' - Czterech wielkich jurorów wydaje równie wielkie decyzje, już dawno przestałam się łudzić, że takie programy mają na celu wyłapanie prawdziwych talentów, a nie zarobienie kasy kosztem wszystkiego i wszystkich, a już do głowy by mi nie przyszło, żeby spodziewać się, aby muzyka z 'politycznym przekazem' (przez tego typu programy) trafiła do ogółu(przecież jest Lady Gaga, Doda i wielu, wielu innych,oczywiście 'lepszych' artystów, którzy przez swoje teksty i muzykę nie każą myśleć o niczym więcej niż tylko 'taramtamtam')
A i widzę, że nadal nie możesz zapomnieć o tym,co napisałam, że w XXI w. (własnie w takiego typu programach) muzyka powinna być wolna od treści politycznych (masz teraz żywy przykład - Piotr Wolwowicz).
Zestawienie muzyczne, jak zywkle zresztą, dobre, ciekawe, tylko szkoda, że w Polsce o takiej np. Ani DiFranco, słyszało naprawdę niewielu(a Ani wydaje przecież albumy co roku!).
Dobra dość!
@Sylwek
OdpowiedzUsuńJakby Ci to powiedzieć... nam tych fanów przybywało równie szybko, mimo że na nikogo się nie obraziłyśmy. Kłopot w tym, że pospolite ruszenie na fejsie to jeszcze nie ruch społeczny. Niestety.
Nie sądzę, by obrażanie się do czegokolwiek prowadziło (choć sama jestem "obrażona" na politykę od lat, ale mimo wszystko nadal piszę o dialogu).
A muzyka (ta zaangażowana) jest według mnie nie tyle narzędziem politykowania, a świadectwem, głosem społeczności, odzwierciedleniem czyjegoś "tu i teraz".
Swoją drogą, podejrzewam, że już wiem, kto będzie śpiewał na konwencjach PiS-u:)
@Maćq
Ale popatrz, jak silne, w kontekście takiej interpretacji twórczości Dylana, jest jego oddziaływanie, skoro nawet po tylu latach ciągnie się za nim reputacja bardzo politycznego gościa. To się nazywa przekonać innych!
@Joey
A czasami wygląda na polityczną czy społeczną, a tak naprawdę jest kolejną chałą nastawioną na łatwe kontrowersje i zbicie kasy - patrz Katy Perry (kurczę, jak ja jej nie cierpię!).
@Paulina
Odkąd jest Petah, Ani wydała tylko jeden album niestety. I od paru lat mówi, że miksuje kolejny. Ale latem ma ponoć skończyć. A co do polityki w takich programach - wybraź sobie, co by się stało, gdyby zamiast dętego Wolwowicza pojawił się ktoś z przywołanej stawki i przywalił naprawdę mocnym tekstem.
nie no jasne, poza wszytkim to fakt nieprzekładalnosci fejspędów na reala jest wystarczajacym powodem by sobie tym nie zaprzątać głowy...
OdpowiedzUsuń...ale boli mnie jednak, że w sumie trochu więcej osób (w teorii) powinno byc zainteresowane podpisaniem e-petycji o zw. par. niz obroną jakiegos wokalnego monstra wylazłego z przaśnej stajni PISuarowego pseudopatriotyzmu. Tymczasem pamiętam w jakich bólach i niemrawo poparcie dla wyzej wymienionej petyczji się rodziło.
@konwencja i śpiew
OdpowiedzUsuńno bah!
Kaczyński powinien dzieciaka otoczyć opieką BORu albo co - jest oczywistym, że Tusk chce go juz teraz zabić, tfu, zdradzić o świcie.
PS: na co ci captcha skoro blogger ma już świetne spam-filtry? (#żalekomentującego)
Captcha daje chwilę na przemyślenie komentarza przed jego opublikowaniem. Ale ok, wyłączam na próbę.
OdpowiedzUsuńCo do petycji - poziom zainteresowania zależy jednak mocno od poziomu nagłośnienia sprawy. O Wolwowiczu rozpisywały się media, również mainstreamowe. Dlatego zresztą przywołałam Gosi i mój przykład - w końcu po każdej zajawce w TVN-ie liczba fanów i fanek rosła nam lawinowo. Niestety, mainstream to potęga.
PIOSENKA NENY "99LUFTBALLONS" JEST NIEZAPOMNIANA!ALE TO NIE JEDYNY JEJ PRZEBÓJ!BYĆ MOZE NA ŚWIECIE NIE ZNA SIĘ JEJ INNYCH HITÓW,ALE W NIEMCZECH NENA NADAL JEST SUPERGWIAZDĄ!KAŻDA JEJ PŁYTA POKRYWA SIĘ ZŁOTEM LUB PLATYNĄ.NENA ZNANA JEST TAKZE ZE SWOJEGO ZAANGAŻOWANIA W PROMOWANIE TOLERANCJI WOBEC OSÓB LGBT:-)
OdpowiedzUsuń